Poczekalnia
Tutaj trafiają wszystkie historie zgłoszone przez użytkowników - od was zależy, które z nich nie trafią na stronę główną, a którym się może poszczęścić. Ostateczny wybór należy do moderatorów.
poczekalnia
Skomentuj
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Długo zastanawiałam się czy opisać tę historię ma piekielnych, których uwielbiam czytać. Sama jednak uważałam, że nie było w moim życiu aż tak wielkich piekielności. Zmieniło się to w poprzedni weekend.
Krótki rys historyczny. Mój mąż miał babcię, która zmarła 5 lat temu w wieku 81 lat. I przez nią zostaliśmy wykluczeni przez starszą część rodziny, bo zdecydowaliśmy się oddać ją do domu opieki. Jednocześnie sami sobie zazucamy, że trafiła tam przez nas. Dlaczego? Babcia mieszkała razem z teściową. Gdy zaczęliśmy zauważać, że babcia ma zaniki pamięci i mówiliśmy o tym teściowej, ta bagatelizowala objawy, zwalając wszystko na roztargnienie babci.
I o ile mogliśmy uwierzyć w roztargnienie przy robieniu kanapek i braku w nich masła czy wędliny, tak gdy pytała się nas o to kiedy w końcu zrobimy wesele, na którym była 2 lata wcześniej, już nie uznawaliśmy za normalne. Już wtedy chcieliśmy babcię zabrać do psychiatry, ale teściowa stanowczo protestowała. W końcu babcia zaczęła mieć gorsze jazdy (np czekała z obiadem na dziadka, który zmarł gdy mój mąż miał 7 lat, miała stany lękowe) i dopiero wtedy siłą zabraliśmy ją do psychiatry. Teściowa cały czas była przeciw i powiedziała rodzinie, że to nasza inicjatywa, a babcia jest po prostu starsza. To nie była starość, tylko alzheimer.
W końcu babcia stała się leżąca. My nie mogliśmy na stałe się nią opiekować, bo ja sama byłam w zagrożonej ciąży,a teściowa już nie dawała rady sama. A babcia defekowała do pieluchy i ważyła prawie 80 kg, a teściowa nie umiała jej podnieść i babcia musiała czekać, aż mój mąż do nich przyjedzie i pomoże z umyciem jej i dokładną wymianą pościeli i pieluch. Powiedziałam dość, bo to rozesłało nam coraz bardziej życie, a babcia tylko z nami cierpiała. Poszukaliśmy dla babci domu opieki, który był blisko nas, bo pierwszymi naszymi ustaleniami z teściową, była sprzedaż domu babci i przeprowadzka w nasze rejony. Oczywiście rodzina nas wyklnęła, że chcemy położyć ręce na spadku, a babcie oddać jak niepotrzebny mebel. To, że jeździliśmy do niej na zmianę codziennie, nie było ważne.
Wystawiliśmy dom na sprzedaż, a wujkowie komentowali, że nikt tej starej budy nie kupi. Babcia miała typowo wiejski dom na kształt wagonu, ale za to w ładnej okolicy. Kupiec się znalazł. Wyprowadziliśmy więc teściową na wynajęte mieszkanie, żebyśmy kupili jej małą kawalerkę, bo na więcej nie było jej stać.
Nie chciała tego zaakceptować. Marzyło jej się mieszkanie minimum 3 pokojowe, z piwnicą i dwoma miejscami na auta, gdy jej budżet wynosił 300 tysięcy, a kredytu z racji wieku już nie mogła dużego dostać. My wtedy za nasze 2 pokoje zapłaciliśmy tę kwotę. Tłumaczyliśmy też, że nie ma potrzeby takiego dużego mieszkania, bo opłaty ją zjedzą. Udało nam się znaleźć kompromis i kupiliśmy jej mieszkanie do remontu z którego można było wydzielić łącznie 3 pokoje. Ostatecznie ich nie wydzieliła, za to bardzo nam wypominała, że nie ma jak przez to gości nocować. Rodzina- my jesteśmy źli, bo wywieźliśmy matkę poza rodzinne strony.
Następnie pogrzeb babci. Ile musieliśmy się nasłuchać, że powinniśmy pochować babcię w rodzinnej miejscowości męża, a nie u nas, to głowa mała. Jak usłyszeli o likwidacji grobu dziadka i przeniesieniu go do babci, suszyli nam głowę przez miesiąc, bo tak się nie godzi. Ucięliśmy więc te gadanie, mówiąc, że jak oni będą grób sprzątać i go ogarniać więcej niż na wszystkich świętych, to nie ma problemu. Chętnych brakło. Dziadkowie kości zostały złożone wraz z babcią.
I na tym mogłaby się skończyć moja historia, ale tu przychodzi kumulacja. Kuzynka męża bierze ślub. Mój mąż był dla niej jak brat. Kuzynka dostała zakaz zapraszania nas, bo wesele finansuje wujek, który dalej twierdzi, że to przez nas babcia zmarła w domu opieki, a jego siostra, została wywieziona na obczyznę (godzinę drogi od rodzinnego miasta z bezpośrednim pociągiem). Wujek oczywiście wcześniej nie garnął się do pomocy, bo pracował jako kierowca tira i nie mógł pomagać przy matce. Potem już nie widział sensu, bo podobno babcia się go bała (w czym może nie kłamać, bo pod koniec jej życia miała naprawdę różne pomysły). Na szczęście zaproszono teściową.
A my chyba już oficjalnie nie jesteśmy rodziną.
Krótki rys historyczny. Mój mąż miał babcię, która zmarła 5 lat temu w wieku 81 lat. I przez nią zostaliśmy wykluczeni przez starszą część rodziny, bo zdecydowaliśmy się oddać ją do domu opieki. Jednocześnie sami sobie zazucamy, że trafiła tam przez nas. Dlaczego? Babcia mieszkała razem z teściową. Gdy zaczęliśmy zauważać, że babcia ma zaniki pamięci i mówiliśmy o tym teściowej, ta bagatelizowala objawy, zwalając wszystko na roztargnienie babci.
I o ile mogliśmy uwierzyć w roztargnienie przy robieniu kanapek i braku w nich masła czy wędliny, tak gdy pytała się nas o to kiedy w końcu zrobimy wesele, na którym była 2 lata wcześniej, już nie uznawaliśmy za normalne. Już wtedy chcieliśmy babcię zabrać do psychiatry, ale teściowa stanowczo protestowała. W końcu babcia zaczęła mieć gorsze jazdy (np czekała z obiadem na dziadka, który zmarł gdy mój mąż miał 7 lat, miała stany lękowe) i dopiero wtedy siłą zabraliśmy ją do psychiatry. Teściowa cały czas była przeciw i powiedziała rodzinie, że to nasza inicjatywa, a babcia jest po prostu starsza. To nie była starość, tylko alzheimer.
W końcu babcia stała się leżąca. My nie mogliśmy na stałe się nią opiekować, bo ja sama byłam w zagrożonej ciąży,a teściowa już nie dawała rady sama. A babcia defekowała do pieluchy i ważyła prawie 80 kg, a teściowa nie umiała jej podnieść i babcia musiała czekać, aż mój mąż do nich przyjedzie i pomoże z umyciem jej i dokładną wymianą pościeli i pieluch. Powiedziałam dość, bo to rozesłało nam coraz bardziej życie, a babcia tylko z nami cierpiała. Poszukaliśmy dla babci domu opieki, który był blisko nas, bo pierwszymi naszymi ustaleniami z teściową, była sprzedaż domu babci i przeprowadzka w nasze rejony. Oczywiście rodzina nas wyklnęła, że chcemy położyć ręce na spadku, a babcie oddać jak niepotrzebny mebel. To, że jeździliśmy do niej na zmianę codziennie, nie było ważne.
Wystawiliśmy dom na sprzedaż, a wujkowie komentowali, że nikt tej starej budy nie kupi. Babcia miała typowo wiejski dom na kształt wagonu, ale za to w ładnej okolicy. Kupiec się znalazł. Wyprowadziliśmy więc teściową na wynajęte mieszkanie, żebyśmy kupili jej małą kawalerkę, bo na więcej nie było jej stać.
Nie chciała tego zaakceptować. Marzyło jej się mieszkanie minimum 3 pokojowe, z piwnicą i dwoma miejscami na auta, gdy jej budżet wynosił 300 tysięcy, a kredytu z racji wieku już nie mogła dużego dostać. My wtedy za nasze 2 pokoje zapłaciliśmy tę kwotę. Tłumaczyliśmy też, że nie ma potrzeby takiego dużego mieszkania, bo opłaty ją zjedzą. Udało nam się znaleźć kompromis i kupiliśmy jej mieszkanie do remontu z którego można było wydzielić łącznie 3 pokoje. Ostatecznie ich nie wydzieliła, za to bardzo nam wypominała, że nie ma jak przez to gości nocować. Rodzina- my jesteśmy źli, bo wywieźliśmy matkę poza rodzinne strony.
Następnie pogrzeb babci. Ile musieliśmy się nasłuchać, że powinniśmy pochować babcię w rodzinnej miejscowości męża, a nie u nas, to głowa mała. Jak usłyszeli o likwidacji grobu dziadka i przeniesieniu go do babci, suszyli nam głowę przez miesiąc, bo tak się nie godzi. Ucięliśmy więc te gadanie, mówiąc, że jak oni będą grób sprzątać i go ogarniać więcej niż na wszystkich świętych, to nie ma problemu. Chętnych brakło. Dziadkowie kości zostały złożone wraz z babcią.
I na tym mogłaby się skończyć moja historia, ale tu przychodzi kumulacja. Kuzynka męża bierze ślub. Mój mąż był dla niej jak brat. Kuzynka dostała zakaz zapraszania nas, bo wesele finansuje wujek, który dalej twierdzi, że to przez nas babcia zmarła w domu opieki, a jego siostra, została wywieziona na obczyznę (godzinę drogi od rodzinnego miasta z bezpośrednim pociągiem). Wujek oczywiście wcześniej nie garnął się do pomocy, bo pracował jako kierowca tira i nie mógł pomagać przy matce. Potem już nie widział sensu, bo podobno babcia się go bała (w czym może nie kłamać, bo pod koniec jej życia miała naprawdę różne pomysły). Na szczęście zaproszono teściową.
A my chyba już oficjalnie nie jesteśmy rodziną.
Ocena:
5
(7)
poczekalnia
Skomentuj
(1)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Warszawa aleja Solidarności.
Jakby przyszło Wam do głowy wynajmować mieszkanie na booking w tej lokalizacji to warto poczytać opinie dokładnie.
Średnia ocen 7 spieszyło się nam z miejscówka. Nie przeczytaliśmy.
Na miejscu rozwalone łóżko zmywarka pełna brudnych naczyń a do tego karaluchy.
Nawet w zmywarce jeden siedział.
Nie da się złożyć reklamacji na warunki.
Żeby nie było wcześniej jak o 16 nie mogliśmy dostać kluczy bo było sprzątane..
Jakby przyszło Wam do głowy wynajmować mieszkanie na booking w tej lokalizacji to warto poczytać opinie dokładnie.
Średnia ocen 7 spieszyło się nam z miejscówka. Nie przeczytaliśmy.
Na miejscu rozwalone łóżko zmywarka pełna brudnych naczyń a do tego karaluchy.
Nawet w zmywarce jeden siedział.
Nie da się złożyć reklamacji na warunki.
Żeby nie było wcześniej jak o 16 nie mogliśmy dostać kluczy bo było sprzątane..
Warszawa
Ocena:
13
(15)
poczekalnia
Skomentuj
(3)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia #91871 ciąg dalszy.
Delegacja do Berlina.
Po odkryciu, że ten nasz Roland nie jest kryształowo czystym inwestorem, tylko średnio drobnym cwaniaczkiem trochę inaczej zaczęliśmy go postrzegać. Już nie był zbawcą firmy przysłanym z Zachodu, lecz takim lekkim lawirantem trochę na pograniczu prawa. Inną sprawą jest to, że nie był skąpy. Może nie szastał na prawo i lewo, ale bonusiki w Deutche Markach wpadały.
Pojechaliśmy we trójkę do Berlina na montaż konstrukcji. Na miejscu Roland nas odebrał, wprowadził na budowę, wszystko objasnił, dał gotówkę na kilka dni i wskazał hotel do noclegu. Powiedział, że jest rezerwacja na hasło - nazwa jego firmy. Wówczas dla nas było jednoznaczne - jego to i naszej.
Wieczorem po robocie pojechaliśmy do hotelu - całkiem przytulnego. W recepcji meldował nas kolega niemieckojęzyczny. Wraca do nas i mówi, że hasło nie działa. My zaskoczeni, podchodzimy wszyscy do portiera i próbujemy odgadywać różne pokrewne hasła. Po trzeciej czy czwartej próbie gościu się wkurzył i wywalił nas stamtąd jako naciągaczy.
Roland wystawił nas do wiatru! Co robić?
Jesteśmy w centrum Berlina, zmęczeni, trochę brudni i bez widoków na nocleg.
W poblizu świeci nieduży neon "Motel". Wchodzimy. Całkiem przytulny bar, nawet bardzo przytulny. Taki z atłasami i przyciemnionym światłem. Gotówkę mamy więc kolega wynajmuje pokój - przepiękny w dodatku ma łoże z baldachimem!
- Pany, a wiecie co to za miejsce?
- Nie, a co?
- A spałeś kiedyś w burdelu? No to masz okazję.
Na drugi dzień jak to opowiedzieliśmy Rolandowi to najpierw się szczerze roześmiał, a potem pytał dlaczego nie podaliśmy hasła. Okazało się, że hasłem była jego firma niemiecka, ale my o tym nie mieliśmy pojęcia i jej nie znaliśmy. Gościu już wtedy zainwestował w przyszłość. Dziś nazywamy to kupowaniem domen, a wtedy on pozakładał kilkanaście czy kilkadziesiąt firm z przyszłościowymi nazwami i czekał na kupców tych nazw.
Na przykład miał założoną firmę TESLA GMBH. I nic z tym nie robił - czekał na rozwój sytuacji.
Tylko skąd my mieliśmy o tym wiedzieć? On myślał, że to oczywiste, że jego pracownicy znają główną nazwę jego niemieckiej firmy, a my dopiero pierwszy raz wyjechaliśmy z naszego grajdołka na ZACHÓD ;-).
Delegacja do Berlina.
Po odkryciu, że ten nasz Roland nie jest kryształowo czystym inwestorem, tylko średnio drobnym cwaniaczkiem trochę inaczej zaczęliśmy go postrzegać. Już nie był zbawcą firmy przysłanym z Zachodu, lecz takim lekkim lawirantem trochę na pograniczu prawa. Inną sprawą jest to, że nie był skąpy. Może nie szastał na prawo i lewo, ale bonusiki w Deutche Markach wpadały.
Pojechaliśmy we trójkę do Berlina na montaż konstrukcji. Na miejscu Roland nas odebrał, wprowadził na budowę, wszystko objasnił, dał gotówkę na kilka dni i wskazał hotel do noclegu. Powiedział, że jest rezerwacja na hasło - nazwa jego firmy. Wówczas dla nas było jednoznaczne - jego to i naszej.
Wieczorem po robocie pojechaliśmy do hotelu - całkiem przytulnego. W recepcji meldował nas kolega niemieckojęzyczny. Wraca do nas i mówi, że hasło nie działa. My zaskoczeni, podchodzimy wszyscy do portiera i próbujemy odgadywać różne pokrewne hasła. Po trzeciej czy czwartej próbie gościu się wkurzył i wywalił nas stamtąd jako naciągaczy.
Roland wystawił nas do wiatru! Co robić?
Jesteśmy w centrum Berlina, zmęczeni, trochę brudni i bez widoków na nocleg.
W poblizu świeci nieduży neon "Motel". Wchodzimy. Całkiem przytulny bar, nawet bardzo przytulny. Taki z atłasami i przyciemnionym światłem. Gotówkę mamy więc kolega wynajmuje pokój - przepiękny w dodatku ma łoże z baldachimem!
- Pany, a wiecie co to za miejsce?
- Nie, a co?
- A spałeś kiedyś w burdelu? No to masz okazję.
Na drugi dzień jak to opowiedzieliśmy Rolandowi to najpierw się szczerze roześmiał, a potem pytał dlaczego nie podaliśmy hasła. Okazało się, że hasłem była jego firma niemiecka, ale my o tym nie mieliśmy pojęcia i jej nie znaliśmy. Gościu już wtedy zainwestował w przyszłość. Dziś nazywamy to kupowaniem domen, a wtedy on pozakładał kilkanaście czy kilkadziesiąt firm z przyszłościowymi nazwami i czekał na kupców tych nazw.
Na przykład miał założoną firmę TESLA GMBH. I nic z tym nie robił - czekał na rozwój sytuacji.
Tylko skąd my mieliśmy o tym wiedzieć? On myślał, że to oczywiste, że jego pracownicy znają główną nazwę jego niemieckiej firmy, a my dopiero pierwszy raz wyjechaliśmy z naszego grajdołka na ZACHÓD ;-).
Ocena:
24
(40)
poczekalnia
Skomentuj
(10)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia #91871 ciąg dalszy.
Roland odwiedzał firmę średnio 2 razy w tygodniu rozmawiając głównie z dyrektorem. Widząc wszędzie pokomunistyczne porządki kręcił głową z niedowierzaniem. Nie obiecywał złotych gór, ale stopniowo było troszkę lepiej: podniósł pensje, wdrożył lepsze i ładniejsze ubrania robocze, przybywało nam ciekawych kontraktów z montażem w Niemczech i delegacjami płatnymi w Deutche Mark!!. To było coś!
Pewnego dnia w firmie pojawiły się dwa wypasione czarne mercedesy. Identyczne. Miały pewnie już swój przebieg, ale na tle naszych maluchów 126p to były turbo pojazdy kosmiczne.
Jednym mercem jeździł dyro, a drugi sobie stał w garażu.
Do wyjazdów zagranicę był przeznaczony wyłącznie jeden mercedes, drugi kursował tylko po kraju i nigdy nie miały prawa jechać razem do tego samego celu.
Długo nie trzeba było, żebyśmy się zorientowali, że ten drugi ma przebijane numery - dowód i numer rejestracyjny miały ten sam (duplikat). Roland - cwaniaczek - tak dopieszczał firmę po swojemu.
Potrwało to ze 2-3 lata, wymagało czasem różnych lawiracji na przykład przy przeglądach technicznych, ale wówczas nie było centralnego systemu i to działało.
Przy likwidacji firmy dyrektor kazał wprowadzić przebijanego merca na halę i go zezłomować za pomocą młotów, szlifierek, pras - mieliśmy dowolność. Miał zostać śrut. Pamiętam scenę jak kolega z wielkim młotem wszedł na dach i naparzał z góry po szybach i słupkach. Zutylizował wartość swojej kilkuletniej pensji w godzinę.
Roland odwiedzał firmę średnio 2 razy w tygodniu rozmawiając głównie z dyrektorem. Widząc wszędzie pokomunistyczne porządki kręcił głową z niedowierzaniem. Nie obiecywał złotych gór, ale stopniowo było troszkę lepiej: podniósł pensje, wdrożył lepsze i ładniejsze ubrania robocze, przybywało nam ciekawych kontraktów z montażem w Niemczech i delegacjami płatnymi w Deutche Mark!!. To było coś!
Pewnego dnia w firmie pojawiły się dwa wypasione czarne mercedesy. Identyczne. Miały pewnie już swój przebieg, ale na tle naszych maluchów 126p to były turbo pojazdy kosmiczne.
Jednym mercem jeździł dyro, a drugi sobie stał w garażu.
Do wyjazdów zagranicę był przeznaczony wyłącznie jeden mercedes, drugi kursował tylko po kraju i nigdy nie miały prawa jechać razem do tego samego celu.
Długo nie trzeba było, żebyśmy się zorientowali, że ten drugi ma przebijane numery - dowód i numer rejestracyjny miały ten sam (duplikat). Roland - cwaniaczek - tak dopieszczał firmę po swojemu.
Potrwało to ze 2-3 lata, wymagało czasem różnych lawiracji na przykład przy przeglądach technicznych, ale wówczas nie było centralnego systemu i to działało.
Przy likwidacji firmy dyrektor kazał wprowadzić przebijanego merca na halę i go zezłomować za pomocą młotów, szlifierek, pras - mieliśmy dowolność. Miał zostać śrut. Pamiętam scenę jak kolega z wielkim młotem wszedł na dach i naparzał z góry po szybach i słupkach. Zutylizował wartość swojej kilkuletniej pensji w godzinę.
Ocena:
23
(39)
poczekalnia
Skomentuj
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Taki wysyp ciążowych historyjek i ja dorzucę swoją. Mam ich co najmniej kilka, ale z czasów kiedy miałam w wielkim brzuchu swoją pyzę, ta najbardziej zapadła mi w pamięć.
Byłam już na końcówce, jakiś 35 tydzień. Idę do przychodni oddać próbki i krew do badań. Chociaż ciążę znosiłam raczej marnie (wymioty przez 6 miesięcy, po 6-8 razy dziennie i ogromny ból kręgosłupa z uwagi na skoliozę) to sporadycznie korzystałam z pierwszeństwa, bo zwykle było mało ludzi, zawsze miałam gdzie usiąść, a że byłam na zwolnieniu i dużo czasu, to na spokojnie mogłam poczekać.
No i tak sobie czekam w kolejce kilka minut, nikt nowy nie przychodzi, zostałam ja i bardzo starszy pan. Pan dość gadatliwy, miły i uprzejmy, podpowiadał trochę o wnukach, o tym że zaraz zostanie pradziadkiem po raz trzeci i że chętnie mnie puści w kolejce, bo on to już się nakorzystał z prawa pierwszeństwa jako honorowy dawca krwi. Podziękowałam grzecznie i zanim zdążyłam dodać, że nie trzeba, to niczym tornado wpada na korytarz młoda parka, on i ona. Dialog wygląda tak:
On: Kto następny?
Ja: Ten pan.
On: Moja żona wejdzie pierwsza.
Gdyby była w jego tonie głosu choć odrobina grzeczności może bym odpuściła, ale no niestety.
Ja: A niby z jakiej racji?
On: BO JEST W CIĄŻY.
Wtedy wybucham śmiechem. Było lato, kobitka ubrana w obcisłą sukienkę, więc widzę po płaskim brzuszku, że ciąża raczej młoda, a tymczasem siedzę ja, w również obcisłej, ciążowej koszulce, i, no sorry, ale w 35 tygodniu wyglądałam jakbym połknęła dorodnego arbuza. Albo i trzy.
Ja: Ja też.
On: Ale moja żona ma pierwszeństwo!
Trochę mnie zamurowało, ale nim zdążyłam wymyślić odpowiedź, otwierają się drzwi i znajoma pielęgniarka wychodzi z gabinetu. (W międzyczasie cichcem wymyka się ostatni pacjent)
Pielęgniarka mierzy nas wszystkich spojrzeniami i kończy na mnie.
-Zapraszam panią.
On: Przepraszam, ale moja żona jest w ciąży!
Pielęgniarka do żony: Dobrze się pani czuje? (Ona kiwa głową)- Więc uspokoi pani męża, bo niepotrzebnie stresuje wszystkich dookoła.
I gestem zaprasza mnie do gabinetu.
- Ten pan wejdzie pierwszy, jest honorowym dawcą, a ja mogę jeszcze chwilę poczekać.
Pielęgniarka kiwa głową, staruszek chyba się uśmiecha, (przez maseczki ciężko stwierdzić) i wchodzi do gabinetu.
Jego pobranie trwało zawrotne trzy minuty, podczas których miałam zaszczyt posłuchać jaka to beznadzieja przychodnia, jego noga tu już nigdy nie postanie i kto to widział, żeby starych puszczali w kolejce, kiedy JEGO ŻONA JEST W CIĄŻY.
Byłam już na końcówce, jakiś 35 tydzień. Idę do przychodni oddać próbki i krew do badań. Chociaż ciążę znosiłam raczej marnie (wymioty przez 6 miesięcy, po 6-8 razy dziennie i ogromny ból kręgosłupa z uwagi na skoliozę) to sporadycznie korzystałam z pierwszeństwa, bo zwykle było mało ludzi, zawsze miałam gdzie usiąść, a że byłam na zwolnieniu i dużo czasu, to na spokojnie mogłam poczekać.
No i tak sobie czekam w kolejce kilka minut, nikt nowy nie przychodzi, zostałam ja i bardzo starszy pan. Pan dość gadatliwy, miły i uprzejmy, podpowiadał trochę o wnukach, o tym że zaraz zostanie pradziadkiem po raz trzeci i że chętnie mnie puści w kolejce, bo on to już się nakorzystał z prawa pierwszeństwa jako honorowy dawca krwi. Podziękowałam grzecznie i zanim zdążyłam dodać, że nie trzeba, to niczym tornado wpada na korytarz młoda parka, on i ona. Dialog wygląda tak:
On: Kto następny?
Ja: Ten pan.
On: Moja żona wejdzie pierwsza.
Gdyby była w jego tonie głosu choć odrobina grzeczności może bym odpuściła, ale no niestety.
Ja: A niby z jakiej racji?
On: BO JEST W CIĄŻY.
Wtedy wybucham śmiechem. Było lato, kobitka ubrana w obcisłą sukienkę, więc widzę po płaskim brzuszku, że ciąża raczej młoda, a tymczasem siedzę ja, w również obcisłej, ciążowej koszulce, i, no sorry, ale w 35 tygodniu wyglądałam jakbym połknęła dorodnego arbuza. Albo i trzy.
Ja: Ja też.
On: Ale moja żona ma pierwszeństwo!
Trochę mnie zamurowało, ale nim zdążyłam wymyślić odpowiedź, otwierają się drzwi i znajoma pielęgniarka wychodzi z gabinetu. (W międzyczasie cichcem wymyka się ostatni pacjent)
Pielęgniarka mierzy nas wszystkich spojrzeniami i kończy na mnie.
-Zapraszam panią.
On: Przepraszam, ale moja żona jest w ciąży!
Pielęgniarka do żony: Dobrze się pani czuje? (Ona kiwa głową)- Więc uspokoi pani męża, bo niepotrzebnie stresuje wszystkich dookoła.
I gestem zaprasza mnie do gabinetu.
- Ten pan wejdzie pierwszy, jest honorowym dawcą, a ja mogę jeszcze chwilę poczekać.
Pielęgniarka kiwa głową, staruszek chyba się uśmiecha, (przez maseczki ciężko stwierdzić) i wchodzi do gabinetu.
Jego pobranie trwało zawrotne trzy minuty, podczas których miałam zaszczyt posłuchać jaka to beznadzieja przychodnia, jego noga tu już nigdy nie postanie i kto to widział, żeby starych puszczali w kolejce, kiedy JEGO ŻONA JEST W CIĄŻY.
przychodnia
Ocena:
87
(95)
poczekalnia
Skomentuj
(8)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
w odniesieniu do historii: https://piekielni.pl/91832
do dzisiaj się zastanawiam, co tam się wydarzyło.
Moi znajomi sprzedawali mieszkanie w bloku. mieszkanie jak mieszkanie, wymagało drobnego remontu.
oni z różnych powodów: w tym mieszkaniu zostawiali wszystkie meble itd.
i fakt: NIE WIEM, co mieli wpisane w umowę z kupującymi.
ale kupujący WIEDZIELI, że oni zabierają tylko rzeczy dzieci, książki, no akcesoria kuchenne itp.
jak już sprzedaż została sfinalizowania- tuż przed przekazaniem kluczy- oni z tego mieszkania wszystko wynieśli. no centralnie wszystko, zostawili gołe ściany.
i to nawet nie zabrali ze sobą- tylko wszystko wynieśli pod śmietnik/ do kontenera.
dosłownie wszystko: że nawet żyrandole, żarówki, zostawili gołe ściany.
ich wytłumaczenie było takie: że formalnie w umowie mają tylko sprzedaż mieszkania, więc elo.
i to jest dla mnie niepojęte: bo nawet jeśli mieszkanie wymagało remontu, to większość ludzi wprowadza się i sobie coś tam rzeźbi.
i nawet jak nie masz tego w umowie- ale mówisz ludziom, że meble itp. zostawiasz, to po prostu takich rzeczy się nie robi.
do dzisiaj się zastanawiam, co tam się wydarzyło.
Moi znajomi sprzedawali mieszkanie w bloku. mieszkanie jak mieszkanie, wymagało drobnego remontu.
oni z różnych powodów: w tym mieszkaniu zostawiali wszystkie meble itd.
i fakt: NIE WIEM, co mieli wpisane w umowę z kupującymi.
ale kupujący WIEDZIELI, że oni zabierają tylko rzeczy dzieci, książki, no akcesoria kuchenne itp.
jak już sprzedaż została sfinalizowania- tuż przed przekazaniem kluczy- oni z tego mieszkania wszystko wynieśli. no centralnie wszystko, zostawili gołe ściany.
i to nawet nie zabrali ze sobą- tylko wszystko wynieśli pod śmietnik/ do kontenera.
dosłownie wszystko: że nawet żyrandole, żarówki, zostawili gołe ściany.
ich wytłumaczenie było takie: że formalnie w umowie mają tylko sprzedaż mieszkania, więc elo.
i to jest dla mnie niepojęte: bo nawet jeśli mieszkanie wymagało remontu, to większość ludzi wprowadza się i sobie coś tam rzeźbi.
i nawet jak nie masz tego w umowie- ale mówisz ludziom, że meble itp. zostawiasz, to po prostu takich rzeczy się nie robi.
Ocena:
39
(53)
poczekalnia
Skomentuj
(17)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Jakiś czas temu miałam nieprzyjemną sytuację.
Ot, niegroźna stłuczka.
Ja zatrzymałam się przed przejściem dla pieszych żeby przepuścić pieszego, a starszy pan (celowo mała literą) wjechał mi w tył. No i ok, zdarza się, wiadomo.
Zjechaliśmy na bok, wypisaliśmy oświadczenie, pan się podpisał, jedyne co, to nie miał przy sobie numeru polisy OC, którą obiecał mi dosłać mailowo.
Jak można się domyślić, maila od tego pana się nie doczekałam (przypominałam mu o tym również SMSowo i także nic).
I teraz moi mili, co on chciał ugrać?
Nr jego polisy znalazłam przez internet, sprawa została przekazana do ubezpieczyciela i cała procedura toczyła się swoim życiem. Ale co gdyby nie było takiej opcji? Zostałabym z uszkodzonym nie ze swojej winy samochodem? Czy musiałbym biegać po policjach?
No i czy można wobec niego wyciągnąć jakieś konsekwencje? Bo wg mnie, to jest to uchylanie się od odpowiedzialności za spowodowanie kolizji.
Co sądzicie?
Ot, niegroźna stłuczka.
Ja zatrzymałam się przed przejściem dla pieszych żeby przepuścić pieszego, a starszy pan (celowo mała literą) wjechał mi w tył. No i ok, zdarza się, wiadomo.
Zjechaliśmy na bok, wypisaliśmy oświadczenie, pan się podpisał, jedyne co, to nie miał przy sobie numeru polisy OC, którą obiecał mi dosłać mailowo.
Jak można się domyślić, maila od tego pana się nie doczekałam (przypominałam mu o tym również SMSowo i także nic).
I teraz moi mili, co on chciał ugrać?
Nr jego polisy znalazłam przez internet, sprawa została przekazana do ubezpieczyciela i cała procedura toczyła się swoim życiem. Ale co gdyby nie było takiej opcji? Zostałabym z uszkodzonym nie ze swojej winy samochodem? Czy musiałbym biegać po policjach?
No i czy można wobec niego wyciągnąć jakieś konsekwencje? Bo wg mnie, to jest to uchylanie się od odpowiedzialności za spowodowanie kolizji.
Co sądzicie?
na drodze
Ocena:
12
(44)
poczekalnia
Skomentuj
(8)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ja trochę piekielna, ale historia raczej wesoła.
Otóż, zanim skończyłam liceum moja mama często się mną chwaliła, jaka to ja mądra i jak świetnie sobie radzę w życiu jak na swój wiek. Czerwone paski na świadectwie, różne konkursy itd
I ta jedna rzecz, która wprawiała w zdumienie wymieszane z zachwytem każdego. Taka inteligentna, że już we wczesnych latach szkoły podstawowej rozwiązywała zadania z Mensy.
To takie testy/łamigłówki na inteligencję zebrane w całkiem sporą książkę.
Nie zaprzeczyłam, że tak było, ale nigdy też nie potwierdziłam. Mama wiele razy przyłapała mnie z tą książką, ale nigdy nie widziała środka.
A co było w środku? Tam gdzie się dało zrobiłam kolorowankę, a tam gdzie się nie dało, ale były "fajne znaczki" i kompozycja się zgadzała robiłam wycinanki. Tak, wycinałam co ciekawsze rzeczy. Z tego co wycinałam projektowałam język dla obcych.
To pierwszy raz, kiedy ta moja mała mroczna tajemnica ujrzała światło dzienne.
W późniejszych latach miałam jeszcze inne książki z łamigłówkami, ale już umiałam je rozwiązać bez wycianania i z czystym sumieniem mogę się przyznać, że IKu mam większe niż ziemniak ;)
Otóż, zanim skończyłam liceum moja mama często się mną chwaliła, jaka to ja mądra i jak świetnie sobie radzę w życiu jak na swój wiek. Czerwone paski na świadectwie, różne konkursy itd
I ta jedna rzecz, która wprawiała w zdumienie wymieszane z zachwytem każdego. Taka inteligentna, że już we wczesnych latach szkoły podstawowej rozwiązywała zadania z Mensy.
To takie testy/łamigłówki na inteligencję zebrane w całkiem sporą książkę.
Nie zaprzeczyłam, że tak było, ale nigdy też nie potwierdziłam. Mama wiele razy przyłapała mnie z tą książką, ale nigdy nie widziała środka.
A co było w środku? Tam gdzie się dało zrobiłam kolorowankę, a tam gdzie się nie dało, ale były "fajne znaczki" i kompozycja się zgadzała robiłam wycinanki. Tak, wycinałam co ciekawsze rzeczy. Z tego co wycinałam projektowałam język dla obcych.
To pierwszy raz, kiedy ta moja mała mroczna tajemnica ujrzała światło dzienne.
W późniejszych latach miałam jeszcze inne książki z łamigłówkami, ale już umiałam je rozwiązać bez wycianania i z czystym sumieniem mogę się przyznać, że IKu mam większe niż ziemniak ;)
Ocena:
14
(66)
poczekalnia
Skomentuj
(43)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Piekielna rodzina, piekielny system. Staram sie o adopcje swojej jeszcze nie narodzonej bratanicy. Problem numer jeden: jako wdowa według urzędu nie daje gwarancji stabilizacji dziecku. Czytaj mam wziąć ślub najlepiej już teraz. Mam partnera z którymi mogłabym zalegalizować nasz związek, ale rzecz w tym, ze nie chce. Nie czuje do Pawła tego co do zmarłego meza i raczej się to nie zmieni. Nie mam potrzeby formalizowania naszej relacji. Piekielna jest moja własna matka, która uważa, ze ślub to nic wielkiego i dla dobra dziecka warto sie poświęcić. Mówi, że skoro mieszkamy razem to przecież nic się w moim życiu nie zmieni. Ja natomiast czuje, iż biorąc ślub z innymi mężczyzną, zdradzam zmarłego. Druga piekielność stworzył moj własny brat. Pierwotnie planował po urodzeniu dziecka zostawić je w szpitalu, zaproponowałam, że mogę je adoptować na co przystał. Wygląda na to, że moja wizja adopcji jest inna niż wizja brata. Według niego ja mam ponosić wszelkie koszty utrzymania dziecka i odpowiedzialność, on natomiast będzie mógł pobierać 800+ i przychodzić do dziecka kiedy mu sie zechce ( bo to przecież jego dziecko).Stanowczo się sprzeciwiam takiemu rozwiązaniu, powiedziałam bratu, że z chwilą, gdy się rzeknie praw do córki, to jest po prostu jej wujkiem. Nie chcę żeby miał prawo o czym kolwiek decydować. W tej sytuacji znowu wkracza moja mama, która uważa, że znowu mam dziwny problem. Pewnie powiecie, że historia zmyślona, ale nie szkodzi bo na pewno jedna czy dwie osoby udzielą sensownej rady. Edit: Dopisuję bo pytacie. Dziecko urodzi się za cztery miesiące z niepełnosprawnością widać już zmiany na USG. Tą samą chorobę ma mój syn więc wiem jak zająć się takim dzieckiem. Szczerze nie sądzę żeby ktoś chętnie zaadoptował chore dziecko. Mam stabilną sytuację finansową (posiadam dobrze rentowną firmę). Żonkę brata nie interesuje co się stanie z dzieckiem.
Ocena:
32
(68)
poczekalnia
Skomentuj
(8)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
https://piekielni.pl/91850
Miało być o 14stej było o 9:00
Spotkanie weryfikujące. To co opisał kolega.
"Dzień dobry witam w rozmowie. Now only English please ... (Wchodzę w Polski dla wiadomych celów.)"
Pani Y proszę opowiedzieć o swojej pracy.
My name is Y i dalej po polsku.
In English please (błędy celowe)
Firma jest w Polsce
Ieam teach ouur pracownicy to fork in uer firm.
Obecnie trwa weryfikacja jej procesu zatrudnienia
Miało być o 14stej było o 9:00
Spotkanie weryfikujące. To co opisał kolega.
"Dzień dobry witam w rozmowie. Now only English please ... (Wchodzę w Polski dla wiadomych celów.)"
Pani Y proszę opowiedzieć o swojej pracy.
My name is Y i dalej po polsku.
In English please (błędy celowe)
Firma jest w Polsce
Ieam teach ouur pracownicy to fork in uer firm.
Obecnie trwa weryfikacja jej procesu zatrudnienia
Pociotkowie
Ocena:
30
(54)