Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#91780

przez ~AnonimZPolskiB ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu https://piekielni.pl/91775 oraz rad, żeby niechciane rzeczy oddać biednym (rad w dobrej intencji, które popieram swoją drogą) postanowiłam podzielić się z Wami poniższą historią.

Rzecz miała miejsce około 2011 roku, w Polsce określanej literką B, kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami. Moja matka jest osobą towarzyską i często odwiedzały ją różne koleżanki, a głównym tematem rozmów były problemy w pracy. Jedna z tych pań, dajmy na to Halinka, pracowała w Domu Dziecka w małym miasteczku, w którym wszyscy się znali. Dom miał około 40 wychowanków w różnym wieku, a Halinka pełniła tam funkcję przynieś - wynieś - pozamiataj. Dom dostawał różne dary.

Jednym z darczyńców był właściciel lokalnej hurtowni spożywczej, mistrz optymalizacji zysków. Być może że względu na fakt, że zatrudniał ludzi na ćwierć etatu za psie pieniądze, dorzucając im na czarno godziny, jego hurtownia była kiepsko zagospodarowana, więc trafiały się partie przeterminowanego jedzenia, które pan N. wspaniałomyślnie oddawał na rzecz tegoż Domu Dziecka. Bo za utylizacje trzeba płacić, a tak to sobie jeszcze od podatku odpisze. Dyrektorem tegoż domu była znajoma, w sanepidzie kuzynka, generalnie jak to często w małych miejscowościach bywa, ręką rękę myła. Pan N. sponsorował lokalne dożynki, dawał też na kiełbasę wyborczą i biznes się kręcił.

Pracownice bały się o pracę, więc jeśli towar ewidentnie się nie nadawał, na przykład pleśń, to go dyskretnie wyrzucały, a dzieci dostawały posiłek skromniejszy, ale nie powodujący rozwolnienia. Jeśli natomiast był w miarę ok, na przykład twaróg przeterminowany o trzy dni, to dzieci dostawały na obiad kluski leniwe. Najczęściej na obiad był rosół. Często też na stole lądowała wątróbka albo kanapki ze smalcem i ogórkiem (ulubione dania pani dyrektor). Wtedy dużo dzieci przychodziło na chleb z dżemem, który był dostępny w kuchni cały czas.

Jeśli akurat trafiła się darowizna dobrych produktów, na przykład przy okazji świąt jakaś firma z dużego miasta około 45 km dalej zasponsorowała kosz pełen masła, mleka w proszku i jogurtów, wędlin, czy cukierków, to połowa tego trafiała potajemnie do toreb niektórych pracowników. Większość wychowawców nie miała pojęcia o tym procederze, zwłaszcza tych "zamiejscowych", co dojeżdżali z dużego miasta. Halinka też brała, z musu, żeby jej za konfidentkę nie wzięli i nie zwolnili, bo niewiele brakowało jej do emerytury (a przynajmniej tak się tłumaczyła psiocząc na swój los w tamtej pracy).

Podobnie było z ubraniami, butami, zabawkami itp. Ludzie potrafili w ramach "darowizny" przywieźć takie szmaty, które do niczego się nie nadawały: zadeptane i brudne buty, zdekompletowane puzzle, uszkodzone zabawki. Były też rzeczy ładne i wartościowe oczywiście, ale nie będę się na nich skupiać, bo piszę o tych piekielnych aspektach. Dla wielu ludzi dzieci z domu dziecka to był gorszy sort, bo biedne sieroty albo z patologii, to się zadowolą byle czym. A te dzieci chodziły do podstawówki razem z dziećmi z okolicznych pełnych domów i też chciały wyglądać jak rówieśnicy. Co jakiś czas dostawali też reklamówki pełne maskotek. A przecież pluszaków nie trzeba co pół roku wymieniać, nie psują się. Było tego tyle, że nie byli w stanie ogarnąć, więc sortowali. Najlepsze rzeczy trafiały do dzieci, a reszta do kontenera na odzież używaną. Na pewno kojarzycie takie metalowe pojemniki oklejone logo różnych fundacji, często stoją obok właściwych śmietników.

I tu pojawia się druga koleżanka matki, dajmy na to Jadzia, która z kolei pracowała w dużym mieście w zakładzie sortowania odzieży używanej. Fundacje odsprzedawały im zawartość pojemników w cenie hurtowej po 10 czy 20 gr za kg (nie pamiętam, zbyt dawno to było) i te pieniądze być może rzeczywiście trafiały na pomoc biednym. A potem Jadzia (rzecz jasna nie ona jedna) sortowała te dobra na różne kupki. Na pierwszą trafiały ubrania dobrej jakości, które potem szły do lumpeksów w Polsce, ale były też hurtowo sprzedawane na wschód (głównie Ukraina, czasem Białoruś). Na drugą nieco gorsze, które szły tylko na wschód. Na trzecią czyściwo, czyli bawełna bądź inne miękkie i naturalne materiały cięte na szmaty i sprzedawane na przykład mechanikom samochodowym. Na czwartą najgorsze, ale wciąż jeszcze w miarę całe, które potem były wysyłane do Afryki (dziura w bluzce? zaszyją sobie; urwany pasek przy bucie? "Murzyny" są zaradne, doszyją se jakiś- tak to argumentowało szefostwo). No i wreszcie na piątą szły rzeczy absolutnie się nie nadające, typu płaszcz zjedzony przez mole, z którego trzymały się w zasadzie tylko szwy. BTW, jak czasem Jadzia opowiadała, co z tych kontenerów wypadało, to się włos jeżył na głowie.

Przykłady, które mi zapadły w pamięć?
- dorosła, duża pościel zwinięta w kulkę z ludzką kupą w środku
- ubrania zasikane lub ubrudzone okresem, czasem nadal ze zużytą podpaską w środku
- dżinsy tak wytarte w kroku, że trzymały się tylko na szwach
- ubrania zarzygane
- zabawki bez oczu, kończyn
- markowe, piękne szpilki z urwanym jednym obcasem

Do śmieci trafiało też dużo jedzenia, na przykład czekolady czy cukier, które ludzie dawali w dobrej wierze, że to pójdzie dla biednych. Niestety wszystko było pryskane silnymi substancjami antybakteryjnymi, więc musiało iść do śmieci, choć niektórzy pracownicy ponoć takie czekolady jedli, twierdząc że szczelnie zapakowane.

Jadzia trzymała się tej pracy, bo oprócz brzydkich niespodzianek trafiały się też fajne bonusy, jak na przykład ktoś wyrzucił pościel po zmarłych, a nie zauważył złota w poszewce czy gotówki w kieszeni starego płaszcza.

Dom dziecka został parę lat temu zamknięty, a dzieci przeniesione do dużego miasta. Pani dyrektor na emeryturze (dziwnym trafem przeniesienie miało miejsce akurat jak weszła w wiek emerytalny). Pan N. dalej kręci biznes, hurtownia w końcu padła, to otworzył dom weselny. Jadzia od paru lat też na emeryturze, więc nie mam żadnych świeżych info, gdzie teraz wysyłają ubrania.

A teraz, wracając do meritum, zobaczcie w necie zdjęcia plaż w Afryce, pokryte górami śmieci. Część z nich pochodzi pewnie z tamtego zakładu. Wyprodukowanych ubrań jest tak dużo, że już nawet wszyscy biedni zostali zaopatrzeni i więcej nie potrzebują. Ubrania poniewierają się na plażach, tworzą pływające wyspy śmieci. A koncerny dalej wmawiają nam "kup więcej, jest tanie, jak ci się znudzi, to oddasz na biednych". Dlatego bardzo popieram, że autorka odmówiła przyjęcia niepasujących rzeczy. Jak marki będą sprzedawać mniej, to może w końcu będą mniej produkować badziewia.

dary dobroczynność

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (169)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…