Wkurzyłam się - kilka stron niżej było wyznanie #91991 na temat insulinooporności. Przeczytałam komentarze i wypowiem się jako osoba, która praktycznie kropka w kropkę przeżyła to, co autorka. Jest jednak kilka różnic.
- byłam anorektyczką
- przerobiłam milion diet i schudłam ponad 100kg w życiu, więc jak można się domyślić jestem weteranką
- był moment, że szkoliłam się pod sprawnościowe do policji, ćwiczyłam 6-7 x w tygodniu, siłownia, trampoliny, basen, bieganie, rolki, bla bla bla. Forma życia.
Ogółem: nie jestem osobą, która sobie nie potrafi poradzić z kilogramami. Po prostu. Umiem liczyć kalorie lepiej niż ktokolwiek z Was, wyłączając kulturystów i dietetyków może.
Szkopuł w tym, że w trakcie ciąży i kilka lat po niej cierpiałam na okropne bóle kręgosłupa - kiedy urodziłam jechałam na opioidach, ale po prostu niespecjalnie mogłam się ruszać. Nawet spacer 100m był problemem. Odchudzałam się 2-3 razy od tamtego czasu, głównie stawiając na dietę, ponieważ chodziłam jak kaczka jęcząc przy każdym ruchu. Lekarze rozkładali ręce, podobno taka moja uroda i tak może po prostu być.
Stopniowo dochodziłam do siebie, wyłączając wagę. Najwięcej, ogromnym nakładem wysiłku i niemal głodzeniem się, udało mi się zjechać 15kg. Ilekroć jednak próbowałam jeść normalnie, wszystko wracało.
W końcu nie udało mi się schudnąć. Pokonałam ból, wróciłam stopniowo na siłownię, dieta, bla bla - standard. Zero jakichkolwiek efektów. Dietetycy zalecali "dni uderzeniowe". Lekarze - Mysimbę i inne leki, żebym jadła mniej. NIKT NIE WPADŁ NA TO ŻEBY WYSŁAĆ MNIE NA BADANIA! Nikt.
A ja sobie radośnie wcinałam - tu brzoskwinkę, tam jabłuszko, arbuzika, melonika, kawałek chlebka z szyneczką (białego, bo lżejszy, mniej kcal). No samo zdrowie, pyszności, dieta jak ta lala. Wcześniej przecież na tym chudłam, to i teraz powinnam, nie? NIE?
Ano nie.
Insulinooporność. Sama prywatnie zrobiłam badania, bo doradził mi... chat gpt.
Wydawało mi się, że wiem wszystko - tak jak i Wy. Wydawało mi się, że wystarczy podnieść koryto w górę i będzie cacy. No przecież, cholera, jak nie żrę i ćwiczę, to chyba powinny spadać kilogramy!? No i wielkie rozczarowanie.
Dopiero zaczęłam się uczyć o odżywianiu - też z pomocą chatu. Zdecydowałam się na początek na dietę pudełkową. Potem już coraz więcej sama robiłam. Pierwsze 2-3 miesiące nie było żadnych rezultatów, poza tym, że nie przysypiałam w ciągu dnia i ogólnie miałam więcej energii.
Dopiero po względnym unormowaniu zaczęłam chudnąć. Obecnie na koncie mam 23kg mniej, a jeszcze 30 przede mną. Wiem, że dam radę. Ona też. I każda z nas.
Apel do Was: zamknijcie ryje. Po prostu. Guzik wiecie, guzik się znacie, a szczekacie jakbyście co najmniej nobla na koncie mieli.
- byłam anorektyczką
- przerobiłam milion diet i schudłam ponad 100kg w życiu, więc jak można się domyślić jestem weteranką
- był moment, że szkoliłam się pod sprawnościowe do policji, ćwiczyłam 6-7 x w tygodniu, siłownia, trampoliny, basen, bieganie, rolki, bla bla bla. Forma życia.
Ogółem: nie jestem osobą, która sobie nie potrafi poradzić z kilogramami. Po prostu. Umiem liczyć kalorie lepiej niż ktokolwiek z Was, wyłączając kulturystów i dietetyków może.
Szkopuł w tym, że w trakcie ciąży i kilka lat po niej cierpiałam na okropne bóle kręgosłupa - kiedy urodziłam jechałam na opioidach, ale po prostu niespecjalnie mogłam się ruszać. Nawet spacer 100m był problemem. Odchudzałam się 2-3 razy od tamtego czasu, głównie stawiając na dietę, ponieważ chodziłam jak kaczka jęcząc przy każdym ruchu. Lekarze rozkładali ręce, podobno taka moja uroda i tak może po prostu być.
Stopniowo dochodziłam do siebie, wyłączając wagę. Najwięcej, ogromnym nakładem wysiłku i niemal głodzeniem się, udało mi się zjechać 15kg. Ilekroć jednak próbowałam jeść normalnie, wszystko wracało.
W końcu nie udało mi się schudnąć. Pokonałam ból, wróciłam stopniowo na siłownię, dieta, bla bla - standard. Zero jakichkolwiek efektów. Dietetycy zalecali "dni uderzeniowe". Lekarze - Mysimbę i inne leki, żebym jadła mniej. NIKT NIE WPADŁ NA TO ŻEBY WYSŁAĆ MNIE NA BADANIA! Nikt.
A ja sobie radośnie wcinałam - tu brzoskwinkę, tam jabłuszko, arbuzika, melonika, kawałek chlebka z szyneczką (białego, bo lżejszy, mniej kcal). No samo zdrowie, pyszności, dieta jak ta lala. Wcześniej przecież na tym chudłam, to i teraz powinnam, nie? NIE?
Ano nie.
Insulinooporność. Sama prywatnie zrobiłam badania, bo doradził mi... chat gpt.
Wydawało mi się, że wiem wszystko - tak jak i Wy. Wydawało mi się, że wystarczy podnieść koryto w górę i będzie cacy. No przecież, cholera, jak nie żrę i ćwiczę, to chyba powinny spadać kilogramy!? No i wielkie rozczarowanie.
Dopiero zaczęłam się uczyć o odżywianiu - też z pomocą chatu. Zdecydowałam się na początek na dietę pudełkową. Potem już coraz więcej sama robiłam. Pierwsze 2-3 miesiące nie było żadnych rezultatów, poza tym, że nie przysypiałam w ciągu dnia i ogólnie miałam więcej energii.
Dopiero po względnym unormowaniu zaczęłam chudnąć. Obecnie na koncie mam 23kg mniej, a jeszcze 30 przede mną. Wiem, że dam radę. Ona też. I każda z nas.
Apel do Was: zamknijcie ryje. Po prostu. Guzik wiecie, guzik się znacie, a szczekacie jakbyście co najmniej nobla na koncie mieli.
dieta odchudzanie
Ocena:
130
(168)
Komentarze