Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#91741

przez ~CrazyBee ·
| Do ulubionych
Historia 91740 przypomniała mi kilka dawnych sytuacji z moją mamusią. Choć mam wrażenie że poziom absurdu u nas był jednak o niebo wyżej...

Po śmierci mojego ojca matka ciągle płakała, że jest sama, chora, biedna i nieszczęśliwa. Pogadaliśmy z mężem i podjęliśmy decyzję, że może zamieszkać z nami. Matka miała swój pokój, ale mieliśmy też wspólny salon z szafką na słodycze. Mój syn miał wtedy jakieś 14 miesięcy i oboje z mężem uważaliśmy, że jeszcze za wcześnie, żeby rozszerzać jego dietę o sklepowe cukierki. Matka uważała oczywiście inaczej, ale póki mu nie wtykała potajemnie słodyczy było ok.

Pewnego pięknego dnia wróciliśmy z zakupów, kupiliśmy między innymi około pół kilo czekoladowych cukierków. Poprosiłam syna żeby zaniósł babci te cukierki i ją poczęstował (powiedziałam "Antosiu daj babci"). Babcia je wzięła, kilka zjadła i włożyła resztę do szafki w salonie.

Następnego dnia też miałam jakiś wyjazd, nie pamiętam już gdzie, a matka została z dzieckiem i podjadała te cukierki.

Wieczorem mój mąż miał ochotę na coś słodkiego, a że nie chciało mu się co chwilę sięgać do tej szafki, to wziął cały woreczek, ułożył się na kanapie, włączył telewizor i ... po pewnym czasie zasnął. Wymyślił głupio, że schowa te cukierki pod poduszką, w razie gdyby Antoś przyszedł. Obudził się rozespany w środku nocy, przeszedł do sypialni, a o cukierkach i papierkach zapomniał.

Następnego dnia poszedł do pracy, a my po śniadaniu do salonu. Ruszyłam poduszkami i wyleciały spod nich te łakocie i papierki. Zdenerwowałam się, że taki bałagan i mu to wytknęłam, gdy wrócił. Wyjaśnił, przeprosił. Sprawa zamknięta? Otóż nie.

Jakiś tydzień później w sklepie matka pyta mnie, jakie ciastka kupić. Mówię, że mamy w domu dwie paczki ciastek, cukierki, a poza tym przecież upiekłam ciasto na niedzielę, więc jeśli ma na coś konkretnego ochotę to niech bierze. Matka na to "a to sobie zjecie, a mi jak będzie trzeba, to sobie kupię" Pytam, o co chodzi, ale zostałam zbyta, że o nic.

Kolejne kilka miesięcy były ciągle takie przytyki, na przykład usmażyła kotlety, siadamy do obiadu, a ona "No muszę sobie jakieś cukierki kupić, bo mi tak cukier spadł przy tym smażeniu, że myślałam, że zemdleje" Odpowiadam: "Przecież są w szafce, trzeba było sobie wziąć. A jak nie, to na kuchennym stole stoi cukiernica" Na to matka "Aaa, co będę chodzić ". Pytam, czy coś się stało, czy ją jakoś uraziliśmy niechcący. Nie, nic się nie stało, przecież jak będzie miała ochotę, to sobie pójdzie do sklepu, kupi całą czekoladę, zje od razu i po problemie. Odpowiedziałam, że jasne, niech je na co ma ochotę.

Zaczęła kupować cukierki, czekolady i ostentacyjnie je przed nami prezentować, a następnie nie częstując nikogo, zabierać do swojego pokoju. Ok, jej sprawa. Ale co gorsza zaczęła kupować mojemu synowi żelki i tym podobne i stawiać mnie w ciężkiej sytuacji. Na przykład pobiegła rano do sklepu po bułki, kupiła paczkę tanich żelek z mnóstwem E i natychmiast po powrocie do domu mu je wręczyła. Jeszcze przed śniadaniem. Jak jej zwróciłam uwagę, że źle zrobiła, to naskoczyła na mnie, że ja powinnam mu te żelki odebrać, dać dwa, a resztę schować na później. WTF? Próbowaliście odebrać coś 15-miesiecznemu dziecku? Zapytałam jak sobie to wyobraża, czy ona ma być super babcią a ja wyrodną matką, która odbiera dziecku cukierka?
Skończyło się na tym, że tego dnia na śniadanie było pół paczki żelek. Resztę udało mi się odebrać.

Innym razem Antoś nie zjadł śniadania, to go napchała kupionymi w sklepie herbatnikami, bo przecież nie są bardzo słodkie, a jakby nie zjadł, to by chodził głodny. Żelazna logika, co? Jakby był głodny, to by zjadł śniadanie. Skoro nie chciał jeść, to ja odczekałabym pół godziny i zaproponowała mu ponownie coś do jedzenia. Ja też nie zawsze jem śniadanie piętnaście minut po wstaniu z łóżka.

Na koniec mamusia kupiła sobie własny cukier, podpisała i postawiła obok wspólnego. Dodam jeszcze, że jak się wprowadzała, to chciała oddać mi całą emeryturę. Nie zgodziłam się, wzięłam połowę (czyli siedem lat temu jakieś 800 zł, które w zupełności wystarczało na jedzenie, rachunki i środki czystości), a drugą jej zostawiłam, żeby nie musiała mnie prosić o drobne na tacę czy jakieś zachcianki).

No i wreszcie po ponad pół roku wyszło szydło z worka. Matka uznała, że te cukierki to mąż schował przed nią i te papierki to też celowo zostawił, żeby dać jej do zrozumienia, że ona za dużo tych słodyczy zjadła. Na nic tłumaczenia, wyjaśnienia. Ona wie lepiej. Do tego ciągle szukała haków w naszych wypowiedziach. Na przykład moje zdanie "Upiekę ciasto, może nas ktoś jutro odwiedzi" odbierała jako: "nie wolno ci tego zjeść, bo to dla gości" No i nie jadła, choćby się miało popsuć. "Kupiłam cukierki na choinkę, jakieś nowe, chcesz spróbować?" dla niej brzmiało jak "Uważam, że jesteś bardzo łakoma". A co najgorsze nic nie dała sobie wytłumaczyć, nie przyjmowała nawet przeprosin (tak, w pewnym momencie zaczęłam za wszystko przepraszać, za mój nieprecyzyjny język, bo przecież powinnam powiedzieć, że ciasto jest dla nas i dla ewentualnych gości).

Zrobiła z nas przed całą rodziną potwory, które znęcają się nad biedną staruszką. Co gorsza zaczęła nastawiać mojego syna przeciwko mnie. Ona go tylko rozpieszczała, a ja miałam wymagania, no ale przecież 1,5 roczne dziecko jest za małe, żeby uczyć go sprzątania po sobie zabawek, nie wolno niczego odmawiać, bo będzie płakał itp. itd.

A wszystko w ramach zemsty za urażoną dumę z powodu schowanych cukierków i tym podobnych drobiazgów. Mój mąż mawia, że nie ma takiej rzeczy, z której nie dałaby rady zrobić problemu i się obrazić.

W końcu się wyprowadziła, grożąc nam, że sobie sami z dzieckiem nie poradzimy, no ona tak wiele nam pomaga. Chyba oczekiwała, że będziemy błagać. Zamiast tego odetchnęliśmy z ulgą.

rodzina

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 170 (192)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…