Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

#91207

przez ~Anonimowy96 ·
| Do ulubionych
Cześć, chciałbym się podzielić Wami moją piekielną pracą.

Jakieś dwa lata temu zrezygnowałem z dobrze płatnej pracy z powodu całotygodniowych delegacji. Trafiłem do firmy z tej samej branży, więc spoko dla mnie.

W nowej pracy miałem się zajmować przeglądem ofert przetargowych, uzupełnianiem dokumentów do nich oraz ich złożenie. Ogólnie dużo czytania, później dopasowanie odpowiednich komponentów, wycena i złożenie oferty. Na rozmowie kwalifikacyjnej podałem wynagrodzenie, które chciałbym dostawać i spotkałem się z odpowiedzią, że na okres próbny (3 miesiące) mogą mi zaproponować najniższą krajową, ale po okresie próbnym spełnią moje oczekiwania co do wynagrodzenia. Pomyślałem, że spoko. Zabezpieczyliśmy się wcześniej z żoną finansowo, więc stwierdziliśmy, że 3 miesiące z najniższą krajową bardzo nas nie zaboli. Atmosfera w firmie fajna, młodzi ludzie z którymi można porozmawiać oraz współpracować. Byłem zadowolony.
W okresie próbnym udało mi się wygrać jeden przetarg, który firmie przyniósł zysk około 25 tysięcy.

Pod koniec umowy próbnej czekałem na jakąś rozmowę z szefem (bo nie wiedziałem czy chce ze mną podpisać umowę czy nie ;P). Minął ostatni dzień mojej pracy i nikt się nie odzywa, więc poszedłem do szefa (SZ1) i powiedziałem, że dzisiaj umowa mi się kończy i czy chciałby podpisać nową czy mam się spakować. Powiedział, że przygotuje umowę jutro. Następnego dnia szefa w pracy nie było, bo jakieś ważne spotkania. Ok, coś tu nie pasuje. Poszedłem do szefowej (SZ2). Powiedziała, że ona o żadnej umowie nie wie i porozmawia z SZ1. W kolejnym dopiero tygodniu przyszła SZ1 i przyniosła mi umowę do podpisania. Co się okazało? Otóż, SZ1 chyba zapomniał o naszej rozmowie kwalifikacyjnej i na umowie widniała najniższa krajowa xD. Zaśmiałem się, podpisałem umowę (ponieważ chciałem mieć ciągłość zatrudnienia) i odnosząc ją do SZ2 (bo SZ1 oczywiście bardzo zajęty i go nie ma) powiedziałem, że umowę podpisałem, ale z końcem miesiąca proszę się spodziewać wypowiedzenia, ponieważ nie na to się umawiałem z SZ1 na rozmowie kwalifikacyjnej. SZ2 zszokowana, powiedziała, że ona o tym nie wiedziała i żebym nie składał wypowiedzenia, Ona porozmawia z SZ1 (bo ja nie miałem okazji z nim rozmawiać, miałem wrażenie, że mnie unikał ;p). W kolejnym tygodniu SZ1 zaprosił mnie do siebie. Powiedział mi, że on myślał, że ta kwota, którą powiedziałem na rozmowie tyczy się wynagrodzenia podstawowego + prowizji. Może mi zaproponować więcej niż najniższa krajowa ale nie tyle, co zaproponowałem na rozmowie. Zgodziłem się, ponieważ miałem właśnie dziecko w drodze. Aczkolwiek z tyłu głowy miałem myśl, żeby w wolnej chwili szukać po prostu lepiej płatnej pracy ;)

Jakieś 2 tygodnie po podpisaniu umowy szef zaczął zrzucać na mnie kolejne obowiązki, chociaż w umowie tego nie było. Miałem zajmować się tylko tym, do czego on mnie zatrudnił- przetargi. Pod dwóch miesiącach zajmowałem się przetargami, prowadzeniem biura, zamawianiem komponentów, kontakt z klientami, wypełnianie wniosków do dofinansowań, sprawdzanie faktur, a nawet szef zrzucił na mnie serwisy u klientów. Ogólnie rzecz biorąc- dużo jak dla mnie, ale dawałem radę. Do momentu, aż SZ1 zaczął mieć pretensje do mnie o to, że przetargi nie idą. Siadł na mnie, że nie wypełniam swoich obowiązków, więc mu powiedziałem, że zajmuję się wszystkim, więc nie bardzo mam czas. Chyba nie zrozumiał.

W kolejnym miesiącu odezwał się klient, który zgłaszał problem już rok wcześniej, czyli jak mnie jeszcze w pracy nie było. Przekazałem to SZ1 to mi powiedział, że to ja się tym zajmuje i że to ja mam znaleźć rozwiązanie. Musiałem dostać więcej informacji, żeby zdecydować, więc pojechałem na wizję do klienta, zrobiłem zdjęcia i napisałem do SZ1 maila (był moim bezpośrednim przełożonym). SZ1 się zagotował, że jak ja mogę jeździć jak w pracy jestem i powinienem w biurze siedzieć. Jak dla mnie - dziwne.

W międzyczasie miałem zaplanowany niewielki zabieg. Zadzwonił do mnie lekarz, że termin się zwolnił i można to zrobić za 3 dni. Stwierdziłem, że spoko informuję szefa. SZ1 powiedział mi przez telefon (bo nie było go w biurze, żebym mógł z nim porozmawiać), że późno daję znać o tym, ale ok. Czas rekonwalescencji po zabiegu - 2 tygodnie. Zwolnienie dostałem od lekarza, szef poinformowany o tym. Po moim powrocie zaległości. Spoko, ogarnie się to. SZ1 zaprasza mnie do siebie. Na rozmowie dowiaduję się, że tak się nie robi, tak nie powinno być, że idę na L4 z dnia na dzień xDD. Ogólnie niefajnie się zachował według mnie.

Jako, że obowiązków miałem dużo, to poszedłem do szefa z prośbą o podwyżkę. Powiedział, że nie ma szans, więc napisałem wypowiedzenie, zaniosłem SZ2 (bo SZ1 już nie było w biurze). Pracowałem tam do końca mojego wypowiedzenia. Ogólnie szkoda mi było zostawiać kolegów z pracy z tym wszystkim, więc zrobiłem im notatki z pracy, dałem kontakty, żeby później nie spadło to wszystko na nich znienacka ;P (mam chyba za dobre serducho ;P).

Znalazłem inną pracę w tej samej branży. W ciągu miesiąca od mojego odejścia SZ1 oraz nowi pracownicy dzwonili do mnie około 10 razy, żebym udzielił im informacji odnośnie klientów ;P Jako że z natury jestem miły to nie odmówiłem im. Dowiedziałem się również, że SZ1 na moje miejsce zatrudnił 3 osoby do biura. Mam nadzieję, że dobrze im się pracuje, chociaż ciężko się patrzy na to, że wolał zatrudnić 3 osoby, niż dać mi podwyżkę.

Ostatnio zauważyłem, że pojawiła się oferta pracy na tym stanowisku i zastanawiam się czy nie aplikować i jeżeli bym został zaproszony na rozmowę, to nie powiedzieć o swoich wymaganiach, ale dwukrotnie wyższych niż teraz mam. Co wy na to? :D

Praca

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (141)

#91205

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podmiejskie osiedle domków (głównie) jednorodzinnych.
Swoje lata już ma, więc się rozrosło i jest wcale niemałe - pewnie z pół setki domów jak nie lepiej będzie - nie wiem, nigdy nie liczyłem.

Na całym osiedlu jest sześć komunalnych koszy na śmieci - to wiem, te policzyłem. Z tego 2/3 znajduje się w obrębie jednego miejskiego placu zabaw. Ergo (oczywiście pomijając przydomowe śmietniki) na całym osiedlu są 3 miejsca, w których można wyrzucić śmiecia.
Połączywszy to z częstotliwością wywozu śmieci równą raz na tydzień, to pod koniec wspomnianego okresu w dwóch śmietnikach niezłą jengę można zaobserwować.

I tak po osiedlu turlają się odpadki.

O ile jestem pewien, że do tego dokładają się lokalne dzieciaki i nie tylko dzieciaki, którym się nie chce nieść ze sobą pustej butelki (bo ciężka przecież!), to jednak mam wrażenie że największym "śmieciarzem" na osiedlu jest jednak wiatr.

Śmieci

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 71 (85)

#91206

przez ~Jueen94 ·
| Do ulubionych
Historia z głównej o pracownicy, która otrzymuje ciągle pretensje, przypomniała mi o mojej pracy.

To była moja 3 praca, pierwsza poważniejsza w zawodzie (tj. na pełen etat). Podpisałam umowę na czas określony na 24 miesiące. Po tym czasie miałam dostać umowę na czas nieokreślony. Miała to być standardowa praktyka w moim dziale. W międzyczasie jednak okazało się, że zamiast dać mi umowę na zastępstwo za kobietę, która była w ciąży, udawali, że szukają nowego członka zespołu. Tak powiedziano mi na rozmowie- nasza firma się rozwija i potrzebujemy kogoś kto by nas wsparł.

Dowiedziałam się tego, bo w/w pracownica, wysłała maila do wszystkich, że urodził jej się syn i nie może się doczekać powrotu do pracy, a gdy dziecko pozwoli, przyjdzie w odwiedziny. W stopce miała moje stanowisko. Zapytałam się kierowniczki, czy mam dalej co liczyć na umowę, gdy ta kobieta wróci. Zapewniono mnie, że ona wróci na wyższe stanowisko, a moje pozostanie moim i nie mam o co się martwić, jeśli nadal będę się sprawdzała w swojej pracy. W międzyczasie pojawiły się fajne szkolenia i to za darmo albo symboliczne kwoty, na które chciałam iść, bo byłyby przydatne w pracy. Stwierdzono, że ich nie potrzebuję, bo nauczę się tego w praktyce w firmie. W rzeczywistości nie chciano we mnie inwestować ani grosza.

Moje wątpliwości pojawiły się pół roku później, gdy nagle mój tryb pracy przestał się podobać. Kierowniczka stwierdziła, że mój mail do kontrahenta nie był wystarczająco profesjonalny, tu zganiła mnie za 5 minutowe spóźnienie (dojeżdżałam do pracy tramwajem, który wyjątkowo miał czelność zepsuć się po drodze). Potem miałam wrażenie, że zaczynano odsuwać mnie od długofalowych projektów i dostawałam tylko takie, które mogłam skończyć praktycznie w ciągu tygodnia lub dwóch. Gdy spytałam dlaczego tak jest, powiedziano mi, że z małymi projektami radzę sobie sama, a te duże wymagają większego doświadczenia niż te moje. Zaczęła palić mi się czerwona lampka, gdy dostawałam coraz mniej ważne rzeczy. Wiedząc, że na szczerość kierowniczki nie mam co liczyć, zaczęłam na wszelki wypadek szukać nowej pracy, ale z myślą, że mogę być jeszcze bardzo wybredna.

Na około 1,5 miesiąca przed moim zwolnieniem, koleżanka z sekretariatu nie wprost powiedziała mi, że powinnam się na to szykować. Miałyśmy fajne relacje, bo dla reszty była tylko od wysyłki korespondencji i zaopatrzenia, a ja traktowałam ją po ludzku. Usłyszałam, że dziewczyna z macierzyńskiego chce wrócić i że siedzę na jej miejscu, a w moim pokoju brakuje miejsca na kolejne biurko. Zrozumiałam aluzję. Zaczęłam intensywniej szukać pracy, co wiązało się z tym, że brałam urlopy (czego wcześniej prawie nie robiłam), czy urywałam się pod pretekstem problemów zdrowotnych i konieczności wizyty u lekarza.

W ciągu tego czasu moja praca była krytykowana za wszystko. To co wcześniej robiłam dobrze, okazywało się, że robiłam źle. Zarzucano mi, że się już nie staram jak kiedyś i że nie chce zostawać po godzinach. Zarzucano mi brak profesjonalizmu i długie rozmowy z innymi pracownikami (podczas mojej 15 minutowej przerwy w kuchni). Kazano mi robić coraz głupsze prace, typu archiwizacja starych projektów, czy segregacja umów.

W końcu nadszedł ten dzień, gdy kierowniczka na koniec dnia pracy, tuż przed moim urlopem, zaprosiła mnie do salki konferencyjnej. Już wiedziałam co się święci. Kierowniczka zasiadła naprzeciwko mnie z teczką i wyciągnęła wypowiedzenie umowy.
- Niestety Jueen, nie sprawdzasz się na tym stanowisku. Robisz dużo błędów, które trzeba po tobie poprawiać, nie angażujesz się w pracę zespołu, kwestionujesz powierzone tobie zadania, więc musimy zakończyć z tobą współpracę. Masz miesiąc wypowiedzenia, więc do tego czasu będziemy razem pracować i wybierzesz zaległy urlop.
- Jakie błędy popełniłam?
- Dużo, nie będziemy ich roztrząsać.
- Nie, chcę wiedzieć co robiłam źle skoro to wpłynęło na rozwiązanie umowy.
- Na przykład ostatni projekt i umowa dla XXX.
- Ten projekt, gdzie odcięto mnie od komunikacji z klientem i przejęła go (...), która podała mi błędne dane?
- Ale nie tylko tu, myliłaś też reprezentację po stronie klienta.
- Reprezentacje zawsze zaznaczaliśmy w drafcie na żółto, aby klient sam ją wypełnił.
- Nie będziemy marnować już czasu. Było ich dużo i mogłybyśmy taką dyskusję prowadzić do jutra.
- A ja myślę, że powód jest inny i jest nim powrót z macierzyńskiego XXX. W naszym dziale zawsze były 4 osoby, ja bym była 5, na którą nie ma funduszy.
- Na pewno by się znalazły, ale nie realizowałaś dobrze projektów, nie angażowałaś się w zespół.
- To dlaczego mam pracować z wami na wypowiedzeniu, skoro popełniam błędy? I akurat dlaczego wypowiedzenie kończy się w marcu, a w kwietniu wraca z macierzyńskiego XXX?
-Jeśli uważasz się za pokrzywdzoną, możesz złożyć zawiadomienie do sądu.
- Nie, chcę zakończenia umowy za porozumieniem stron. Wybiorę urlop i na tym skończymy współpracę, bo ja nie widzę już sensu przychodzenia tutaj.
- To muszę porozmawiać z drugim prezesem (kierowniczka była wiceprezesem zarządu).

Ostatecznie zgodzili się na taką formę rozwiązania współpracy. Ja już podczas rozmowy miałam praktycznie nagrane 2 kolejne prace i czekałam na podsumowanie warunków. Wyprzedzili mnie o kilka dni. W kolejnej pracy jestem do dzisiaj, ale tamtą pracę pamiętam jako koszmar.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (101)

#90494

przez ~Pechowiec1234 ·
| Do ulubionych
Tak stwierdzam, że na piekielnych naprawdę źle się dzieje i to ta społeczność staje się piekielna. Czepiacie się w historiach często, że ludzie dopowiadają sobie rzeczy po kilku zdaniach/zdjęciach/zachowaniach a sami robicie to samo.

Nie, mój pies to nie wielkie bydlę, ale do małych też nie należy. Nie zakładam mu kagańca. Fizjonomia pyska średnio na to pozwala. A nawet gdybym miała możliwość to i tak bym mu nie założyła. Dlaczego, skoro trzymam go na dystans mam to robić, bo komuś się chce wepchać mu łapy do pyska? Skoro mówię nie dotykaj to nie ruszasz.

Nie, nie pchałam psa między ludzi. Staliśmy na ŁĄCE z dala od głównej sceny obserwując co się dzieje.
Nie, ludzie nie robili podchodów bo bali się mojego, jak to Digi nazwała bydlęcia. My się cofaliśmy a ludzie za nami. Bo ładny, bo wygląda jak niedźwiedź.

Zgodnie z tym co powiedział mi behawiorysta, pies powinien potrafić reagować w każdym środowisku tym bardziej, jeśli jest szkolony na psa specjalistę. Nasz potrafi, bo poświęciłam mnóstwo czasu na jego naukę i ułożenie. Właśnie dlatego, że będąc świadomą właścicielką nie chce żeby zrobił komuś krzywdę. I skoro to ja odpowiadam za psa to wiem co potrafi i rozpoznaję sygnały.

A na festynie z Młodym byliśmy pierwszy raz od chyba dwóch lat. Bo był po drodze. I byliśmy na obrzeżach imprezy.

Ale wy wiecie lepiej. Cóż, jesteście piekielni.

pies zachowanie

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (235)

#91202

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz działa się prawie 20 lat temu, ale historia o kosztach wieczoru panieńskiego mi ją przypomniała.

W czasach, gdy ledwo zacząłem pracować po studiach a moja jeszcze nie żona była studentką na stypendium socjalnym mój kolega ze studiów zaprosił nas na składkową domówkę na sylwestra.

Kolega pochodził ze znacznie lepiej sytuowanej rodziny, niż ja - rodzice po skończeniu studiów kupili mu mieszkanie i samochód, gdzie my wynajmowaliśmy pokój a z pojazdów mieliśmy rowery.

Pamiętając domówki z czasów studenckich zakładałem, że posiedzimy przy wódce wyborowej z Hop Colą na zapojkę zagryzając jakimiś chrupkami i sałatką. Ustalenie było takie, że on robi zaopatrzenie a potem się rozliczymy. Mnie poprosił, żebym upiekł sernik.

Na miejscu wyszło, że jest na bogato. Sałatki, koreczki, kabanosy, Finlandia jako wódka z Coca Colą na zapojkę. OK, pobawiliśmy się do chyba 4 nad ranem i wróciliśmy do domu.

Ciśnienie mi się podniosło, gdy przyszło do rozliczenia. Kolega stwierdził, że skoro on i jego narzeczona udostępniają lokal i dowóz produktów to za te produkty nie płacą. Przedstawił rachunki i podzielił na pozostałych gości. Kwota wyszła trochę wyższa, niż się ówcześnie płaciło za miejsce na imprezie sylwestrowej w lokalu.

Do dziś pamiętam, że na rachunku znalazł się duży słój majonezu Hellmans i kilogramowa paczka sera Hochland, gdzie na to, co znalazło się na stole nie zeszła nawet połowa.

Uniosłem się honorem, zapłaciłem nie wspominając kosztów składników na mój sernik, po prostu w styczniu było trochę chudziej. Z następnych domówek u tego kolegi się wymówiłem, kontakt się nam urwał parę lat później, nie żałuję.

edit, bo mi się przypomniało: jakieś pół roku po fakcie spotkałem się z innymi ludźmi z naszej studenckiej paczki, którzy to się z tamtego sylwestra wymówili. Wyszło, że wymówili się, bo kolega odstawił podobną akcję po wcześniejszej organizowanej przez siebie domówce, na której nie byłem.

impreza składka koszt

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (161)

#91198

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o psie załatwiającym się na balkonie przypomniała mi bardzo podobną, identyczna tematyka, ale inny kontekst, więc inny wydźwięk.

Luźna rozmowa na jakimś luźnym spotkaniu, akurat zebrała się grupka "zwierzolubów", więc temat naszych zwierzaków wypłynął bardzo szybko. Jedna ze znajomych ma psa już bardzo starego, któremu niestety dosyć często zdarza się "nie zdążyć" na dwór z potrzebą fizjologiczną. Wiadomo, sprzątanie psich sików nie jest chyba ulubionym zajęciem nikogo, więc znajoma próbuje różnych sposobów, aby zapobiegać takim "wpadkom". Poza tym pies domowy, bardzo dobrze wychowany, od szczeniaka trzymający czystość, więc "wpadki" i dla niego są powodem dyskomfortu i stresu.

Znajoma już wie, w jakich godzinach pies zazwyczaj się załatwia, oprócz tego stara się obserwować, czy nie wypił więcej niż zwykle wody, bardzo często z nim wychodzi, starając się uprzedzać jego komunikat "chcę siusiu", po po tym komunikacie pies niestety do minuty już sika. To się sprawdza, gdy pies przebywa na parterze domu, niestety na pięterku już nie zdaje egzaminu, pies waży prawie 40 kg i na dodatek nie lubi być noszony na rękach, a samodzielne zejście po schodach to ok.10 min., no stanowczo za długo.

W związku z tym znajoma urządziła też "kącik do sikania" dla psa na balkonie. Na swoim, prywatnym balkonie, w swoim prywatnym domu. Przypuszczam, że jakoś ten "kącik" zabezpieczyła, nie wiem, może maty tam rozkłada, może zrobiła coś w rodzaju kuwety, bo bez tego wypuszczanie psa na balkon celem załatwienia potrzeb fizjologicznych byłoby bez sensu, po prostu zamiast wytarcia i umycia podłogi w domu musiałaby to robić z podłogą na balkonie. Mnie osobiście pomysł wydawał się niezły, innym też i spokojnie moglibyśmy przejść do następnej opowiastki o następnym zwierzaku, ale nie! Jedna z dotychczas milczących osób odezwała się, znajoma została skrytykowana, "zjechana" po całości za znęcanie się nad psem!

Wiecie co, ja rozumiem, gdyby ktoś wszedł w samym środku tej rozmowy/opowiastki i usłyszał tylko słowa "mój pies sika na balkonie", to faktycznie mógłby być oburzony i podejrzewać znęcanie się nad psem poprzez niewystarczającą ilość spacerów, tudzież bycie upie*dliwą fleją dla sąsiadów poniżej. Ale ta osoba brała udział w rozmowie (no dobra, słuchała) od samego początku! Próby wyjaśnienia sytuacji, no bo dobra, może gdzieś "odpłynęła", nie słuchała i w ogóle nie wie, o co chodzi, skwitowała tylko słowami "dobra, dobra, ty się nie tłumacz głupio, a wy jej tak nie brońcie, bo to znęcanie się nad psem i tyle!".

I teraz to ja już głupia jestem. Gdzie to znęcanie się nad psem? Bo może czegoś nie zauważyłam...

zwierzaki

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (132)

#91191

przez ~Piekielnazaproszona125 ·
| Do ulubionych
Tym razem to w ocenie innych ja byłam piekielna.

Na weekend majowy planowany jest wieczór panieński mojej znajomej. Zostałam na niego zaproszona, chociaż nie wiem do końca dlaczego. Podejrzewam, że dlatego, że mój narzeczony jest dobrym kumplem pana młodego, chociaż z samą panną młodą poza spotkaniami w 4, nie widzę się wcale.

Z początku nie miałam problemu, aby w tym uczestniczyć, jednak przyjaciółki panny młodej mnie zmusiły do rezygnacji.

Dlaczego? Składka przy ich atrakcjach wyniosła 1000 zł. Tyle ile planowaliśmy dać w kopercie na wesele. Dla porównania, składka na Pana młodego to 150 zł.

Spytałam się skąd ta cena. Przyjaciółki zaproponowały wieczór w spa dla nas wszystkich (350 zł za osobę, do tego zaliczka na Pannę Młodą), wynajmem apartamentu z widokiem na stolicę (700 zł/doba). Do tego warsztaty z pole dance, bo Panna Młoda uprawia ten sport (za wszystkich 2000). Ozdoby wyliczone na około 550-600 zł, a także prezent dla Panny Młodej (zestaw kosmetyków oraz szlafrok i piżamka z napisem przyszła Panna Młoda - 400 zł). No i oczywiście alkohol i jedzenie.

Gdy usłyszałam kwotę, powiedziałam, że w aktualnym momencie mnie nie stać. Remontujemy dopiero co kupiony dom i samo wesele było dla nas sporym wydatkiem, ale zdecydowaliśmy się w nim uczestniczyć. Gdy to napisałam, dostałam bardzo dużo negatywnych reakcji i odpowiedzi, że to tylko jeden wieczór i na pewno uda mi się jeszcze odłożyć. Powiedziałam, że rezygnuję w takim razie, skoro moje pomysły na zmniejszenie budżetu (w tym samodzielne zrobienie dekoracji, co umiem robić - przygotowywałam baby shower,18 i złote gody dziadków- chciałam tylko zwrotu za materiały), spotkały się z negatywnym odzewem, bo one wiedzą lepiej. Zaproponowałam, że dołożę się do prezentu, to dostałam info, że albo wszystko albo nic, bo ich to nie urządza. Nie muszę wspominać, że większość z tych dziewczyn wywodzi się raczej z bogatej rodziny?

Napisałam więc do Panny Młodej, że cieszę się z zaproszenia, ale niestety nie będę mogła uczestniczyć w tym wieczorze ze względów finansowych i zapraszam ją w ramach rekompensaty na testowanie dań z jednej z jej ulubionych restauracji. Zdziwiła się, ale napisała, że skoro tak uważam, to jak najbardziej możemy się spotkać na jedzeniu.

Jak myślicie kto na grupie panieńskiego został tą która specjalnie chce zrobić coś lepszego, jest chamską laską i chce się spotkać sam na sam z Panną Młoda?

wieczór panieński

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (153)

#91200

przez ~uoiuoi ·
| Do ulubionych
Zaskakujące jak wiele osób jest oburzonych tym, że są traktowani, tak jak oni traktują innych.

Przykłady nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego, takie luźne przemyślenia.

Pracuję w małej firmie, gdzie mam sporo obowiązków, ale ma to też zalety np. sama sobie organizuję pracę i określam jej godziny. Mam z szefostwem luźny kontakt, zawsze mogę się dogadać co do urlopu, mogę pracować trochę z domu. Wypłata jest ok. Mogłabym mieć inną pracę, pewnie też za lepszą kasę, ale nie chcę. Pracowałam w korpo i nie chcę tam wracać.

Na Wielkanoc rozmawiałam z kuzynem. Kuzyn od lat pracuje w korpo i sobie chwali. Ponieważ pracujemy w tej samej branży, na spotkaniu gorąco namawiał mnie do zmiany pracy, najlepiej powinnam ubiegać się o pracę, tam gdzie on pracuje, bo on jest zachwycony. Powiedziałam, że nie chcę. Po dłuższej wymianie zdań, powiedziałam, że może on powinien spróbować pracy w jakiejś mniejszej firmie, zobaczyć, że ma to swoje plusy i mi osobiście daje dużą satysfakcję. Kuzyn się zjeżył, że on jest baaaardzo zadowolony i nie ma zamiaru się nigdzie przenosić, po czym z oburzeniem półgłosem poskarżył się żonie, że go pouczam. Ojej...

Sąsiadka z naprzeciwka często zaprasza gości. Raczej mi to nie przeszkadza, ale czasem przekracza pewne granicy głośności. Raz zwróciłam jej uwagę, powiedziała, że jak mam problem, to może powinnam mieszkać w środku lasu, a nie wśród ludzi. W zeszły weekend córka miała urodziny, więc po południu było u nas kilkoro dzieci. Nie jakiś dziki tłum, ale wiadomo, było trochę głośno, to kilkulatki. Gdy dzieci już wyszły, sąsiadka przyszła i zapytała, czy naprawdę nie czuję żenady, żeby taki hałas robić, bo w końcu wszyscy mieszkamy tu razem i trzeba się szanować. Serio?

Babka z vinted kupiła ode mnie jakieś ciuchy dziecięce.
Ciuchy od paru miesięcy leżały w szafie. Babka napisała mi z oburzeniem, że cuchnęły strasznie i jej by było głupio to wysyłać i ogóle głupia sytuacja, bo musiała je jeszcze prać i ogólnie niesmak. Odpisałam, że przykro mi, że rzeczy nieładnie pachniały, ja tego zapachu nie czułam, bo raczej nie czujemy zapachów, którymi jesteśmy ciągle otoczeni, ale chyba przepranie rzeczy po zakupie jest pewnym standardem i nie rozumiem oburzenia. Odpowiedź:
- Pani jest bardzo niemiła, żeby nie powiedzieć chamska!!! Ja pralkę mam i sobie poradzę, dziękuję za te porady, a w zasadzie chamskie odzywki!!!

Umówiłam się na wizytę u lekarza w prywatnym ośrodku medycznym. Wizytę umawiałam przez aplikację Znany Lekarz, dostałam potwierdzenie. W recepcji pani stwierdziła, że nie ma mnie w systemie. Pokazałam smsa z potwierdzeniem, kobieta zaczyna lekko bezczelnym tonem twierdzić, że jej to w zasadzie nie obchodzi, bo nic mi nie poradzi na to, że mnie nie ma w systemie i jak chce to mogę się umówić na kolejny wolny termin. Odparłam grzecznie, acz stanowczo, że nie, umawiałam się na ten dzień, zaplanowałam sobie już dzień, dojechałam 50km i chciałabym zostać przyjęta w terminie, na jaki się umawiałam. Pani niczym urzędniczka z PRL, zaczęła ostentacyjnie przerzucać papiery i robiąc skwaszoną minę zawołała koleżankę. Uzgodniły z personelem medycznym, że mnie przyjmą. Kobieta rzuca mi krótkie komendy typu:
- Nazwisko i PESEL!
- Wypełnić formularz!
- Tam usiąść i poczekać!
Zapłaciłam i dostosowując poziom do rozmówcy rzuciłam:
- Fakturę potrzebuję
Pani zatrzepotała rzęsami niczym Kim Kardashian i odparła:
- A może grzeczniej? Nie jestem pani popychadłem
- Ja pani również nie
- Pani przyszła bez terminu, a ja pani załatwiłam przyjęcie, można by jednak trochę grzeczniej!

Serio? To mam dziękować za to, że pani posprzątała burdel, za który odpowiedzialna była firma, dla której pracuje?

piekielności

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (146)

#91193

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W pewnym hipermarkecie mają naprawdę dobrą białą kiełbasę. Według składu nie zawiera ona konserwantów, i co sprawdziłam sama, za długo nie może leżeć w stanie pierwotnym, bo przestaje się nadawać do jedzenia.

Przed świętami sklep zawalony był kiełbasą w cenie ok. 24 zł/kg.
Po świętach cena spadła do 12 zł, ale wiadomo, ludzie po świętach już nie tak chętnie kupują, więc została. W sobotę leci z głośników komunikat, że biała kiełbasa w cenie 5 zł/kg. Akurat staliśmy z mężem przy kasie, widzimy reakcję ludzi, jakieś uśmiechy pod nosem.

Odezwałam się, że tyle po świętach, to nawet taka cena by mnie nie skusiła, mąż zaczął się śmiać, że jeszcze kilka dni i zrobią darmową degustację przy wyjściu ze sklepu, a kasjer z miną męczennika powiedział całkiem poważnie:
- wam to nic nie grozi, ale u nas na stołówce to na pewno będzie kiełbaska

sklepy

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 110 (128)

#91196

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę niedawnych historii balkonowych przypomniało mi sytuację sprzed lat.

Mniej więcej 10 lat temu pracowałam w budynku przy jednej z bardziej ruchliwych ulic w mieście. Po drugiej stronie drogi był blok, taki zwykły, bodajże z lat 80, z szerokimi balkonami. Po tylu latach niestety nie pamiętam czy Pan Piekielny mieszkał na drugim czy na trzecim piętrze, ale nie jest to aż tak bardzo istotne. Pan Piekielny był w wieku około 50 lat, chodzący (nie inwalida), ot taki zwykły człowiek. Nie wiem czy gdzieś pracował. Nigdy nie zwracałam uwagi na sąsiedni blok ani na jego mieszkańców, nawet nie kojarzę go za bardzo jak wyglądał chociaż go chyba kiedyś na balkonie widziałam. Dopiero pewnego dnia kierowniczka zwróciła mi na niego uwagę:

- Niech Pani patrzy! Ten idiota znowu to robi!

Wyglądam przez okno na wskazany balkon: cały mokry, woda aż się przelewa i kapie na niższe balkony i chodnik.
Co się stało?

Kierowniczka wyjaśniła mi sytuację: otóż Pan Piekielny miał pieska, jakiegoś raczej małego (balkon zasłonięty więc tylko łapki było czasem widać). Tylko że Pan Piekielny nie wyprowadzał pieska na spacery, nawet takie celem załatwienia potrzeb fizjologicznych, trzymał go tylko w mieszkaniu i na balkonie. I właśnie na balkonie piesek się załatwiał. Pan Piekielny po takiej akcji spłukiwał cały balkon wodą żeby usunąć zanieczyszczenia...

Wszelkie próby wpłynięcia na Pana żeby zaprzestał tych praktyk były bezowocne, żadne skargi i zażalenia nie dawały efektów. Zrezygnowana sąsiadka z piętra niżej aż zamontowała sobie większy daszek, żeby uniknąć notorycznego zalewania. Najbardziej oczywiście było żal pieska, który świat zewnętrzny znał jedynie oglądając go z balkonu.

Czy coś się później zmieniło? Nie wiem, nie pracowałam w tamtym miejscu bardzo długo, a potem nawet jak przejeżdżałam tamtą ulicą to też o tym już nie myślałam.

Balkon

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (119)