Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

#91213

przez ~kierowczyni ·
| Do ulubionych
W nawiązaniu do historii o pieszych na pasach.
Kilka tygodni temu przydarzyła mi się sytuacja, która kosztowała mnie dużo nerwów.

Centrum dużego miasta. Musiałam wyjechać z parkingu na główną ulicę skręcając w lewo. Ruch spory, więc czekam na swoją szansę, ale widoczność na ruch z prawej ograniczają mi auta stojące na światłach na pasie obok. Zaraz za skrzyżowaniem z wyjazdem z parkingu jest przejście dla pieszych.

Gdy z lewej miałam wolne (brak aut, brak pieszych w okolicach pasów), wyjechałam ostrożnie i obejrzałam się w prawo przez ramię, bo wcześniej nie widziałam dosłownie nic na prawym pasie, po czym znów wróciłam wzrokiem przed siebie i... zamarłam i dałam po hamulcach. Mało co nie rozjechałam jakiejś kobiety.

Kobieta krzyczała, była przerażona, wyzywała mnie od najgorszych, biła pięściami w szyby. Włączyłam awaryjki i wysiadłam do niej. Kobieta była gotowa mnie pobić, usiłowałam się upewnić czy nic jej nie jest, czy nie potrzebuje, w odpowiedzi dostałam wrzaski, że jestem powalona, chciałam ją zabić itd. Do dyskusji włączyła się jakaś kobieta w samochodzie mówiąc, że wszystko widziała i może zadzwonić na policję, bo ja chyba jestem pijana, zaczęła również na mnie krzyczeć.

Robi się nerwowo, bo blokuję ruch, więc mówię pani, że muszę przynajmniej przeparkować, aby nie tamować ruchu, na co obie kobiety wrzask, że chcę uciec z miejsca zdarzenia. W tym momencie jednak do dyskusji włączył się mężczyzna, który do tej pory przyglądał się wszystkiego z boku i zwrócił się do pieszej:

- Pani już z siebie takiej pokrzywdzonej nie robi! Jak wariatka wybiegła pani ze sklepu prosto na jezdnię bez patrzenia! Byś się chociaż rozejrzała kobieto, nikt nie zahamuje w sekundę!
Facet i babka zaczęli się kłócić między sobą.

Zapytałam kobiety czy chce zadzwonić po jakieś służby, bo ja muszę zrobić miejsce na jezdni, więc niech się decyduje. Kobieta machnęła na mnie rękę, dalej przerzucając się wyzwiskami z facetem.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 81 (85)

#91201

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu w Internecie wybuchła dyskusja, a właściwie potok zażaleń na jedną z aptek w moim miasteczku. Głównym zarzutem były potwornie zawyżone ceny leków.

Apteka należała do sieci, która raczej szczyciła się niskimi cenami i świadczyła usługę internetowego zamawiania leków z odbiorem w aptece. A pomimo podanej w zamówieniu ceny, apteka przy płatności domagała się dużo wyższej. Szły skargi, apteka podobno była karana za te praktyki, ale niewiele się zmieniało.
Jedyny sposób - nie korzystać.

I omijałam tę aptekę, bo przecież tyle innych wokół, ale tak wypadło, że potrzebny lek mogłam zamówić tylko przez Internet, więc poszłam na całość - z dostawą i płatnością w aptece. I nastawieniem, że sprawdzę, czy coś się zmieniło i będę walczyć do ostatniego grosza, nawet jak trzeba będzie zadzwonić na infolinię sieci.

No i nastąpiło moje zdziwienie, bo kwota do zapłaty nie różniła się od tej podanej na zamówieniu. I już zmieniłabym złe zdanie, gdyby nie klientka obsługiwana przy sąsiednim okienku. Ona nie miała zamówienia do odbioru, tylko chciała po prostu kupić bandaż. Samoprzylepny. Cena wyniosła jakieś 18,70. Ponieważ farmaceutka wymachiwała tym bandażem, to miałam okazję obejrzeć zarówno opakowanie jak i produkt, a w domu sprawdziłam cenę na stronie sieciówki. 6 złotych.

Chyba tylko nawrócili się w zamówieniach, bo własne ceny mają trzykrotnie wyższe. A na półkach z lekami samoobsługowymi nie ma nigdzie wystawionych cen.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 74 (94)

#91197

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam na podmiejskim osiedlu gdzie dominują domki jednorodzinne. Około jednej trzecia (w tym piszący te słowa) mieszkańców ma psy, a większość mieszkańców ma/miało psy przynajmniej jakiś czas. Na osiedlowych ulicach, chodnikach, czy trawnikach, poza pojedynczymi przypadkami od czasu do czasu, nie ma psich niespodzianek, ludzie dbają o porządek (w przeciwieństwie na przyosiedlowych nieużytkach, gdzie ludzie mają ewidentnie na to wywa....ne), są dwa ogólnodostępne kosze, gdzie lądują woreczki z "brudami" po psach.
Sęk w tym, że już drugi raz (pierwszy w tygodniu przed świętami, drugi w ostatni weekend), ktoś zadał sobie trud i wyjął wszystkie woreczki z psimi odchodami z koszy i porozrzucał obok tychże koszy. Nie wiem, kto się tak "nudzi", że zajmuję się takimi "porządkami", ale znów oberwie się pewnie psiarzom, za nie swoje winy.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (115)

#91211

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Do i z pracy w wielkim mieście jeżdżę albo busami, albo prywatnym samochodem. W moim miasteczku jest też stacja kolejowa, ale z usług PKP korzystam sporadycznie (powody nie są ważne dla niniejszej opowieści). W ostatni piątek musiałem jednak skorzystać z usług kolei. W pracy było spotkanie z ważnymi klientami, które jak to bywa przeciągnęło się, a potem musiałem w wielkim mieście załatwić kilka zaplanowanych spraw. Zanim w telefonie padła mi bateria, zdążyłem wysłać sms-a do żony, że będę wracał ostatnim pociągiem jadącym do naszego małego miasteczka, co w praktyce oznacza, że do domu dotrę ok 24:00.

W tym miejscu wypada wyjaśnić, że wspomniany pociąg owiany jest ponurą sławą. Często dochodzi w nim do bójek i kradzieży. Co tu ukrywać, poza pracownikami drugiej zmiany, wracają nim do pobliskich miejscowości osoby, które zabalowały w wielkim mieście. Niektórzy nazywają go „pijaną kolejką”. Inaczej mówiąc bezpiecznie tam nie jest.

Czekam sobie zatem na „pijaną kolejkę’, gdy na peron wtacza się kompletnie nawalony facet. Pewnie bym na niego nie zwrócił uwagi, gdyby nie to, że drze się niesamowicie tzn. śpiewa pieśń na cześć miejscowego klubu piłkarskiego. W śpiewaku rozpoznaję Marcina. Powiedzieć o Marcinie, że jest moim znajomym byłoby nadużyciem. W moim miasteczku zamieszkał ze 4 lata temu, a znam go dlatego, że ożenił się z najlepszą przyjaciółka jednej z moich kuzynek. Nasze dotychczasowe kontakty ograniczyły się do kilku rozmów o przysłowiowej pogodzie. Dziwnym trafem – biorąc pod uwagę jego stan upojenia – Marcin rozpoznaje moją skromną osobę i nie przestając się drzeć, zwraca się do mnie w ten sposób:
- DonDiego!!! Co za spotkanie!!! Idziemy na wódkę!!! Ja stawiam!!! Skończyliśmy dziś robotę, mam od cholery kasy!!! (tekst wypowiedzi ocenzurowałem). I żeby było ciekawiej zza pazuchy wyciąga gruby zwitek banknotów i nim wymachuje.

Zauważam, że przykuliśmy uwagę wielu różnych osób czekających na peronie. Nic dziwnego. Z jednej strony facet w eleganckim garniturze i płaszczyku (przypominam, ze miałem spotkanie z ważnym klientem), a z drugiej strony kompletnie pijany facet wymachujący zwitkiem banknotów. Dla mnie sprawa jest dość prosta, a mianowicie jeżeli zostawię Marcina samego, to na 99% on tych pieniędzy do domu nie dowiezie. Chcąc nie chcąc muszę go pilnować w pociągu, a potem odprowadzić do domu, choć nie jest mi po drodze. Rzecz bowiem w tym, że pod dworcem jest spory park przez który trzeba przejść. Wieczorami park jest miejscem libacji alkoholowych. Ja od pokoleń mieszkam w naszym miasteczku i mnie tam nikt nie zaczepi (z różnych powodów), ale Marcina bywalcy parku nie znają. Nie jestem zachwycony całą sytuacją, ale z drugiej strony Marcin choć strasznie pijany, jest na chodzie, więc pocieszam się, że będzie dobrze. Mój optymizm okazał się przedwczesny. Stukot kół pociągu, bardzo skutecznie uśpił Marcina.

Do naszego miasteczka dojechaliśmy bez żadnych przygód. Schody zaczęły się na peronie i to nie w potocznym tego słowa znaczeniu, gdyż piszę o wysokich schodach nad peronami. Marcin jest niższy ode mnie, ale waży tyle samo (tak „na oko” licząc) co ja. Taszczenie po schodach 80-cio kilogramowego faceta, do łatwych nie należy, a w perspektywie mam do przejścia jeszcze ponad kilometr. Jedyne co mi przychodzi do głowy, to zadzwonić do brata, żeby po mnie przyjechał samochodem. Jak wspomniałem mój telefon padł, ale przecież Marcin musi mieć swój. Sadzam go więc na ławce przed dworcem i zaczynam przeszukiwać kieszenie jego kurtki i plecaka. Telefonu nie znajduję, ale Marcin się ocknął i pyta się co robię. Wykorzystując jego oprzytomnienie ruszamy w drogę.

Po ok. 30 minutach, niemal skrajnie wyczerpany, staję przed domem Marcina. Dom jest w starej części miasteczka i drzwi wejściowe wychodzą po prostu na chodnik. Opieram Marcina o ścianę i dzwonię do drzwi, choć chyba nie muszę, gdyż Marcin znów zaczął śpiewać i lokatorzy nie tylko tego, ale i innych domów z pewnością go słyszeli. Widzę, że w oknie pojawiła się czyjaś sylwetka. Za chwilę drzwi otwierają się z impetem, a na mojej głowie ląduje mokra, brudna i śmierdząca szmata. Agresorka w osobie starszej pani będącej teściową Marcina, ponawia atak. Już widzę, że zostałem zaatakowany mopem. Unikam drugiego uderzenia, a jego impet powoduje, że agresorka upada na chodnik i zaczyna wrzeszczeć, że ją pobiłem, a tak w ogóle to mnie zna i ja jestem bratankiem Jadźki i nie ujdzie mi to na sucho. Nie czekam na rozwój sytuacji, tylko biorę nogi za pas.

Po ok. 15 minutach jestem u siebie w domu, a tam lekkie zdziwienie, gdyż moja żona czeka na mnie z żądaniem wyjaśnień co też nawywijałem (dodam, że zainteresowała się też tym czy garnitur, koszula i krawat dadzą się uratować). Okazało się, że teściowa Marcina zadzwoniła do mojej ciotki, a z kolei ta nie mogąc dodzwonić się do mnie, zadzwoniła do mojej mamy, a mama do mojej żony. W skrócie, moja rodzina otrzymała informację, że DonDiego upił Marcina do nieprzytomności, a następnie pobił jego teściową. Na szczęście nikt w to nie uwierzył, ale musiałem i tak pomimo środka już nocy, zadzwonić do ciotki i mamy i opowiedzieć całą sytuację. Sprawę uznałem za zamkniętą, ale okazało się, że przedwcześnie.

Po takiej wesołej nocce budzę się (jak na siebie) późno, tj. koło 09:00 i okazuje się, że żona już od 2 godzin nie robi nic innego, tylko gada przez telefon z członkami naszej rodziny. Ja zapomniałem podłączyć swojego telefonu do ładowarki, a żona po tych przejściach nie chciała mnie budzić. Okazuje się, że przebieg nocnych wydarzeń nabrał swoistych rumieńców. Do wersji upicia Marcina i pobicia jego teściowej, dochodzi jeszcze kradzież nowego telefonu Marcina i jakiejś części jego wypłaty. Padają słowa takie jak – policja, obdukcja, sąd, adwokat, odszkodowanie, jakieś astronomiczne kwoty itp. No po prostu armagedon.

Proszę żonę żeby wyłączyła telefon, aby nikt nam nie przeszkadzał. Siadamy w salonie i na spokojnie przedstawiam jej swoje stanowisko. Marcin pracuje w wykończeniówce. Jeśli skończyli jakąś dużą robotę i zainkasowali spore pieniądze, to z ekipą na 110% postanowili to uczcić, szczególnie że to był piątek. Jeżeli wpadli na pomysł odwiedzenia jakiegoś lepszego lokalu, a nie picia pod chmurką, to na alkohol mogli tam wydać nawet kilkaset złotych. W wielkim mieście lokali, w których jeden drink kosztuje więcej niż flaszka w monopolowym, jest bez liku. Jeśli oprócz picia zamawiali jedzenie, to można do rachunku doliczyć spokojnie stówkę, dwie albo i więcej. Jeżeli koledzy Marcina byli w podobnym stanie jak on, to w wielu lokalach można trafić na personel, który jak się zwykło mawiać, nawet datę bitwy pod Grunwaldem jest w stanie dopisać do rachunku. Telefon mógł zgubić, albo ktoś mu ukradł. Jednocześnie ocknął się na dworcu, gdy przeszukiwałem mu kieszenie i plecak i pewnie gdzieś w podświadomości zarejestrował ten fakt. Żona następnego dnia policzyła wypłatę i okazało się, że coś za mało jest pieniążków, a Marcin świadomie lub nie, wrobił mnie w całą sytuację.

I w tym momencie u mojej ślubnej zapaliła się lampka (ach ta kobieca intuicja) i zadała mi pytanie co z żoną Marcina? Na miejscu widziałem tylko jego teściową, a we wszystkich rozmowach telefonicznych z rodziną, mówiono tylko o teściowej. Jak wspomniałem, żona Marcina to najlepsza przyjaciółka jednej z moich kuzynek. Telefonujemy do kuzynki, która odbierając telefon od razu mówi, że właśnie miała do nas dzwonić. Okazuje się, że żona Marcina wyjechała gdzieś do rodziny, ale ze względu na sytuację już wraca do domu. Kuzynka zaznaczyła też, że żona Marcina ma zamiar poważnie porozmawiać z mężem i nie wierzy w jego opowieści, a tym samym przypisywane mi czyny.

Finał sprawy okazał się następujący. Żona Marcina porozmawiała nie tylko z nim, ale i kolegami z jego ekipy budowlanej. Scenariusz, który przedstawiłem swojej żonie, niewiele odbiegał od rzeczywistych zdarzeń. Otóż ekipa postanowiła oczywiście uczcić zakończenie roboty i otrzymanie sowitej wypłaty, ale zaczęli od picia pod chmurką. Tyle, że już dość mocno wstawieni, postanowili odwiedzić klub dla panów i tam zamawiali sobie tancerki do stolika, jednocześnie dalej pijąc. Marcin nie pamiętał co się stało z telefonem, ani jaki rachunek zapłacili w klubie, ale skojarzył że przeszukiwałem mu kieszenie i plecak. Rachunek musiał być naprawdę wysoki, skoro teściowa zorientowała się, że zięć coś mało pieniędzy do domu przyniósł. Resztę sama sobie dopowiedziała.

Za sytuację zostałem przeproszony! Przeproszony przez żonę Marcina!
PS. A do niedawna śmiałem się z powiedzenia, że każdy dobry uczynek musi być przykładnie ukarany.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (143)

#86480

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałam kiedyś jako sprzątaczka kibli zarówno w publicznych budynkach na przykład basenach, szkołach, a także jako pokojówka w luksusowych hotelach. Moim zadaniem było mycie łazienek i wiadomo kibli.

W szkołach to najgorsze były chłopięce toalety, bo śmierdziało moczem i papierosami. Muszle były natomiast zawsze czyste. W dziewczęcych też było ok. Na basenach prawie zawsze czysto w obu łazienkach. Natomiast załapałam się na mycie toalet po gościach hotelowych w drogim hotelach nad Bałtykiem, ceny za nocleg to 300-600zł. W większości były to pokoje gdzie mieszkały pary, zadbana kobieta i mężczyzna. Kible w takich hotelach były zawsze w najgorszym stanie. W restauracji hotelowej siedziały zawsze wystrojone pary i jadły drogie posiłki, natomiast toalety zostawiali w makabrycznym stanie. Brudne muszle, lustro. Jak to skomentujecie? Słyszałam kiedyś, że im bogatsza panienka to większy syf w toalecie zostawia po sobie.

Gdańsk

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (192)

#91207

przez ~Anonimowy96 ·
| Do ulubionych
Cześć, chciałbym się podzielić Wami moją piekielną pracą.

Jakieś dwa lata temu zrezygnowałem z dobrze płatnej pracy z powodu całotygodniowych delegacji. Trafiłem do firmy z tej samej branży, więc spoko dla mnie.

W nowej pracy miałem się zajmować przeglądem ofert przetargowych, uzupełnianiem dokumentów do nich oraz ich złożenie. Ogólnie dużo czytania, później dopasowanie odpowiednich komponentów, wycena i złożenie oferty. Na rozmowie kwalifikacyjnej podałem wynagrodzenie, które chciałbym dostawać i spotkałem się z odpowiedzią, że na okres próbny (3 miesiące) mogą mi zaproponować najniższą krajową, ale po okresie próbnym spełnią moje oczekiwania co do wynagrodzenia. Pomyślałem, że spoko. Zabezpieczyliśmy się wcześniej z żoną finansowo, więc stwierdziliśmy, że 3 miesiące z najniższą krajową bardzo nas nie zaboli. Atmosfera w firmie fajna, młodzi ludzie z którymi można porozmawiać oraz współpracować. Byłem zadowolony.
W okresie próbnym udało mi się wygrać jeden przetarg, który firmie przyniósł zysk około 25 tysięcy.

Pod koniec umowy próbnej czekałem na jakąś rozmowę z szefem (bo nie wiedziałem czy chce ze mną podpisać umowę czy nie ;P). Minął ostatni dzień mojej pracy i nikt się nie odzywa, więc poszedłem do szefa (SZ1) i powiedziałem, że dzisiaj umowa mi się kończy i czy chciałby podpisać nową czy mam się spakować. Powiedział, że przygotuje umowę jutro. Następnego dnia szefa w pracy nie było, bo jakieś ważne spotkania. Ok, coś tu nie pasuje. Poszedłem do szefowej (SZ2). Powiedziała, że ona o żadnej umowie nie wie i porozmawia z SZ1. W kolejnym dopiero tygodniu przyszła SZ1 i przyniosła mi umowę do podpisania. Co się okazało? Otóż, SZ1 chyba zapomniał o naszej rozmowie kwalifikacyjnej i na umowie widniała najniższa krajowa xD. Zaśmiałem się, podpisałem umowę (ponieważ chciałem mieć ciągłość zatrudnienia) i odnosząc ją do SZ2 (bo SZ1 oczywiście bardzo zajęty i go nie ma) powiedziałem, że umowę podpisałem, ale z końcem miesiąca proszę się spodziewać wypowiedzenia, ponieważ nie na to się umawiałem z SZ1 na rozmowie kwalifikacyjnej. SZ2 zszokowana, powiedziała, że ona o tym nie wiedziała i żebym nie składał wypowiedzenia, Ona porozmawia z SZ1 (bo ja nie miałem okazji z nim rozmawiać, miałem wrażenie, że mnie unikał ;p). W kolejnym tygodniu SZ1 zaprosił mnie do siebie. Powiedział mi, że on myślał, że ta kwota, którą powiedziałem na rozmowie tyczy się wynagrodzenia podstawowego + prowizji. Może mi zaproponować więcej niż najniższa krajowa ale nie tyle, co zaproponowałem na rozmowie. Zgodziłem się, ponieważ miałem właśnie dziecko w drodze. Aczkolwiek z tyłu głowy miałem myśl, żeby w wolnej chwili szukać po prostu lepiej płatnej pracy ;)

Jakieś 2 tygodnie po podpisaniu umowy szef zaczął zrzucać na mnie kolejne obowiązki, chociaż w umowie tego nie było. Miałem zajmować się tylko tym, do czego on mnie zatrudnił- przetargi. Pod dwóch miesiącach zajmowałem się przetargami, prowadzeniem biura, zamawianiem komponentów, kontakt z klientami, wypełnianie wniosków do dofinansowań, sprawdzanie faktur, a nawet szef zrzucił na mnie serwisy u klientów. Ogólnie rzecz biorąc- dużo jak dla mnie, ale dawałem radę. Do momentu, aż SZ1 zaczął mieć pretensje do mnie o to, że przetargi nie idą. Siadł na mnie, że nie wypełniam swoich obowiązków, więc mu powiedziałem, że zajmuję się wszystkim, więc nie bardzo mam czas. Chyba nie zrozumiał.

W kolejnym miesiącu odezwał się klient, który zgłaszał problem już rok wcześniej, czyli jak mnie jeszcze w pracy nie było. Przekazałem to SZ1 to mi powiedział, że to ja się tym zajmuje i że to ja mam znaleźć rozwiązanie. Musiałem dostać więcej informacji, żeby zdecydować, więc pojechałem na wizję do klienta, zrobiłem zdjęcia i napisałem do SZ1 maila (był moim bezpośrednim przełożonym). SZ1 się zagotował, że jak ja mogę jeździć jak w pracy jestem i powinienem w biurze siedzieć. Jak dla mnie - dziwne.

W międzyczasie miałem zaplanowany niewielki zabieg. Zadzwonił do mnie lekarz, że termin się zwolnił i można to zrobić za 3 dni. Stwierdziłem, że spoko informuję szefa. SZ1 powiedział mi przez telefon (bo nie było go w biurze, żebym mógł z nim porozmawiać), że późno daję znać o tym, ale ok. Czas rekonwalescencji po zabiegu - 2 tygodnie. Zwolnienie dostałem od lekarza, szef poinformowany o tym. Po moim powrocie zaległości. Spoko, ogarnie się to. SZ1 zaprasza mnie do siebie. Na rozmowie dowiaduję się, że tak się nie robi, tak nie powinno być, że idę na L4 z dnia na dzień xDD. Ogólnie niefajnie się zachował według mnie.

Jako, że obowiązków miałem dużo, to poszedłem do szefa z prośbą o podwyżkę. Powiedział, że nie ma szans, więc napisałem wypowiedzenie, zaniosłem SZ2 (bo SZ1 już nie było w biurze). Pracowałem tam do końca mojego wypowiedzenia. Ogólnie szkoda mi było zostawiać kolegów z pracy z tym wszystkim, więc zrobiłem im notatki z pracy, dałem kontakty, żeby później nie spadło to wszystko na nich znienacka ;P (mam chyba za dobre serducho ;P).

Znalazłem inną pracę w tej samej branży. W ciągu miesiąca od mojego odejścia SZ1 oraz nowi pracownicy dzwonili do mnie około 10 razy, żebym udzielił im informacji odnośnie klientów ;P Jako że z natury jestem miły to nie odmówiłem im. Dowiedziałem się również, że SZ1 na moje miejsce zatrudnił 3 osoby do biura. Mam nadzieję, że dobrze im się pracuje, chociaż ciężko się patrzy na to, że wolał zatrudnić 3 osoby, niż dać mi podwyżkę.

Ostatnio zauważyłem, że pojawiła się oferta pracy na tym stanowisku i zastanawiam się czy nie aplikować i jeżeli bym został zaproszony na rozmowę, to nie powiedzieć o swoich wymaganiach, ale dwukrotnie wyższych niż teraz mam. Co wy na to? :D

Praca

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (132)

#91205

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podmiejskie osiedle domków (głównie) jednorodzinnych.
Swoje lata już ma, więc się rozrosło i jest wcale niemałe - pewnie z pół setki domów jak nie lepiej będzie - nie wiem, nigdy nie liczyłem.

Na całym osiedlu jest sześć komunalnych koszy na śmieci - to wiem, te policzyłem. Z tego 2/3 znajduje się w obrębie jednego miejskiego placu zabaw. Ergo (oczywiście pomijając przydomowe śmietniki) na całym osiedlu są 3 miejsca, w których można wyrzucić śmiecia.
Połączywszy to z częstotliwością wywozu śmieci równą raz na tydzień, to pod koniec wspomnianego okresu w dwóch śmietnikach niezłą jengę można zaobserwować.

I tak po osiedlu turlają się odpadki.

O ile jestem pewien, że do tego dokładają się lokalne dzieciaki i nie tylko dzieciaki, którym się nie chce nieść ze sobą pustej butelki (bo ciężka przecież!), to jednak mam wrażenie że największym "śmieciarzem" na osiedlu jest jednak wiatr.

Śmieci

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 70 (84)

#91206

przez ~Jueen94 ·
| Do ulubionych
Historia z głównej o pracownicy, która otrzymuje ciągle pretensje, przypomniała mi o mojej pracy.

To była moja 3 praca, pierwsza poważniejsza w zawodzie (tj. na pełen etat). Podpisałam umowę na czas określony na 24 miesiące. Po tym czasie miałam dostać umowę na czas nieokreślony. Miała to być standardowa praktyka w moim dziale. W międzyczasie jednak okazało się, że zamiast dać mi umowę na zastępstwo za kobietę, która była w ciąży, udawali, że szukają nowego członka zespołu. Tak powiedziano mi na rozmowie- nasza firma się rozwija i potrzebujemy kogoś kto by nas wsparł.

Dowiedziałam się tego, bo w/w pracownica, wysłała maila do wszystkich, że urodził jej się syn i nie może się doczekać powrotu do pracy, a gdy dziecko pozwoli, przyjdzie w odwiedziny. W stopce miała moje stanowisko. Zapytałam się kierowniczki, czy mam dalej co liczyć na umowę, gdy ta kobieta wróci. Zapewniono mnie, że ona wróci na wyższe stanowisko, a moje pozostanie moim i nie mam o co się martwić, jeśli nadal będę się sprawdzała w swojej pracy. W międzyczasie pojawiły się fajne szkolenia i to za darmo albo symboliczne kwoty, na które chciałam iść, bo byłyby przydatne w pracy. Stwierdzono, że ich nie potrzebuję, bo nauczę się tego w praktyce w firmie. W rzeczywistości nie chciano we mnie inwestować ani grosza.

Moje wątpliwości pojawiły się pół roku później, gdy nagle mój tryb pracy przestał się podobać. Kierowniczka stwierdziła, że mój mail do kontrahenta nie był wystarczająco profesjonalny, tu zganiła mnie za 5 minutowe spóźnienie (dojeżdżałam do pracy tramwajem, który wyjątkowo miał czelność zepsuć się po drodze). Potem miałam wrażenie, że zaczynano odsuwać mnie od długofalowych projektów i dostawałam tylko takie, które mogłam skończyć praktycznie w ciągu tygodnia lub dwóch. Gdy spytałam dlaczego tak jest, powiedziano mi, że z małymi projektami radzę sobie sama, a te duże wymagają większego doświadczenia niż te moje. Zaczęła palić mi się czerwona lampka, gdy dostawałam coraz mniej ważne rzeczy. Wiedząc, że na szczerość kierowniczki nie mam co liczyć, zaczęłam na wszelki wypadek szukać nowej pracy, ale z myślą, że mogę być jeszcze bardzo wybredna.

Na około 1,5 miesiąca przed moim zwolnieniem, koleżanka z sekretariatu nie wprost powiedziała mi, że powinnam się na to szykować. Miałyśmy fajne relacje, bo dla reszty była tylko od wysyłki korespondencji i zaopatrzenia, a ja traktowałam ją po ludzku. Usłyszałam, że dziewczyna z macierzyńskiego chce wrócić i że siedzę na jej miejscu, a w moim pokoju brakuje miejsca na kolejne biurko. Zrozumiałam aluzję. Zaczęłam intensywniej szukać pracy, co wiązało się z tym, że brałam urlopy (czego wcześniej prawie nie robiłam), czy urywałam się pod pretekstem problemów zdrowotnych i konieczności wizyty u lekarza.

W ciągu tego czasu moja praca była krytykowana za wszystko. To co wcześniej robiłam dobrze, okazywało się, że robiłam źle. Zarzucano mi, że się już nie staram jak kiedyś i że nie chce zostawać po godzinach. Zarzucano mi brak profesjonalizmu i długie rozmowy z innymi pracownikami (podczas mojej 15 minutowej przerwy w kuchni). Kazano mi robić coraz głupsze prace, typu archiwizacja starych projektów, czy segregacja umów.

W końcu nadszedł ten dzień, gdy kierowniczka na koniec dnia pracy, tuż przed moim urlopem, zaprosiła mnie do salki konferencyjnej. Już wiedziałam co się święci. Kierowniczka zasiadła naprzeciwko mnie z teczką i wyciągnęła wypowiedzenie umowy.
- Niestety Jueen, nie sprawdzasz się na tym stanowisku. Robisz dużo błędów, które trzeba po tobie poprawiać, nie angażujesz się w pracę zespołu, kwestionujesz powierzone tobie zadania, więc musimy zakończyć z tobą współpracę. Masz miesiąc wypowiedzenia, więc do tego czasu będziemy razem pracować i wybierzesz zaległy urlop.
- Jakie błędy popełniłam?
- Dużo, nie będziemy ich roztrząsać.
- Nie, chcę wiedzieć co robiłam źle skoro to wpłynęło na rozwiązanie umowy.
- Na przykład ostatni projekt i umowa dla XXX.
- Ten projekt, gdzie odcięto mnie od komunikacji z klientem i przejęła go (...), która podała mi błędne dane?
- Ale nie tylko tu, myliłaś też reprezentację po stronie klienta.
- Reprezentacje zawsze zaznaczaliśmy w drafcie na żółto, aby klient sam ją wypełnił.
- Nie będziemy marnować już czasu. Było ich dużo i mogłybyśmy taką dyskusję prowadzić do jutra.
- A ja myślę, że powód jest inny i jest nim powrót z macierzyńskiego XXX. W naszym dziale zawsze były 4 osoby, ja bym była 5, na którą nie ma funduszy.
- Na pewno by się znalazły, ale nie realizowałaś dobrze projektów, nie angażowałaś się w zespół.
- To dlaczego mam pracować z wami na wypowiedzeniu, skoro popełniam błędy? I akurat dlaczego wypowiedzenie kończy się w marcu, a w kwietniu wraca z macierzyńskiego XXX?
-Jeśli uważasz się za pokrzywdzoną, możesz złożyć zawiadomienie do sądu.
- Nie, chcę zakończenia umowy za porozumieniem stron. Wybiorę urlop i na tym skończymy współpracę, bo ja nie widzę już sensu przychodzenia tutaj.
- To muszę porozmawiać z drugim prezesem (kierowniczka była wiceprezesem zarządu).

Ostatecznie zgodzili się na taką formę rozwiązania współpracy. Ja już podczas rozmowy miałam praktycznie nagrane 2 kolejne prace i czekałam na podsumowanie warunków. Wyprzedzili mnie o kilka dni. W kolejnej pracy jestem do dzisiaj, ale tamtą pracę pamiętam jako koszmar.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (94)

#90494

przez ~Pechowiec1234 ·
| Do ulubionych
Tak stwierdzam, że na piekielnych naprawdę źle się dzieje i to ta społeczność staje się piekielna. Czepiacie się w historiach często, że ludzie dopowiadają sobie rzeczy po kilku zdaniach/zdjęciach/zachowaniach a sami robicie to samo.

Nie, mój pies to nie wielkie bydlę, ale do małych też nie należy. Nie zakładam mu kagańca. Fizjonomia pyska średnio na to pozwala. A nawet gdybym miała możliwość to i tak bym mu nie założyła. Dlaczego, skoro trzymam go na dystans mam to robić, bo komuś się chce wepchać mu łapy do pyska? Skoro mówię nie dotykaj to nie ruszasz.

Nie, nie pchałam psa między ludzi. Staliśmy na ŁĄCE z dala od głównej sceny obserwując co się dzieje.
Nie, ludzie nie robili podchodów bo bali się mojego, jak to Digi nazwała bydlęcia. My się cofaliśmy a ludzie za nami. Bo ładny, bo wygląda jak niedźwiedź.

Zgodnie z tym co powiedział mi behawiorysta, pies powinien potrafić reagować w każdym środowisku tym bardziej, jeśli jest szkolony na psa specjalistę. Nasz potrafi, bo poświęciłam mnóstwo czasu na jego naukę i ułożenie. Właśnie dlatego, że będąc świadomą właścicielką nie chce żeby zrobił komuś krzywdę. I skoro to ja odpowiadam za psa to wiem co potrafi i rozpoznaję sygnały.

A na festynie z Młodym byliśmy pierwszy raz od chyba dwóch lat. Bo był po drodze. I byliśmy na obrzeżach imprezy.

Ale wy wiecie lepiej. Cóż, jesteście piekielni.

pies zachowanie

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (229)

#91202

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz działa się prawie 20 lat temu, ale historia o kosztach wieczoru panieńskiego mi ją przypomniała.

W czasach, gdy ledwo zacząłem pracować po studiach a moja jeszcze nie żona była studentką na stypendium socjalnym mój kolega ze studiów zaprosił nas na składkową domówkę na sylwestra.

Kolega pochodził ze znacznie lepiej sytuowanej rodziny, niż ja - rodzice po skończeniu studiów kupili mu mieszkanie i samochód, gdzie my wynajmowaliśmy pokój a z pojazdów mieliśmy rowery.

Pamiętając domówki z czasów studenckich zakładałem, że posiedzimy przy wódce wyborowej z Hop Colą na zapojkę zagryzając jakimiś chrupkami i sałatką. Ustalenie było takie, że on robi zaopatrzenie a potem się rozliczymy. Mnie poprosił, żebym upiekł sernik.

Na miejscu wyszło, że jest na bogato. Sałatki, koreczki, kabanosy, Finlandia jako wódka z Coca Colą na zapojkę. OK, pobawiliśmy się do chyba 4 nad ranem i wróciliśmy do domu.

Ciśnienie mi się podniosło, gdy przyszło do rozliczenia. Kolega stwierdził, że skoro on i jego narzeczona udostępniają lokal i dowóz produktów to za te produkty nie płacą. Przedstawił rachunki i podzielił na pozostałych gości. Kwota wyszła trochę wyższa, niż się ówcześnie płaciło za miejsce na imprezie sylwestrowej w lokalu.

Do dziś pamiętam, że na rachunku znalazł się duży słój majonezu Hellmans i kilogramowa paczka sera Hochland, gdzie na to, co znalazło się na stole nie zeszła nawet połowa.

Uniosłem się honorem, zapłaciłem nie wspominając kosztów składników na mój sernik, po prostu w styczniu było trochę chudziej. Z następnych domówek u tego kolegi się wymówiłem, kontakt się nam urwał parę lat później, nie żałuję.

edit, bo mi się przypomniało: jakieś pół roku po fakcie spotkałem się z innymi ludźmi z naszej studenckiej paczki, którzy to się z tamtego sylwestra wymówili. Wyszło, że wymówili się, bo kolega odstawił podobną akcję po wcześniejszej organizowanej przez siebie domówce, na której nie byłem.

impreza składka koszt

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (156)

Podziel się najśmieszniejszymi historiami na
ANONIMOWE.PL

Piekielni