Moja teściowa od 13 lat nie może schudnąć. Ma problemy z kręgosłupem i kolanami. Lekarz zalecił utratę nadmiarowych kilogramów, zastrzegając przy tym, że albo dieta, albo zwyrodnienie będzie się powiększać i za parę lat niezbędna będzie operacja.
Teściowa za młodu była piękna i szczupła, a potem w okolicy 45 lat zeszła jej się menopauza z koniecznością rzucania palenia (guzek w piersi, na szczęście niegroźny, ale strach w oczy zajrzał), no i jej się przybrało jakieś 30 kg (tak na oko, nosi rozmiar 56). Oczywiście to nie jej "wina", tylko hormony, stres, wiek...
No ale cóż, lekarz kazał, trzeba schudnąć.
Teściowa obejrzała każdy dostępny w telewizji program o odchudzaniu, przeczytała kilka książek (w tym jedną ode mnie, naprawdę dobrą, ja po zastosowaniu diety opartej na niskim IG straciłam 11 kg, a głodna nie chodziłam). Na początku starałam się ją wspierać. Razem z mężem pomogliśmy jej zakupić rowerek stacjonarny, dzielnie słuchałam jej żali, jak to boli. Siostra męża sprzątała jej w domu, bratowa też pomagała. Ale mimo wszystko odchudzanie nie szło. Kilogram w dół, za chwilę w górę. No wszystko przez te hormony, nerwy, wiek, ból pleców (nie da rady dużo ćwiczyć). Minął rok, drugi, trzeci. Teściowa robi co może, ale nijak nie wychodzi. Przy okazji każdych świąt, spotkań rodzinnych temat powraca jak bumerang: "Boli!" Zrobiła by to czy tamto, ale boli bardzo. Robi co może żeby schudnąć, ale to nie działa. Pije ocet jabłkowy, mieszaniny z kurkumą i ostropestem, unika gotowych potraw, wszystko sama gotuje, nawet zupy z kapusty pekińskiej i sałaty, żeby mniej kalorii było. Tak więc sprzątaliśmy, gotowaliśmy, robiliśmy zakupy itp. itd. czekając, aż poczuje się lepiej.
I tak sobie mijał tok za rokiem, aż w końcu się rodzina zaczęła orientować, że teściowa to odchudzanie traktuje mocno po macoszemu. Zupa z kapusty pekińskiej oczywiście jest niskokaloryczna, ale też niezbyt smaczna, więc dla poprawy smaku teściowa wrzuca serek topiony. Szynka że sklepu jest pełna chemii, więc kupiła dwa kilo karkówki i upiekła. Zjedli ją z teściem w tydzień. Jakaś tam gwiazda w telewizji robiła pierogi ze szpinakiem, fetą i orzechami. No jak tu nie zrobić i nie spróbować? Przy świątecznym stole teściowa wszystkim tłumaczyła, że na diecie można jeść wszystko, tylko małymi porcjami (robiła to nakładając sobie czwartą małą porcję ciasta). No i przecież galareta musi być, bo kolagen dobry na stawy. Dwie lampki wina do obiadu też przecież nie zaszkodzą, bo czerwone wino dobre na serce. Buraki też dobre na odchudzanie, więc tylko trochę beszamelu dla smaku i można jeść bez ograniczeń.
W końcu zaczęliśmy otwierać oczy: teściowa da radę zrobić kilkudaniowy obiad z dwiema przystawkami, i deserem, ale podłogi już zamieść nie da rady? Prania do pralki sama nie włoży, ale szarlotkę upiecze (no przecież nie dla siebie, dla wnuków, ona tylko malutki kawałek spróbuje, bo przecież małe kawałki nie tuczą)? Powoli wszyscy zaczęliśmy się wycofywać. Każdy ma pracę, dzieci i swój dom do posprzątania. Przed świętami coś tam grzebniemy, umyjemy okna, zmienimy firanki itp. Ale nikt już nie wierzy w te niemoc teściowej. Próby tłumaczenia, jak wygląda prawidłowo skomponowana dieta nie przyniosły rezultatów. Córka zabrała teściową do psychodietetyka, skończyło się na zmarnowanym czasie, bo teściowa o wszystko obwinia innych, najbardziej teścia (jej zdaniem za mało robi w domu i ona nie może zadbać o siebie), stres, hormony, wiek i swoje plecy, bo gdyby nie kręgosłup, to by ćwiczyła i schudła, a bez ćwiczeń schudnąć się przecież nie da.
Pół roku temu była w końcu na tej operacji na kręgosłup, znowu dostała zalecenia dotyczące diety i znowu ma je w nosie, bo ona wie lepiej. W domu mają coraz większy bałagan, ale nadal obiad na dwa dania z deserem i minimum dwoma sałatkami do wyboru. I obowiązkowo wino do obiadu.
Co w tym najbardziej piekielnego? To matka mojego męża, mimo wszystkich wad ją kocha, więc nadal tam jeździmy i za każdym razem muszę słuchać przez parę godzin tych samych bredni, że w wieku 65 lat to już się schudnąć nie da, że ona to by cały dom wysprzątała, ale nie da rady, bo boli. I oczywiście sięgając po cukierka opowiada nam, jak to ograniczyła cukier do minimum, bo już nawet herbaty nie słodzi a mimo to nie chudnie. Ten sam temat. Każde święta, urodziny, imieniny, każdy zwykły niedzielny obiad...
Teściowa za młodu była piękna i szczupła, a potem w okolicy 45 lat zeszła jej się menopauza z koniecznością rzucania palenia (guzek w piersi, na szczęście niegroźny, ale strach w oczy zajrzał), no i jej się przybrało jakieś 30 kg (tak na oko, nosi rozmiar 56). Oczywiście to nie jej "wina", tylko hormony, stres, wiek...
No ale cóż, lekarz kazał, trzeba schudnąć.
Teściowa obejrzała każdy dostępny w telewizji program o odchudzaniu, przeczytała kilka książek (w tym jedną ode mnie, naprawdę dobrą, ja po zastosowaniu diety opartej na niskim IG straciłam 11 kg, a głodna nie chodziłam). Na początku starałam się ją wspierać. Razem z mężem pomogliśmy jej zakupić rowerek stacjonarny, dzielnie słuchałam jej żali, jak to boli. Siostra męża sprzątała jej w domu, bratowa też pomagała. Ale mimo wszystko odchudzanie nie szło. Kilogram w dół, za chwilę w górę. No wszystko przez te hormony, nerwy, wiek, ból pleców (nie da rady dużo ćwiczyć). Minął rok, drugi, trzeci. Teściowa robi co może, ale nijak nie wychodzi. Przy okazji każdych świąt, spotkań rodzinnych temat powraca jak bumerang: "Boli!" Zrobiła by to czy tamto, ale boli bardzo. Robi co może żeby schudnąć, ale to nie działa. Pije ocet jabłkowy, mieszaniny z kurkumą i ostropestem, unika gotowych potraw, wszystko sama gotuje, nawet zupy z kapusty pekińskiej i sałaty, żeby mniej kalorii było. Tak więc sprzątaliśmy, gotowaliśmy, robiliśmy zakupy itp. itd. czekając, aż poczuje się lepiej.
I tak sobie mijał tok za rokiem, aż w końcu się rodzina zaczęła orientować, że teściowa to odchudzanie traktuje mocno po macoszemu. Zupa z kapusty pekińskiej oczywiście jest niskokaloryczna, ale też niezbyt smaczna, więc dla poprawy smaku teściowa wrzuca serek topiony. Szynka że sklepu jest pełna chemii, więc kupiła dwa kilo karkówki i upiekła. Zjedli ją z teściem w tydzień. Jakaś tam gwiazda w telewizji robiła pierogi ze szpinakiem, fetą i orzechami. No jak tu nie zrobić i nie spróbować? Przy świątecznym stole teściowa wszystkim tłumaczyła, że na diecie można jeść wszystko, tylko małymi porcjami (robiła to nakładając sobie czwartą małą porcję ciasta). No i przecież galareta musi być, bo kolagen dobry na stawy. Dwie lampki wina do obiadu też przecież nie zaszkodzą, bo czerwone wino dobre na serce. Buraki też dobre na odchudzanie, więc tylko trochę beszamelu dla smaku i można jeść bez ograniczeń.
W końcu zaczęliśmy otwierać oczy: teściowa da radę zrobić kilkudaniowy obiad z dwiema przystawkami, i deserem, ale podłogi już zamieść nie da rady? Prania do pralki sama nie włoży, ale szarlotkę upiecze (no przecież nie dla siebie, dla wnuków, ona tylko malutki kawałek spróbuje, bo przecież małe kawałki nie tuczą)? Powoli wszyscy zaczęliśmy się wycofywać. Każdy ma pracę, dzieci i swój dom do posprzątania. Przed świętami coś tam grzebniemy, umyjemy okna, zmienimy firanki itp. Ale nikt już nie wierzy w te niemoc teściowej. Próby tłumaczenia, jak wygląda prawidłowo skomponowana dieta nie przyniosły rezultatów. Córka zabrała teściową do psychodietetyka, skończyło się na zmarnowanym czasie, bo teściowa o wszystko obwinia innych, najbardziej teścia (jej zdaniem za mało robi w domu i ona nie może zadbać o siebie), stres, hormony, wiek i swoje plecy, bo gdyby nie kręgosłup, to by ćwiczyła i schudła, a bez ćwiczeń schudnąć się przecież nie da.
Pół roku temu była w końcu na tej operacji na kręgosłup, znowu dostała zalecenia dotyczące diety i znowu ma je w nosie, bo ona wie lepiej. W domu mają coraz większy bałagan, ale nadal obiad na dwa dania z deserem i minimum dwoma sałatkami do wyboru. I obowiązkowo wino do obiadu.
Co w tym najbardziej piekielnego? To matka mojego męża, mimo wszystkich wad ją kocha, więc nadal tam jeździmy i za każdym razem muszę słuchać przez parę godzin tych samych bredni, że w wieku 65 lat to już się schudnąć nie da, że ona to by cały dom wysprzątała, ale nie da rady, bo boli. I oczywiście sięgając po cukierka opowiada nam, jak to ograniczyła cukier do minimum, bo już nawet herbaty nie słodzi a mimo to nie chudnie. Ten sam temat. Każde święta, urodziny, imieniny, każdy zwykły niedzielny obiad...
odchudzanie dieta teściowa
Ocena:
147
(171)
Komentarze