Dzisiaj moja cierpliwość do ludzi osiągnęła apogeum. Pracuję jako kurier od kilku lat, ale takich kwiatków to ja jeszcze nie widziałem.
Rano dostałem zlecenie na dostawę dużej paczki. Wagi nie podano, ale po kodzie widziałem, że to jakiś blok. Wsiadłem do samochodu i pojechałem. Paczka była ciężka jak cholera – podejrzewam, że ważyła dobrze ponad 50 kilo. Szef w biurze twierdzi, że mam obowiązek dostarczyć ją „pod drzwi”, ale jego biuro jest na parterze, więc szczerze mówiąc wątpię, żeby kiedykolwiek musiał wtaszczyć coś takiego na piętro.
Podjeżdżam pod blok i od razu widzę problem. Na drzwiach wejściowych kartka: „Winda nieczynna, awaria zgłoszona”. Myślę sobie: „Okej, dam radę, może to drugie albo trzecie piętro”. Dzwonię do odbiorcy, odbiera kobieta. Mówię, że jestem na dole i pytam, które piętro. Słyszę: „Dziesiąte, proszę wnieść pod drzwi”.
Zaniemówiłem.
Mówię jej, że paczka jest ekstremalnie ciężka, a winda nie działa. Kobieta na to:
- No ale kurier ma dostarczać pod drzwi, prawda? My za to płacimy!
Okej, macie rację, płacicie, ale zdrowie moje i mój kręgosłup to już chyba nie wasz problem, co?
Próbuję negocjować:
- Może pomoże mi ktoś z rodziny? Może chociaż ktoś odbierze na dole?
Odpowiedź?
- Nie, mąż w pracy, ja z dzieckiem w domu. Pan jest od tego, żeby wnieść.
- Wie pani co, ja jestem od tego, żeby dostarczyć, a nie umierać na schodach. Paczka zostaje na dole.
Zostawiłem to pudło na parterze, zrobiłem zdjęcie jako dowód i pojechałem dalej. Po godzinie telefon od szefa. „Dlaczego klient dzwoni i skarży się, że nie dostarczyłeś paczki?” Wyjaśniłem sytuację, ale szef tylko burknął coś o „obowiązkach” i „regulaminach”.
Regulamin regulaminem, ale kręgosłup mam jeden. Jak ktoś mieszka na dziesiątym piętrze bez windy, to chyba wypada pomyśleć, czy zamawianie czegoś cięższego niż worek cukru jest na pewno dobrym pomysłem. Piekielni klienci...
Rano dostałem zlecenie na dostawę dużej paczki. Wagi nie podano, ale po kodzie widziałem, że to jakiś blok. Wsiadłem do samochodu i pojechałem. Paczka była ciężka jak cholera – podejrzewam, że ważyła dobrze ponad 50 kilo. Szef w biurze twierdzi, że mam obowiązek dostarczyć ją „pod drzwi”, ale jego biuro jest na parterze, więc szczerze mówiąc wątpię, żeby kiedykolwiek musiał wtaszczyć coś takiego na piętro.
Podjeżdżam pod blok i od razu widzę problem. Na drzwiach wejściowych kartka: „Winda nieczynna, awaria zgłoszona”. Myślę sobie: „Okej, dam radę, może to drugie albo trzecie piętro”. Dzwonię do odbiorcy, odbiera kobieta. Mówię, że jestem na dole i pytam, które piętro. Słyszę: „Dziesiąte, proszę wnieść pod drzwi”.
Zaniemówiłem.
Mówię jej, że paczka jest ekstremalnie ciężka, a winda nie działa. Kobieta na to:
- No ale kurier ma dostarczać pod drzwi, prawda? My za to płacimy!
Okej, macie rację, płacicie, ale zdrowie moje i mój kręgosłup to już chyba nie wasz problem, co?
Próbuję negocjować:
- Może pomoże mi ktoś z rodziny? Może chociaż ktoś odbierze na dole?
Odpowiedź?
- Nie, mąż w pracy, ja z dzieckiem w domu. Pan jest od tego, żeby wnieść.
- Wie pani co, ja jestem od tego, żeby dostarczyć, a nie umierać na schodach. Paczka zostaje na dole.
Zostawiłem to pudło na parterze, zrobiłem zdjęcie jako dowód i pojechałem dalej. Po godzinie telefon od szefa. „Dlaczego klient dzwoni i skarży się, że nie dostarczyłeś paczki?” Wyjaśniłem sytuację, ale szef tylko burknął coś o „obowiązkach” i „regulaminach”.
Regulamin regulaminem, ale kręgosłup mam jeden. Jak ktoś mieszka na dziesiątym piętrze bez windy, to chyba wypada pomyśleć, czy zamawianie czegoś cięższego niż worek cukru jest na pewno dobrym pomysłem. Piekielni klienci...
kurierzy
Ocena:
68
(114)
Komentarze