Poczekalnia
Tutaj trafiają wszystkie historie zgłoszone przez użytkowników - od was zależy, które z nich nie trafią na stronę główną, a którym się może poszczęścić. Ostateczny wybór należy do moderatorów.
poczekalnia
Skomentuj
(4)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Zrobiłem testy na Popularnego Wirusa. Na drugi dzień telefon.
"Panie Fahren, mógłby pan przyjść znowu? Wysłaliśmy próbkę nie tam, gdzie trzeba"
"Panie Fahren, mógłby pan przyjść znowu? Wysłaliśmy próbkę nie tam, gdzie trzeba"
Ocena:
25
(73)
poczekalnia
Skomentuj
(35)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Piekielności szpitalnych ciąg dalszy. Tym razem Kamieńska (Wrocław).
W sobotę wieczorem doznałam silnych bóli brzucha i wymiotów, dzwonię po karetkę. Na SOR trafiłam po trzech godzinach (większość spędziłam w karetce stojącej pod szpitalem, miotając się i jęcząc z bólu, czekając na zwolnienie się miejsca).
Numer 1: musiałam dwie godziny dopraszać się o cokolwiek przeciwbólowego. Nospa i Pyralgina na mój organizm nie działają. Po chyba trzech prośbach w końcu dali mi kroplówkę.
Numer 2: w niedzielę rano miałam mieć konsultację z urologiem (wcześniej miałam USG i wyszło podejrzenie kamicy nerkowej). Miał być podobno od ósmej. O dziewiątej rzucili mnie na korytarz i kazali czekać, aż mnie wywoła. Siedziałam tam do chyba trzynastej, aż w końcu ktoś się zorientował, że dalej leżę na tych ławkach. Zabrali mnie z powrotem do łóżka, mówiąc, że ten urolog tak właściwie najpierw musi ogarnąć "swoje" piętro i dopiero potem schodzi do nas. Około czternastej się pojawił, ale w pierwszej kolejności była dziewczyna z 5 lat młodsza (za dwa tygodnie kończę 21 lat). Około piętnastej powiedzieli, że jednak nie ma co czekać na tego urologa, a że nie jest ze mną źle (wciąż czułam ból i lekkie nudności) to dostanę skierowanie i wypis.
Numer 3: nie masz rodziny? Licz na siebie lub łaskę sąsiada. W moim przypadku o tyle pół biedy, że koło trzynastej mój chłopak przyniósł mi plecak z rzeczami, o które prosiłam. Mój sąsiad z łóżka obok nie miał tyle szczęścia. Nie mógł liczyć na kogoś z zewnątrz. Gdybym nie podzieliła się z nim swoim chlebem, to pewnie by padł z głodu. Ja może też, gdyby nie chłopak.
Numer 4: ciąg dalszy numeru 2, czyli wypis. O piętnastej dali mi skierowanie i powiedzieli, że w ciągu pół godziny dostanę wypis. Dogadałam się z teściem (który, swoją drogą, musiał jechać aż z Bielan), że mnie odbierze i odstawi do domu. W skrócie mówiąc, do dwudziestej tego wypisu się NIE doczekałam, mimo tego, że co chwilę się upominałam i niemal cały czas tylko leżałam na ławkach. Teść na szczęście zatrzymał się u starszego syna, ale i tak czekał trzy godziny na sygnał ode mnie. Przy okazji co lekarz to inna informacja (np. dowiedziałam się, że czeka mnie jeszcze jednak konsultacja z chirurgiem, a potem że jednak nie bo chodziło o te młodszą dziewczynkę, z którą ciągle mnie mylili, bo nie wyglądam na swój wiek). Tłumaczenie, że od dawna teść czeka na odebranie mnie i że powinnam być w pracy (pracuję zdalnie, w niedzielę wieczorem dostaję zlecenie i muszę jak najszybciej zrobić, a tym razem trafiło się duże nagranie na parę dni roboty), nic nie dawało. Musiałam cały czas czekać na korytarzu, aż z nerwów dostałam drgawek (źle reaguję na stresujące i nieprzewidziane sytuacje, mam Aspergera) a potem po prostu wybiegłam ze szpitala i zamówiłam Ubera. Mój chłopak ma zamiar napisać maila z prośbą o wysłanie wypisu elektronicznie, bo ja jestem po prostu wycieńczona fizycznie i psychicznie. Nie mogłam odebrać wypisu jutro, bo "na spokojnie, zaraz dostaniesz". Zresztą co, jeśli mieszkałabym dalej, niż 5 km od szpitala lub miała w poniedziałek rano zajęcia na uczelni? Nie posiadam auta i zdaję się wyłącznie na komunikację miejską (która i tak byle jak tam jeździ z mojego osiedla), poza tym w moim obecnym stanie próba wyjścia z domu chyba równałaby się chęciom samobójczym. I gdybym tam pojechała dzisiaj, to nie zdziwiłabym się, gdybym znowu czekała godzinami. Tylko tym razem wzięłabym laptop i słuchawki, by pracować i nie marnować czasu.
W sobotę wieczorem doznałam silnych bóli brzucha i wymiotów, dzwonię po karetkę. Na SOR trafiłam po trzech godzinach (większość spędziłam w karetce stojącej pod szpitalem, miotając się i jęcząc z bólu, czekając na zwolnienie się miejsca).
Numer 1: musiałam dwie godziny dopraszać się o cokolwiek przeciwbólowego. Nospa i Pyralgina na mój organizm nie działają. Po chyba trzech prośbach w końcu dali mi kroplówkę.
Numer 2: w niedzielę rano miałam mieć konsultację z urologiem (wcześniej miałam USG i wyszło podejrzenie kamicy nerkowej). Miał być podobno od ósmej. O dziewiątej rzucili mnie na korytarz i kazali czekać, aż mnie wywoła. Siedziałam tam do chyba trzynastej, aż w końcu ktoś się zorientował, że dalej leżę na tych ławkach. Zabrali mnie z powrotem do łóżka, mówiąc, że ten urolog tak właściwie najpierw musi ogarnąć "swoje" piętro i dopiero potem schodzi do nas. Około czternastej się pojawił, ale w pierwszej kolejności była dziewczyna z 5 lat młodsza (za dwa tygodnie kończę 21 lat). Około piętnastej powiedzieli, że jednak nie ma co czekać na tego urologa, a że nie jest ze mną źle (wciąż czułam ból i lekkie nudności) to dostanę skierowanie i wypis.
Numer 3: nie masz rodziny? Licz na siebie lub łaskę sąsiada. W moim przypadku o tyle pół biedy, że koło trzynastej mój chłopak przyniósł mi plecak z rzeczami, o które prosiłam. Mój sąsiad z łóżka obok nie miał tyle szczęścia. Nie mógł liczyć na kogoś z zewnątrz. Gdybym nie podzieliła się z nim swoim chlebem, to pewnie by padł z głodu. Ja może też, gdyby nie chłopak.
Numer 4: ciąg dalszy numeru 2, czyli wypis. O piętnastej dali mi skierowanie i powiedzieli, że w ciągu pół godziny dostanę wypis. Dogadałam się z teściem (który, swoją drogą, musiał jechać aż z Bielan), że mnie odbierze i odstawi do domu. W skrócie mówiąc, do dwudziestej tego wypisu się NIE doczekałam, mimo tego, że co chwilę się upominałam i niemal cały czas tylko leżałam na ławkach. Teść na szczęście zatrzymał się u starszego syna, ale i tak czekał trzy godziny na sygnał ode mnie. Przy okazji co lekarz to inna informacja (np. dowiedziałam się, że czeka mnie jeszcze jednak konsultacja z chirurgiem, a potem że jednak nie bo chodziło o te młodszą dziewczynkę, z którą ciągle mnie mylili, bo nie wyglądam na swój wiek). Tłumaczenie, że od dawna teść czeka na odebranie mnie i że powinnam być w pracy (pracuję zdalnie, w niedzielę wieczorem dostaję zlecenie i muszę jak najszybciej zrobić, a tym razem trafiło się duże nagranie na parę dni roboty), nic nie dawało. Musiałam cały czas czekać na korytarzu, aż z nerwów dostałam drgawek (źle reaguję na stresujące i nieprzewidziane sytuacje, mam Aspergera) a potem po prostu wybiegłam ze szpitala i zamówiłam Ubera. Mój chłopak ma zamiar napisać maila z prośbą o wysłanie wypisu elektronicznie, bo ja jestem po prostu wycieńczona fizycznie i psychicznie. Nie mogłam odebrać wypisu jutro, bo "na spokojnie, zaraz dostaniesz". Zresztą co, jeśli mieszkałabym dalej, niż 5 km od szpitala lub miała w poniedziałek rano zajęcia na uczelni? Nie posiadam auta i zdaję się wyłącznie na komunikację miejską (która i tak byle jak tam jeździ z mojego osiedla), poza tym w moim obecnym stanie próba wyjścia z domu chyba równałaby się chęciom samobójczym. I gdybym tam pojechała dzisiaj, to nie zdziwiłabym się, gdybym znowu czekała godzinami. Tylko tym razem wzięłabym laptop i słuchawki, by pracować i nie marnować czasu.
Szpital
Ocena:
37
(79)
poczekalnia
Skomentuj
(17)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Dla mnie sytuacja bardzo piekielna, choć wiem, że przez wielu mogę zostać wyśmiana.
Ogólnie jestem osobą dość samotną. Stosunki z rodziną mam nie najlepsze, praca wiążę się z częstymi przeprowadzkami, więc ciężko było znaleźć mi znajomych, o prawdziwych przyjaciołach czy partnerze nie wspominając.
Kilka lat temu, gdy mieszkałam w Holandii poznałam Agnieszkę. Agnieszka podobnie jak ja często się przeprowadzała, w jej wypadku była to jednak kwestia wyboru, sama śmiała się, że nigdzie nie potrafi zagrzać miejsca. Po jakimś czasie rozjechałyśmy się po świecie, ale od tego czasu byłyśmy w ciągłym kontakcie telefonicznym i odwiedzałyśmy się sporadycznie.
Agnieszka po prostu stała się moją najlepszą przyjaciółką. Dzieliłyśmy się troskami i radościami, często gadałyśmy o naszych miłosnych sprawach. Mijały lata, a dla mnie znajomość z Agnieszką była jedynym stałym punktem w życiu - faceci, miejsca zamieszkania, znajomi zmieniali się, ale Agnieszka zawsze była.
Rok temu przeprowadziłam się do Hiszpanii. Nie ukrywam, bardzo mi się tu podoba. Nie ukrywam też, że od jakiegoś czasu na poważnie myślę o stabilizacji. I tu właśnie poznałam Adama, Polaka mieszkającego tu od wielu lat. W końcu poczułam, że to może być to - miejsce, czas, odpowiedni mężczyzna.
Z Adamem docieraliśmy się dość burzliwie - on też długo był sam, często sprzeczaliśmy się o głupoty. Agnieszka wiedziała o tych kłótniach, służyła radą i wsparciem. Nie zawsze korzystałam z jej rad, ponieważ większość z nich sprowadzała się do tego, że powinnam sobie tą znajomość odpuścić. Zawsze jednak była cierpliwym słuchaczem, za co byłam jej wdzięczna. Jednak ja również zawsze traktowałam ją w ten sam sposób. Nawet gdy o dziwnych porach dzwoniła, że znów zakończyła swój on-off związek z byłym-obecnym-niedoszłym facetem, z którym z przerwami spotykała się od kilku lat. Czasem brakowało mi już cierpliwości, ale byłam, słuchałam, dawałam się wypłakać, pocieszałam.
Kilka miesięcy temu moja znajomość z Agnieszką poszła się bujać. Do tej pory nie potrafię sobie wytłumaczyć tego co się stało. Zaliczyłam kłótnię z Adamem. Taką, po której autentycznie zastanawiałam się nad zerwaniem. W rozmowie z Agnieszką wspomniałam o tym, jak zwykle. Agnieszka pocieszyła, wsparła - jak zwykle. Kilka dni później pogodziliśmy się z Adamem i Agnieszka i o tym się dowiedziała ode mnie.
I tu przeżyłam szok życia. Agnieszka wydarła się na mnie, że ma mnie dość, że zasypuję ją swoimi problemami, jestem rozchwiana emocjonalnie, bredzę, okłamuję ją, manipuluję, wkręcam w swoje chore gierki. Powiedziała wprost, że kończy znajomość ze mną, bo jestem toksyczna, robię jej wodę z mózgu i ma dość niańczenia mnie, bo jestem nieprzystosowana do dorosłego życia. Potem napisała mi jeszcze kilka naprawdę okropnych wiadomości, w których wyzywała mnie od najgorszych, biła na oślep wyciągając wszystkie brudy, o których opowiadałam jej w ciągu kilku lat. Na koniec oświadczyła, że kasuje mój numer i zablokowała na wszystkich social mediach.
Możecie się śmiać - ale ja po tym wszystkim czułam się dosłownie osierocona. Czułam pustkę, żal, ale przede wszystkim kompletnie nie rozumiałam tego. Do dziś nie rozumiem. Nigdy nie sądziłam, że można tak cierpieć przez przyjaciółkę.
Ogólnie jestem osobą dość samotną. Stosunki z rodziną mam nie najlepsze, praca wiążę się z częstymi przeprowadzkami, więc ciężko było znaleźć mi znajomych, o prawdziwych przyjaciołach czy partnerze nie wspominając.
Kilka lat temu, gdy mieszkałam w Holandii poznałam Agnieszkę. Agnieszka podobnie jak ja często się przeprowadzała, w jej wypadku była to jednak kwestia wyboru, sama śmiała się, że nigdzie nie potrafi zagrzać miejsca. Po jakimś czasie rozjechałyśmy się po świecie, ale od tego czasu byłyśmy w ciągłym kontakcie telefonicznym i odwiedzałyśmy się sporadycznie.
Agnieszka po prostu stała się moją najlepszą przyjaciółką. Dzieliłyśmy się troskami i radościami, często gadałyśmy o naszych miłosnych sprawach. Mijały lata, a dla mnie znajomość z Agnieszką była jedynym stałym punktem w życiu - faceci, miejsca zamieszkania, znajomi zmieniali się, ale Agnieszka zawsze była.
Rok temu przeprowadziłam się do Hiszpanii. Nie ukrywam, bardzo mi się tu podoba. Nie ukrywam też, że od jakiegoś czasu na poważnie myślę o stabilizacji. I tu właśnie poznałam Adama, Polaka mieszkającego tu od wielu lat. W końcu poczułam, że to może być to - miejsce, czas, odpowiedni mężczyzna.
Z Adamem docieraliśmy się dość burzliwie - on też długo był sam, często sprzeczaliśmy się o głupoty. Agnieszka wiedziała o tych kłótniach, służyła radą i wsparciem. Nie zawsze korzystałam z jej rad, ponieważ większość z nich sprowadzała się do tego, że powinnam sobie tą znajomość odpuścić. Zawsze jednak była cierpliwym słuchaczem, za co byłam jej wdzięczna. Jednak ja również zawsze traktowałam ją w ten sam sposób. Nawet gdy o dziwnych porach dzwoniła, że znów zakończyła swój on-off związek z byłym-obecnym-niedoszłym facetem, z którym z przerwami spotykała się od kilku lat. Czasem brakowało mi już cierpliwości, ale byłam, słuchałam, dawałam się wypłakać, pocieszałam.
Kilka miesięcy temu moja znajomość z Agnieszką poszła się bujać. Do tej pory nie potrafię sobie wytłumaczyć tego co się stało. Zaliczyłam kłótnię z Adamem. Taką, po której autentycznie zastanawiałam się nad zerwaniem. W rozmowie z Agnieszką wspomniałam o tym, jak zwykle. Agnieszka pocieszyła, wsparła - jak zwykle. Kilka dni później pogodziliśmy się z Adamem i Agnieszka i o tym się dowiedziała ode mnie.
I tu przeżyłam szok życia. Agnieszka wydarła się na mnie, że ma mnie dość, że zasypuję ją swoimi problemami, jestem rozchwiana emocjonalnie, bredzę, okłamuję ją, manipuluję, wkręcam w swoje chore gierki. Powiedziała wprost, że kończy znajomość ze mną, bo jestem toksyczna, robię jej wodę z mózgu i ma dość niańczenia mnie, bo jestem nieprzystosowana do dorosłego życia. Potem napisała mi jeszcze kilka naprawdę okropnych wiadomości, w których wyzywała mnie od najgorszych, biła na oślep wyciągając wszystkie brudy, o których opowiadałam jej w ciągu kilku lat. Na koniec oświadczyła, że kasuje mój numer i zablokowała na wszystkich social mediach.
Możecie się śmiać - ale ja po tym wszystkim czułam się dosłownie osierocona. Czułam pustkę, żal, ale przede wszystkim kompletnie nie rozumiałam tego. Do dziś nie rozumiem. Nigdy nie sądziłam, że można tak cierpieć przez przyjaciółkę.
przyjazn
Ocena:
38
(88)
poczekalnia
Skomentuj
(19)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Było tu tyle historii o telemarketerach i o tajemniczych telefonach.
Na tyle to poważne, że zajęło się tym nawet TVN24 w programie ,,Czarno na białym'' dostępnym w TVN24 GO.
Bardzo polecam i to nie jest reklama. Po prostu informuję by się
z tym zapoznać. Wg autora tego reportażu do nas dzwonią BOTY, AUTOMATY. By zweryfikować najlepiej zadać pytanie o działanie matematyczne ale nie ,,Ile to jest 2*2?'' bo już na to mają odpowiedź gotową ale np. ,,3*4'', ,,4+5''itp.
Naprawdę polecam ten reportaż o ile ktoś ma dostęp do TVN24 GO.Z niego można się naprawdę dużo dowiedzieć i o metodach wyłudzania naszych danych i jak się przed tym ustrzec.
Na tyle to poważne, że zajęło się tym nawet TVN24 w programie ,,Czarno na białym'' dostępnym w TVN24 GO.
Bardzo polecam i to nie jest reklama. Po prostu informuję by się
z tym zapoznać. Wg autora tego reportażu do nas dzwonią BOTY, AUTOMATY. By zweryfikować najlepiej zadać pytanie o działanie matematyczne ale nie ,,Ile to jest 2*2?'' bo już na to mają odpowiedź gotową ale np. ,,3*4'', ,,4+5''itp.
Naprawdę polecam ten reportaż o ile ktoś ma dostęp do TVN24 GO.Z niego można się naprawdę dużo dowiedzieć i o metodach wyłudzania naszych danych i jak się przed tym ustrzec.
Ocena:
28
(68)
poczekalnia
Skomentuj
(9)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
W odpowiedzi do historii 88983, która z kolei była odpowiedzią na moją historię:
Poraża mnie skala egocentryzmu autorki. Według niej całe społeczeństwo ma być czujne i odpowiadać za czyjś introwertyzm.
Wytykanie mi braku zrozumienia jest śmieszne, ale z drugiej strony czego spodziewać się po kobiecie, która uważa, że stojący przed nią w kolejce mają oczy z tyłu głowy?
Nigdzie też nie napisałam, że znoszę dobrze ciążę. Jedynymi stwierdzeniami tego typu, było to, że nie zawsze muszę prosić o ustąpienie miejsca. Może wynika to też z tego, że jeśli nie czuję się na siłach, to nie robię dramatu i nie idę do sklepu podpierając się na łokciach, za wszelką cenę.
Krótka wzmianka odnośnie do komentarzy pod moim tekstem- dziękuję za troskę, w autobusie siadam, bo mogę pozwolić sobie na korzystanie z komunikacji poza godzinami szczytu, także maluchowi nic nie grozi. Ale, ale! Jednocześnie zaznaczę, że byłabym pierwszą osobą, która pomogłaby komuś w większej potrzebie ze znalezieniem miejsca. Z TYM, ŻE NIE ZAWSZE TĘ POTRZEBĘ WIDAĆ I O TYM BYŁ MÓJ POST.
A tak na marginesie- autorko 88983, moja historia była odpowiedzią na taką, która mignęła mi w poczekalni i była o wiele gorzej napisana niż Twoja ;) ale właśnie tym, że wzięłaś sobie do serca moje słowa, potwierdziłaś starą prawdę, że należy uderzyć w stół, w nożyce się odezwą.
Poraża mnie skala egocentryzmu autorki. Według niej całe społeczeństwo ma być czujne i odpowiadać za czyjś introwertyzm.
Wytykanie mi braku zrozumienia jest śmieszne, ale z drugiej strony czego spodziewać się po kobiecie, która uważa, że stojący przed nią w kolejce mają oczy z tyłu głowy?
Nigdzie też nie napisałam, że znoszę dobrze ciążę. Jedynymi stwierdzeniami tego typu, było to, że nie zawsze muszę prosić o ustąpienie miejsca. Może wynika to też z tego, że jeśli nie czuję się na siłach, to nie robię dramatu i nie idę do sklepu podpierając się na łokciach, za wszelką cenę.
Krótka wzmianka odnośnie do komentarzy pod moim tekstem- dziękuję za troskę, w autobusie siadam, bo mogę pozwolić sobie na korzystanie z komunikacji poza godzinami szczytu, także maluchowi nic nie grozi. Ale, ale! Jednocześnie zaznaczę, że byłabym pierwszą osobą, która pomogłaby komuś w większej potrzebie ze znalezieniem miejsca. Z TYM, ŻE NIE ZAWSZE TĘ POTRZEBĘ WIDAĆ I O TYM BYŁ MÓJ POST.
A tak na marginesie- autorko 88983, moja historia była odpowiedzią na taką, która mignęła mi w poczekalni i była o wiele gorzej napisana niż Twoja ;) ale właśnie tym, że wzięłaś sobie do serca moje słowa, potwierdziłaś starą prawdę, że należy uderzyć w stół, w nożyce się odezwą.
Piekielni
Ocena:
38
(84)
poczekalnia
Skomentuj
(6)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Dużo historii o ciążach, to tez dorzucę coś o ciężarówkach
Jadę wysokim busem, ładunek taki, że środek ciężkości też dość wysoko, jak to ostatnio wiało - wszyscy wiemy. No to żeby mieć jakąś kontrolę nad autem, cisnę autostradą 80-85kmh. Co robią ciężarówki? Długie, trąby, zajeżdżanie pod zderzak "żebym odskoczył".
Jadę wysokim busem, ładunek taki, że środek ciężkości też dość wysoko, jak to ostatnio wiało - wszyscy wiemy. No to żeby mieć jakąś kontrolę nad autem, cisnę autostradą 80-85kmh. Co robią ciężarówki? Długie, trąby, zajeżdżanie pod zderzak "żebym odskoczył".
Ocena:
39
(83)
poczekalnia
Skomentuj
(41)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
I znów samochodowo...
Wylewa się wszechobecny hejt na ludzi, którzy dojeżdżają innym do zderzaka i błyskają, mrugają, trąbią albo pokazują się raz w jednym, raz w drugim lusterku.
Po wczorajszej podróży mam pewną smutną refleksję - inaczej się czasami po prostu nie da...
Jadę sobie, jestem na lewym pasie, około 145 na 140, - na prawym co 700m ciężarówka, czasem 2. Co robią ludzie na pasie lewym? Nic! Jadą sobie jak gdyby nigdy nic 110-115... Żaden nie zjedzie bo po co? Podjeżdżam odrobinę bliżej, zrównuje prędkość, czekam... Nic... Migam lewym kierunkowskazem... Nic... Czekam, może się akurat ktoś zagapił, zamyślił, nie wiem. Czekam... Blyskam długimi - nic, zero reakcji. 2 kilometry dalej po minięciu 3 x po 2 ciężarówki wciąż lewym za zawalidrogą.. Podjeżdżam bliżej - znowu kierunek, zero reakcji, długie-zero reakcji, lewe prawe lusterko - no nic... Ciśnienie mi rośnie - podjeżdżam pod sam zderzak, włączam długie światła - nareszcie - klient zjechał na prawy, wyprzedziłem i uwaga - ja zmienilem pas na prawy bo do ciężarówki dobry kilometr a klient myk-już z powrotem na lewym pasie...
A jak mi wygrażał łapami jak go mijałem... W głowę się stukał... Szkoda, że własnej winy jakoś nie widział... Czasem nie zostaje nic innego tylko wyprzedzać po prawej stronie - czego raczej się robić nie powinno, mimo iż jest dozwolone. A pan zawalidroga pewnie wciąż na lewym pasie.
Podsumowanie - wczoraj miałem takich sytuacji co najmniej 5 przez około 70 kilometrow. Dziwne - podobne praktyki ustają w magiczny sposób po przekroczeniu zachodniej granicy - tam się da jechać po prawym pasie.
Od razu przypomina się artykuł o młodym człowieku który jechał 70km bez przerwy lewym pasem, bo na kursie nikt mu nie powiedział, że tak nie wolno... Ale nie, egzaminy za trudne, hurr durr egzaminatorzy źli, itd... A jeździ się coraz gorzej.
Wylewa się wszechobecny hejt na ludzi, którzy dojeżdżają innym do zderzaka i błyskają, mrugają, trąbią albo pokazują się raz w jednym, raz w drugim lusterku.
Po wczorajszej podróży mam pewną smutną refleksję - inaczej się czasami po prostu nie da...
Jadę sobie, jestem na lewym pasie, około 145 na 140, - na prawym co 700m ciężarówka, czasem 2. Co robią ludzie na pasie lewym? Nic! Jadą sobie jak gdyby nigdy nic 110-115... Żaden nie zjedzie bo po co? Podjeżdżam odrobinę bliżej, zrównuje prędkość, czekam... Nic... Migam lewym kierunkowskazem... Nic... Czekam, może się akurat ktoś zagapił, zamyślił, nie wiem. Czekam... Blyskam długimi - nic, zero reakcji. 2 kilometry dalej po minięciu 3 x po 2 ciężarówki wciąż lewym za zawalidrogą.. Podjeżdżam bliżej - znowu kierunek, zero reakcji, długie-zero reakcji, lewe prawe lusterko - no nic... Ciśnienie mi rośnie - podjeżdżam pod sam zderzak, włączam długie światła - nareszcie - klient zjechał na prawy, wyprzedziłem i uwaga - ja zmienilem pas na prawy bo do ciężarówki dobry kilometr a klient myk-już z powrotem na lewym pasie...
A jak mi wygrażał łapami jak go mijałem... W głowę się stukał... Szkoda, że własnej winy jakoś nie widział... Czasem nie zostaje nic innego tylko wyprzedzać po prawej stronie - czego raczej się robić nie powinno, mimo iż jest dozwolone. A pan zawalidroga pewnie wciąż na lewym pasie.
Podsumowanie - wczoraj miałem takich sytuacji co najmniej 5 przez około 70 kilometrow. Dziwne - podobne praktyki ustają w magiczny sposób po przekroczeniu zachodniej granicy - tam się da jechać po prawym pasie.
Od razu przypomina się artykuł o młodym człowieku który jechał 70km bez przerwy lewym pasem, bo na kursie nikt mu nie powiedział, że tak nie wolno... Ale nie, egzaminy za trudne, hurr durr egzaminatorzy źli, itd... A jeździ się coraz gorzej.
A-4
Ocena:
31
(99)
poczekalnia
Skomentuj
(14)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Wspieram WOŚP. Kilka lat temu proponowałem darmowy transport, ale wrzucasz coś do puszki. LUDZIE celowo dużą wrzucali po 300 500zl bo na dzieci.
Jeden Janusz wrzucił 5zl i chce darmowy transport palety. Dodam koszt 50zł. Komentarze pominę.
Jeden Janusz wrzucił 5zl i chce darmowy transport palety. Dodam koszt 50zł. Komentarze pominę.
Janusz
Ocena:
27
(103)
poczekalnia
Skomentuj
(33)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Znalazłam przypadkiem taką historię: #67574
Smutno mi się zrobiło. Z powodu tej historii, ale też mojej własnej sytuacji, w pewnym aspekcie podobnej.
Jestem w 9 miesiącu ciąży. Od dziecka choruję też na dysplazję biodra, która to choroba znacznie się przez ciążę pogłębiła. Byłam świadoma tego, że się pogłębi zarówno ja jak i lekarze, bo problemem jest nie to, że stawu biodrowego nie mam, ale że mam za dużo relaksyny, która kości rozluźnia, u kobiet głównie podczas ciąży i porodu. Czekam więc na córeczkę, a potem jestem już zapisana w kolejkę po endoprotezę i ta kolejność jest tu bardzo ważna.
Na dzień dzisiejszy chodzę jednak jak pingwinek. Taki upasiony, z brzuszkiem pełnym rybek.
Żartuję z tymi rybkami, ale ciąża JEST widoczna.
Zaczęłam tak od 6 miesiąca liczyć, ile razy ktoś mi ustąpi miejsce. Wcześniej ludzie mają prawo tego nie widzieć, więc dopóki sama nie poproszę i ktoś nie odmówi, nie mogę mieć o to żalu.
Ile razy ktoś ustąpił mi miejsce z kolejce, przepuścił do kasy? Jeden raz. Jedna Pani w kolejce do banku. Podziękowałam i zrezygnowałam, bo mogłam wtedy komfortowo usiąść, a mi nie brakuje wolnego czasu, tylko nie mogę stać.
Parę razy jednak byłam zwyzywana przez staruszki, bo np chciałam po zajęciu kolejki usiąść w środku oddziału banku zamiast gnieździć się z nimi na ławeczce w centrum handlowym (skądinąd tam mnie chciały usadzić dopiero po tym jak powiedziałam, że stać nie mogę i same szły warować pod same drzwi oddziału- tak żebym przypadkiem nie weszła przed nie....). Paniom od ławeczki oczywiście też było duszno, więc każda bez maseczki albo z maską na brodzie, bo przecież na Stadionie Narodowym można też chyba rodzić, no nie?
Kasjerki w sklepie uprzejmie udają, że mnie nie widzą i np. przed nosem zamykają mi kasę z pierwszeństwem i idą pomagać w zakupach panu w kasie w samoobsługowej. Na zwrócenie takiej pani uwagi, że czekam i mnie ignoruje ona odpowiada słodkim głosem- och, nie widziałam. Ciekawe jak nie widziała jak brzuch wielki jak stodoła. Mam ze soba plakat nosić, że w ciąży jestem?
Ludzie zaczynają oglądąć sufit- tak jakoś im ten sufit w mojej obecności wydaje się ciekawy.
Ostatnio na pobraniu krwi usłyszałam obok taki dialog:
Babeczka- Powinnam przepuścić, tę panią w ciąży, ale tak strasznie się spieszę...
Facecik- Tak, tak, każdy teraz tak ma...
Ja siedziałam kilka krzeseł dalej, więc nie zależało mi na przepuszczaniu w kolejce, ale pokazuje to sposób myślenia.
Nie potrafię też zrozumieć jak mam w takiej standardowej sytuacji skorzystać z kasy pierwszeństwa, która przysługuje mi zarówno jako ciężarnej jak i osobie z niepełnosprawnością. Te kasy są najbardziej zapchane staruszkami, bo najczęściej jest to jedyna otwarta kasa. Nie da się ludzi w kasie ominąć, bo przejścia tam są tak samo wąskie jak przy innej kasie. Dwa metalowe wózki sie nie zmieszczą. Musiałabym krzyknąć: uwaga, nadchodzę, chować zakupy z taśmy do toreb, koszyków, cofnąć się o dwa metry bym mogła wjechać i wyłożyć swoje zakupy! No absurd jakiś, nie wiem kto takie kasy pierwszeństwa projektuje. Zdarzają się takie szerokie, ale bardzo rzadko.
Dobrze, że mam męża, który jak już włożymy zakupy do wózka, czeka w kolejce, płaci a ja czekam już w aucie.
Dobrze, że nie jestem elektronicznie wykluczona i korzystam z kas samoobsługowych.
Dobrze, że mam auto i nie muszę prosić się o miejsce w autobusie.
Dobrze, że w więszości przypadków korzystam z prywatnej przychodni bez szalonych kolejek.
Tylko nie każda pani tak ma.
Mąż twierdzi, że to nieustępowanie ma związek z moim płaszczykiem. Mieści mi się w nim ciążowy brzuszek, to taka budrysówka. Nie mam w nim wyciętej tali, nie jest rozkloszowany, więc brzuch widać jak się patrzy. Teoria męża mnie więc nie przekonuje. Mi się wydaje, że to przez to jak chodzę, jestem widziana jako osoba “nienormalna”. Nie spełniam standardów kobiety w ciąży. Gruba, utykająca na nogę- to pewnie jakaś dziwna choroba, może też z głową coś nie tak- lepiej udawać, że jej nie widzę. Szacunek dla drugiego człowieka? I to jeszcze niepełnosprawnego? A co to jest?
Smutno mi się zrobiło. Z powodu tej historii, ale też mojej własnej sytuacji, w pewnym aspekcie podobnej.
Jestem w 9 miesiącu ciąży. Od dziecka choruję też na dysplazję biodra, która to choroba znacznie się przez ciążę pogłębiła. Byłam świadoma tego, że się pogłębi zarówno ja jak i lekarze, bo problemem jest nie to, że stawu biodrowego nie mam, ale że mam za dużo relaksyny, która kości rozluźnia, u kobiet głównie podczas ciąży i porodu. Czekam więc na córeczkę, a potem jestem już zapisana w kolejkę po endoprotezę i ta kolejność jest tu bardzo ważna.
Na dzień dzisiejszy chodzę jednak jak pingwinek. Taki upasiony, z brzuszkiem pełnym rybek.
Żartuję z tymi rybkami, ale ciąża JEST widoczna.
Zaczęłam tak od 6 miesiąca liczyć, ile razy ktoś mi ustąpi miejsce. Wcześniej ludzie mają prawo tego nie widzieć, więc dopóki sama nie poproszę i ktoś nie odmówi, nie mogę mieć o to żalu.
Ile razy ktoś ustąpił mi miejsce z kolejce, przepuścił do kasy? Jeden raz. Jedna Pani w kolejce do banku. Podziękowałam i zrezygnowałam, bo mogłam wtedy komfortowo usiąść, a mi nie brakuje wolnego czasu, tylko nie mogę stać.
Parę razy jednak byłam zwyzywana przez staruszki, bo np chciałam po zajęciu kolejki usiąść w środku oddziału banku zamiast gnieździć się z nimi na ławeczce w centrum handlowym (skądinąd tam mnie chciały usadzić dopiero po tym jak powiedziałam, że stać nie mogę i same szły warować pod same drzwi oddziału- tak żebym przypadkiem nie weszła przed nie....). Paniom od ławeczki oczywiście też było duszno, więc każda bez maseczki albo z maską na brodzie, bo przecież na Stadionie Narodowym można też chyba rodzić, no nie?
Kasjerki w sklepie uprzejmie udają, że mnie nie widzą i np. przed nosem zamykają mi kasę z pierwszeństwem i idą pomagać w zakupach panu w kasie w samoobsługowej. Na zwrócenie takiej pani uwagi, że czekam i mnie ignoruje ona odpowiada słodkim głosem- och, nie widziałam. Ciekawe jak nie widziała jak brzuch wielki jak stodoła. Mam ze soba plakat nosić, że w ciąży jestem?
Ludzie zaczynają oglądąć sufit- tak jakoś im ten sufit w mojej obecności wydaje się ciekawy.
Ostatnio na pobraniu krwi usłyszałam obok taki dialog:
Babeczka- Powinnam przepuścić, tę panią w ciąży, ale tak strasznie się spieszę...
Facecik- Tak, tak, każdy teraz tak ma...
Ja siedziałam kilka krzeseł dalej, więc nie zależało mi na przepuszczaniu w kolejce, ale pokazuje to sposób myślenia.
Nie potrafię też zrozumieć jak mam w takiej standardowej sytuacji skorzystać z kasy pierwszeństwa, która przysługuje mi zarówno jako ciężarnej jak i osobie z niepełnosprawnością. Te kasy są najbardziej zapchane staruszkami, bo najczęściej jest to jedyna otwarta kasa. Nie da się ludzi w kasie ominąć, bo przejścia tam są tak samo wąskie jak przy innej kasie. Dwa metalowe wózki sie nie zmieszczą. Musiałabym krzyknąć: uwaga, nadchodzę, chować zakupy z taśmy do toreb, koszyków, cofnąć się o dwa metry bym mogła wjechać i wyłożyć swoje zakupy! No absurd jakiś, nie wiem kto takie kasy pierwszeństwa projektuje. Zdarzają się takie szerokie, ale bardzo rzadko.
Dobrze, że mam męża, który jak już włożymy zakupy do wózka, czeka w kolejce, płaci a ja czekam już w aucie.
Dobrze, że nie jestem elektronicznie wykluczona i korzystam z kas samoobsługowych.
Dobrze, że mam auto i nie muszę prosić się o miejsce w autobusie.
Dobrze, że w więszości przypadków korzystam z prywatnej przychodni bez szalonych kolejek.
Tylko nie każda pani tak ma.
Mąż twierdzi, że to nieustępowanie ma związek z moim płaszczykiem. Mieści mi się w nim ciążowy brzuszek, to taka budrysówka. Nie mam w nim wyciętej tali, nie jest rozkloszowany, więc brzuch widać jak się patrzy. Teoria męża mnie więc nie przekonuje. Mi się wydaje, że to przez to jak chodzę, jestem widziana jako osoba “nienormalna”. Nie spełniam standardów kobiety w ciąży. Gruba, utykająca na nogę- to pewnie jakaś dziwna choroba, może też z głową coś nie tak- lepiej udawać, że jej nie widzę. Szacunek dla drugiego człowieka? I to jeszcze niepełnosprawnego? A co to jest?
kolejki
Ocena:
42
(94)
poczekalnia
Skomentuj
(71)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia #88833 przypomniała mi dyskusję pomiędzy mną i moim mężem, a teściami. Mimo złych relacji, nadal co jakiś czas do nich zaglądamy, żeby choćby sprawdzić, czy nie narobili już jakiś długów, albo czy jeszcze żyją w dobrym zdrowiu.
Ogólnie moi teściowie są bardzo konserwatywni. W niedzielę do kościoła, dom, ogródek, pies i trójka dzieci. Od nas oczekiwaliby tego samego, ale uporczywie odchodzimy od ich schematu.
Cała dyskusja pojawiła się krótko po naszym ślubie- cywilnym, co było już powodem do awantur. Mieliśmy wtedy 27 lat, dopiero co dostaliśmy stałe posady, a nie kolejne umowy na zastępstwo/czas określony/śmieciówki. Zaczęto nas dopytywać się kiedy będzie bombelek. Na co odparliśmy, że może za kilka lat, bo najpierw musimy ustabilizować swoją pozycję, spłacić chociaż większą część kredytu za mieszkanie, trochę też odpocząć, bo ostatnie lata były niezłą harówką. A przede wszystkim musimy zaoszczędzić pieniądze na nianie, bo zarówno teściowe jak i moi rodzice, mieszkają od nas ok. 300 km w jedną stronę i są czynni zawodowo. Wspomnieliśmy też, że chcielibyśmy mieć na tyle oszczędności, aby potencjalne dziecko wysłać do szkoły prywatnej (bo to że dostanie się do publicznego przedszkola już wtedy było nierealne i prywatne przedszkole było oczywistością). Ta odpowiedź nie spodobała się teściom, którzy zarzucili nam, że już jesteśmy starzy i że to najwyższa pora, bo zdążymy mieć jedno dziecko, a jedynaki są niedorozwinięte.
Plot twist-jestem jedynaczką, o czym teściowie wiedzą. Odpowiedziałam, że czuję się bardzo rozwinięta i radzę sobie lepiej niż moi rówieśnicy, a więcej niż jednego dziecka nie chcemy, bo stawiamy "na jakość", a nie ilość, jak robiło to ich pokolenie i pokolenie ich rodziców. Może moi wychowali mnie trochę na egoistkę w pewnych kwestiach i nie musiałam szarpać się o nic z rodzeństwem, ale czuję, że mimo nienajlepszej sytuacji finansowej, poświęcili mi swój czas i dużo pomogli, nawet nie mając funduszy. Tu mama posiedziała ze mną nad matematyką, tu ojciec pokazywał jak zbić karmnik etc.
Mój mąż zarzucił im, że mają trójkę synów, a nie widzi żadnego oprócz siebie w tym domu, bo jeden brat wyemigrował do Irlandii, drugi do Niemiec i tam już zostali. Wspomniał, że na studiach utrzymywał się ze stypendium oraz prac dorywczych, a także z tego co najstarszy z braci mu przelał, bo rodzice mogli mu opłacić jedynie rachunki za telefon, internet i czynsz. Nie mieli pieniędzy na korepetycje oraz lepsze ciuchy, więc w dzieciństwie musiał mierzyć się z wyśmiewaniem z powodu braku markowych ciuchów. Miał być najlepszy ze wszystkich przedmiotów, jednocześnie nie posiadając dobrego sprzętu do nauki, gdyż przypadał im jeden komputer na 3 dzieci i ojca. Musiał też pomagać przy gospodarce, którą wówczas mieli i dopiero, gdy był nastolatkiem, oddali w dzierżawę.
Nigdy nie usłyszał, że są z niego dumni, a jak pomagali mu w lekcjach, to z wielką łaską, bo rodzice byli zmęczeni po pracy stacjonarnej i w polu.
Powiedzieliśmy, że my dla naszego dziecka chcemy pewnej przyszłości w dobrym standardzie, tak aby nigdy nie usłyszało, że jest gorsze, bo nosi Pumbę zamiast Pumy. Szczególnie, że dzisiejsze czasy powodują, że dzieci są jeszcze gorsze, niż wtedy gdy my byliśmy młodzi, gdyż wtedy większość rodzin wygrzebywała się jeszcze z lat przemian ustrojowych i bezrobocia.
Chcemy mieć też trochę życia dla siebie, a nie przepracowywać 8 godzin, później siedzieć w domu przed telewizorem, bo na inną rozrywkę nas nie będzie stać. A chciałoby się kiedyś rodzinnie wyjść do kina, teatru, czy choćby na mecz.
Teściowie popłakali się, przeprosili swojego syna, przytulili nas i zrozumieli nasze zdanie.
Ta, akurat.
Dostaliśmy pouczenie, że przecież mój mąż wyszedł na ludzi i o co ma pretensje, że ciężkiej pracy się nauczył? Że oni mu dawali jeść, miał swój pokój i jeszcze mu mało? A bracia są zagranicą i bardzo ich kochają (wiemy, że bracia dzwonią do nich od święta, bo są formalnie bardzo zapracowani). Kiedyś nie było luksusów, a oni mogli pomarzyć o własnym pokoju i komputerze, bo sami mieli po 4 (teściowa) i 7 (teściu) rodzeństwa, ale każdy był ze sobą zżyty. Było biednie, ale byli szczęśliwi, a my już teraz mamy super warunki na bombelka i mamy się o niego starać.
Także mnóżcie się mimo braku gotowości psychicznej i finansowej, a potem jakoś to będzie. Najwyżej wszystkie dzieci będą miały średnio szczęśliwe dzieciństwo, jak mój mąż.
Ogólnie moi teściowie są bardzo konserwatywni. W niedzielę do kościoła, dom, ogródek, pies i trójka dzieci. Od nas oczekiwaliby tego samego, ale uporczywie odchodzimy od ich schematu.
Cała dyskusja pojawiła się krótko po naszym ślubie- cywilnym, co było już powodem do awantur. Mieliśmy wtedy 27 lat, dopiero co dostaliśmy stałe posady, a nie kolejne umowy na zastępstwo/czas określony/śmieciówki. Zaczęto nas dopytywać się kiedy będzie bombelek. Na co odparliśmy, że może za kilka lat, bo najpierw musimy ustabilizować swoją pozycję, spłacić chociaż większą część kredytu za mieszkanie, trochę też odpocząć, bo ostatnie lata były niezłą harówką. A przede wszystkim musimy zaoszczędzić pieniądze na nianie, bo zarówno teściowe jak i moi rodzice, mieszkają od nas ok. 300 km w jedną stronę i są czynni zawodowo. Wspomnieliśmy też, że chcielibyśmy mieć na tyle oszczędności, aby potencjalne dziecko wysłać do szkoły prywatnej (bo to że dostanie się do publicznego przedszkola już wtedy było nierealne i prywatne przedszkole było oczywistością). Ta odpowiedź nie spodobała się teściom, którzy zarzucili nam, że już jesteśmy starzy i że to najwyższa pora, bo zdążymy mieć jedno dziecko, a jedynaki są niedorozwinięte.
Plot twist-jestem jedynaczką, o czym teściowie wiedzą. Odpowiedziałam, że czuję się bardzo rozwinięta i radzę sobie lepiej niż moi rówieśnicy, a więcej niż jednego dziecka nie chcemy, bo stawiamy "na jakość", a nie ilość, jak robiło to ich pokolenie i pokolenie ich rodziców. Może moi wychowali mnie trochę na egoistkę w pewnych kwestiach i nie musiałam szarpać się o nic z rodzeństwem, ale czuję, że mimo nienajlepszej sytuacji finansowej, poświęcili mi swój czas i dużo pomogli, nawet nie mając funduszy. Tu mama posiedziała ze mną nad matematyką, tu ojciec pokazywał jak zbić karmnik etc.
Mój mąż zarzucił im, że mają trójkę synów, a nie widzi żadnego oprócz siebie w tym domu, bo jeden brat wyemigrował do Irlandii, drugi do Niemiec i tam już zostali. Wspomniał, że na studiach utrzymywał się ze stypendium oraz prac dorywczych, a także z tego co najstarszy z braci mu przelał, bo rodzice mogli mu opłacić jedynie rachunki za telefon, internet i czynsz. Nie mieli pieniędzy na korepetycje oraz lepsze ciuchy, więc w dzieciństwie musiał mierzyć się z wyśmiewaniem z powodu braku markowych ciuchów. Miał być najlepszy ze wszystkich przedmiotów, jednocześnie nie posiadając dobrego sprzętu do nauki, gdyż przypadał im jeden komputer na 3 dzieci i ojca. Musiał też pomagać przy gospodarce, którą wówczas mieli i dopiero, gdy był nastolatkiem, oddali w dzierżawę.
Nigdy nie usłyszał, że są z niego dumni, a jak pomagali mu w lekcjach, to z wielką łaską, bo rodzice byli zmęczeni po pracy stacjonarnej i w polu.
Powiedzieliśmy, że my dla naszego dziecka chcemy pewnej przyszłości w dobrym standardzie, tak aby nigdy nie usłyszało, że jest gorsze, bo nosi Pumbę zamiast Pumy. Szczególnie, że dzisiejsze czasy powodują, że dzieci są jeszcze gorsze, niż wtedy gdy my byliśmy młodzi, gdyż wtedy większość rodzin wygrzebywała się jeszcze z lat przemian ustrojowych i bezrobocia.
Chcemy mieć też trochę życia dla siebie, a nie przepracowywać 8 godzin, później siedzieć w domu przed telewizorem, bo na inną rozrywkę nas nie będzie stać. A chciałoby się kiedyś rodzinnie wyjść do kina, teatru, czy choćby na mecz.
Teściowie popłakali się, przeprosili swojego syna, przytulili nas i zrozumieli nasze zdanie.
Ta, akurat.
Dostaliśmy pouczenie, że przecież mój mąż wyszedł na ludzi i o co ma pretensje, że ciężkiej pracy się nauczył? Że oni mu dawali jeść, miał swój pokój i jeszcze mu mało? A bracia są zagranicą i bardzo ich kochają (wiemy, że bracia dzwonią do nich od święta, bo są formalnie bardzo zapracowani). Kiedyś nie było luksusów, a oni mogli pomarzyć o własnym pokoju i komputerze, bo sami mieli po 4 (teściowa) i 7 (teściu) rodzeństwa, ale każdy był ze sobą zżyty. Było biednie, ale byli szczęśliwi, a my już teraz mamy super warunki na bombelka i mamy się o niego starać.
Także mnóżcie się mimo braku gotowości psychicznej i finansowej, a potem jakoś to będzie. Najwyżej wszystkie dzieci będą miały średnio szczęśliwe dzieciństwo, jak mój mąż.
Ocena:
42
(132)