Na fali historii rodzinnych popłynę i ja. Na wstępie zaznaczę, że pochodzę z patologicznej rodziny. Ojciec alkoholik, matka bohaterka dźwigająca wszystko na swoich barkach. I ja, dziecko z depresją i nerwicą. Dopiero w wieku prawie 40 lat, po terapii z psychologiem, zrozumiałam, że matka wcale nie była lepsza niż ojciec. Będzie długo, więc czytacie na własną odpowiedzialność. Żeby potem nie było marudzenia, że strata czasu, że mogłam skrócić i wyrzucić.
Mój brat cioteczny (nazwijmy go Arek) się rozwodzi. Matka przyszła oburzona, bo ciotka (jego matka, Zosia) dzwoniła, że była synowa (Ania) nie dość że zatrzymała wspólny dom spłacając mu tylko 1/4 wartości (nie bierze pod uwagę tego, że na domu nadal jest kredyt hipoteczny, który odtąd będzie spłacała sama, a działka należała do jej rodziców), to jeszcze żąda wysokich alimentów na ich wspólne dziecko. Zdaniem Zosi Ania jest zła, a syn anioł. Ania oskarżyła go o zdradę. Moja matka jest całkowicie po stronie Ani, bo ona też była zdradzana przez męża i wie jak to jest, więc baaaardzo ją denerwuje, że Zosia tak broni syna, bo powinna go pogonić, żeby kochankę zostawił, a wrócił do żony i na kolanach błagał o wybaczenie.
Jak to było faktycznie, to wiedzą tylko Arek i Anka. Byli ze sobą ponad 20 lat, poznali się jeszcze na studiach. Oboje skupieni na karierze. Dopóki nie było dziecka i mieszkali w bloku, było dobrze. On, współwłaściciel firmy, pracował cały tydzień. Ona, nauczycielka, w weekendy prowadziła wykłady dla zaocznych. Mijali się. Do tego awantury o codzienne obowiązki. Do tego willa ponad 200 m2 z dużym ogrodem, ale bez ogrodnika i gosposi. Za to na potężny kredyt. Do tego wtrącająca się Zosia (ukochany synek prowadzi ważny i dochodowy biznes, więc żona powinna wszystko w domu zrobić, bo przecież pracuje tylko w weekendy, a najlepiej żeby całkiem pracę rzuciła i zajęła się tylko domem i dzieckiem, bo po co kobiecie kariera, a synek nie ma kiedy odpocząć). No i ta kochanka. Teraz Arek ma kogoś, ale czy był z nią w trakcie małżeństwa, czy dopiero po rozstaniu, to nie wiem.
Wracając do meritum, moja matka z wielką urazą i oburzeniem zaczęła wspominać, jak to ona wszystko w domu robiła, utrzymywała męża alkoholika i mnie, tak się poświęciła, a mimo to mąż ją zdradził, więc nie dziwi się Ani, że nie wytrzymała tego upokorzenia i zażądała rozwodu. Nie każdy jest taki dobry, silny i wytrzymały jak ona sama, żeby mimo wszystko rozwodu nie wziąć i się tak poświęcić i znosić wszystko dla dobra dziecka.
A jak to wyglądało naprawdę? Mój ojciec pił, ale chyba niewiele więcej niż inni z naszego otoczenia. Pamiętam, że się starał; po tym, jak jego zakład pracy upadł (koniec komuny, niemal wszystko padało), łapał różne dorywcze prace, ale bardzo mu zależało, żeby go ludzie lubili, więc pożyczał pieniądze, które do nas nie wracały, szedł coś robić u sąsiada, choć u nas w domu było nie zrobione itp. Wiecznie darli z matką koty. A matka zamiast pozwolić mu ponieść konsekwencje (np. zrobił u sąsiada w dzień, to niech teraz robi u siebie po nocy), zrobiła za niego i ciągle krzyczała. W pewnym momencie doszła do wniosku, że na ojca nie można liczyć, więc nie może mieć z nim więcej dzieci, więc odstawiła go od łóżka. W wieku około 44 lat ojciec został zmuszony do życia w celibacie. Niewiele z tego wtedy rozumiałam, ale matka uciekała do mnie na łóżko spać, jego unikała.
Ojciec pił coraz bardziej i coraz mniej się starał. Teraz poniekąd go rozumiem - jeśli 95% komunikatów od żony brzmi: "robisz to źle, za wolno, nie znasz się, trzeba było..." to łapy opadają same. W końcu, kiedy miałam 16 lat, po jakiś 7-8 latach celibatu, znalazł sobie kochankę. Choć dokładniej byłoby "przytrafiła mu się kochanka". Była to menelka, z którą pił. Ona i jej mąż ostro chlali, schodzili się do nich wszyscy okoliczni menele, a ojciec nie był jej jedynym "klientem". Niemniej jednak matka, gdy się dowiedziała, była wściekła. Powtarzała, że czuje się bardzo upokorzona , bo żeby jeszcze wybrał sobie kobietę na poziomie, lepszą od niej, a tu taka śmierdząca, brudna, z jednym zębem na przedzie.
Na powierniczkę matka wybrała mnie, bo wstydziła się o tym z innymi rozmawiać. Codziennie więc miałam omawiane sprawy seksualne moich rodziców, z podkreślaniem, że to ona płaci rachunki, utrzymuje dom, a on jest zły, bo zdradza. Sypiać z nim nie będzie, bo się nie myje i śmierdzi. A teraz jak zaliczył inną, to się jeszcze brzydzi. Ona wyrzuciła z siebie emocje, a ja czułam się z jednej strony dorosła i doceniona, z drugiej zaś bezradna, obarczona problemami ponad siły, smutna i przytłoczona. Doszły do tego rękoczyny, a ja byłam stawiana w sytuacji, gdy musiałam bronić matkę przed pijanym ojcem. Raz musiałam go uderzyć, bo ja dusił. Matka była ze mnie dumna, że ją obroniłam. A ja nadal czuję ogromny ból w sercu, że musiałam podnieść rękę na własnego ojca. Myślicie, że ojciec był winny? Ja tak myślałam. Tak mi wmawiała. Ale ojciec wracał pijany i kładł się spać. Urządził sobie kanciapę w piwnicy domu. To matka schodziła do niego i zaczynała awanturę, wtedy on wstawał i jak miał już dość, to jej w końcu przylał. A wtedy wrzeszczała do mnie o pomoc.
Matka jest mistrzynią we wbijaniu szpilek. Cokolwiek jej powiem w zaufaniu, jeśli tylko jej się sprzeciwie, zostanie użyte przeciwko mnie w najgorszy możliwy sposób. Dopóki byłam posłusznym dzieckiem, nie wiedziałam o tym. Kiedy postanowiłam dorosnąć, potrafiła mi dowalić tak, że miałam ochotę zabić siebie ("jak mogłaś mi to zrobić, ja się tak dla ciebie poświęcam, wiesz, że jestem chora, przez ciebie będę żyła pięć lat krócej") albo ją ("jesteś taka sama jak ojciec, meble są dla ciebie ważniejsze niż dzieci" (po tym jak odmówiłam wyniesienia szafki z łazienki; mój czteroletni syn na nią wpadł i nabił sobie guza, a ja mu powiedziałam, że łazienka to nie jest miejsce do biegania, jej zdaniem zamiast go uczyć ostrożności, powinnam posuwać przeszkody)).
Przez wiele lat straszyła mnie śmiercią. Ojciec po pijanemu groził, że się powiesi, to ona w końcu będzie zadowolona. A matka miała bóle migrenowe, czasem przez kilka dni wymiotowała i prawie nie wstawała z łóżka. Lekarze podobno nie umieli znaleźć przyczyny. Myślę, że miała silną nerwicę, ale ukrywała to, bo co ludzie powiedzą. Przecież w naszej rodzinie chorych psychicznie nie ma. Często powtarzała, że już niedługo umrze i będzie spokój, ojciec będzie pił, ile będzie chciał, tylko że bez niej sobie nie poradzi. Żyłam w ciągłym strachu, że zostanę sama i umrę z głodu. Albo że trafię do domu dziecka, gdzie będą się nade mną znęcać. Pierwsze takie akcje były jak miałam jakieś sześć - siedem lat. Z czasem tylko się nasilały. Modliłam się, żeby jakoś przetrwać do czasu, aż będę na tyle duża, żebym mogła sama zacząć pracę. Ten temat dziś też wypłynął, bo moja matka ubolewa nad tym rozwodem, że to trauma dla dziecka i jak bardzo ich córka musi się bać i to przeżywać. No i że ona już niedługo umrze, ale ja już jestem duża, to się nie martwi, a takie małe dziecko (6 lat), co ma zrobić, jak się rodzic wyprowadza i go traci. Kiedy jej przypominałam o moim strachu stwierdziła, że przesadzam, bo śmierć jest naturalną częścią życia i ona nic takiego strasznego nie powiedziała, to tylko moje nadinterpretacje.
Dlaczego się nie wyprowadziliśmy? Prosiłam ją o to. Ale wtedy w naszym domu ojciec mieszkałby z tamtą menelką, a nie po to sobie matka urabiała ręce po łokcie, żeby się teraz wyprowadzać. Kawałek muru oraz potrzeba pokazania tamtej były ważniejsze niż moje zdrowie psychiczne.
A najzabawniejsze/najsmutniejsze jest to, że odkąd ojciec umarł, matka w 9 przypadkach na 10 wspomina go bardzo dobrze. Bo wszystko umiał zrobić, nawet elektrykę , tylko powoli robił. Nie zawsze się dogadywali, ale do śmierci byli razem, kochali się itp. itd.
Dziś odcięłam się emocjonalnie od matki, ograniczyłam kontakty do minimum, odbyłam terapię, ale to wszystko ciągnie się za mną jak przysłowiowy smród po gaciach. Nadal czasem budzę się w nocy przerażona i muszę sięgać po tabletki. Stokroć bardziej wolałabym, żeby się rozwiedli i żebym miała skromny, spokojny dom z jednym rodzicem, niż cztery pokoje i niemal codziennie awantury. Jak powiedział mój psycholog, czasu się nie cofnie, przeszłości się nie zmieni. Można jedynie nauczyć się z nią żyć, wyciągnąć naukę na przyszłość i nie fundować tego samego swoim dzieciom.
Mój brat cioteczny (nazwijmy go Arek) się rozwodzi. Matka przyszła oburzona, bo ciotka (jego matka, Zosia) dzwoniła, że była synowa (Ania) nie dość że zatrzymała wspólny dom spłacając mu tylko 1/4 wartości (nie bierze pod uwagę tego, że na domu nadal jest kredyt hipoteczny, który odtąd będzie spłacała sama, a działka należała do jej rodziców), to jeszcze żąda wysokich alimentów na ich wspólne dziecko. Zdaniem Zosi Ania jest zła, a syn anioł. Ania oskarżyła go o zdradę. Moja matka jest całkowicie po stronie Ani, bo ona też była zdradzana przez męża i wie jak to jest, więc baaaardzo ją denerwuje, że Zosia tak broni syna, bo powinna go pogonić, żeby kochankę zostawił, a wrócił do żony i na kolanach błagał o wybaczenie.
Jak to było faktycznie, to wiedzą tylko Arek i Anka. Byli ze sobą ponad 20 lat, poznali się jeszcze na studiach. Oboje skupieni na karierze. Dopóki nie było dziecka i mieszkali w bloku, było dobrze. On, współwłaściciel firmy, pracował cały tydzień. Ona, nauczycielka, w weekendy prowadziła wykłady dla zaocznych. Mijali się. Do tego awantury o codzienne obowiązki. Do tego willa ponad 200 m2 z dużym ogrodem, ale bez ogrodnika i gosposi. Za to na potężny kredyt. Do tego wtrącająca się Zosia (ukochany synek prowadzi ważny i dochodowy biznes, więc żona powinna wszystko w domu zrobić, bo przecież pracuje tylko w weekendy, a najlepiej żeby całkiem pracę rzuciła i zajęła się tylko domem i dzieckiem, bo po co kobiecie kariera, a synek nie ma kiedy odpocząć). No i ta kochanka. Teraz Arek ma kogoś, ale czy był z nią w trakcie małżeństwa, czy dopiero po rozstaniu, to nie wiem.
Wracając do meritum, moja matka z wielką urazą i oburzeniem zaczęła wspominać, jak to ona wszystko w domu robiła, utrzymywała męża alkoholika i mnie, tak się poświęciła, a mimo to mąż ją zdradził, więc nie dziwi się Ani, że nie wytrzymała tego upokorzenia i zażądała rozwodu. Nie każdy jest taki dobry, silny i wytrzymały jak ona sama, żeby mimo wszystko rozwodu nie wziąć i się tak poświęcić i znosić wszystko dla dobra dziecka.
A jak to wyglądało naprawdę? Mój ojciec pił, ale chyba niewiele więcej niż inni z naszego otoczenia. Pamiętam, że się starał; po tym, jak jego zakład pracy upadł (koniec komuny, niemal wszystko padało), łapał różne dorywcze prace, ale bardzo mu zależało, żeby go ludzie lubili, więc pożyczał pieniądze, które do nas nie wracały, szedł coś robić u sąsiada, choć u nas w domu było nie zrobione itp. Wiecznie darli z matką koty. A matka zamiast pozwolić mu ponieść konsekwencje (np. zrobił u sąsiada w dzień, to niech teraz robi u siebie po nocy), zrobiła za niego i ciągle krzyczała. W pewnym momencie doszła do wniosku, że na ojca nie można liczyć, więc nie może mieć z nim więcej dzieci, więc odstawiła go od łóżka. W wieku około 44 lat ojciec został zmuszony do życia w celibacie. Niewiele z tego wtedy rozumiałam, ale matka uciekała do mnie na łóżko spać, jego unikała.
Ojciec pił coraz bardziej i coraz mniej się starał. Teraz poniekąd go rozumiem - jeśli 95% komunikatów od żony brzmi: "robisz to źle, za wolno, nie znasz się, trzeba było..." to łapy opadają same. W końcu, kiedy miałam 16 lat, po jakiś 7-8 latach celibatu, znalazł sobie kochankę. Choć dokładniej byłoby "przytrafiła mu się kochanka". Była to menelka, z którą pił. Ona i jej mąż ostro chlali, schodzili się do nich wszyscy okoliczni menele, a ojciec nie był jej jedynym "klientem". Niemniej jednak matka, gdy się dowiedziała, była wściekła. Powtarzała, że czuje się bardzo upokorzona , bo żeby jeszcze wybrał sobie kobietę na poziomie, lepszą od niej, a tu taka śmierdząca, brudna, z jednym zębem na przedzie.
Na powierniczkę matka wybrała mnie, bo wstydziła się o tym z innymi rozmawiać. Codziennie więc miałam omawiane sprawy seksualne moich rodziców, z podkreślaniem, że to ona płaci rachunki, utrzymuje dom, a on jest zły, bo zdradza. Sypiać z nim nie będzie, bo się nie myje i śmierdzi. A teraz jak zaliczył inną, to się jeszcze brzydzi. Ona wyrzuciła z siebie emocje, a ja czułam się z jednej strony dorosła i doceniona, z drugiej zaś bezradna, obarczona problemami ponad siły, smutna i przytłoczona. Doszły do tego rękoczyny, a ja byłam stawiana w sytuacji, gdy musiałam bronić matkę przed pijanym ojcem. Raz musiałam go uderzyć, bo ja dusił. Matka była ze mnie dumna, że ją obroniłam. A ja nadal czuję ogromny ból w sercu, że musiałam podnieść rękę na własnego ojca. Myślicie, że ojciec był winny? Ja tak myślałam. Tak mi wmawiała. Ale ojciec wracał pijany i kładł się spać. Urządził sobie kanciapę w piwnicy domu. To matka schodziła do niego i zaczynała awanturę, wtedy on wstawał i jak miał już dość, to jej w końcu przylał. A wtedy wrzeszczała do mnie o pomoc.
Matka jest mistrzynią we wbijaniu szpilek. Cokolwiek jej powiem w zaufaniu, jeśli tylko jej się sprzeciwie, zostanie użyte przeciwko mnie w najgorszy możliwy sposób. Dopóki byłam posłusznym dzieckiem, nie wiedziałam o tym. Kiedy postanowiłam dorosnąć, potrafiła mi dowalić tak, że miałam ochotę zabić siebie ("jak mogłaś mi to zrobić, ja się tak dla ciebie poświęcam, wiesz, że jestem chora, przez ciebie będę żyła pięć lat krócej") albo ją ("jesteś taka sama jak ojciec, meble są dla ciebie ważniejsze niż dzieci" (po tym jak odmówiłam wyniesienia szafki z łazienki; mój czteroletni syn na nią wpadł i nabił sobie guza, a ja mu powiedziałam, że łazienka to nie jest miejsce do biegania, jej zdaniem zamiast go uczyć ostrożności, powinnam posuwać przeszkody)).
Przez wiele lat straszyła mnie śmiercią. Ojciec po pijanemu groził, że się powiesi, to ona w końcu będzie zadowolona. A matka miała bóle migrenowe, czasem przez kilka dni wymiotowała i prawie nie wstawała z łóżka. Lekarze podobno nie umieli znaleźć przyczyny. Myślę, że miała silną nerwicę, ale ukrywała to, bo co ludzie powiedzą. Przecież w naszej rodzinie chorych psychicznie nie ma. Często powtarzała, że już niedługo umrze i będzie spokój, ojciec będzie pił, ile będzie chciał, tylko że bez niej sobie nie poradzi. Żyłam w ciągłym strachu, że zostanę sama i umrę z głodu. Albo że trafię do domu dziecka, gdzie będą się nade mną znęcać. Pierwsze takie akcje były jak miałam jakieś sześć - siedem lat. Z czasem tylko się nasilały. Modliłam się, żeby jakoś przetrwać do czasu, aż będę na tyle duża, żebym mogła sama zacząć pracę. Ten temat dziś też wypłynął, bo moja matka ubolewa nad tym rozwodem, że to trauma dla dziecka i jak bardzo ich córka musi się bać i to przeżywać. No i że ona już niedługo umrze, ale ja już jestem duża, to się nie martwi, a takie małe dziecko (6 lat), co ma zrobić, jak się rodzic wyprowadza i go traci. Kiedy jej przypominałam o moim strachu stwierdziła, że przesadzam, bo śmierć jest naturalną częścią życia i ona nic takiego strasznego nie powiedziała, to tylko moje nadinterpretacje.
Dlaczego się nie wyprowadziliśmy? Prosiłam ją o to. Ale wtedy w naszym domu ojciec mieszkałby z tamtą menelką, a nie po to sobie matka urabiała ręce po łokcie, żeby się teraz wyprowadzać. Kawałek muru oraz potrzeba pokazania tamtej były ważniejsze niż moje zdrowie psychiczne.
A najzabawniejsze/najsmutniejsze jest to, że odkąd ojciec umarł, matka w 9 przypadkach na 10 wspomina go bardzo dobrze. Bo wszystko umiał zrobić, nawet elektrykę , tylko powoli robił. Nie zawsze się dogadywali, ale do śmierci byli razem, kochali się itp. itd.
Dziś odcięłam się emocjonalnie od matki, ograniczyłam kontakty do minimum, odbyłam terapię, ale to wszystko ciągnie się za mną jak przysłowiowy smród po gaciach. Nadal czasem budzę się w nocy przerażona i muszę sięgać po tabletki. Stokroć bardziej wolałabym, żeby się rozwiedli i żebym miała skromny, spokojny dom z jednym rodzicem, niż cztery pokoje i niemal codziennie awantury. Jak powiedział mój psycholog, czasu się nie cofnie, przeszłości się nie zmieni. Można jedynie nauczyć się z nią żyć, wyciągnąć naukę na przyszłość i nie fundować tego samego swoim dzieciom.
rodzina trauma
Ocena:
160
(188)
Komentarze