Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu.
Mój tata ożenił się po raz drugi z kobietą, która ma dorosłe dzieci niewiele młodsze ode mnie. Oprócz taty, macocha, jej syn i córka, nigdy nie traktowali mnie jak rodzinę. Niby nie było bezpośrednich spin, jednak pomimo tego, że na początku próbowałam zainicjować jakieś spotkanie z jej dziećmi, oni zawsze się wymigiwali. Nie lubię się narzucać, więc po jakichś dwóch próbach odpuściłam. Poza tym, od zawsze czuć pewien dystans między nami, w końcu łatwo rozpoznać, czy ktoś nas lubi, czy nie bardzo, więc ja również specjalnie im nie naskakiwałam, choć starałam się być miła.
W czasie studiów i niedługo po studiach, jeździłam czasem do Holandii, to na zbiory, to na prace w magazynie.
Później popracowałam rok w Polsce i znów wyjechałam, tym razem na trzy lata oszczędzając na wszystkim. Miałam jeden cel - oszczędzać na własne mieszkanie. Tym bardziej, że mama obiecała dołożyć część swoich oszczędności.
I w końcu pod koniec tamtego roku się udało. Kupiłam nieduże dwupokojowe mieszkanie. Macocha oczywiście się o tym dowiedziała, bo tata wszystko jej wygadał. Sama jest praktycznie na jego utrzymaniu, bo zarabia niewiele, a mieszkają w dość dużym domu. Przy czym, z niewiadomego powodu uważa się za najważniejszą osobę w rodzinie i próbuje wszystkimi rządzić. Jakiś czas temu jej córka z mężem doczekali się dziecka. Wtedy też przeprowadzili się do domu taty i macochy zajmując jedno piętro.
I tak, jakiś czas temu, przy okazji moich odwiedzin taty, macocha oświadczyła mi, że skoro sama mieszkam u swojego partnera, a swoje mieszkanie wynajmuję (żeby mieć z tego dodatkowy zysk), i do tego pracuję na etacie, to powinnam udostępnić je jej dzieciom, skoro rodzina się im powiększyła.
Powiedziałam, że nie ma problemu, ale kosztuje tyle i tyle.
Stwierdziła, że absolutnie teraz ich na to nie stać, że doszły im wydatki związane z dzieckiem i mogą płacić same rachunki, ewentualnie jakąś symboliczną sumę rzędu 1000 zł.
W końcu nie wytrzymałam i wygarnęłam macosze, że to był ich wybór i że sama na to mieszkanie zapracowałam, więc teraz nic dziwnego, że chcę mieć więcej pieniędzy, niż z samego etatu.
Próżniej próbowała zagrać mi na emocjach mówiąc, że w końcu moja "siostra" gnieździ się u mojego taty z dzieckiem, a moje mieszkanie zajmują obcy ludzie. W końcu jednak odpowiedziała "dobrze, w porządku" i usiadła w drugim pokoju ze smutną miną jakby miała się za chwilę rozpłakać. Wszyscy poszli ją pocieszać, a ja wyszłam na wyrodną "siostrę", która nie chce już oszczędzać na wszystkim, a wreszcie cieszyć się życiem.
Czy jestem egoistką? Może trochę, jednak jej dzieci same zapracowały sobie na to, że jesteśmy dla siebie prawie obcymi ludźmi. Jeszcze chwila, a jeszcze może stałabym się darmową pomocą do opieki nad ich dzieckiem. I tak się zastanawiam, czy oni pomogliby mi w odwrotnej sytuacji, bo szczerze wątpię.
Na całe szczęście sam tata nie wtrącał się w żaden sposób do rozmowy, a później wytłumaczył mi, że to doskonale rozumie i chyba nie ma o to do mnie żalu. Choć nie ukrywam, że zabolało mnie, że nie stanął w mojej obronie, a poszedł pocieszać żonę, jednak mam wrażenie, że sam chyba trochę się jej boi.
Zastanawiam się nad ograniczeniem kontaktu ze wszystkimi z nich poza właśnie tatą, mimo że i tak nie widujemy się często.
Historia miała miejsce pół roku temu, ale nadal mnie to gryzie, bo atmosfera między mną, a macochą i jej dziećmi jest delikatnie mówiąc bardzo chłodna.
Mój tata ożenił się po raz drugi z kobietą, która ma dorosłe dzieci niewiele młodsze ode mnie. Oprócz taty, macocha, jej syn i córka, nigdy nie traktowali mnie jak rodzinę. Niby nie było bezpośrednich spin, jednak pomimo tego, że na początku próbowałam zainicjować jakieś spotkanie z jej dziećmi, oni zawsze się wymigiwali. Nie lubię się narzucać, więc po jakichś dwóch próbach odpuściłam. Poza tym, od zawsze czuć pewien dystans między nami, w końcu łatwo rozpoznać, czy ktoś nas lubi, czy nie bardzo, więc ja również specjalnie im nie naskakiwałam, choć starałam się być miła.
W czasie studiów i niedługo po studiach, jeździłam czasem do Holandii, to na zbiory, to na prace w magazynie.
Później popracowałam rok w Polsce i znów wyjechałam, tym razem na trzy lata oszczędzając na wszystkim. Miałam jeden cel - oszczędzać na własne mieszkanie. Tym bardziej, że mama obiecała dołożyć część swoich oszczędności.
I w końcu pod koniec tamtego roku się udało. Kupiłam nieduże dwupokojowe mieszkanie. Macocha oczywiście się o tym dowiedziała, bo tata wszystko jej wygadał. Sama jest praktycznie na jego utrzymaniu, bo zarabia niewiele, a mieszkają w dość dużym domu. Przy czym, z niewiadomego powodu uważa się za najważniejszą osobę w rodzinie i próbuje wszystkimi rządzić. Jakiś czas temu jej córka z mężem doczekali się dziecka. Wtedy też przeprowadzili się do domu taty i macochy zajmując jedno piętro.
I tak, jakiś czas temu, przy okazji moich odwiedzin taty, macocha oświadczyła mi, że skoro sama mieszkam u swojego partnera, a swoje mieszkanie wynajmuję (żeby mieć z tego dodatkowy zysk), i do tego pracuję na etacie, to powinnam udostępnić je jej dzieciom, skoro rodzina się im powiększyła.
Powiedziałam, że nie ma problemu, ale kosztuje tyle i tyle.
Stwierdziła, że absolutnie teraz ich na to nie stać, że doszły im wydatki związane z dzieckiem i mogą płacić same rachunki, ewentualnie jakąś symboliczną sumę rzędu 1000 zł.
W końcu nie wytrzymałam i wygarnęłam macosze, że to był ich wybór i że sama na to mieszkanie zapracowałam, więc teraz nic dziwnego, że chcę mieć więcej pieniędzy, niż z samego etatu.
Próżniej próbowała zagrać mi na emocjach mówiąc, że w końcu moja "siostra" gnieździ się u mojego taty z dzieckiem, a moje mieszkanie zajmują obcy ludzie. W końcu jednak odpowiedziała "dobrze, w porządku" i usiadła w drugim pokoju ze smutną miną jakby miała się za chwilę rozpłakać. Wszyscy poszli ją pocieszać, a ja wyszłam na wyrodną "siostrę", która nie chce już oszczędzać na wszystkim, a wreszcie cieszyć się życiem.
Czy jestem egoistką? Może trochę, jednak jej dzieci same zapracowały sobie na to, że jesteśmy dla siebie prawie obcymi ludźmi. Jeszcze chwila, a jeszcze może stałabym się darmową pomocą do opieki nad ich dzieckiem. I tak się zastanawiam, czy oni pomogliby mi w odwrotnej sytuacji, bo szczerze wątpię.
Na całe szczęście sam tata nie wtrącał się w żaden sposób do rozmowy, a później wytłumaczył mi, że to doskonale rozumie i chyba nie ma o to do mnie żalu. Choć nie ukrywam, że zabolało mnie, że nie stanął w mojej obronie, a poszedł pocieszać żonę, jednak mam wrażenie, że sam chyba trochę się jej boi.
Zastanawiam się nad ograniczeniem kontaktu ze wszystkimi z nich poza właśnie tatą, mimo że i tak nie widujemy się często.
Historia miała miejsce pół roku temu, ale nadal mnie to gryzie, bo atmosfera między mną, a macochą i jej dziećmi jest delikatnie mówiąc bardzo chłodna.
rodzina
Ocena:
167
(175)
Komentarze