Scrollowałam bezmyślnie Instagram, poszukując ciekawych pomysłów na obiad, a tu nagle pojawia mi się rolka poszkodowanego przez wyrok sądu ojca, ograniczającego jego kontakty z synem. Nie neguję czy słusznie czy nie, bo nie znam pełnego obrazu, za to zainspirowało mnie to, do przykrych wspomnień o rozwodzie rodziców.
Ja miałam wtedy 14 lat, mój brat 10. Rodzice delikatnie mówiąc, nie dogadywali się od dłuższego czasu. Krzyki z obu stron były o wszystko. Od tego, że mamę ktoś zarysował na parkingu (to pamiętam doskonale, bo było to, gdy odbierała mnie z angielskiego dodatkowego) i ojciec wyzwał ją od kalek. Ona za to, że nie zrobił zakupów, o które prosiła i zamiast dać nam normalny obiad, kupił najtańsze mrożone pizze w lokalnym sklepie osiedlowym.
W końcu rodzice powiedzieli nam, że się rozwodzą. Ojciec się wyprowadził do swojego ojca (wdowca), my zostaliśmy w naszym mieszkaniu, które wcześniej należało do ciotki mojej mamy (ona je odziedziczyła). Nie chcieli nam mówić o co dokładnie poszło, powiedzieli tylko, że przestali do siebie pasować.
Nim złożyli papiery do sądu minęło trochę czasu i na podstawie uzgodnień, mieliśmy do ojca przyjeżdżać na weekend, bo dziadek mieszkał od nas 30 km. Najpierw działało to dobrze. Ojciec chciał spędzać z nami czas. Potem jednak zaczęło mu coś wypadać i zostawiał nas z dziadkiem. Dziadkowi się to średnio podobało, więc zamiast spędzać z nami czas aktywnie, to zabierał nas na działkę, gdzie nie mieliśmy co robić (czasy sprzed smartphonów). Wtedy ambitnie czytałam wszystkie porady w działkowcu.
Chyba po ponad roku, rodzice złożyli papiery o rozwód w sądzie. W tym czasie zauważyliśmy, że wokół ojca kręci się inna kobieta. Ok, miał prawo układać sobie życie, ale mi się to bardzo nie podobało. Z prostego względu - najpierw brał nas na cały weekend - od szkoły w piątek do niedzieli wieczora. Gdy zaczął spotykać się z nową kobietą, brał nas w sobotę rano i przywoził do matki w niedzielę po 15. Podobno dlatego, żebyśmy mieli czas na naukę. Mnie to mniej bolało niż mojego brata, bo mnie już bardziej interesowali znajomi, ale on nadal chciał spędzać czas z ojcem.
Z mamą też nie było kolorowo. Rozwód spowodował, że całość kosztów utrzymania mieszkania spadła na nią. Pracowała za najniższą krajową. Często więc nasze prośby o markowe ciuchy, czy telefon komórkowy albo zwierzę, ignorowała, zamiast wytłumaczyć nam, że nie mamy pieniędzy. Gdy błagaliśmy o psa, mówiła, że jesteśmy nieodpowiedzialni, zamiast powiedzieć wprost, że na karmę i weterynarza nas nie stać. Mimo wszystko starła się nas nadal wysyłać na angielski, tylko już na godzinę raz na dwa tygodnie. Ojciec płacił śmieszne pieniądze pokroju 200 zł za każdego z nas.
Gdy doszło do sprawy rozwodowej, sędzina zapytała się nas, gdzie chcielibyśmy mieszkać. Powiedzieliśmy, że u mamy, bo mieliśmy tam znajomych, szkołę. Ja w naszym imieniu powiedziałam, że system weekendowy sprawdzał się dobrze, dopóki był od piątku popołudnia do niedzieli wieczora, bo mogliśmy go fajnie spędzić we 3. Sędzia zapytała się wtedy, czy teraz tak nie jest, więc powiedziałam zgodnie z prawdą, że teraz to tylko sobota i pół niedzieli.
Ojciec wziął to chyba za obrazę, bo po tej sytuacji, przestał się do nas odzywać. Na zasądzone alimenty w wysokości 350 zł za naszą dwójkę, był wściekły, bo nigdy tyle nie kosztowaliśmy. Użył dokładnie tego sformułowania. Kosztować.
Brat to bardzo przeżywał, ja już mniej. Na wizyty weekendowe się nie pojawiał, aż coś stało się, że przypomniał sobie o nas przed świętami. Dosłownie na dzień przed.
Chciał żebyśmy przyjechali na wigilię do niego. Mama powiedziała, że nie przyjedziemy, bo ona już naszykowała kolację dla nas 3 i babci z jej strony, ale jeśli chce, to może do nas dołączyć i zabrać nas po kolacji na pierwszy dzień świąt. Powiedział, że w takim razie on nas zabierze 1 dnia świąt. Przyjechał 2, bo jego nowa kobieta go zaprosiła do siebie i jej córki na wigilię, gdzie popił i nie chciał wsiadać za kółko wczorajszy.
W końcu spędzał z nami tak mało czasu, że nawet brat już nie chciał mieć z nim kontaktu. Jednocześnie koszty życia rosły i mama poszła o podwyższenie alimentów. Wtedy on zażądał opieki naprzemiennej w tygodniu. My już mieliśmy wtedy kolejno 17 i praktycznie 13 lat (brat grudniowy).
Staraliśmy się z ojcem porozmawiać, że to nie najlepszy pomysł, ale jak będziemy mieć wolne w szkole, to możemy się spotkać. To mu się też średnio podobało, bo on może nie mieć czasu. Zapytałam się go wtedy, że jak wyobraża sobie opiekę nad nami w tygodniu, gdy szkoły mamy w miejscowości A, a on w B, a z mamą mieszkamy w C (brat do gimnazjum chodził do mojego liceum, jako zespołu szkół). Stwierdził, że jesteśmy na tyle dorośli, aby jeździć autobusem. Do B z A jeździły dosłownie 3 autobusy, a do C popołudniu 4 rano 3.
On nie widział w tym przeszkód, bo przecież mam już 17 lat i zaraz będę mieć prawo jazdy. Na pytanie skąd mam wziąć pieniądze na auto i paliwo, odpowiedział, że da mi je mama, bo chce od niego alimentów w wysokości 600 złotych!
Na tym odechciało mi się dyskusji z tym człowiekiem. Odzywałam się do niego o tyle o ile, brat podobnie.
Ja z ojcem mam obecnie kontakt na zasadzie jednego telefonu w miesiącu, trwającego 15 minut. Mówi, że musimy się w końcu spotkać, gdy będę u niego w mieście. Gdy byłam w nim i proponowałam spotkanie, nie miał czasu. Sam się zalienował, a teraz dziwi się, że mamy go gdzieś.
I żeby nie było, uważam, że istnieją zjawiska, gdzie jedno z rodziców jest odcinane. Jednak tu mój ojciec sam wybrał jego nowe życie zamiast nas. Matka nigdy mu nie zabraniała kontaktów z nami, a wręcz go nakłaniała do przyjazdów do nas, albo zabrania nas do niego. On nie chciał z tego korzystać. I ma co ma - dwójkę dzieci, których realnie nie ma.
Ja miałam wtedy 14 lat, mój brat 10. Rodzice delikatnie mówiąc, nie dogadywali się od dłuższego czasu. Krzyki z obu stron były o wszystko. Od tego, że mamę ktoś zarysował na parkingu (to pamiętam doskonale, bo było to, gdy odbierała mnie z angielskiego dodatkowego) i ojciec wyzwał ją od kalek. Ona za to, że nie zrobił zakupów, o które prosiła i zamiast dać nam normalny obiad, kupił najtańsze mrożone pizze w lokalnym sklepie osiedlowym.
W końcu rodzice powiedzieli nam, że się rozwodzą. Ojciec się wyprowadził do swojego ojca (wdowca), my zostaliśmy w naszym mieszkaniu, które wcześniej należało do ciotki mojej mamy (ona je odziedziczyła). Nie chcieli nam mówić o co dokładnie poszło, powiedzieli tylko, że przestali do siebie pasować.
Nim złożyli papiery do sądu minęło trochę czasu i na podstawie uzgodnień, mieliśmy do ojca przyjeżdżać na weekend, bo dziadek mieszkał od nas 30 km. Najpierw działało to dobrze. Ojciec chciał spędzać z nami czas. Potem jednak zaczęło mu coś wypadać i zostawiał nas z dziadkiem. Dziadkowi się to średnio podobało, więc zamiast spędzać z nami czas aktywnie, to zabierał nas na działkę, gdzie nie mieliśmy co robić (czasy sprzed smartphonów). Wtedy ambitnie czytałam wszystkie porady w działkowcu.
Chyba po ponad roku, rodzice złożyli papiery o rozwód w sądzie. W tym czasie zauważyliśmy, że wokół ojca kręci się inna kobieta. Ok, miał prawo układać sobie życie, ale mi się to bardzo nie podobało. Z prostego względu - najpierw brał nas na cały weekend - od szkoły w piątek do niedzieli wieczora. Gdy zaczął spotykać się z nową kobietą, brał nas w sobotę rano i przywoził do matki w niedzielę po 15. Podobno dlatego, żebyśmy mieli czas na naukę. Mnie to mniej bolało niż mojego brata, bo mnie już bardziej interesowali znajomi, ale on nadal chciał spędzać czas z ojcem.
Z mamą też nie było kolorowo. Rozwód spowodował, że całość kosztów utrzymania mieszkania spadła na nią. Pracowała za najniższą krajową. Często więc nasze prośby o markowe ciuchy, czy telefon komórkowy albo zwierzę, ignorowała, zamiast wytłumaczyć nam, że nie mamy pieniędzy. Gdy błagaliśmy o psa, mówiła, że jesteśmy nieodpowiedzialni, zamiast powiedzieć wprost, że na karmę i weterynarza nas nie stać. Mimo wszystko starła się nas nadal wysyłać na angielski, tylko już na godzinę raz na dwa tygodnie. Ojciec płacił śmieszne pieniądze pokroju 200 zł za każdego z nas.
Gdy doszło do sprawy rozwodowej, sędzina zapytała się nas, gdzie chcielibyśmy mieszkać. Powiedzieliśmy, że u mamy, bo mieliśmy tam znajomych, szkołę. Ja w naszym imieniu powiedziałam, że system weekendowy sprawdzał się dobrze, dopóki był od piątku popołudnia do niedzieli wieczora, bo mogliśmy go fajnie spędzić we 3. Sędzia zapytała się wtedy, czy teraz tak nie jest, więc powiedziałam zgodnie z prawdą, że teraz to tylko sobota i pół niedzieli.
Ojciec wziął to chyba za obrazę, bo po tej sytuacji, przestał się do nas odzywać. Na zasądzone alimenty w wysokości 350 zł za naszą dwójkę, był wściekły, bo nigdy tyle nie kosztowaliśmy. Użył dokładnie tego sformułowania. Kosztować.
Brat to bardzo przeżywał, ja już mniej. Na wizyty weekendowe się nie pojawiał, aż coś stało się, że przypomniał sobie o nas przed świętami. Dosłownie na dzień przed.
Chciał żebyśmy przyjechali na wigilię do niego. Mama powiedziała, że nie przyjedziemy, bo ona już naszykowała kolację dla nas 3 i babci z jej strony, ale jeśli chce, to może do nas dołączyć i zabrać nas po kolacji na pierwszy dzień świąt. Powiedział, że w takim razie on nas zabierze 1 dnia świąt. Przyjechał 2, bo jego nowa kobieta go zaprosiła do siebie i jej córki na wigilię, gdzie popił i nie chciał wsiadać za kółko wczorajszy.
W końcu spędzał z nami tak mało czasu, że nawet brat już nie chciał mieć z nim kontaktu. Jednocześnie koszty życia rosły i mama poszła o podwyższenie alimentów. Wtedy on zażądał opieki naprzemiennej w tygodniu. My już mieliśmy wtedy kolejno 17 i praktycznie 13 lat (brat grudniowy).
Staraliśmy się z ojcem porozmawiać, że to nie najlepszy pomysł, ale jak będziemy mieć wolne w szkole, to możemy się spotkać. To mu się też średnio podobało, bo on może nie mieć czasu. Zapytałam się go wtedy, że jak wyobraża sobie opiekę nad nami w tygodniu, gdy szkoły mamy w miejscowości A, a on w B, a z mamą mieszkamy w C (brat do gimnazjum chodził do mojego liceum, jako zespołu szkół). Stwierdził, że jesteśmy na tyle dorośli, aby jeździć autobusem. Do B z A jeździły dosłownie 3 autobusy, a do C popołudniu 4 rano 3.
On nie widział w tym przeszkód, bo przecież mam już 17 lat i zaraz będę mieć prawo jazdy. Na pytanie skąd mam wziąć pieniądze na auto i paliwo, odpowiedział, że da mi je mama, bo chce od niego alimentów w wysokości 600 złotych!
Na tym odechciało mi się dyskusji z tym człowiekiem. Odzywałam się do niego o tyle o ile, brat podobnie.
Ja z ojcem mam obecnie kontakt na zasadzie jednego telefonu w miesiącu, trwającego 15 minut. Mówi, że musimy się w końcu spotkać, gdy będę u niego w mieście. Gdy byłam w nim i proponowałam spotkanie, nie miał czasu. Sam się zalienował, a teraz dziwi się, że mamy go gdzieś.
I żeby nie było, uważam, że istnieją zjawiska, gdzie jedno z rodziców jest odcinane. Jednak tu mój ojciec sam wybrał jego nowe życie zamiast nas. Matka nigdy mu nie zabraniała kontaktów z nami, a wręcz go nakłaniała do przyjazdów do nas, albo zabrania nas do niego. On nie chciał z tego korzystać. I ma co ma - dwójkę dzieci, których realnie nie ma.
Ocena:
153
(175)
Komentarze