Jak to zwykle bywa jesienią - wirusy są w natarciu, a towarzystwem dla nich są bakterie. Poszukujemy remedium na swoje choroby, łykając witaminę C i licząc na to, że uda nam się przejść chorobę bez nadmiernych niedogodności.
Najlepiej jednak by było w ogóle się nie zarazić. Gdy czujemy się źle powinniśmy zostać w domu. Może pójść do lekarza, a jeśli musimy wyjść w miejsce publiczne, to tradycją covidową- ubrać maseczkę.
Nie wszyscy uważają, że ich choroba to ich problem, który rodzi niepotrzebne ryzyko dla innych. W biurze mam trzy takie przypadki: Anetkę, Vanessę oraz Panią Beatę (tuż przed emeryturą, już w wieku ochronnym).
Anetka ma w domu dwoje dzieci- jedno szkolne, drugie jeszcze przedszkolne. Nową infekcję przynosi do biura co chwilę. Nasze prośby, aby wtedy korzystała z opcji pracy zdalnej, odrzuca, mówiąc, że w domu nie ma warunków, gdyż przeszkadzają jej dzieci. Tym sposobem ostatnio sprzedała jelitówkę trzem innym osobom i sama poszła do domu, dopiero gdy kierownik zobaczył jak wygląda.
Vanessa to przedstawicielka pokolenia, które ma już dziwne PESELe (czyli powyżej 2000 roku). Jest na umowie zlecenie, więc żadne chorobowe jej się nie należy. W związku z tym zwleka do ostatniego momentu i gdy już ledwo ciągnie nogami, dopiero wtedy bierze wolne. Tu piekielna jest polityka mojej firmy, która osobom poniżej 26 rż nie daje umów i żąda statusu studenta. Rozmawialiśmy z kierownikiem czy nie dałoby się dla Vanki załatwić laptopa, aby mogła pracować z domu. Dyrekcja odpowiedziała, że nie, ponieważ Vaneska ma być w biurze stacjonarnie, żeby przyjmować klientów i dbać o obieg dokumentów (czyli odebrać listy i przekazać je do właściwych osób). Gdy Vanessy nie ma, robi to osoba, która ma trochę więcej mocy przerobowych. Brak obecności jej w biurze wpływa jedynie na klientów, którzy i tak są wcześniej umawiani. Jednak słowo dyrekcji to rzecz święta i tym sposobem w naszej firmie może powitać was na wejściu zasmarkana, opuchnięta studentka, która następnie poda wam kawę. Wirusy? A kto to słyszał?
Pani Basia to znowu przodowniczka pracy, chwaląca się, że ma ponad 40 dni zaległego urlopu. Jak się możecie domyślać, na L4 też nie chodzi. Choćby ledwo widziała na oczy, siedzi przed monitorem. Na szczęście ma swój pokój, więc ryzykujemy z nią kontakt na terenach wspólnych i gdy mamy sprawę bezpośrednio do niej. Jednocześnie Pani Basia żali się nam, że bolą ją nogi, że w kolanie, cytując, nie ma już smarowania i powinna iść na zabieg. Padło też, że ma duże żylaki, które lekarz nakazał jej pilnie wyciąć, ale to ona już doczeka emerytury.
Gdy zaczęłam pracę, myślałam że pracoholizm Pani Basi wynika ze słabego wynagrodzenia lub braku innych źródeł finansowych. Szybko się okazało, że oprócz pracy, ma również mieszkanie na wynajem, a jej mąż pracuje na stanowisku dyrektorskim i nie narzekają na pieniądze. Do tego Pani Basia bierze wszystkie możliwe nadgodziny, czy soboty. Kiedyś, gdy w sobotę byliśmy dosłownie w 3 osoby, Pani Basia zemdlała na chwilę w kuchni. Zakazała nam dzwonić na pogotowie, zabrał ją mąż. Zaniepokoiło nas to i prosiliśmy, aby mąż lub jej syn, dopilnowali aby się przebadała zanim wróci do pracy.
Zgadnijcie kto był w poniedziałek odrobinkę wcześniej niż inni (czyli o 7, gdy pracujemy od 9), żeby nadrobić to co stracił w sobotę?
Najlepiej jednak by było w ogóle się nie zarazić. Gdy czujemy się źle powinniśmy zostać w domu. Może pójść do lekarza, a jeśli musimy wyjść w miejsce publiczne, to tradycją covidową- ubrać maseczkę.
Nie wszyscy uważają, że ich choroba to ich problem, który rodzi niepotrzebne ryzyko dla innych. W biurze mam trzy takie przypadki: Anetkę, Vanessę oraz Panią Beatę (tuż przed emeryturą, już w wieku ochronnym).
Anetka ma w domu dwoje dzieci- jedno szkolne, drugie jeszcze przedszkolne. Nową infekcję przynosi do biura co chwilę. Nasze prośby, aby wtedy korzystała z opcji pracy zdalnej, odrzuca, mówiąc, że w domu nie ma warunków, gdyż przeszkadzają jej dzieci. Tym sposobem ostatnio sprzedała jelitówkę trzem innym osobom i sama poszła do domu, dopiero gdy kierownik zobaczył jak wygląda.
Vanessa to przedstawicielka pokolenia, które ma już dziwne PESELe (czyli powyżej 2000 roku). Jest na umowie zlecenie, więc żadne chorobowe jej się nie należy. W związku z tym zwleka do ostatniego momentu i gdy już ledwo ciągnie nogami, dopiero wtedy bierze wolne. Tu piekielna jest polityka mojej firmy, która osobom poniżej 26 rż nie daje umów i żąda statusu studenta. Rozmawialiśmy z kierownikiem czy nie dałoby się dla Vanki załatwić laptopa, aby mogła pracować z domu. Dyrekcja odpowiedziała, że nie, ponieważ Vaneska ma być w biurze stacjonarnie, żeby przyjmować klientów i dbać o obieg dokumentów (czyli odebrać listy i przekazać je do właściwych osób). Gdy Vanessy nie ma, robi to osoba, która ma trochę więcej mocy przerobowych. Brak obecności jej w biurze wpływa jedynie na klientów, którzy i tak są wcześniej umawiani. Jednak słowo dyrekcji to rzecz święta i tym sposobem w naszej firmie może powitać was na wejściu zasmarkana, opuchnięta studentka, która następnie poda wam kawę. Wirusy? A kto to słyszał?
Pani Basia to znowu przodowniczka pracy, chwaląca się, że ma ponad 40 dni zaległego urlopu. Jak się możecie domyślać, na L4 też nie chodzi. Choćby ledwo widziała na oczy, siedzi przed monitorem. Na szczęście ma swój pokój, więc ryzykujemy z nią kontakt na terenach wspólnych i gdy mamy sprawę bezpośrednio do niej. Jednocześnie Pani Basia żali się nam, że bolą ją nogi, że w kolanie, cytując, nie ma już smarowania i powinna iść na zabieg. Padło też, że ma duże żylaki, które lekarz nakazał jej pilnie wyciąć, ale to ona już doczeka emerytury.
Gdy zaczęłam pracę, myślałam że pracoholizm Pani Basi wynika ze słabego wynagrodzenia lub braku innych źródeł finansowych. Szybko się okazało, że oprócz pracy, ma również mieszkanie na wynajem, a jej mąż pracuje na stanowisku dyrektorskim i nie narzekają na pieniądze. Do tego Pani Basia bierze wszystkie możliwe nadgodziny, czy soboty. Kiedyś, gdy w sobotę byliśmy dosłownie w 3 osoby, Pani Basia zemdlała na chwilę w kuchni. Zakazała nam dzwonić na pogotowie, zabrał ją mąż. Zaniepokoiło nas to i prosiliśmy, aby mąż lub jej syn, dopilnowali aby się przebadała zanim wróci do pracy.
Zgadnijcie kto był w poniedziałek odrobinkę wcześniej niż inni (czyli o 7, gdy pracujemy od 9), żeby nadrobić to co stracił w sobotę?
praca choroba biuro
Ocena:
122
(148)
Komentarze