Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

#91231

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym jak (nie)warto być dobrym człowiekiem.

Słowem wstępu: mieszkam w małej miejscowości, gdzie każdy, każdego, lepiej bądź gorzej zna. Historia będzie dotyczyć mojej mamy oraz naszej rodziny.

Mama, osoba, która zawsze udzielała się w naszej małej ojczyźnie. Nikomu nie odmówiła pomocy. Była wspaniałą przyjaciółką, duszą towarzystwa. Wspomagała biedniejszych mieszkańców, organizowała lokalne imprezy i czynnie brała w nich udział. Miała kilka przyjaciółek "od serca", które i ja uwielbiałam. W końcu spędziłam wśród nich znaczną część swojego życia.

Historia właściwa.

Od dłuższego czasu mama czuła się coraz gorzej. Kolejne leki, niecelne diagnozy nie przynosiły znacznej poprawy. W końcu lekarz rodzinny zlecił kompleksowe badania. Już wiedzieliśmy, że jest bardzo źle, gdy dwie godziny po pobraniu krwi, zadzwonił telefon z laboratorium, aby mama natychmiast skonsultowała wyniki z lekarzem. Diagnoza spadła na nas jak grom z nieba: ostra białaczka. Pierwszy cykl chemii zniszczył mamie układ nerwowy, brak możliwości kontynuacji leczenia (kolejny cykl mógł ją albo zabić albo pozostawić w stanie wegetatywnym),decyzja konsylium: przerwanie leczenia, hospicjum domowe jako jedyna forma wparcia rodziny. Powrót do domu nie był łatwy. Mama częściowo niepełnosprawna,w domu ja, mąż i dwójką dzieci w tym noworodek.

Mama od kilku miesięcy jest w domu. Wieści szybko się roznosiły po mieście. Czasem ktoś mnie "zaczepi" na spacerze z dziećmi i zapyta o mamę kiwając jednocześnie ze zrozumieniem i współczuciem głową. Żadna z "przyjaciółek od serca" nie podjęła próby kontaktu z mamą, o odwiedzinach bądź chęci pomocy nie wspomnę. Mama często wspomina kobiety, które były dla niej jak siostry, a ja się zastanawiam co noc, gdzie są moje kochane "ciocie", które uważałam za część swojej rodziny. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Znam swoje obowiązki względem mamy i nie oczekuje wyręczania w opiece bądź współczucia. Łudziłam się tylko na to, że mama będzie mogła liczyć na wsparcie, rozmowę bądź chwilę wytchnienia w gronie bliskich jej sercu osób. Zastanawiam się często, czy te kobiety czasem myślą o mamie i dlaczego z najbliższych stały się obcymi ludźmi, choć nawet nie wiem czy to właściwe określenie, bo czasem z dobroci serca i nas obcym człowiekiem się pochylisz...

ToTylkoŻycie

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 84 (90)

#91228

przez ~siostra ·
| Do ulubionych
Mąż podesłał mi dzisiaj ten oto obrazek
https://kwejk.pl/zobacz/4048422/szacunek-do-preferencji-i-przyzwyczajen-innych-ludzi.html

i zapytał czy z czymś mi się to kojarzy.
Ano kojarzy. Ale po kolei.

Mam siostrę. Wychowywałyśmy się raczej w skromnych warunkach. Nasza mama pracowała na cały etat, tata pracował sporo za granicą, mama choć się starała, to nie miała w sobie nigdy żyłki gospodyni domowej - jeśli chodzi o gotowanie to gotowała i gotuje raczej kilka prostych potraw na krzyż, ale ciepły i pożywny obiad zawsze na stole był.
Siostra wyszła za mąż, więc dorobiła się też teściów. Teściowa siostry to perfekcyjna pani domu, kobieta, która nigdy nie pracowała zawodowo, teść dorobił się na własnym biznesie, a teściowa uwielbiałą rolę matki, żony i gosposi domowej. Jest kobietą, która wyczaruje każdą potrawę, uwielbia gotować i rozpieszczać wszystkich kuchennymi cudami.
Nasza mama oczywiście jako kucharka w jej cieniu wypada blado. Niestety, od kiedy siostra weszła w tamtą rodzinę bardzo chętnie to mamie wypomina - bo u mamy to zawsze tylko schabowy i rosół, a teściowa raz polędwiczki wołowe, raz orientalny kurczak, kotleciki jaglane, schab ze śliwką. Jak zaprasza to nie tylko na obiad, ale i przystawki, zupę i wykwintny deser.
Jeśli to wypominanie jest mało piekielne to słuchajcie dalej. Podam Wam przykład z ostatniej Wielkanocy, kiedy moja siostra zachowała się typowo w swoim stylu.
Po pierwsze obie mamy do rodziców jakieś 100km. Ja przyjeżdżam przed Świętami zawsze parę dni wcześniej, pomagam mamie robić zakupy, gotować, posprzątać. Dodam, że z rodzicami mieszka moja babcia, mama taty, która choć nie jest całkowicie niepełnosprawna, to wymaga pewnej pomocy w codziennych czynnościach, a mama nadal pracuje, choć teraz już na pół etatu. Tata też ma problemy zdrowotne, stara się wykonywać pewne czynności w domu, ale wiele rzeczy przychodzi mu z trudnością.
Staram się, aby mama, która chętnie spotyka się i z nami (mój mąż i dzieci) i z siostrą i z ciociami i wujkami miała ode mnie jak największej pomocy, aby mogła sie tymi spotkaniami cieszyć.
Moja siostra podchodzi do tego zupełnie inaczej. Przyjeżdża z mężem i synem zawsze na gotowe - ale ok, nie ma obowiązku pomagać, szczególnie, że część Świąt zawsze spędzają u jej teściów. Jednak siostra i mąż nigdy nic ze sobą nie przywożą - ani sałatki ani ciasta ani chociażby jakichś napojów. Nadal mało piekielne? Być może, ale to nie koniec.
Najgorsze jest to, że moja siostra od progu narzeka, że u mamy jest stół skromnie zastawiony - bo jest tylko jedna sałatka i jeden rodzaj dania głównego, bo tylko trzy ciasta, nie ma nic dietetycznego, nie ma jakichś przystawek, koreczków itd
Potem zaczyna zaliczać co było u teściowej, że wszystko do wyboru do koloru w ilościach, których nie da się przejeść.
A jeszcze bardziej przykra sprawa jest z synem mojej siostry. Otóż siostrzeniec ma 6 lat i bardzo wybredny. W domu je tylko kotlety z kurczaka i rosół. Kotlety same, bez żadnych dodatków, rosół koniecznie z samym makaronem bez żadnych warzyw. Co ciekawe, w przedszkolu je wszystko - siostra załamuje ręce, czemu w domu taki wybredny, a w przedszkolu nie.
W te Święta wyglądało to tak - siostra i mąż przyjechali do mamy w poniedziałek. Mama miała przygotowany obiad - specjalnie pod wnuka kotlety z kurczaka. Od progu pretensje od siostry, że czemu nie ma rosołku. Mama odparła, że jest żurek ze wczoraj i nie wiedziała, że skoro jest obiad (kotlety) to ktoś będzie chciał jest rosół. Młody wtrząchnął kotleta - mama zapytała, czy na pewno nie zje ziemniaków czy surówki, a siostra do niej z japą, żeby dała dziecku spokój, on tak je i koniec! Temat rosołu, którego nie było i przez to dziecko jest głodne przywoływała jeszcze chyba z 3 razy. Potem zaczęła się wyliczanka, co tam było u teściowej, że teściowa specjalnie dla wnuka ugotowała obok żurku rosołek na śniadanie wielkanocne, a poza tym było 5 rodzajów mięs, 10 ciast i platery z finger food. Potem zawodzenie typu
- no, tu to jednak skromnie
- no, tu to się nie najemy
- chyba do maca jeszcze podjedziemy
- żurek pewnie z torebki
- sernik taki opadnięty
- co, synuś, głodny jesteś, co?
Niestety, w końcu nie wytrzymałam, zapytałam się siostry, dlaczego sama czegoś nie przyniesie skoro wie, że u mamy tak skromnie, mogłaby trochę ubogacić stół. Siostra nieee, bo przecież ona jest gościem, więc zaproponowałam aby następnym razem ona rodziców ugościła i pokazała co potrafi w kuchnii. Siostra nieeee, bo oni nie mają warunków. Trochę się poprztykałyśmy i atmosfera trochę siadła i miałam trochę wyrzuty sumienia wobec rodziców, więc, aby rozluźnić atmosferę zaczęłam pytać siostrzeńca, co tam w przedszkolu słychać. Siostrzeniec rozjazgotał się w typowo dziecięcy sposób i nagle jak nie wypali:
- Babcia, a ty wiesz, że ja już tu więcj nie przyjadę?
- No co ty mówisz, dziecko? - pytające spojrzenie mamy w stronę siostry
Siostra:
- No tak rozważamy, czy tu jeszcze przyjeżdżać na Święta następne, bo Ty niedobre jedzenie robisz. Jasiu (siostrzeniec) woli drugą babcię, bo ona mu zawsze robi do jedzenia co chce i nam zresztą też, a ty się nigdy nawet nie zapytasz co byśmy chcieli. Trochę żenada nie?
Żenadą było to, że siostra do dziś uważa, że zachowała się wielce na miejscu, bo ma się za wielką damę z wyższych sfer. Jej zdaniem nie ma obowiązku mamy odwiedzać, skoro mama nie chce jej ugościć jak się należy. Ech...

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (146)

#91230

przez ~PoProstuJa330 ·
| Do ulubionych
Dziś chwila refleksji nad życiem i tym, czy warto być dobrym człowiekiem.

Parę słów wstępu. Mieszkam w dość małej miejscowości gdzie każdy, każdego zna, lepiej bądź gorzej. Poniższa historia będzie dotyczyć mojej mamy i naszych losów jako rodziny.

Mama - osoba od zawsze zaangażowana w życie naszej małej ojczyzny, pomocna, przyjazna, dusza towarzystwa, która nigdy, nikomu nie odmówiła pomocy. Poniżej, aby dać zarys sytuacji opiszę tylko kilka przypadków. Woziła przyjaciółkę na chemię trzymając ją za rękę pomimo, że ta posiadała trójkę dzieci (wtedy dorosłych, ale bez rodzin), a to w środku nocy pojechała na szpital z gorączkującą córką sąsiadów, bo ojciec dziecka nie mógł gdyż wcześniej wypił "kilka" piw. Miała kilka przyjaciółek "od serca" w tym tę wspomnianą powyżej. Wspierała finansowo uboższe rodziny, działała na ich rzecz. Organizowała lokalne imprezy i aktywnie w nich uczestniczyła. Mogłabym tak pisać bez końca, ale przechodząc do sedna...

Już jakoś czas temu mama zaczęła się fatalnie czuć. Najpierw oczywiście próba leczenia antybiotykami, chybione diagnozy itd. W końcu zlecono kompleksowe badania. Gdy Panie z laboratorium, dwie godziny po pobraniu krwi, zadzwoniły żeby natychmiast skonsultować się z lekarzem, już wiedziałam, że jest bardzo źle.

Diagnoza spadła na nas jak grom z jasnego nieba: ostra białaczka. Szansę na wyleczenie niewielkie. Dużo chorób współistniejących, brak możliwości ewentualnego przeszczepu, agresywna chemia. Po pierwszym cyklu chemii kolejny cios. Komórki nowotworowe się cofają, ale chemia uszkodziła układ nerwowy. Mama staje się osobą niepełnosprawną, bez możliwości kontynuacji leczenia (kolejny cykl chemii by ją albo zabił albo pozostawił w stanie wegetatywnym). Zostaje wypisana do domu, w którym mieszkam ja z mężem i dwójką dzieci w tym noworodek (dowiedzieliśmy się o chorobie mamy pod koniec mojej ciąży). Nie piszę tego by się żalić, nie oczekuje współczucia. Sytuację opisuje aby dać państwu zarys w jakiej sytuacji znalazła się moja rodzina.

Teraz wracamy do akcji właściwej.
Mama od kilku miesięcy jest w domu. Wymaga całkowitej opieki, oczywiście wszyscy wiedzą, bo wieść po mieście rozeszła się szybko. Proszę zgadnąć, ile osób, którym pomogła, ile przyjaciółek ją odwiedziło bądź w jakikolwiek sposób pomogło? ZERO. Żadnych telefonów, odwiedzin czy jakiegokolwiek zainteresowania. Czasem, gdy jestem na spacerze z dziećmi, ktoś mnie "zaczepi", zapyta jak mama, pokiwa ze współczuciem głową i tyle.

Proszę mnie źle nie zrozumieć.
Znam swoje obowiązki i zobowiązania względem mamy i opieki nad nią, ale czuję gorycz rozczarowania i mam do tego prawo. Codziennie wieczorem zastanawiam się, jaki sens ma niesienie pomoc innym, skoro nie możemy jej otrzymać w zamian gdy my jej potrzebujemy. Dodam, że mamy umysł jest na tyle sprawny (jeszcze), że nie raz wspomina kobiety, które były jej przyjaciółkami, a ja mówiłam do nich "Ciociu". Dziś, te same kobiety, są dla nas obcymi ludźmi, a i nie wiem czy nawet tak je nazwać można, bo czasem człowiek i nad obcym w potrzebie się pochyli...

ToTylkoŻycie

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 62 (64)

#91229

przez ~pino ·
| Do ulubionych
Mieszkam za granicą i mam znajomego, który pracował kiedyś w Customer Service eBaya. Kolega opowiedział mi dość zabawną, ale i pouczają historię z cyklu "Chytry dwa razy traci".

Otóż kolega miał kiedyś przypadek dość typowy i rutynowy. Otóż eBay jak wiadomo ma program ochrony kupujących. W teorii, gdy kupujący ma problem z zamówieniem (nie dotarło, jest uszkodzone itd), zgłasza to do eBay, sprzedawca może się ustosunkować, przyjąć zwrot, oddać kasę itd. Czasem zdarza się jednak, że klient i sprzedawca nie mogą się dogadać i wtedy mogą zwrócić się do eBaya o rozstrzygnięcie sporu.

Kolega dostaje przypadek, kobieta kupiła coś z zagranicy, twierdzi, że przyszło uszkodzone, sprzedawca w korespondencji prosił o dokumentację uszkodzenia, aby reklamację i zwrot przyjąć lub nie, bo w przypadku zakupów zza granicy nie ma takiego obowiązku przyjęcia zwrotu, ale kobieta odpisuje w nieprzyjemnym tonie i domaga się natychmiastowego zwrotu pieniędzy. W takich przypadkach, gdy nie wiadomo czy towar naprawdę jest uszkodzony i strony nie mogą się dogadać, eBay grzecznościowo zwraca kasę klientowi, jednocześnie nie ściągając jej od sprzedawcy.

Kolega rutynowo tak też zamknął sprawę, ale wyświetliło mu też historię kontaktów kupującej z Customer Service.
Tym sposobem zwrócił uwagę, że kobieta średnio 3/4 zakupów zgłasza jako niezgodne z opisem. W części zakończyło się to ugodą ze sprzedawcą, ale wielokrotnie otrzymywała zwrot z eBaya bez konieczności zwrotu towaru. A kwoty szły czasem w tysiące euro miesięcznie...

Kolega poczuł się w obowiązku zgłosić to komuś wyżej, że to dość kuriozalna sytuacja, aby większość zakupów była nieudana, bo normalny człowiek, gdy jest niezadowolonyz większości zakupów w internecie, to chyba ich zaprzestaje, a kobieta niejednokrotnie kupowała te same przedmioty od tych samych sprzedawców i zgłaszała problem. Najprawdopodobniej kobiecie wydawało się, że oszukała system - kupuje, zgłasza problem, celowo utrudnia sprzedawcy przeprowadzenie procedury zwrotu (czasami uparcie twierdziła, że nie otrzymała etykiety zwrotnej, czasami, że nie ma jak wysłać, czasami twierdziła, że wysłała i to problem z przewoźnikiem itd) ostatecznie zwracając się do eBaya, gdzie ktoś rutynowo zlecał zwrot kasy.

Ostatecznie kobiecie zawieszono konto. Podobno możliwe było oskarżenie jej o wyłudzenie, ale czy do tego doszło - nie wiadomo.

ebay

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 52 (54)

#91204

przez ~Madka ·
| Do ulubionych
Co tu się odjaniepawliło to ja nawet nie.

Byłam z dziećmi na placu zabaw. Dzieciaki mają po dwa lata, świat jest dla nich przyjaznym miejscem i przede wszystkim kochają zwierzęta, dlatego za każdym razem, gdy widzą psa lecą do niego z zamiarem głaskania/przytulenia.

Wracając do historii: siedzimy sobie na huśtawkach, obok przechodzi około 60-letnia baba z dwoma dużymi psami na smyczy (oczywiście bez kagańca). Moje dzieci od razu lecą do tych psów, więc wywiązał się dialog:

(J): Synu, nie biegnij do pieska, bo pieski mogą ugryźć.
(B)aba od psów: Ale nie wszystkie psy gryzą, nie strasz dzieci, bo się będą bać potem.
Ja, JAKO MATKA MOICH DZIECI wiem, że one nie boją się zwierząt, bo sami mamy w domu trzy fretki, ale przypomnienie o tym że zwierzęta gryzą aktywuje ostrożne podejście do takowych. Poza tym dla mojemu dwulatkowi pojęcie "nie wszystkie" nie jest znane, więc posługujemy się pojęciami, które są mu znajome. Więc odpowiadam "troskliwej" babie:
(J): Kiedyś podlecą do psa, który może ich zagryźć, więc nie mogą podbiegać do cudzych, nieznanych nam zwierząt.
(B): Masz nie mówić dzieciom, że wszystkie psy gryzą, bo to jest głupota.
(J): Dziękuję za poradę, a teraz czy mogłabym wychowywać swoje dzieci tak, jak ja uważam za słuszne?
(B) [Coś tam, czego nie zrozumiałam] pieprzysz głupoty dzieciom, potem będą się bały (i dalej w tym tonie wypowiedzi).
(J) To ty pieprzysz głupoty i nie wiesz o czym mówisz.
(B) A ty jeszcze większe.

Baba poszła ze swoimi psami, robiąc jakieś dziwne miny i wygibasy w moją stronę, chciałam ją nagrać, bo wyglądało to komicznie, a poza tym jeszcze mąż chodzi z dziećmi w to samo miejsce, więc chciałam mu pokazać tą kobietę ku przestrodze.
Wracając z psami, to ona zaczęła nagrywać mnie, krzycząc, że mnie znajdzie (?), w międzyczasie jej pies, który sięgał mi do pasa, skoczył na mnie - jego mordę miałam na wysokości swojej twarzy. Kiedy zaczęłam krzyczeć, żeby zabrała psa i zapytałam ją, gdzie ma kagańce dla swoich psów to nagle zaczęła uciekać.

Moje dwuletnie dzieci, o które tak bardzo się martwiła, przez całą sytuację stały obok i patrzyły na tą niezrównoważoną psychicznie kobietę.

Podsumowując - pamiętajcie, aby wasze dzieci nie bały się psów, ale drżały przed chorymi psychicznie babami.

Bolesławiec

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 106 (126)

#91226

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dobra, może nie jakaś wielka piekielność, tylko drobna piekielnostka, ale jednak.

Tuż przed tym, jak udało mi się rzucić palenie, kupiłam sobie zapalniczkę. Nie, nie jakaś droga i wypasiona dobrej firmy, po prostu zwykła zapalniczka, za to z fajnym wzorkiem, po prostu ładna, no spodobała mi się. Została u mnie w torebce, zmieniając torebkę też ją zawsze przekładam do nowej, lubię ją, choć używam sporadycznie - czasem pożyczę na chwilę jakiemuś palaczowi, który akurat nie ma "ognia", raz zapalałam nią świeczki na torcie, raz znicz na cmentarzu i tyle.

Dzisiaj w pracy pożyczyłam ją na chwilę palącej koleżance, której właśnie "zdechła" jej zapalniczka. Wróciła z palarni, upomniałam się o moją własność.

- No ale po co ci, ty nie palisz?

- Lubię tę zapalniczkę.

- Nie używasz jej.

- Czasem używam. Poza tym jest moja i już mówiłam, że ją lubię.

- Ale ja nie mam, moja jest zepsuta!

- Za pół godziny kończymy pracę, kupisz w pierwszym-lepszym sklepie.

- Nie bądź skapiradło, co ci zależy?

- Właśnie cały czas ci tłumaczę, dlaczego mi zależy. Podoba mi się i lubię ją, tak po prostu.

Nie będę przytaczać całej rozmowy, bo takie przepychanki słowne trwały dłuższą chwilę, aż się zdenerwowałam i naprawdę ostrym tonem zażądałam zwrotu. Zapalniczkę odzyskałam, dowiadując się przy okazji, że jestem histeryczką, robiącą awanturę o byle drobiazg.

Chyba już nikomu jej nie pożyczę.

relacje _miedzyludzkie

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (172)

#91219

przez ~Jestemandrzej ·
| Do ulubionych
Nie wdawaj się w dyskusję z idiotą, bo sprowadzi Cię do swojego poziomu i zabije doświadczeniem. To hasło umknęło mi podczas urodzin mojej babci, okrągłych 80, gdzie spotkała się duża część mojej rodziny.

Oczywiście musiał prędzej czy później pojawić się temat polityczny, gdzie w aspekty światopoglądowe się nie wtrącałem, ale gdy pojawiła się kwestia płacy minimalnej, uruchomiłem się. Nie wiem czy to wypity alkohol, czy chwilowe zaćmienie umysłu, ale postanowiłem wyprowadzić moją rodzinę z błędu.

Otóż padła teza, że podnoszenie najniższej krajowej jest super, bo Janusz biznesu, zamiast kupić sobie nowego Mercedesa, będzie musiał dać pracownikom.

Na urodzinach był obecny mąż mojej kuzynki, który ma swoją małą firmę, zatrudnia w niej chyba 5 osób. Wraz z nim próbowaliśmy wytłumaczyć jak działa ekonomia.

Powiedziałem, że jak najniższa krajowa pójdzie do góry, to nie zostanie im więcej pieniędzy w portfelu, a dorobi się na tym Państwo. Ceny usług i żywności pójdą w górę, bo koszty produkcji wzrosną. Próbowaliśmy im wytłumaczyć, że skoro aktualnie koszt produkcji bułki to 2 złote, a koszt pracownika w niej ujęty to 50 groszy, to po podwyższeniu kosztów pracownika o kolejne 50 groszy, bułka będzie kosztowała już 2,50, bo nikt nie będzie do interesu dokładał.

Spotkało się to z oburzeniem, bo kto będzie kupował drogie usługi. I tu przeszliśmy do kolejnego punktu, czyli tego, że gdy produkcja przestanie się opłacać, to polecą etaty, albo ludzi zastąpi maszyna.

-Maszyna wszystkiego nie zrobi! Człowiek jest potrzebny!- krzyknął na cały głos wujek Zdzisiek, który pracuje w zakładzie na produkcji. Powiedziałem, że nie zrobi wszystkiego, owszem, ale gdy zrobi się całą linię technologiczną, zamiast 10 osób na zmianę, wystarczy ktoś na początku aby kliknąć start, ktoś od kontroli jakości i ewentualnie na końcu linii, aby zobaczyć czy wszystko jest dobrze spakowane. 7 osób ze zmiany może iść do zwolnienia.
-Takie pier..., żadna siła nie zastąpi mądrości ludzkiej! Ja mam 30 lat doświadczenia w tym zakładzie.

Tu nieśmiało odzywa się mój kompan, że planuje zwolnienie jednej dziewczyny, bo może ją zastąpić AI, a do innych zadań, zatrudnić agencję, której będzie płacić za wykonaną pracę, a nie również dupogodziny, gdy nic się nie dzieje (dziewczyna tworzyła grafiki i prowadziła social media).

Tu wkroczyła do akcji ciotka, która wyzwała go od Januszy, prywaciarzy, bo zamiast podzielić się zyskiem chce go dla siebie. Próby wyjaśnienia, że biznes to odpowiedzialność i odbieranie telefonów w środku nocy, brak dni wolnych oraz bycie na celowników wszystkich urzędów, nie dotarły. Ma to robić pro bono.

Na szczęście, dyskusję przerwał tort.

janusz biznes minimalna

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (156)

#91215

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu miałam dosyć poważny kryzys w związku. Na tyle poważny, że po jednej z kłótni postanowiłam spakować plecak i wrócić do rodziców.

Jaka była ich reakcja widząc zapłakaną córkę w drzwiach? Pocieszyli? Przytulili? Porozmawiali?

Otóż nie!

Z miejsca zaczęły się krzyki i pretensje, że po co kupiliśmy wspólnie dom, że tyle pieniędzy wydałam i pewnie ich nie odzyskam, że za mocno zaangażowałam się w remont wspólnego lokum. Wybuchła z tego kolejna awantura.

Koniec końców przenocowała mnie przyjaciółka.

związek rodzina

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (170)

#91209

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio mignęły mi gdzieś na Insta jakieś relacje o Januszach biznesu i korpoJanuszexach, które wypychają ludzi na działalność - w kontekście, że to patologia i zło. No co do zasady tak, ale... ale pomyślałam o swojej kuzynce, która wkrótce wbrew swoim przekonaniom do grona tych Januszy pewnie dołączy. Ale po kolei.

Kuzynka - ścieżka życia typowa dla millenialsa. Liceum, studia, na studiach jakieś dorywcze prace, na ostatnim roku staż i po stażu zatrudnienie w firmie, niedużej, ale z korpo-aspiracjami, no i zgodnie z kierunkiem wykształcenia kuzynki, więc ta, choć pieniądze były kiepskie, a staż to w ogóle bezpłatny, czuła się jakby Pana Boga za nogi złapała.

Minęło kilka lat. Kuzynka awansowała, co się nijak na kasę nie przekładało, ale za to dostała w końcu trzecią umowę o pracę, trzecią, czyli na czas nieokreślony, wymarzona mała stabilizacja. Na gruncie prywatnym zaręczyny, zaczęła powoli planować ślub. A tymczasem w firmie pojawił się nowy wiceprezes, z nowymi kropo-pomysłami. Jakimi? Np. stażyści byli ciągle nowi, zawsze staże bezpłatne, na 3 miesiące, niby z możliwością zatrudnienia, ale jakoś tak nigdy do tego nie dochodziło - ot, znalazł wice sposób na darmową siłę roboczą. Nowi pracownicy? Jak się ktoś pojawiał, to też kombinacje - śmieciówki, jak się nie dało, to np. 1/2 etatu a reszta "pod stołem", pojawiły się też pytania czy raczej sugestie żeby założyć działalność itd. To wszystko wprowadzało kiepską atmosferę, nowi stażyści/pracownicy byli zazdrośni o "starych", czyli tych na normalnych UoP, uważali to za "przywilej", zaczęły się jakieś wojny podjazdowe, a w dodatku praca często spadała na tych starszych, bo stażyści albo nowi pracownicy zaczęli postrzegać firmę jako miejsce przejściowe - do czasu znalezienia normalnej pracy - i dawać z siebie jak najwięcej nie zamierzali.

Kuzynka nie miała jakichś super przyjaciół w pracy, zwykłe znajomości, jak to w firmie, o ślubie jakoś się nie rozgadywała, ale i nie ukrywała tego faktu.

I zaczęły się komentarze, że po ślubie to pewnie od razu dziecko i tyle ją w firmie zobaczą.

Kuzynka faktycznie - na opcję dziecka była otwarta, choć niekoniecznie zaraz po ślubie. Koniec końców zaszła w ciążę jakoś rok po ślubie. Niestety, początek ciąży miała dość skomplikowany, dostała L4 - nie, że chciała, ale musiała ze względu na zdrowie swoje i dziecka. Wcześniej przez ileś lat pracy na l4 i to krótkim była może ze dwa razy. Z ciążą się unormowało, więc wróciła do pracy i ciągle słuchała komentarzy, że "takim to najlepiej", że "nogi rozłożyła i będzie za darmochę przez parę lat żyła", że "ledwo wyjmie, a już na L4 siedzi", że "teraz to się zacznie, zawsze dzieci, zwolnienia" itp. Kuzynkę to i wkurzało - bo do tej pory zawsze swoją robotę dobrze wykonywała, i stresowało, więc stwierdziła, że niech się wypchają, i na ostatnie miesiące ciąży faktycznie poszła na zwolnienie. Potem macierzyński, a potem okazało się, że nie ma gdzie wracać - niby zlikwidowano jej stanowisko pracy (a w praktyce - nazwano inaczej i przyjęto osobę już nie na UoP, więc dla firmy taniej).

Kuzynka to strasznie przeżyła, bardziej niż utratę pracy chyba poczucie, że ona była lojalna, a firma tak się zachowała. No i była w trudnym położeniu, bo młoda matka z małym dzieckiem nie jest na rynku pracy super pożądaną kandydatką.

Postanowiła więc zrobić to, o czym od dawna myślała i marzyła - założyć własny mały biznes. I założyła. Musiała zatrudnić pracowników. Postanowiła, że nigdy się nie zachowa wobec nich tak jak firma wobec niej.

Zatrudnia obecnie 1 studentkę, 1 osobę na pełen etat, 1 osobę na pół etatu i jest jedna osoba na zastępstwo za kobietę, która miała pełny etat, ale poszła na macierzyński. To minimum, żeby biznes mógł działać, a oczywiście kuzynka sama robi co może i często pracuje do późna czy nawet w weekendy. No i do brzegu.

Te osoby są na minimalnej. Po ostatnich podwyżkach same koszty typu płace, składki, czynsz, rachunki sięgają ponad 20-25 tys. miesięcznie. A ten biznes w dobrym miesiącu generuje max. 30 tys. - co nie jest w sumie mało, tysiak dziennie, ale w sumie kuzynka wyciąga dla siebie tyle co minimalna na rękę, przy pełnej odpowiedzialności i braku udogodnień typu urlop czy chorobowe. Pracownicy też za szczęśliwi nie są, no bo minimalna to jednak minimalna, nie żadne kokosy. Jak to się skończy? Pewnie założeniem działalności przez co najmniej dwóch pracowników, żeby dostawali więcej "na rękę" - tyle, że pomysł wyszedł od samych pracowników, jak im kuzynka powiedziała, że podwyżek dać nie może, bo zwyczajnie nie ma z czego.

I tym sposobem kuzynka dołączy do Januszy biznesu, choć wcale tego nie chce.

janusze biznesu uop biznes

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (129)

#91214

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie krótko, bo aż nie wiem jak to skomentować. Opowieść z drugiej ręki, więc nie znam wszystkich szczegółów, ale wydaje się… absurdalna.
Koleżanka chyba właśnie została singielką. A o co poszło? O nazwisko. Koleżanka ma już na koncie kilka prac naukowych i w związku z tym postanowiła po ślubie zostać przy swoim nazwisku. Jej narzeczony odebrał to chyba jako zamach na jego męskość, bo postawił jej ultimatum, albo bierze jego i jego nazwisko, albo żadnego ślubu nie będzie. Na próby uspokojenia emocji i powrotu do dyskusji później, wyszedł trzaskając drzwiami i jeszcze nie wrócił.

Związki

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 73 (99)

Podziel się najśmieszniejszymi historiami na
ANONIMOWE.PL

Piekielni