Może się czepiam (nawet na pewno), może wymagam za wiele, nie wiem. Ale ostatnio dla mnie piekielny był przegląd techniczny pojazdu. Nie zrozumcie mnie źle - nie jestem ich przeciwniczką, po drogach powinny poruszać się samochody w dobrym stanie technicznym, ale to co mnie ostatnio spotkało było chore.
Poruszam się naprawdę starym samochodem (ponad 30-letnim), dbam o niego, bo raz, że chcę mieć pewność, że nagle nie przestanie hamować podczas gdy jadę autostradą, a po drugie jest tani w utrzymaniu i bardzo dobrze (jak na moje potrzeby) wyposażony. Ostatnio zbliżał się termin przeglądu technicznego. Przerabiałam już wiele stacji diagnostycznych i potrafili się przywalić o pierdołę - rozumiem, taki ich cel - potrafili patrzeć z pogardą, machałam na to ręką. Ale znalazłam fajną stację i jeżdżę tam już kilka lat. Od kilku tygodni coś się w aucie "telepało" na niskich obrotach. I tu zaczyna się piekielność.
Na przeglądzie dowiedziałam się, że mam sworzeń do wymiany (gdzie nic nie pukało, nic nie stukało...), ale ok. Oczywiście, zrobimy. Natomiast słowem nie wspomnieli nic o trzęsieniu się auta. W weekend miałam jechać w dłuższą trasę (1000 km w dwa dni). W piątek zaczęło się telepać fest, światła zaczęły przygasać, w poniedziałek auto nie odpaliło. Ja pojechałam drugim autem.
Więc gdzie mam jeździć i co robić żeby ktoś sprawdził mi samochód i powiedział na co zwracać uwagę i co robić, poza zawieszeniem. Bo według mnie właśnie tak powinny wyglądać przeglądy: sprawdzić i powiedzieć co jest do zrobienia w przeciągu roku, bo coś się sypie, a nie po prostu "zawieszenie do wymiany, nie podbijemy przeglądu", a tymczasem zupełnie co innego. Ile aut można by uratować w ten sposób zanim się coś poważnego stanie. Chociaż w sumie za te pieniądze...
Poruszam się naprawdę starym samochodem (ponad 30-letnim), dbam o niego, bo raz, że chcę mieć pewność, że nagle nie przestanie hamować podczas gdy jadę autostradą, a po drugie jest tani w utrzymaniu i bardzo dobrze (jak na moje potrzeby) wyposażony. Ostatnio zbliżał się termin przeglądu technicznego. Przerabiałam już wiele stacji diagnostycznych i potrafili się przywalić o pierdołę - rozumiem, taki ich cel - potrafili patrzeć z pogardą, machałam na to ręką. Ale znalazłam fajną stację i jeżdżę tam już kilka lat. Od kilku tygodni coś się w aucie "telepało" na niskich obrotach. I tu zaczyna się piekielność.
Na przeglądzie dowiedziałam się, że mam sworzeń do wymiany (gdzie nic nie pukało, nic nie stukało...), ale ok. Oczywiście, zrobimy. Natomiast słowem nie wspomnieli nic o trzęsieniu się auta. W weekend miałam jechać w dłuższą trasę (1000 km w dwa dni). W piątek zaczęło się telepać fest, światła zaczęły przygasać, w poniedziałek auto nie odpaliło. Ja pojechałam drugim autem.
Więc gdzie mam jeździć i co robić żeby ktoś sprawdził mi samochód i powiedział na co zwracać uwagę i co robić, poza zawieszeniem. Bo według mnie właśnie tak powinny wyglądać przeglądy: sprawdzić i powiedzieć co jest do zrobienia w przeciągu roku, bo coś się sypie, a nie po prostu "zawieszenie do wymiany, nie podbijemy przeglądu", a tymczasem zupełnie co innego. Ile aut można by uratować w ten sposób zanim się coś poważnego stanie. Chociaż w sumie za te pieniądze...
przegląd techniczny stacja diagnostyczna kontroli pojazdów
Ocena:
113
(125)
Komentarze