Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#91903

przez ~pseudoblondynka ·
| Do ulubionych
Przeglądałam dzisiaj randomowo rolki na fejsie. Rzuciła mi się w oczy rolka jakiejś fryzjerki, gdzie rzucała komentarzami jaka to tragedia na włosach, jak można tak zaniedbać itd.
Przypomniało mi się jak rok temu wyszłam z płaczem z wizyty u fryzjerki.

Od liceum farbowałam swoje ciemne włosy na blond. Do pewnego momentu robiłam do samodzielnie farbami z drogerii. Dopiero po studiach, gdy zaczęłam pracować na cały etat i było mnie stać na trochę więcej, postanowiłam kolor oddać w ręce fryzjera, wcześniej chodziłam tylko na podcięcie końcówek.

Wiem w jakim stanie były moje włosy. Prostowanie, suszenie, farbowanie zrobiły swoje. W pewnym momencie włosy radykalnie skróciłam, pofarbowałam na nieco ciemniejszy kolor (ciemny blond) i chodziłam do fryzjera co 3-4 miesiące na tzw podciąganie odrostu. Włosy odrastały zdrowsze, ładniejsze, zrezygnowałam z prostowania.

Potem zaszłam w ciążę i w tym czasie zrezygnowałam z wizyt u fryzjera ze względu na używane tam chemikalia. Parę tygodni po porodzie uznałam, że czas znowu zadbać o włosy i umówiłam się na wizytę u fryzjera. Wybrałam polecany salon z niebotycznymi cenami, wierząc, że zostanie profesjonalnie obsłużona. Chciałam włosy skrócić i zrobić ładny kolor.

Po pierwsze - jak tylko siadłam na fotel wysłuchałam dobrych kilka minut litanii o tym, jaka jestem zaniedbana (tak, powiedziano mi, że jestem zaniedbana, nie, że włosy są zaniedbane, tylko ja jestem zaniedbana), włosy fatalne, poniszczone, dramat, jak można do czegoś takiego doprowadzić itd. Następnie dopiero zapytano mnie, jaką mam wizję. Odparłam, że włosy chciałabym skrócić do ramion i zrobił ładny, równomierny kolor, ciemny, ciepły blond.
Fryzjerka stwierdziła, że ciepły blond mi nie pasuje i ona proponuje chłodniejszy odcień. Zgodziłam się, jednak zaznaczyłam, że nie chcę mieć mysich włosów, bo wolę już w takim razie mój naturalny ciemny brąz, zależy mi na ładnym, w miarę naturalnie wyglądającym ciemniejszym blondzie.
Fryzjerka żachnęła się, że ona wie co robi, już nie jednej klientce doradziła na korzyść i na pewno będę zadowolona, bo ona się zna.

W efekcie tego znania się po 3 godzinach moja fryzura była gotowa. Płakać mi się chciało. Na głowie miałam kolor... szaro-zielonkawy. Gdy powiedziałam fryzjerce, że przecież to nie jest blond tylko szary kolor, ta odparła, że ja się nie znam, to jest chłodny, ciemny blond. Jak dla mnie to był typowy mysi blond. Kolor, który w połączeniu z moją jasną cerą nie tylko mnie postarzał, ale też dodawał kilogramów na twarzy i sprawiał, że wyglądałam na jakąś chorą.

W każdym razie pani zażądała 500zł. Odparłam, że jestem absolutnie niezadowolona z efektu i czuję się wręcz oszpecona. Pani nakrzyczała na mnie, że mam nie histeryzować, bo toner się zmyje po kilku myciach i kolor będzie inny. Zaproponowała, że w cenie zrobi mi po kilku tygodniach korektę koloru tonerem. Zgodziłam się.

Gdy przyszłam po kilku tygodniach umówić termin na korektę, kobieta udawała, że mnie nie zna. Na szczęście przy pierwszej wizycie nalegałam na paragon i dopisanie do niego, że kolejne nałożenie toneru jest już opłacone. Wtedy pani magicznie sobie przypomniała, ale stwierdziła, że ona mnie nie obsłuży, bo po histerii jaką odwaliłam ostaniem razem to się boi mnie dotykać i powiedziała, że obsłuży mnie jej koleżanka.

Pierwsze pytanie koleżanki, czy kolor ma być taki jak był. Powiedziałam, że właśnie nie, że chcę cieplejszy i jaśniejszy odcień. Ta zdziwiona odparła, że to trzeba od nowa farbować, żaden toner etc. Ostatecznie skończyło się na kolejnym nakładaniu farby. Pani obiecała rozliczyć się za to z koleżanką. Kolor wyszedł tym razem taki, jaki chciałam.

fryzjer

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (137)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…