Kochani, mam dylemat.
Mieszkam w sporym mieszkanku z ogromnym balkonem. O ten balkon dbam i pilnuję, żeby się odpowiednio prezentował. Ponieważ moje zdolności ogrodnicze kończą się na odróżnieniu kaktusa od krokusa, a od marca trzy razy zabiłem paprotkę, ozdobiłem całą ścianę plastikowymi winogronami i sztucznymi kwiatami. Wszystko z plastiku, ale wygląda to bardzo uroczo.
No i tydzień temu, kiedy wnosiłem na górę ogromną torbę z zakupami, zatrzymał mnie Gustaw.
Gustaw to starszy pan o twarzy jak z reklamy polskiego proszku do zębów z lat 70., który ma tu mieszkanie wakacyjne, ale uważa się za lokalnego gubernatora, proboszcza i kontrolera elewacji w jednym.
Mieszka dwa piętra niżej, tylko sezonowo, ale z intensywnością, jakby sam osobiście kładł fundamenty tego budynku w '83.
Wszyscy mamy wrażenie, że ma podsłuch w ścianach i urządzenie do wykrywania naruszeń regulaminu wspólnoty.
Gustaw nie chodzi — Gustaw czyha. Tego dnia czyhał na schodach.
Już z daleka coś mówił, więc obróciłem się w jego stronę. Po chwili dosapał się do mnie, bo schody są trochę strome, nie przestając mówić ani na chwilę:
— …usunąć te winorośle! Przez to zapleśnieje ściana, a korzenie rozsadzą budynek!!!
— Gustaw! Też miło cię widzieć. O co chodzi?
Nadchodził, marszcząc brwi (a było co marszczyć!), które układały się w coś podobnego do dwóch znaków zapytania. Złowieszczy powiew środka do czyszczenia protez dodał powagi sytuacji.
— Winorośle na twoim balkonie rujnują budynek! — powiedział, uderzając pięścią o dłoń i oddychając ciężko pomiędzy każdym słowem. — To jest wspaniała budowla, stoi od 1983 roku, a ty ją psujesz.
— Gustaw, te winorośle są z plastiku.
— Korzenie wejdą pod wierzchnią warstwę i zrujnują elewację! Ja się znam! Ja miałem działkę! Winorośl nie pyta o pozwolenie — ona idzie, gdzie chce. Jak ją zostawisz, to za dwa miesiące będzie na dachu!
— Plastik, plastik, p-l-a-s-t-i-k! — Szkoda, że flagi nie miałem albo pomponików, żeby jeszcze bardziej to podkreślić.
Zacząłem się tyłem wspinać po schodach, ale Gustaw nie odpuszczał.
— Wszystko spleśnieje! Będzie robactwo i wszystko spleśnieje! Korzenie wejdą pod elewację, a później wszystko spleśnieje! Elewacji nie wolno polewać wodą! No bo wszystko…
— …spleśnieje. Wiem, już mówiłeś. Ale to nadal nie jest prawdziwa winorośl. Jak to zapuści korzenie, to przysięgam, że zacznę chodzić do kościoła.
Gustaw… trochę chciało mi się śmiać, a trochę się zaczynałem martwić, bo brwi tak mu latały, jakby chciały opuścić szkarłatne wyspy jego twarzy, razem z wąsem, który przeżywał właśnie przypływ zalewowy.
Gustaw – nawet mówiąc normalnie – pluł jak fontanna, a to nie była rozmowa normalna.
— Czyli przyznajesz rację, że mają korzenie?
— Gustaw… Korzenie… z plastiku?
— Nie kpiłbym tak. Są rzeczy, których nie widać od razu. Ściana zacznie oddychać w złą stronę — i gotowe.
Chciałem go zostawić z tym filozoficznym bon motem o oddychającej ścianie, ale nie dało się przejść obok.
— Gustaw, z całym szacunkiem. Ja muszę to wnieść na górę — uciąłem kolejny, nadchodzący potok słów Gustawa. — O ile nie chcesz pomóc, to porozmawiamy o tym kiedy indziej.
Gustaw dalej coś tam mamrotał, ale ja pospieszyłem do domu. Trochę się pośmiałem jeszcze, ale na wszelki wypadek dałem Danielowi, synowi Gustawa, znać, żeby zajrzał, co tam u taty, bo mu się szuflada pod czaszką chyba nie domyka.
Daniel, zmęczony życiem jak zwykle, polecił mi zignorować ojca, bo odkąd zmarła jego papuga, a artretyzm uniemożliwił składanie modelu czołgu z 1944 roku, to teraz "broni elewacji".
— A co mam zrobić? — zapytałem.
— Nic. Zignoruj. On musi mieć jakiś cel. Jak mu nie dasz paliwa, znajdzie inny obiekt. Może windę. Może listwy przy podłodze. Błagam. Tylko nie rozmawiaj z nim dłużej niż musisz.
A dwa dni później…
Wracam do domu i widzę Gustawa.
Stoi pod moim balkonem. Ma na sobie kapelusz z szerokim rondem i okulary przeciwsłoneczne jak agent FBI na emeryturze albo tropiciel UFO.
Wyciąga telefon z klapką.
Mało kto jeszcze takie posiada — ale jego wygląda na używany jako narzędzie w śledztwach. Widać, że telefon przeżył wiele.
Usiadłem z piwkiem na balkonie, urozmaicając czas narracją wydarzeń, szepcząc:
— Zdjęcie nr 1 – północna krawędź liściowa.
— Zdjęcie nr 2 – potencjalne ognisko pleśni.
— Zdjęcie nr 3 – poranny cień, który tworzy mikroklimat sprzyjający fermentacji ściany.
Stoi, pstryka zdjęcia. Kręci się w prawo, w lewo. Przykłada telefon do oka, jakby miał lunetę. Naciska klawisze z siłą, jakby wyobrażał sobie wyrywanie tych winorośli.
Dzisiaj w skrzynce znalazłem list od prawdziwego zarządu, nakazujący usunąć szkodliwą dla budynku winorośl — razem z opisem, jak to korzenie widocznie uszkodziły już elewację i będzie trzeba ocenić szkody i koszty naprawy.
List nie był długi, ale długo patrzyłem się w ścianę po przeczytaniu bardzo szczegółowych opisów, jak to moje agresywne winorośle atakują i próbują przejąć budynek.
No i mam dylemat.
Zdjąć winorośle i pozwolić im zobaczyć ścianę – nieskazitelną, idealną, nieporuszoną?
Zadzwonić do zarządu i zaprosić ich na oficjalne dotknięcie plastiku?
Odwiedzić Gustawa i zataszczyć go przed winorośl, żeby sobie pomacał?
Czy napisać do producenta plastikowych roślinek, że jego produkty są tak realistyczne, że wywołały masową paranoję i sąsiadom wydaje się, że zapuszczają korzenie?
Chyba zamontuję karteczkę na balkonie:
„Uwaga! Roślina udaje tylko, że żyje. Nie dokarmiać. Nie podlewać. Nie zgłaszać!”
Mieszkam w sporym mieszkanku z ogromnym balkonem. O ten balkon dbam i pilnuję, żeby się odpowiednio prezentował. Ponieważ moje zdolności ogrodnicze kończą się na odróżnieniu kaktusa od krokusa, a od marca trzy razy zabiłem paprotkę, ozdobiłem całą ścianę plastikowymi winogronami i sztucznymi kwiatami. Wszystko z plastiku, ale wygląda to bardzo uroczo.
No i tydzień temu, kiedy wnosiłem na górę ogromną torbę z zakupami, zatrzymał mnie Gustaw.
Gustaw to starszy pan o twarzy jak z reklamy polskiego proszku do zębów z lat 70., który ma tu mieszkanie wakacyjne, ale uważa się za lokalnego gubernatora, proboszcza i kontrolera elewacji w jednym.
Mieszka dwa piętra niżej, tylko sezonowo, ale z intensywnością, jakby sam osobiście kładł fundamenty tego budynku w '83.
Wszyscy mamy wrażenie, że ma podsłuch w ścianach i urządzenie do wykrywania naruszeń regulaminu wspólnoty.
Gustaw nie chodzi — Gustaw czyha. Tego dnia czyhał na schodach.
Już z daleka coś mówił, więc obróciłem się w jego stronę. Po chwili dosapał się do mnie, bo schody są trochę strome, nie przestając mówić ani na chwilę:
— …usunąć te winorośle! Przez to zapleśnieje ściana, a korzenie rozsadzą budynek!!!
— Gustaw! Też miło cię widzieć. O co chodzi?
Nadchodził, marszcząc brwi (a było co marszczyć!), które układały się w coś podobnego do dwóch znaków zapytania. Złowieszczy powiew środka do czyszczenia protez dodał powagi sytuacji.
— Winorośle na twoim balkonie rujnują budynek! — powiedział, uderzając pięścią o dłoń i oddychając ciężko pomiędzy każdym słowem. — To jest wspaniała budowla, stoi od 1983 roku, a ty ją psujesz.
— Gustaw, te winorośle są z plastiku.
— Korzenie wejdą pod wierzchnią warstwę i zrujnują elewację! Ja się znam! Ja miałem działkę! Winorośl nie pyta o pozwolenie — ona idzie, gdzie chce. Jak ją zostawisz, to za dwa miesiące będzie na dachu!
— Plastik, plastik, p-l-a-s-t-i-k! — Szkoda, że flagi nie miałem albo pomponików, żeby jeszcze bardziej to podkreślić.
Zacząłem się tyłem wspinać po schodach, ale Gustaw nie odpuszczał.
— Wszystko spleśnieje! Będzie robactwo i wszystko spleśnieje! Korzenie wejdą pod elewację, a później wszystko spleśnieje! Elewacji nie wolno polewać wodą! No bo wszystko…
— …spleśnieje. Wiem, już mówiłeś. Ale to nadal nie jest prawdziwa winorośl. Jak to zapuści korzenie, to przysięgam, że zacznę chodzić do kościoła.
Gustaw… trochę chciało mi się śmiać, a trochę się zaczynałem martwić, bo brwi tak mu latały, jakby chciały opuścić szkarłatne wyspy jego twarzy, razem z wąsem, który przeżywał właśnie przypływ zalewowy.
Gustaw – nawet mówiąc normalnie – pluł jak fontanna, a to nie była rozmowa normalna.
— Czyli przyznajesz rację, że mają korzenie?
— Gustaw… Korzenie… z plastiku?
— Nie kpiłbym tak. Są rzeczy, których nie widać od razu. Ściana zacznie oddychać w złą stronę — i gotowe.
Chciałem go zostawić z tym filozoficznym bon motem o oddychającej ścianie, ale nie dało się przejść obok.
— Gustaw, z całym szacunkiem. Ja muszę to wnieść na górę — uciąłem kolejny, nadchodzący potok słów Gustawa. — O ile nie chcesz pomóc, to porozmawiamy o tym kiedy indziej.
Gustaw dalej coś tam mamrotał, ale ja pospieszyłem do domu. Trochę się pośmiałem jeszcze, ale na wszelki wypadek dałem Danielowi, synowi Gustawa, znać, żeby zajrzał, co tam u taty, bo mu się szuflada pod czaszką chyba nie domyka.
Daniel, zmęczony życiem jak zwykle, polecił mi zignorować ojca, bo odkąd zmarła jego papuga, a artretyzm uniemożliwił składanie modelu czołgu z 1944 roku, to teraz "broni elewacji".
— A co mam zrobić? — zapytałem.
— Nic. Zignoruj. On musi mieć jakiś cel. Jak mu nie dasz paliwa, znajdzie inny obiekt. Może windę. Może listwy przy podłodze. Błagam. Tylko nie rozmawiaj z nim dłużej niż musisz.
A dwa dni później…
Wracam do domu i widzę Gustawa.
Stoi pod moim balkonem. Ma na sobie kapelusz z szerokim rondem i okulary przeciwsłoneczne jak agent FBI na emeryturze albo tropiciel UFO.
Wyciąga telefon z klapką.
Mało kto jeszcze takie posiada — ale jego wygląda na używany jako narzędzie w śledztwach. Widać, że telefon przeżył wiele.
Usiadłem z piwkiem na balkonie, urozmaicając czas narracją wydarzeń, szepcząc:
— Zdjęcie nr 1 – północna krawędź liściowa.
— Zdjęcie nr 2 – potencjalne ognisko pleśni.
— Zdjęcie nr 3 – poranny cień, który tworzy mikroklimat sprzyjający fermentacji ściany.
Stoi, pstryka zdjęcia. Kręci się w prawo, w lewo. Przykłada telefon do oka, jakby miał lunetę. Naciska klawisze z siłą, jakby wyobrażał sobie wyrywanie tych winorośli.
Dzisiaj w skrzynce znalazłem list od prawdziwego zarządu, nakazujący usunąć szkodliwą dla budynku winorośl — razem z opisem, jak to korzenie widocznie uszkodziły już elewację i będzie trzeba ocenić szkody i koszty naprawy.
List nie był długi, ale długo patrzyłem się w ścianę po przeczytaniu bardzo szczegółowych opisów, jak to moje agresywne winorośle atakują i próbują przejąć budynek.
No i mam dylemat.
Zdjąć winorośle i pozwolić im zobaczyć ścianę – nieskazitelną, idealną, nieporuszoną?
Zadzwonić do zarządu i zaprosić ich na oficjalne dotknięcie plastiku?
Odwiedzić Gustawa i zataszczyć go przed winorośl, żeby sobie pomacał?
Czy napisać do producenta plastikowych roślinek, że jego produkty są tak realistyczne, że wywołały masową paranoję i sąsiadom wydaje się, że zapuszczają korzenie?
Chyba zamontuję karteczkę na balkonie:
„Uwaga! Roślina udaje tylko, że żyje. Nie dokarmiać. Nie podlewać. Nie zgłaszać!”
Balkon Schody Plastikowe Korzenie
Ocena:
215
(223)
Komentarze