Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#92137

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed około piętnastu lat. Byłam młodsza i mało asertywna wtedy. Pierwsza poważniejsza praca w korpo, open space, służbowy laptop i karmelowe latte na wynos wydawały się szczytem sukcesu. Byliśmy podzieleni na pięć zespołów, około 30 osób w sumie. Kierownicy bez doświadczenia (duży klient, więc szybka rozbudowa i po prostu awansowano najlepszych pracowników), bez studiów z zarządzania, za to z zapałem i pakietem książek w stylu "jak być super szefem w pięć minut".

Ktoś wpadł na pomysł, że fajnie byłoby składać życzenia z okazji urodzin, więc jeden z zespołów zrzucił się po złotówce, kupili kartkę, podpisali i w dniu urodzin wszyscy zaśpiewaliśmy "sto lat". Solenizant rozdał cukierki, wzruszył się. Wszystko fajnie. I tak przez jakiś czas to funkcjonowało. Ale pewna kierowniczka wpadła na pomysł, że kartka to za mało, więc zaczęły być kupowane drobiazgi w stylu pudełka czekoladek, książki z dedykacją. Składka wzrosła do około 4-5 zł. Nadal spoko, bo dotyczyło to najbliższego zespołu, czyli 4-7 osób.

Potem inna kierowniczka wpadła na pomysł, żeby robić zrzutkę w ramach całego biura, bo jak się 30 osób zrzuci, to można fajniejszy prezent kupić. Składka oczywiście dobrowolna, ale zapisywana imieniem i nazwiskiem na kartce. Szef zespołu kupował, ogłaszał zbiórkę, ludzie się deklarowali (na przykład jak ktoś na L4 to się nie składał), a potem było dzielone między tych, co się zgłosili.

Mniej sprytni czekali na urodzinowe niespodzianki, bardziej sprytni 3-4 tygodnie przed swoimi urodzinami głośno mówili na przykład, że marzy im się x czy y (typu: "Dziewczyny, byłam wczoraj w perfumerii, zapach X jest rewelacyjny, muszę go kupić przed lipcowym urlopem nad morzem"), a wtedy dostawali to, czego chcieli. Trzeba było tylko udawać zaskoczenie.

No i pojawił się też problem z kwotami, które coraz bardziej rosły. Jednej osobie kupiono za 90 zł, drugiej za 95, bo to "tylko" 5 zł różnicy, a spełnia marzenia. Kolejnej za 100, następnej 107, 112, 121, 134...

Potem jeszcze zrzutki z okazji odejścia z pracy, ślubu, ciąży, rozpoczęcia urlopu macierzyńskiego, awansu. Jak to kiedyś policzyłam, to wychodziło tych składek koło 300 zł rocznie (a samemu dostawało się prezent za około 100 zł, no chyba że akurat brało się ślub, rodziło dziecko itp. Dodam jeszcze dla porównania, że mieliśmy wtedy pensje na poziomie około 1800 zł, koszt wynajmu kawalerki to było około 1000 zł, piwo w barze kosztowało koło 8 zł, a średnia pizza z szynką koło 15 zł).

Po cichu ludzie się buntowali, ale oficjalnie każdy bał się sprzeciwić entuzjazmowi kadry kierowniczej. Tym bardziej, że były przypadki, że ktoś przyszedł w styczniu, dostał prezent powitalny, potem w lutym urodzinowy, po trzech miesiącach odszedł, więc jeszcze pożegnalny, a sam w tym czasie składał się może dwa razy, dzięki czemu finalnie wyszedł na tym ze dwie stówki do przodu.

Zbieranie pieniędzy to kolejny problem, bo Ci, co najgłośniej krzyczeli "tak! kupujmy!" najczęściej zapominali, że mają komuś te przykładowe 5,83 czy 6,27 oddać i trzeba się było upominać. Dwa razy zastępowałam szefową, gdy była na urlopie i nie wspominam tego dobrze.

W końcu g* trafiło w wentylator i główna managerka zrobiła zebranie, że przecież nikogo nie zmusza do składek, że solenizant fajnie się czuje, że się w ten sposób integrujemy. Chłopak, który niedawno awansował i miał na tyle rzadkie umiejętności, że się nie bał zwolnienia, powiedział wprost, że od tej pory on składa się tylko na swój najbliższy pięcioosobowy zespół. Jeśli chodzi o resztę, to będzie mu miło jak coś dostanie, ale nie wymaga tego i z góry uprzedza, że on sam składać się nie zamierza. Niektórzy mu przyklasnęli, inni spuścili głowy, jeszcze inni uderzyli w ton "to tylko 5 zł, nie bądź skąpy, ludzie czują się lubiani i docenieni jak coś dostaną, to wyraz troski".

Managerka wpadła na "genialny" pomysł i zleciła w IT postawienie strony w intranecie, na której można anonimowo się zgłaszać, czy się chce składać, czy też nie. Każdy dostał login i hasło, szef zespołu ogłaszał zbiórkę, każdy na służbowej skrzynce dostawał powiadomienie, że zbiórka jest i mógł zadeklarować, czy bierze w niej udział. Teoretycznie o tym, kto odmówił wiedział tylko autor zbiórki i główna managerka, ale i tak wiele osób się bało odmówić. Ograniczono też kwotę prezentu do 100 zł.

Część pracowników (w tym te świeżo awansowane kierowniczki) przyjaźniło się poza pracą, tworzyli zgraną paczkę. Spora część ludzi, którzy po prostu tam pracowali, bez koneksji typu z jednym studiowałam, z drugim dzieliłam pokój w akademiku, z trzecim rzygalam na Woodstocku, naprawdę nie chciała brać udziału w tym kółku wzajemnej adoracji, ale nie za bardzo miała inne wyjście. A kadra kierownicza była dumna z tego, że tacy wszyscy dobrzy, uprzejmi, dbający o siebie nawzajem. Szkoda tylko że managerka nie płaciła za to z własnej kieszeni, zamiast wymuszać "dobrowolne" zrzutki na pracownikach.

korpo składka

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (152)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…