Wrzuciłam wczoraj jednej z grup wyniki kolokwium z krótkim komentarzem, na co młodzi adepci mają położyć największy nacisk, ucząc się do poprawy i testu absencyjnego. Miałam to zrobić dopiero w styczniu, ale wyszłam z założenia, że zawsze to lepiej mieć tydzień więcej niż mniej, ogarniając semestr, a deficyty wiedzy okazały się u niektórych… dość znaczne.
W moim pojęciu spokojnie mieści się to, że po uwaleniu testu zjedzie się przed znajomymi prowadzącą z góry na dół, wysyłając ją do najbardziej zawszonego burdelu dla trędowatych w jakimś kraju czwartego albo nawet piątego świata. Człowiek musi odreagować i póki ja tego ani nie widzę, ani nie słyszę, to mam na to bardzo mocno wywalone.
Wydaje mi się jednak, że elementarny instynkt samozachowawczy każe zadbać o to, żeby tych swoich odreagowań nie publikować tak, żeby to na pewno do mnie dotarło. Na przykład w teamsach jako komentarz do posta z wynikami, bo wtedy dostanę powiadomienie i będę sobie mogła poczytać, gdzie mam sobie swoją poprawkę wsadzić i co z nią zrobić.
Nie powstrzymałam się i odpowiedziałam, że na szczegółowe omówienie wyników zapraszam na dyżur po zakończeniu przerwy świątecznej, skoro konieczność podejścia do zaliczenia jeszcze raz jest dla pani studentki sprawą tak bulwersującą.
Bluzg doczekał się kilkunastu reakcji w stylu „weź to usuń”, ale nadal wisi. Dostałam też krasomówcze – i dość panikarskie – przeprosiny od starosty, na które odparłam jedynie, że przecież nie jego rolą jest przepraszać mnie za cudze wyskoki, bądźmy dorośli.
Bardzo, bardzo mnie jednak kusi, żeby zdecydować, że poprawki będą w tym roku ustne. Dla samej okazji porozmawiania twarzą w twarz o tym, że czasami się po prostu oblewa zaliczenie i później robi w nerwach głupie rzeczy. I co powinno się zrobić jeszcze później. Tak wychowawczo porozmawiać…
W moim pojęciu spokojnie mieści się to, że po uwaleniu testu zjedzie się przed znajomymi prowadzącą z góry na dół, wysyłając ją do najbardziej zawszonego burdelu dla trędowatych w jakimś kraju czwartego albo nawet piątego świata. Człowiek musi odreagować i póki ja tego ani nie widzę, ani nie słyszę, to mam na to bardzo mocno wywalone.
Wydaje mi się jednak, że elementarny instynkt samozachowawczy każe zadbać o to, żeby tych swoich odreagowań nie publikować tak, żeby to na pewno do mnie dotarło. Na przykład w teamsach jako komentarz do posta z wynikami, bo wtedy dostanę powiadomienie i będę sobie mogła poczytać, gdzie mam sobie swoją poprawkę wsadzić i co z nią zrobić.
Nie powstrzymałam się i odpowiedziałam, że na szczegółowe omówienie wyników zapraszam na dyżur po zakończeniu przerwy świątecznej, skoro konieczność podejścia do zaliczenia jeszcze raz jest dla pani studentki sprawą tak bulwersującą.
Bluzg doczekał się kilkunastu reakcji w stylu „weź to usuń”, ale nadal wisi. Dostałam też krasomówcze – i dość panikarskie – przeprosiny od starosty, na które odparłam jedynie, że przecież nie jego rolą jest przepraszać mnie za cudze wyskoki, bądźmy dorośli.
Bardzo, bardzo mnie jednak kusi, żeby zdecydować, że poprawki będą w tym roku ustne. Dla samej okazji porozmawiania twarzą w twarz o tym, że czasami się po prostu oblewa zaliczenie i później robi w nerwach głupie rzeczy. I co powinno się zrobić jeszcze później. Tak wychowawczo porozmawiać…
Ocena:
116
(122)
Komentarze