poczekalnia
Skomentuj
(22)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Jestem wegetarianką. Albo raczej flexitarianką, ze zdecydowaną przewagą wege. Mięso zdarza mi się zjeść od czasu do czasu - gdy najdzie mnie ochota (zdarza się bardzo rzadko), lub gdy nie mam innego wyjścia (np. w podróży). Mięsa nie jem nie ze względów ideologicznych, choć takie powody też są mi bliskie, ale zwyczajnie dlatego że mi nie smakuje i gorzej się po nim czuję.
Do stwierdzenia że jestem wege i przejścia na dietę roślinną dojrzewałam długo, więc otwarcie deklaruję że nie jem mięsa dopiero od jakiś trzech lat. Wiedzą o tym moi rodzice i siostra, a także teściowa, jednak nie ma co ukrywać - w naszych rodzinnych domach króluje tradycyjna kuchnia polska, a więc: mięso, ziemniaki, tłuszcz i cukier. A dodam że te dwa ostatnie też nie są moim sprzymierzeńcem ze względu na problemy z cholesterolem i insulinoopornością. Możnaby przypuszczać, że skoro rodzice wiedzą, że nie jem mięsa, a dodatkowo zarówno mama jak i teściowa mają cukrzycę, a więc są bardziej "zaawansowane" w tematach cukru i insuliny, to serwowane obiady w czasie naszych wizyt będą dla mnie ok. No... nie. Mimo tych zmian w zdrowiu, rodzaj kuchni naszych mam pozostaje niezmienny. U teściowej zawsze jest serwowany kurczak, a jedyne bezmięsne obiady u mojej mamy są wtedy gdy jej się nie chce gotować, albo nie była na zakupach i poda np. pierogi lub inne placki.
Ja z natury jestem mocno komformistyczna, więc zawsze staram się dostosować i nie wyobrażam sobie żeby wprost prosić o specjalne gotowanie czegoś innego dla mnie. Wychodzę z założenia, że widocznie byłoby to dla nich zbyt problematyczne, skoro nie wychodzą mi naprzeciw same z siebie i akceptuję taki stan rzeczy. Podczas rodzinnych obiadów jem po prostu mało, tyle by zaspokoić pierwszy głód, a dojadam potem w domu. Pytana o dokładkę, czy też powód zjedzenia niewiele, odpowiadam oczywiście zgodnie z prawdą, że to dlatego że po prostu nie jem/nie lubię mięsa, ale że jest to ok, nie mam problemu (de facto trochę mam ale nie chcę sprawić przykrości rodzicom).
Tak też było dwa lata temu na urodzinach mojej siostrzenicy. Zaserwowane było oczywiście tylko mięso. Ja, jak to ja, nie narzekałam i coś tam poskubałam, ale co gorsza okazało się że wśród gości jest inna wegetarianka, która swój styl żywienia opiera na przekonaniach ideologicznych, a więc nie mogła nic zjeść. Rodzice i siostra prawdopodobnie wcześniej o tym nie wiedzieli, bo to nie była osoba z rodziny, a dziewczyna syna koleżanki mojej siostry - ona jest blisko z tą rodziną od lat, więc zawsze zaprasza wszystkich, a dziewczyna pojawiła się jakoś niedawno. Zrobiło się wówczas przez chwilę trochę niezręcznie, zwłaszcza że ani mama ani siostra nie wpadły na żadne rozwiązanie, ale że dziewczyna nie narzekała to temat się rozmył.
W zeszłym roku urodziny siostrzenicy były wyprawione zanim zdążyłam wrócić z urlopu, więc nie wiem jak tę kwestię rozwiązano i nawet o tym nie myślałam, aż do tegorocznych urodzin. W tym roku na stole pojawiło się oczywiście tylko mięso. Były nawet 3 różne sałatki, ale też wszystkie z mięsem, a dodatkowo okraszone dużymi ilościami majonezu. Więc zjadłam tylko rosół i kawałeczek kurczaka, akceptując ponownie że przecież jestem w mniejszości to nikt nie będzie specjalnie dla mnie gotował czegoś innego. Wspomniana wcześniej wegetarianka również miała się pojawić, ale trochę później ze względu na swoje obowiązki. Gdy przyjechała, wszyscy byli już po obiedzie, więc jej zaserwowano go osobno. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się że zamiast rosołu i kurczaka, dostała... zupę krem i makaron z sosem. Bez mięsa! Nawet sobie nie wyobrażacie jak podle się wtedy poczułam. No bo przecież wiedzieli że ja też nie jem mięsa, przygotowali dania bezmięsne, ale nawet mi nie zaproponowali. A obcej dziewczynie już tak.
Na domiar złego byłam już przed przyjazdem w kiepskiej kondycji psychicznej, bo dojechał mnie za mocno stres i pękłam. Pojechałam na te urodziny bo nie chciałam nikogo zawieść. A dostałam kolejny cios, który tylko pogorszył moje samopoczucie. Może to błachostka, ale takich drobnostek jest sporo i ostatnio zdecydowanie mnie przerastają. Dlatego postanowiłam że zacznę to opisywać - w ramach self-therapy wyrzucać z siebie. Może da to jakąś ulgę i pomoże się poskładać na nowo.
Do stwierdzenia że jestem wege i przejścia na dietę roślinną dojrzewałam długo, więc otwarcie deklaruję że nie jem mięsa dopiero od jakiś trzech lat. Wiedzą o tym moi rodzice i siostra, a także teściowa, jednak nie ma co ukrywać - w naszych rodzinnych domach króluje tradycyjna kuchnia polska, a więc: mięso, ziemniaki, tłuszcz i cukier. A dodam że te dwa ostatnie też nie są moim sprzymierzeńcem ze względu na problemy z cholesterolem i insulinoopornością. Możnaby przypuszczać, że skoro rodzice wiedzą, że nie jem mięsa, a dodatkowo zarówno mama jak i teściowa mają cukrzycę, a więc są bardziej "zaawansowane" w tematach cukru i insuliny, to serwowane obiady w czasie naszych wizyt będą dla mnie ok. No... nie. Mimo tych zmian w zdrowiu, rodzaj kuchni naszych mam pozostaje niezmienny. U teściowej zawsze jest serwowany kurczak, a jedyne bezmięsne obiady u mojej mamy są wtedy gdy jej się nie chce gotować, albo nie była na zakupach i poda np. pierogi lub inne placki.
Ja z natury jestem mocno komformistyczna, więc zawsze staram się dostosować i nie wyobrażam sobie żeby wprost prosić o specjalne gotowanie czegoś innego dla mnie. Wychodzę z założenia, że widocznie byłoby to dla nich zbyt problematyczne, skoro nie wychodzą mi naprzeciw same z siebie i akceptuję taki stan rzeczy. Podczas rodzinnych obiadów jem po prostu mało, tyle by zaspokoić pierwszy głód, a dojadam potem w domu. Pytana o dokładkę, czy też powód zjedzenia niewiele, odpowiadam oczywiście zgodnie z prawdą, że to dlatego że po prostu nie jem/nie lubię mięsa, ale że jest to ok, nie mam problemu (de facto trochę mam ale nie chcę sprawić przykrości rodzicom).
Tak też było dwa lata temu na urodzinach mojej siostrzenicy. Zaserwowane było oczywiście tylko mięso. Ja, jak to ja, nie narzekałam i coś tam poskubałam, ale co gorsza okazało się że wśród gości jest inna wegetarianka, która swój styl żywienia opiera na przekonaniach ideologicznych, a więc nie mogła nic zjeść. Rodzice i siostra prawdopodobnie wcześniej o tym nie wiedzieli, bo to nie była osoba z rodziny, a dziewczyna syna koleżanki mojej siostry - ona jest blisko z tą rodziną od lat, więc zawsze zaprasza wszystkich, a dziewczyna pojawiła się jakoś niedawno. Zrobiło się wówczas przez chwilę trochę niezręcznie, zwłaszcza że ani mama ani siostra nie wpadły na żadne rozwiązanie, ale że dziewczyna nie narzekała to temat się rozmył.
W zeszłym roku urodziny siostrzenicy były wyprawione zanim zdążyłam wrócić z urlopu, więc nie wiem jak tę kwestię rozwiązano i nawet o tym nie myślałam, aż do tegorocznych urodzin. W tym roku na stole pojawiło się oczywiście tylko mięso. Były nawet 3 różne sałatki, ale też wszystkie z mięsem, a dodatkowo okraszone dużymi ilościami majonezu. Więc zjadłam tylko rosół i kawałeczek kurczaka, akceptując ponownie że przecież jestem w mniejszości to nikt nie będzie specjalnie dla mnie gotował czegoś innego. Wspomniana wcześniej wegetarianka również miała się pojawić, ale trochę później ze względu na swoje obowiązki. Gdy przyjechała, wszyscy byli już po obiedzie, więc jej zaserwowano go osobno. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się że zamiast rosołu i kurczaka, dostała... zupę krem i makaron z sosem. Bez mięsa! Nawet sobie nie wyobrażacie jak podle się wtedy poczułam. No bo przecież wiedzieli że ja też nie jem mięsa, przygotowali dania bezmięsne, ale nawet mi nie zaproponowali. A obcej dziewczynie już tak.
Na domiar złego byłam już przed przyjazdem w kiepskiej kondycji psychicznej, bo dojechał mnie za mocno stres i pękłam. Pojechałam na te urodziny bo nie chciałam nikogo zawieść. A dostałam kolejny cios, który tylko pogorszył moje samopoczucie. Może to błachostka, ale takich drobnostek jest sporo i ostatnio zdecydowanie mnie przerastają. Dlatego postanowiłam że zacznę to opisywać - w ramach self-therapy wyrzucać z siebie. Może da to jakąś ulgę i pomoże się poskładać na nowo.
Ocena:
59
(87)
Komentarze