Jak ja nie cierpię świąt!
Mieszkamy z mężem w domu z moją matką. Ona ma swój parter, my piętro, są osobne wejścia, niemniej jednak widujemy się bardzo często. Ojciec nie żyje, rodzeństwa nie mam, a teściowie mieszkają 146 km dalej. Wigilię i połowę pierwszego dnia spędzamy z mamą, a po obiedzie, około 13:00, jedziemy do teściów i tam nocujemy. Moja matka nienawidzi mojej teściowej i nie jest w stanie pojąć, że to matka mojego męża, że jest dla niego ważna i że on też chciałby pobyć w święta ze swoimi rodzicami i rodzeństwem.
Zaczyna się od cyrku tydzień przed świętami. Sprzątanie, nerwy, bo wszystko musi być idealnie. Nieważne, czy jestem chora, czy zmęczona, trzeba umyć wszystko, choćby się miało nie spać. Nie można sprzątać wcześniej, bo się ponownie zakurzy, a musi być świeżutko. Potem gotowanie i pieczenie, oczywiście znowu wszystko musi być idealnie. Siadamy do stołu, czytamy Ewangelie, dzielimy się opłatkiem, jemy. Spontaniczność wskazana jest jedynie przy śpiewaniu kolęd już po kolacji, gdy siadamy pod choinką. W zeszłym roku były pierwsze święta naszego syna, chciałam nagrać jak się cieszy. Matka nakrzyczała na mnie, że barszcz stygnie, a zimny będzie niedobry. Czuję się jakbym grała w teatrze, wszystko ma być piękne i idealne, dograne jak w balecie.
U teściowej jest większy luz, nie trzeba siedzieć jak kołek i na wszystko uważać, ale za to stół jest zastawiony tak, że aż się ugina. A teściowa zamiast się cieszyć świętami, narzeka jaka jest zmęczona, bo MUSIAŁA zrobić śledzie w trzech wariantach, bo teść lubi; sałatkę jarzynową, bo zięć lubi; galaretę, bo kto inny lubi etc. Wszyscy przywozimy jedzenie i wszyscy co roku ją prosimy, żeby tyle nie gotowała, bo wolimy, żeby się dobrze bawiła niż narzekała na zmęczenie.
W zeszłym roku ja upiekłam trzy blachy ciast, schab ze śliwkami, paszteciki z ciasta francuskiego, kupiliśmy też dużo wędlin od lokalnego masarza. Siostry męża podzieliły między siebie potrawy wigilijne (nas na Wigilii nie ma), zrobiły sałatki, karkówkę, po jednym cieście. Teściowa miała zrobić tylko barszcz, uszka i flaki. No ale oczywiście uznała, wbrew wspólnym ustaleniom, że to za mało, więc znowu nagotowała galarety, napiekła mięs, zrobiła swoje sałatki i przystawki, i znowu całe święta narzekała na zmęczenie i na to, że za mało jemy, bo skoro zrobione, to zjeść trzeba. Nieważne, że każdy miał już dość. Rzygać, ale zjeść. Połowa jedzenia kolejny raz poszła na śmietnik. W tym roku pewnie będzie to samo.
Moja matka bardzo nie lubi mojej teściowej, ponieważ uważa, że jest leniwa (to niestety prawda, zawsze ma bałagan w domu), roszczeniowa (nie kazała nam nic przywozić na święta, my sami się poczuwamy, skoro narzeka na zmęczenie), kłamliwa (że udaje chorobę i zmęczenie, bo jej się nie chce sprzątać i gotować) i skąpa (daje tanie prezenty dzieciom, takie ok około 25 zł, ale ma wnucząt sześcioro; moja matka daje prezenty po 200 zł, ale wnuczka na jednego; poza tym jak moja matka szła do dziadków to brali tylko flaszkę i kawałek ciasta, więc dla niej nie do pomyślenia jest, że wieziemy tam tyle jedzenia). Zawsze przed świętami są złośliwe komentarze ze strony mojej mamy (na przykład: ciekawe co w tym roku dostaniemy pod choinkę, pewnie ze dwie stówki teściowa sypnie, chociaż nie, bo pewnie będzie wolała kupić sobie flaszkę albo łososia, a synek dostanie hehehe batonika).
W tym roku przeszła samą siebie. Dziś powiedziała mi, że najlepiej, żebyśmy na całe święta pojechali do teściów, bo słyszała jak serdecznie rozmawiałam z teściową przez telefon, widocznie bardzo ją kochamy i powinniśmy jak najszybciej do mamusi jechać. A ona sobie zostanie sama na wigilię, bo i tak jest stara, jeść nie może jak teściowa, siedzieć przy stole nie może, nie pije jak teściowa, może trzy miesiące życia jej zostało, więc mamy się nią nie przejmować.
Ta "umierająca" kobieta wczoraj w dwie godziny umyła cztery okna, jedną ręką przenosi węglarkę, z którą ja - trzydzieści lat młodsza - mam problem. Chowanie nienawiści w sercu nie przeszkadza jej też w chodzeniu do komunii, łamaniu się opłatkiem, ani w przyjmowaniu życzeń od teściowej (po kolacji wigilijnej zawsze do siebie dzwonimy). Co roku też teściowie zapraszają moją matkę na wigilię i na święta, ale ona nie pojedzie, bo nam dom okradną, bo jest zmęczona przedświątecznym sprzątaniem, bo moja teściowa to "brudas", więc nie mogłaby nic tam zjeść ani wypić. Powód się zawsze znajdzie. Mąż już pięć lat nie był na wigilii w rodzinnym domu. Z jednej strony mamy ochotę powiedzieć, że jak nie chcesz jechać, to siedź sama w domu. Z drugiej, to jednak moja matka, więc zostajemy z nią i "tańczymy balet", który Wam opisałam.
Marzę o prostych świętach, z nierówno udekorowaną choinką, krzywym piernikiem, z przegapioną pajęczyną w rogu pokoju. Żeby się nie zarobić przed, nie przejeść w trakcie, nie dojadać po. Żeby wszyscy byli uśmiechnięci, zadowoleni ze wspólnie spędzanego czasu, nie przemęczeni i narzekający. Nie wiadomo ile jeszcze tych wspólnych świat nam zostało. Po co się tak szarpać? Marzę o spokoju, i tego Wam też drodzy czytelnicy piekielnych życzę.
Mieszkamy z mężem w domu z moją matką. Ona ma swój parter, my piętro, są osobne wejścia, niemniej jednak widujemy się bardzo często. Ojciec nie żyje, rodzeństwa nie mam, a teściowie mieszkają 146 km dalej. Wigilię i połowę pierwszego dnia spędzamy z mamą, a po obiedzie, około 13:00, jedziemy do teściów i tam nocujemy. Moja matka nienawidzi mojej teściowej i nie jest w stanie pojąć, że to matka mojego męża, że jest dla niego ważna i że on też chciałby pobyć w święta ze swoimi rodzicami i rodzeństwem.
Zaczyna się od cyrku tydzień przed świętami. Sprzątanie, nerwy, bo wszystko musi być idealnie. Nieważne, czy jestem chora, czy zmęczona, trzeba umyć wszystko, choćby się miało nie spać. Nie można sprzątać wcześniej, bo się ponownie zakurzy, a musi być świeżutko. Potem gotowanie i pieczenie, oczywiście znowu wszystko musi być idealnie. Siadamy do stołu, czytamy Ewangelie, dzielimy się opłatkiem, jemy. Spontaniczność wskazana jest jedynie przy śpiewaniu kolęd już po kolacji, gdy siadamy pod choinką. W zeszłym roku były pierwsze święta naszego syna, chciałam nagrać jak się cieszy. Matka nakrzyczała na mnie, że barszcz stygnie, a zimny będzie niedobry. Czuję się jakbym grała w teatrze, wszystko ma być piękne i idealne, dograne jak w balecie.
U teściowej jest większy luz, nie trzeba siedzieć jak kołek i na wszystko uważać, ale za to stół jest zastawiony tak, że aż się ugina. A teściowa zamiast się cieszyć świętami, narzeka jaka jest zmęczona, bo MUSIAŁA zrobić śledzie w trzech wariantach, bo teść lubi; sałatkę jarzynową, bo zięć lubi; galaretę, bo kto inny lubi etc. Wszyscy przywozimy jedzenie i wszyscy co roku ją prosimy, żeby tyle nie gotowała, bo wolimy, żeby się dobrze bawiła niż narzekała na zmęczenie.
W zeszłym roku ja upiekłam trzy blachy ciast, schab ze śliwkami, paszteciki z ciasta francuskiego, kupiliśmy też dużo wędlin od lokalnego masarza. Siostry męża podzieliły między siebie potrawy wigilijne (nas na Wigilii nie ma), zrobiły sałatki, karkówkę, po jednym cieście. Teściowa miała zrobić tylko barszcz, uszka i flaki. No ale oczywiście uznała, wbrew wspólnym ustaleniom, że to za mało, więc znowu nagotowała galarety, napiekła mięs, zrobiła swoje sałatki i przystawki, i znowu całe święta narzekała na zmęczenie i na to, że za mało jemy, bo skoro zrobione, to zjeść trzeba. Nieważne, że każdy miał już dość. Rzygać, ale zjeść. Połowa jedzenia kolejny raz poszła na śmietnik. W tym roku pewnie będzie to samo.
Moja matka bardzo nie lubi mojej teściowej, ponieważ uważa, że jest leniwa (to niestety prawda, zawsze ma bałagan w domu), roszczeniowa (nie kazała nam nic przywozić na święta, my sami się poczuwamy, skoro narzeka na zmęczenie), kłamliwa (że udaje chorobę i zmęczenie, bo jej się nie chce sprzątać i gotować) i skąpa (daje tanie prezenty dzieciom, takie ok około 25 zł, ale ma wnucząt sześcioro; moja matka daje prezenty po 200 zł, ale wnuczka na jednego; poza tym jak moja matka szła do dziadków to brali tylko flaszkę i kawałek ciasta, więc dla niej nie do pomyślenia jest, że wieziemy tam tyle jedzenia). Zawsze przed świętami są złośliwe komentarze ze strony mojej mamy (na przykład: ciekawe co w tym roku dostaniemy pod choinkę, pewnie ze dwie stówki teściowa sypnie, chociaż nie, bo pewnie będzie wolała kupić sobie flaszkę albo łososia, a synek dostanie hehehe batonika).
W tym roku przeszła samą siebie. Dziś powiedziała mi, że najlepiej, żebyśmy na całe święta pojechali do teściów, bo słyszała jak serdecznie rozmawiałam z teściową przez telefon, widocznie bardzo ją kochamy i powinniśmy jak najszybciej do mamusi jechać. A ona sobie zostanie sama na wigilię, bo i tak jest stara, jeść nie może jak teściowa, siedzieć przy stole nie może, nie pije jak teściowa, może trzy miesiące życia jej zostało, więc mamy się nią nie przejmować.
Ta "umierająca" kobieta wczoraj w dwie godziny umyła cztery okna, jedną ręką przenosi węglarkę, z którą ja - trzydzieści lat młodsza - mam problem. Chowanie nienawiści w sercu nie przeszkadza jej też w chodzeniu do komunii, łamaniu się opłatkiem, ani w przyjmowaniu życzeń od teściowej (po kolacji wigilijnej zawsze do siebie dzwonimy). Co roku też teściowie zapraszają moją matkę na wigilię i na święta, ale ona nie pojedzie, bo nam dom okradną, bo jest zmęczona przedświątecznym sprzątaniem, bo moja teściowa to "brudas", więc nie mogłaby nic tam zjeść ani wypić. Powód się zawsze znajdzie. Mąż już pięć lat nie był na wigilii w rodzinnym domu. Z jednej strony mamy ochotę powiedzieć, że jak nie chcesz jechać, to siedź sama w domu. Z drugiej, to jednak moja matka, więc zostajemy z nią i "tańczymy balet", który Wam opisałam.
Marzę o prostych świętach, z nierówno udekorowaną choinką, krzywym piernikiem, z przegapioną pajęczyną w rogu pokoju. Żeby się nie zarobić przed, nie przejeść w trakcie, nie dojadać po. Żeby wszyscy byli uśmiechnięci, zadowoleni ze wspólnie spędzanego czasu, nie przemęczeni i narzekający. Nie wiadomo ile jeszcze tych wspólnych świat nam zostało. Po co się tak szarpać? Marzę o spokoju, i tego Wam też drodzy czytelnicy piekielnych życzę.
święta wigilia rodzina
Ocena:
159
(185)
Komentarze