Poczekalnia
Tutaj trafiają wszystkie historie zgłoszone przez użytkowników - od was zależy, które z nich nie trafią na stronę główną, a którym się może poszczęścić. Ostateczny wybór należy do moderatorów.
poczekalnia
Skomentuj
(11)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Cześć kolejna perypetii z byłym.
Rozstając się uznaliśmy, że nie rozstaliśmy się w gniewie, więc możemy dalej utrzymywać znajomość. Oczywiście jak ochłoniemy. Przynajmniej taka była moja wizja.
Okazało się jednak, że niestety nasze wizje znacząco się różnią. Drobiazgi, do dogadania. Ja zwiększyłam dystans, czasem się odezwałam, bo to przecież były. Znajomość ok, ale nie będę zachowywała się jakbym dalej była z nim w związku. Tymczasem on wielokrotnie żalił się, że nie chcę regularnie widywać się z nim, rozmawiać przez telefon, za rzadko odpisuję na wiadomości. Przyznaję, że nie czułam się w tym komfortowo, zwłaszcza, że w międzyczasie zaczęłam się z kimś spotykać, a były robił mi wyrzuty, że tak szybko mi poszło. Mówił, że spodziewał się, że nie będę sama do końca życia, ale ze już? Później dowiedziałam się również, chociaż nie od niego, że on też się z kimś spotyka. W zasadzie to założył tindera dwa tygodnie po naszym rozstaniu. Nie mam nic do tego, niech sobie układa życie. Miałam tylko mu za złe, że przez dłuższy czas smutnym tonem skarżył się, że ja tak szybko sobie kogoś znalazłam, że jestem okropnym człowiekiem. On cierpi, a ja z jakiś fagasem...
Mijał czas, ja nadal spotykałam się z nowym partnerem, były nadal robił mi wyrzuty, ja nadal nie poruszałam kwestii jego hipokryzji. Wiem, znów popisałam się głupotą. Cały czas uczę się nie robić takich rzeczy. Coś się zmieniło, kiedy były, zdaje się, uświadomił sobie, że z nowym partnerem mi się układa, że to nie jest kwestia trzech randek. Wpadł w szał. Zwyzywał mnie, groził partnerowi. Wtedy też ostatecznie zerwałam z nim kontakt. On ze mną też, zauważyłam, że usunął wspólne zdjęcia z fb (znajomi zapytali czemu zniknęły z mojej tablicy), usunął nicki, zablokował wszędzie gdzie się dało. Przez dwa tygodnie ktoś mnie odbierał z pracy na wypadek gdyby mu do reszty odbiło i czekał na mnie pod budynkiem. A gdy minął strach, poczułam się wreszcie szczęśliwa. Zniknęło poczucie winy, które kazało mi utrzymywać z nim jakąś znajomość, mimo dyskomfortu.
Tylko mam żal, że zachował się tak a nie inaczej. Manipulował mną, chciał żebym czuła się źle z tym co robię. I żal, bo już po rozstaniu wspólni znajomi uświadomili mnie w ilu rzeczach mnie okłamywał. Jak chociażby im mówił, że nie mogę przyjść na spotkanie, a mnie nie mówił nawet, że jestem gdzieś zaproszona.
A terapia u psychologa już przynosi pierwsze efekty :)
Rozstając się uznaliśmy, że nie rozstaliśmy się w gniewie, więc możemy dalej utrzymywać znajomość. Oczywiście jak ochłoniemy. Przynajmniej taka była moja wizja.
Okazało się jednak, że niestety nasze wizje znacząco się różnią. Drobiazgi, do dogadania. Ja zwiększyłam dystans, czasem się odezwałam, bo to przecież były. Znajomość ok, ale nie będę zachowywała się jakbym dalej była z nim w związku. Tymczasem on wielokrotnie żalił się, że nie chcę regularnie widywać się z nim, rozmawiać przez telefon, za rzadko odpisuję na wiadomości. Przyznaję, że nie czułam się w tym komfortowo, zwłaszcza, że w międzyczasie zaczęłam się z kimś spotykać, a były robił mi wyrzuty, że tak szybko mi poszło. Mówił, że spodziewał się, że nie będę sama do końca życia, ale ze już? Później dowiedziałam się również, chociaż nie od niego, że on też się z kimś spotyka. W zasadzie to założył tindera dwa tygodnie po naszym rozstaniu. Nie mam nic do tego, niech sobie układa życie. Miałam tylko mu za złe, że przez dłuższy czas smutnym tonem skarżył się, że ja tak szybko sobie kogoś znalazłam, że jestem okropnym człowiekiem. On cierpi, a ja z jakiś fagasem...
Mijał czas, ja nadal spotykałam się z nowym partnerem, były nadal robił mi wyrzuty, ja nadal nie poruszałam kwestii jego hipokryzji. Wiem, znów popisałam się głupotą. Cały czas uczę się nie robić takich rzeczy. Coś się zmieniło, kiedy były, zdaje się, uświadomił sobie, że z nowym partnerem mi się układa, że to nie jest kwestia trzech randek. Wpadł w szał. Zwyzywał mnie, groził partnerowi. Wtedy też ostatecznie zerwałam z nim kontakt. On ze mną też, zauważyłam, że usunął wspólne zdjęcia z fb (znajomi zapytali czemu zniknęły z mojej tablicy), usunął nicki, zablokował wszędzie gdzie się dało. Przez dwa tygodnie ktoś mnie odbierał z pracy na wypadek gdyby mu do reszty odbiło i czekał na mnie pod budynkiem. A gdy minął strach, poczułam się wreszcie szczęśliwa. Zniknęło poczucie winy, które kazało mi utrzymywać z nim jakąś znajomość, mimo dyskomfortu.
Tylko mam żal, że zachował się tak a nie inaczej. Manipulował mną, chciał żebym czuła się źle z tym co robię. I żal, bo już po rozstaniu wspólni znajomi uświadomili mnie w ilu rzeczach mnie okłamywał. Jak chociażby im mówił, że nie mogę przyjść na spotkanie, a mnie nie mówił nawet, że jestem gdzieś zaproszona.
A terapia u psychologa już przynosi pierwsze efekty :)
Związki
Ocena:
39
(95)
poczekalnia
Skomentuj
(26)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Tak, wiem że tu jest jakiś troll podszywający się za matkę niepełnosprawnej dziewczyny, ale to nie ja, nie wiem czy mi uwierzycie.
Potrzebuję tylko porady w dwóch sprawach i werdyktu czy jestem piekielna ja, czy kuzynki i siostry.
Otóż mam 27 lat i od urodzenia mam Mózgowe Porażenie Dziecięce. Uszkodzone są części mózgu odpowiedzialne za ruch i emocji. Chodzę za pomocą tzw chodzika, czasami też za pomocą kul. Nie mam też do końca sprawnych rąk (np ktoś mi musi wiązać włosy), mam również problemy z mową, czasami muszę parę razy powtórzyć zdanie żeby mnie zrozumiano, ale gdy mam lepszy dzień bądź mam bardziej rozluźnione mięśnie to mówię prawie czysto. Mam też stwierdzone zaburzenia integracji sensorycznej Już od dawna myślę co będzie ze mną dalej gdy rodziców zabraknie. Pojawiła się dla mnie nadzieja, bo za dwa lata w moim mieście powstanie ośrodek opiekuńczo-mieszkalny. Miałabym tam swój pokój, kącik kuchenny, łazienkę oraz opiekę a co najważniejsze dużo rehabilitacji. No i nie byłoby tam tłumów, bo jest tam tylko szesnaście miejsc. Moi fizjoterapeuci uważają to za niesamowity pomysł i szansę na samodzielność. Moja rodzina wręcz przeciwnie. Moje kuzynki są wręcz oburzone, stwierdziły że nawet nie próbuję spróbować żyć normalnym życiem, pokazywali mi ludzi po wypadkach, bez rąk, nóg. I stwierdzili że skoro oni są po wypadkach i potrafią to skoro ja jestem niepełnosprawna od urodzenia to tym bardziej powinnam to umieć. Wiem, że powinnam im wytłumaczyć na czym polega uszkodzenie mózgu i że jest trudniejsze w okiełznaniu niż brak kończyn, ale jeśli ktoś się ze mną kłóci to wręcz nie jestem w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, nieumiejętność utrzymania kontaktu wzrokowego też nie dodaje mi sympatii. Podobno też jestem niemiła i zbyt szczera w stosunku do ludzi. Nie wiem co o tym myśleć, nigdy nie miałam i nie mam takich intencji. Często też podobno moja mimika jest nieadekwatna do sytuacji. Oczywiście kuzynostwo zdeklarowało się że nie chcą się mną opiekować, ani nawet pomagać, ale jednocześnie twierdzą że mieszkanie w ośrodku to poddanie się z mojej strony.
Moje siostry też się zdeklarowały że nie chcą się mną opiekować w przyszłości. I to samo jest spoko, tyle że młodsza siostra stwierdzi że ta starsza nazywa mnie wręcz niewidoczną, obcą osobą. Podobno jestem strasznie wredna dla nich. Z tego co mówią to mój ton głosu jest pełen pretensji. Według nich też nie powinnam nosić tak często słuchawek, bo to lekceważące dla otoczenia. Młoda mówi mi że często gadają o mnie ze straszą siostrą i jej mężem. Starsza ma też pretensje że nie staram się o większy kontakt , że nie pytam się co tam u niej. I tu fakt, od kiedy pamiętam często naturalnie nie pytam o samopoczucie rozmówcy czy w ogóle o rozmówcę, jestem mocno skupiona na sobie, być może nawet narcyzką. Według nich też jestem nadmiernie emocjonalna jak na mój wiek, no i nie powinnam interesować się japonią, bo to dobre dla nastolatek. No i podobno widać po mnie że życzę wszystkim jak nakgorzej, a nie jest to prawda. No i nic podobno nie osiągnęłam normalnego w moim życiu. Według nich np to że nauczyłam się chodzić przy kulach pięć lat temu czy to interesuję się mocno własnymi uszkodzeniami mózgu to się nie liczy, bo powinnam osiągnąć coś normalnego. No i ciągle namawiają mnie bym znalazła sobie niepełnosprawnego chłopaka, czy poszła do pracy. Sama bym się w życiu nie domyśliła że starsza siostra coś do mnie ma, bo zazwyczaj gdy są u nas to się po prostu do mnie nie odzywają,myślałam że to coś naturalnego. Młodsza siostra jest zdziwiona że nie wyczułam klimatu czy nie zauważyłam ich mimiki gdy patrzą na mnie. Mogło mi to umknąć ze względu że mam trudności w interpretacji czyjejś mimiki i tonu głosu. Ogólnie mam też duże kłopoty z utrzymaniem znajomości czy to w rodzinie czy poza nią i trudno mi stwierdzić z czego to wynika. Siostry też nie chcą bym szła do ośrodka bo to jest poddanie się. Kiedy usłyszały że pobyt jest darmowy to tych komentarzy jest trochę mniej. Siostry też denerwują moje stimy typu machanie rękoma, kiwanie się, czy powtarzanie losowych slów.
Nigdy nie pracowałam, mam stwierdzoną całkowitą niezdolność do pracy i samodzielnej egzystencji, ale teoretycznie mogę legalnie dorabiać do renty. Moja sąsiadka chciała bym prowadziła w jej stowarzyszeniu zajęcia z SI w ramach wolontariatu. Dodam ze nigdy wcześniej z nią nawet nie gadałam i propozycje przedstawiła mojej mamie. Uznałam tą propozycję za zbyt durną, ze względu na moje ograniczenia ruchowe, to że sama mam zaburzenia SI, no i że nie mam odpowiedniego wykształcenia (nawet matury nie mam)
Jednak wczoraj sąsiadka dzwoniła do mamy i zaproponowała mi posadę sekretarki. Wewnętrznie się wkurzyłam, bo lubię moje spokojne życie. Nie wiem tez czy bym dała radę, byłoby tam dużo ludzi i hałasu oraz świateł, mam tez problem ze zrozumieniem niedokładnych poleceń, no i mój mózg procesuje informacje trochę dłużej niż taki przeciętny. A może po prostu szukam wymówek? Sama już nie wiem. Nie wiem też jak to wszystko pogodzić z rehabilitacją, bo to normalna praca od ósmej do szesnastej, musiałabym dojeżdżać (tzn mama musiałaby mnie wozić). Według moich fizjo zawsze mogę pogadać z sąsiadką o dostosowaniach pracy czy krótszych godzin pracy w tych dniach kiedy mam rehabilitację Wszystko mnie to przeraża bo nienawidzę zmian, ale też może siostry bardziej by mnie szanowały bo prowadziłabym wtedy normalne życie?
I co myślicie o tym pomyśle z zamieszkaniem w ośrodku? Czy to faktycznie poddanie się?
Z góry dziękuję za pomoc
Potrzebuję tylko porady w dwóch sprawach i werdyktu czy jestem piekielna ja, czy kuzynki i siostry.
Otóż mam 27 lat i od urodzenia mam Mózgowe Porażenie Dziecięce. Uszkodzone są części mózgu odpowiedzialne za ruch i emocji. Chodzę za pomocą tzw chodzika, czasami też za pomocą kul. Nie mam też do końca sprawnych rąk (np ktoś mi musi wiązać włosy), mam również problemy z mową, czasami muszę parę razy powtórzyć zdanie żeby mnie zrozumiano, ale gdy mam lepszy dzień bądź mam bardziej rozluźnione mięśnie to mówię prawie czysto. Mam też stwierdzone zaburzenia integracji sensorycznej Już od dawna myślę co będzie ze mną dalej gdy rodziców zabraknie. Pojawiła się dla mnie nadzieja, bo za dwa lata w moim mieście powstanie ośrodek opiekuńczo-mieszkalny. Miałabym tam swój pokój, kącik kuchenny, łazienkę oraz opiekę a co najważniejsze dużo rehabilitacji. No i nie byłoby tam tłumów, bo jest tam tylko szesnaście miejsc. Moi fizjoterapeuci uważają to za niesamowity pomysł i szansę na samodzielność. Moja rodzina wręcz przeciwnie. Moje kuzynki są wręcz oburzone, stwierdziły że nawet nie próbuję spróbować żyć normalnym życiem, pokazywali mi ludzi po wypadkach, bez rąk, nóg. I stwierdzili że skoro oni są po wypadkach i potrafią to skoro ja jestem niepełnosprawna od urodzenia to tym bardziej powinnam to umieć. Wiem, że powinnam im wytłumaczyć na czym polega uszkodzenie mózgu i że jest trudniejsze w okiełznaniu niż brak kończyn, ale jeśli ktoś się ze mną kłóci to wręcz nie jestem w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, nieumiejętność utrzymania kontaktu wzrokowego też nie dodaje mi sympatii. Podobno też jestem niemiła i zbyt szczera w stosunku do ludzi. Nie wiem co o tym myśleć, nigdy nie miałam i nie mam takich intencji. Często też podobno moja mimika jest nieadekwatna do sytuacji. Oczywiście kuzynostwo zdeklarowało się że nie chcą się mną opiekować, ani nawet pomagać, ale jednocześnie twierdzą że mieszkanie w ośrodku to poddanie się z mojej strony.
Moje siostry też się zdeklarowały że nie chcą się mną opiekować w przyszłości. I to samo jest spoko, tyle że młodsza siostra stwierdzi że ta starsza nazywa mnie wręcz niewidoczną, obcą osobą. Podobno jestem strasznie wredna dla nich. Z tego co mówią to mój ton głosu jest pełen pretensji. Według nich też nie powinnam nosić tak często słuchawek, bo to lekceważące dla otoczenia. Młoda mówi mi że często gadają o mnie ze straszą siostrą i jej mężem. Starsza ma też pretensje że nie staram się o większy kontakt , że nie pytam się co tam u niej. I tu fakt, od kiedy pamiętam często naturalnie nie pytam o samopoczucie rozmówcy czy w ogóle o rozmówcę, jestem mocno skupiona na sobie, być może nawet narcyzką. Według nich też jestem nadmiernie emocjonalna jak na mój wiek, no i nie powinnam interesować się japonią, bo to dobre dla nastolatek. No i podobno widać po mnie że życzę wszystkim jak nakgorzej, a nie jest to prawda. No i nic podobno nie osiągnęłam normalnego w moim życiu. Według nich np to że nauczyłam się chodzić przy kulach pięć lat temu czy to interesuję się mocno własnymi uszkodzeniami mózgu to się nie liczy, bo powinnam osiągnąć coś normalnego. No i ciągle namawiają mnie bym znalazła sobie niepełnosprawnego chłopaka, czy poszła do pracy. Sama bym się w życiu nie domyśliła że starsza siostra coś do mnie ma, bo zazwyczaj gdy są u nas to się po prostu do mnie nie odzywają,myślałam że to coś naturalnego. Młodsza siostra jest zdziwiona że nie wyczułam klimatu czy nie zauważyłam ich mimiki gdy patrzą na mnie. Mogło mi to umknąć ze względu że mam trudności w interpretacji czyjejś mimiki i tonu głosu. Ogólnie mam też duże kłopoty z utrzymaniem znajomości czy to w rodzinie czy poza nią i trudno mi stwierdzić z czego to wynika. Siostry też nie chcą bym szła do ośrodka bo to jest poddanie się. Kiedy usłyszały że pobyt jest darmowy to tych komentarzy jest trochę mniej. Siostry też denerwują moje stimy typu machanie rękoma, kiwanie się, czy powtarzanie losowych slów.
Nigdy nie pracowałam, mam stwierdzoną całkowitą niezdolność do pracy i samodzielnej egzystencji, ale teoretycznie mogę legalnie dorabiać do renty. Moja sąsiadka chciała bym prowadziła w jej stowarzyszeniu zajęcia z SI w ramach wolontariatu. Dodam ze nigdy wcześniej z nią nawet nie gadałam i propozycje przedstawiła mojej mamie. Uznałam tą propozycję za zbyt durną, ze względu na moje ograniczenia ruchowe, to że sama mam zaburzenia SI, no i że nie mam odpowiedniego wykształcenia (nawet matury nie mam)
Jednak wczoraj sąsiadka dzwoniła do mamy i zaproponowała mi posadę sekretarki. Wewnętrznie się wkurzyłam, bo lubię moje spokojne życie. Nie wiem tez czy bym dała radę, byłoby tam dużo ludzi i hałasu oraz świateł, mam tez problem ze zrozumieniem niedokładnych poleceń, no i mój mózg procesuje informacje trochę dłużej niż taki przeciętny. A może po prostu szukam wymówek? Sama już nie wiem. Nie wiem też jak to wszystko pogodzić z rehabilitacją, bo to normalna praca od ósmej do szesnastej, musiałabym dojeżdżać (tzn mama musiałaby mnie wozić). Według moich fizjo zawsze mogę pogadać z sąsiadką o dostosowaniach pracy czy krótszych godzin pracy w tych dniach kiedy mam rehabilitację Wszystko mnie to przeraża bo nienawidzę zmian, ale też może siostry bardziej by mnie szanowały bo prowadziłabym wtedy normalne życie?
I co myślicie o tym pomyśle z zamieszkaniem w ośrodku? Czy to faktycznie poddanie się?
Z góry dziękuję za pomoc
Ocena:
26
(60)
poczekalnia
Skomentuj
(23)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Pod moją ostatnią historią o trzech kolizjach rok po roku, pojawił się zarzut, że nie znam zasady ograniczonego zaufania, albo mam ją w czterech literach. To też nakłoniło mnie do napisania kolejnej historii z innymi przykładami na drodze - bez wypadków tym razem.
Wracam z pracy przed 16 i mam do przejechania niecałe 10 km w jedną stronę. Oznacza to korki na długim dystansie, a więc wiele zniecierpliwionych kierowców. Poruszam się przeważnie po głównych drogach.
Pewnego dnia jadę właśnie główną drogą, która miała po dwa pasy w każdym kierunku. Jechałam lewym i zbliżałam się do ronda. Nagle pewien kierowca postanowił skręcić z prawego na lewy. Bez kierunkowskazu. Nie patrząc, czy jadę. Uratował mnie tylko hamulec.
Podobna sytuacja miała miejsce niewiele wcześniej. Zaraz za skrzyżowaniem zmieniłam pas z prawego na lewy. Kierowca z prawego też postanowił to zrobić, nie patrząc, czy jestem na nim. Efektem była maleńka rysa, jako że hamulec i odbicie na pas zieleni wiele mi nie dał. Kierowca nawet się nie zatrzymał, pojechał dalej. Pomimo kamerki sprawę odpuściłam, bo o tak maleńką ryskę nie było co walczyć.
Kawałek dalej, już w innym dniu, pan taksówkarz chciał z drogi bocznej wjechać na główną. Szkoda, że w momencie, gdy ja jechałam tą główną. Przez hamulec uniknęłam kolizji.
Cudowne rondo, niedaleko mojego domu, gdzie ostatnio miałam kolizję, wiąże się z dwiema historiami.
Raz jechałam z moim (obecnie byłym) chłopakiem. Mieliśmy wolny zewnętrzny pas, jeden kierowca jechał po wewnętrznym. Chłopak (on prowadził) chciał wjechać na zewnętrzny, ruszył, a kierowca będący na rondzie nagle zmienił pas z wewnętrznego na zewnętrzny. Tylko dzięki hamulcom uniknęliśmy kolizji.
Na tym samym rondzie za każdym razem ktoś wymusza mi pierwszeństwo, akurat w momencie, jak mam zjeżdżać (moim zdaniem jest to częściowo wynik beznadziejnie namalowanych znaków oznajmiających, z którego pasa gdzie można jechać). I, przysięgam, gdybym miała zasadę ograniczonego zaufania w czterech literach, to dzień w dzień wzywałabym policję lub podpisywała oświadczenia (chociaż po komentarzach przy poprzedniej historii mam wrażenie, że jednak wzywałabym policję).
Inne rondo, turbinowe. Sytuacja podobna - w momencie, gdy muszę zmienić pas (a jest to przy zjeździe i jednocześnie wyjeździe), ktoś musi mi wymusić pierwszeństwo, bo myśli, że pomimo braku kierunkowskazu, skręcam. I gdyby nie hamulec, moje auto bardzo często byłoby tam poszkodowane.
I nawet historia z tego tygodnia. Jechałam po parkingu w galerii autem zastępczym. Na terenie całego parkingu panuje reguła prawej dłoni. W ostatniej chwili zahamowałam - trzeba przyznać, że drugi kierowca też. Gościu zrobił śmieszną minę, on się zaśmiał, ja się zaśmiałam, pojechaliśmy dalej.
Żeby nie było, że jestem pechowa - nie ;) W ciągu miesiąca robię dość sporo kilometrów, bo 20 km dziennie do pracy. Czasem jeżdżę autem 90 km do większego miasta (nie raz się zdarzało nawet i 10 razy w miesiącu, kiedy praca tego wymagała). Do tego na praktyki, uczelnię i zakupy. Byłabym zdziwiona, gdyby przy takiej ilości kilometrów (którą i tak uważam za przeciętną) takie przypadki mnie omijały. Nie uważam też ich za bardzo piekielne. Wsiadając do auta jestem przygotowana, że różne rzeczy mogą się zdarzyć, są osoby bardziej i mniej uważne. Nigdy też nie byłam zła o to, że moje auto ucierpiało w wyniku kolizji. Pewnie, serce boli, bo długo i ostro pracowałam na nie, ale robiąc prawo jazdy wiedziałam, na co się piszę.
Uważam za to za piekielne ocenianie z komentarza z poprzedniej historii, że nie praktykuję zasady ograniczonego zaufania, bo "ja mam taką koleżankę i ona tak robi, więc ty też, bo miałaś kolizje". Wiwat ocenianie nie znając kogoś.
Wracam z pracy przed 16 i mam do przejechania niecałe 10 km w jedną stronę. Oznacza to korki na długim dystansie, a więc wiele zniecierpliwionych kierowców. Poruszam się przeważnie po głównych drogach.
Pewnego dnia jadę właśnie główną drogą, która miała po dwa pasy w każdym kierunku. Jechałam lewym i zbliżałam się do ronda. Nagle pewien kierowca postanowił skręcić z prawego na lewy. Bez kierunkowskazu. Nie patrząc, czy jadę. Uratował mnie tylko hamulec.
Podobna sytuacja miała miejsce niewiele wcześniej. Zaraz za skrzyżowaniem zmieniłam pas z prawego na lewy. Kierowca z prawego też postanowił to zrobić, nie patrząc, czy jestem na nim. Efektem była maleńka rysa, jako że hamulec i odbicie na pas zieleni wiele mi nie dał. Kierowca nawet się nie zatrzymał, pojechał dalej. Pomimo kamerki sprawę odpuściłam, bo o tak maleńką ryskę nie było co walczyć.
Kawałek dalej, już w innym dniu, pan taksówkarz chciał z drogi bocznej wjechać na główną. Szkoda, że w momencie, gdy ja jechałam tą główną. Przez hamulec uniknęłam kolizji.
Cudowne rondo, niedaleko mojego domu, gdzie ostatnio miałam kolizję, wiąże się z dwiema historiami.
Raz jechałam z moim (obecnie byłym) chłopakiem. Mieliśmy wolny zewnętrzny pas, jeden kierowca jechał po wewnętrznym. Chłopak (on prowadził) chciał wjechać na zewnętrzny, ruszył, a kierowca będący na rondzie nagle zmienił pas z wewnętrznego na zewnętrzny. Tylko dzięki hamulcom uniknęliśmy kolizji.
Na tym samym rondzie za każdym razem ktoś wymusza mi pierwszeństwo, akurat w momencie, jak mam zjeżdżać (moim zdaniem jest to częściowo wynik beznadziejnie namalowanych znaków oznajmiających, z którego pasa gdzie można jechać). I, przysięgam, gdybym miała zasadę ograniczonego zaufania w czterech literach, to dzień w dzień wzywałabym policję lub podpisywała oświadczenia (chociaż po komentarzach przy poprzedniej historii mam wrażenie, że jednak wzywałabym policję).
Inne rondo, turbinowe. Sytuacja podobna - w momencie, gdy muszę zmienić pas (a jest to przy zjeździe i jednocześnie wyjeździe), ktoś musi mi wymusić pierwszeństwo, bo myśli, że pomimo braku kierunkowskazu, skręcam. I gdyby nie hamulec, moje auto bardzo często byłoby tam poszkodowane.
I nawet historia z tego tygodnia. Jechałam po parkingu w galerii autem zastępczym. Na terenie całego parkingu panuje reguła prawej dłoni. W ostatniej chwili zahamowałam - trzeba przyznać, że drugi kierowca też. Gościu zrobił śmieszną minę, on się zaśmiał, ja się zaśmiałam, pojechaliśmy dalej.
Żeby nie było, że jestem pechowa - nie ;) W ciągu miesiąca robię dość sporo kilometrów, bo 20 km dziennie do pracy. Czasem jeżdżę autem 90 km do większego miasta (nie raz się zdarzało nawet i 10 razy w miesiącu, kiedy praca tego wymagała). Do tego na praktyki, uczelnię i zakupy. Byłabym zdziwiona, gdyby przy takiej ilości kilometrów (którą i tak uważam za przeciętną) takie przypadki mnie omijały. Nie uważam też ich za bardzo piekielne. Wsiadając do auta jestem przygotowana, że różne rzeczy mogą się zdarzyć, są osoby bardziej i mniej uważne. Nigdy też nie byłam zła o to, że moje auto ucierpiało w wyniku kolizji. Pewnie, serce boli, bo długo i ostro pracowałam na nie, ale robiąc prawo jazdy wiedziałam, na co się piszę.
Uważam za to za piekielne ocenianie z komentarza z poprzedniej historii, że nie praktykuję zasady ograniczonego zaufania, bo "ja mam taką koleżankę i ona tak robi, więc ty też, bo miałaś kolizje". Wiwat ocenianie nie znając kogoś.
Ocena:
25
(57)
poczekalnia
Skomentuj
(21)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Króciutka historia na temat równego traktowania rodzeństwa.
Mama:
- Przecież traktowałam was równo.
Siostra 1:
- Ale ja nie mogłam nigdzie wychodzić!
Mama:
- Siostra nr 2 też nie wychodziła.
Siostra nr 1:
- Tylko ona nie chciała wychodzić, a ja tak!
Równo nie znaczy sprawiedliwie.
Mama:
- Przecież traktowałam was równo.
Siostra 1:
- Ale ja nie mogłam nigdzie wychodzić!
Mama:
- Siostra nr 2 też nie wychodziła.
Siostra nr 1:
- Tylko ona nie chciała wychodzić, a ja tak!
Równo nie znaczy sprawiedliwie.
Ocena:
51
(109)
poczekalnia
Skomentuj
(49)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ostatnio moje życie bardziej przypomina film, aniżeli szarą rzeczywistość, stąd też w mojej głowie zrodził się pomysł, aby gdzieś to opisać. Od razu uprzedzam, że będzie długo. A więc od początku…
W sierpniu miałam wziąć ślub z M., z którym byłam w nieformalnym związku prawie 5 lat. Ważne dla historii jest to, że M. jest osobą mocno wierzącą i dla niego jedynie ślub kościelny do grobowej deski jest opcją w życiu z kobietą. Ja z kolei jestem agnostyczką, która wierzy w Boga, ale odrzuca, chociażby jakiekolwiek sakramenty kościelne. Stąd też, idąc na kompromis, uznaliśmy, że jednostronny ślub kościelny będzie dla nas idealnym rozwiązaniem.
Jednak tydzień przed ślubem zaczęło coś się dziać z M. – przestał jeść oraz zamykał się w sobie. Zasygnalizował mi, że czuje duży lęk przed ślubem. Jak mi wtedy tłumaczył- paraliżowała go odpowiedzialność, jaka spadnie na niego po ślubie. Wysłałam go, więc w te pędy na kryzysową terapię u psychologa, aby, choć trochę złagodzić jego emocje. Był na jednej wizycie indywidualnej oraz jednej terapii dla par ze mną. Psycholog w trakcie wizyty, w której uczestniczyłam, powiedział, że nie widzi jakichkolwiek przeciwwskazań, żebyśmy tego ślubu nie brali. Uspokojeni wróciliśmy do domu. Tego dnia (czwartek przed ślubem) miałam z moją świadkową robić małe prezenty dla gości, a narzeczony miał zaplanowany wypad ze swoim świadkiem (W.). Ważną rzeczą do odnotowania jest to, że jego świadek i ja mieliśmy burzliwą relację. Często w przeszłości kłóciliśmy się, ale ze względu na narzeczonego staraliśmy się pracować nad łączącą nas relacją. Tuż przed wyjściem chłopaków, W. skierował do mnie i mojej świadkowej słowa, że on „więcej nie będzie świadkiem na ślubie M.”. Ja zszokowana takim stwierdzeniem powiedziałam jedynie, że M. będzie miał tylko jeden ślub i to ten, który ma odbyć się w najbliższą sobotę. W tym momencie żałuję, że nie puściłam M. z W. na ten wypad. Przed cały czas ich nieobecności czułam się mocno spięta i miałam złe przeczucia. Niestety miałam rację. Już od rana M. był bardzo nieobecny i zamyślony. Nie chciał z nikim rozmawiać i tylko biernie przyglądał się ostatnim poprawkom przed ślubem. Wieczorem po spotkaniu z jego rodzicami, kiedy wracaliśmy do domu, M. oznajmił mi, że on nie jest gotowy na ślub. Po tym stwierdzeniu M. wrócił do swoich rodziców i u nich nocował. Miałam nadzieję, że rodzice M. porozmawiają z nim i pomogą mu okiełznać emocje jednak im się to nie udało. Następnego dnia (dzień ślubu) przyjechali moi rodzice, rodzice M. oraz sam M. Rodzice M. ze łzami w oczach przeprosili mnie a sam nafaszerowany lekami uspokajającymi po prostu płakał. Po spotkaniu moi rodzice zebrali mnie w moje rodzinne strony. Tam wydarzyły się kolejne perypetie ale to już opowieść na kolejny raz...
W sierpniu miałam wziąć ślub z M., z którym byłam w nieformalnym związku prawie 5 lat. Ważne dla historii jest to, że M. jest osobą mocno wierzącą i dla niego jedynie ślub kościelny do grobowej deski jest opcją w życiu z kobietą. Ja z kolei jestem agnostyczką, która wierzy w Boga, ale odrzuca, chociażby jakiekolwiek sakramenty kościelne. Stąd też, idąc na kompromis, uznaliśmy, że jednostronny ślub kościelny będzie dla nas idealnym rozwiązaniem.
Jednak tydzień przed ślubem zaczęło coś się dziać z M. – przestał jeść oraz zamykał się w sobie. Zasygnalizował mi, że czuje duży lęk przed ślubem. Jak mi wtedy tłumaczył- paraliżowała go odpowiedzialność, jaka spadnie na niego po ślubie. Wysłałam go, więc w te pędy na kryzysową terapię u psychologa, aby, choć trochę złagodzić jego emocje. Był na jednej wizycie indywidualnej oraz jednej terapii dla par ze mną. Psycholog w trakcie wizyty, w której uczestniczyłam, powiedział, że nie widzi jakichkolwiek przeciwwskazań, żebyśmy tego ślubu nie brali. Uspokojeni wróciliśmy do domu. Tego dnia (czwartek przed ślubem) miałam z moją świadkową robić małe prezenty dla gości, a narzeczony miał zaplanowany wypad ze swoim świadkiem (W.). Ważną rzeczą do odnotowania jest to, że jego świadek i ja mieliśmy burzliwą relację. Często w przeszłości kłóciliśmy się, ale ze względu na narzeczonego staraliśmy się pracować nad łączącą nas relacją. Tuż przed wyjściem chłopaków, W. skierował do mnie i mojej świadkowej słowa, że on „więcej nie będzie świadkiem na ślubie M.”. Ja zszokowana takim stwierdzeniem powiedziałam jedynie, że M. będzie miał tylko jeden ślub i to ten, który ma odbyć się w najbliższą sobotę. W tym momencie żałuję, że nie puściłam M. z W. na ten wypad. Przed cały czas ich nieobecności czułam się mocno spięta i miałam złe przeczucia. Niestety miałam rację. Już od rana M. był bardzo nieobecny i zamyślony. Nie chciał z nikim rozmawiać i tylko biernie przyglądał się ostatnim poprawkom przed ślubem. Wieczorem po spotkaniu z jego rodzicami, kiedy wracaliśmy do domu, M. oznajmił mi, że on nie jest gotowy na ślub. Po tym stwierdzeniu M. wrócił do swoich rodziców i u nich nocował. Miałam nadzieję, że rodzice M. porozmawiają z nim i pomogą mu okiełznać emocje jednak im się to nie udało. Następnego dnia (dzień ślubu) przyjechali moi rodzice, rodzice M. oraz sam M. Rodzice M. ze łzami w oczach przeprosili mnie a sam nafaszerowany lekami uspokajającymi po prostu płakał. Po spotkaniu moi rodzice zebrali mnie w moje rodzinne strony. Tam wydarzyły się kolejne perypetie ale to już opowieść na kolejny raz...
ślub
Ocena:
52
(116)
poczekalnia
Skomentuj
(64)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Pomyślałam że podzielę się tutaj bo nie wiem z kim o tym pogadać. Mam współlokatora na nowym mieszkaniu który ma problem zdrowotny. Problem dotyczy najwyraźniej jąder i sam powiedział że czeka go operacja (usunięcia ich, z tego co wiem) i z tego powodu jest dosyć mało "socjalny" dodatkowo zdarza mu się chodzić po mieszkaniu z odsłoniętymi "klejnotami" (nie nago ale jakoś tak ma je wyciągnięte przez spodenki) jako że go boli i mimo że zwróciłam na to uwagę już to dalej tak chodził bo nie mógł podobno inaczej (sugerowalam zakrycie sie ale skarzy sie na bol). Czy jest coś co moge zrobic? Czy on wogole może tak chodzić? to znaczy on też tu mieszka ale co w takiej sytuacji?
Dodam że mieszkanie super bardzo dobry czynsz jak na te czasy i nie chce sie wyprowadzać. Właściciel zero kontaktu i nie interesuje się (tne kolega zbiera czynsz)
Dodam że mieszkanie super bardzo dobry czynsz jak na te czasy i nie chce sie wyprowadzać. Właściciel zero kontaktu i nie interesuje się (tne kolega zbiera czynsz)
Ocena:
28
(56)
poczekalnia
Skomentuj
(10)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Dzisiejsza historia będzie razem nie o mnie, co jednak nie ujmuje jej piekielności.
Moja znajoma (za której zgodą zamieszczam ten wpis), jakiś czas temu wynajęła kawalerkę.
Niestety w miarę upływu czasu, w mieszkaniu okazało się, że jest mnóstwo usterek, do których naprawy właściciele jednak się w żadnej sposób nie poczuwali, a w umowie było wyraźne napisane, że powinni. W związku z tym wypowiedziała mieszkanie i żona właściciela, będąca właścicielką mieszkania podpisała wypowiedzenie.
Akurat zbiegło się to z wyjazdem Ady (tak nazwijmy znajomą), a umowa została w mieszkaniu. Co niestety wykorzystał właściciel, ponieważ umowa wraz z wypowiedzeniem, w tym czasie...zniknęła.
Ada nie chciała oddać kluczy w związku z powyższym, więc właściciele zmienili zamki. Na całe szczęście przynajmniej swoje rzeczy zdążyła przenieść.
Teraz w związku z tym, pozostaje Andzie kontakt z prawnikiem, bo nie pamięta niestety adresu ich zamieszkania, który był zapisany w umowie, ewentualnie wysłanie elektronicznego wypowiedzenia, ale kto wie, czy za jakiś czas nie będzie roszczeń o zapłatę czynszu z tym związanego, bo oficjalnie nadal przecież tam zamieszkuje.
Jak się okazało, na próżno też było szukać danych w księgach wieczystych, bo mieszkanie w nich nie figuruje.
Choć na jej szczęście właściciele wynajmują lokal "na czarno", więc postraszyła ich zgłoszeniem do Skarbówki - może to poskutkuje.
Niestety z niektórymi ludźmi w życiu ma się tylko pod górkę, co gorsza, jeśli w dodatku w celu oszukania kogoś.
Moja znajoma (za której zgodą zamieszczam ten wpis), jakiś czas temu wynajęła kawalerkę.
Niestety w miarę upływu czasu, w mieszkaniu okazało się, że jest mnóstwo usterek, do których naprawy właściciele jednak się w żadnej sposób nie poczuwali, a w umowie było wyraźne napisane, że powinni. W związku z tym wypowiedziała mieszkanie i żona właściciela, będąca właścicielką mieszkania podpisała wypowiedzenie.
Akurat zbiegło się to z wyjazdem Ady (tak nazwijmy znajomą), a umowa została w mieszkaniu. Co niestety wykorzystał właściciel, ponieważ umowa wraz z wypowiedzeniem, w tym czasie...zniknęła.
Ada nie chciała oddać kluczy w związku z powyższym, więc właściciele zmienili zamki. Na całe szczęście przynajmniej swoje rzeczy zdążyła przenieść.
Teraz w związku z tym, pozostaje Andzie kontakt z prawnikiem, bo nie pamięta niestety adresu ich zamieszkania, który był zapisany w umowie, ewentualnie wysłanie elektronicznego wypowiedzenia, ale kto wie, czy za jakiś czas nie będzie roszczeń o zapłatę czynszu z tym związanego, bo oficjalnie nadal przecież tam zamieszkuje.
Jak się okazało, na próżno też było szukać danych w księgach wieczystych, bo mieszkanie w nich nie figuruje.
Choć na jej szczęście właściciele wynajmują lokal "na czarno", więc postraszyła ich zgłoszeniem do Skarbówki - może to poskutkuje.
Niestety z niektórymi ludźmi w życiu ma się tylko pod górkę, co gorsza, jeśli w dodatku w celu oszukania kogoś.
Ocena:
25
(57)
poczekalnia
Skomentuj
(3)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ostatnio na magazynie założono lustra dla wózkowych, by widzieli co się dzieje za zakrętem "drogi", bo regały blokują widok.
Lustra te zamontowano tak zaje***cie, że nic w nich nie widać.
No, ale są.
Lustra te zamontowano tak zaje***cie, że nic w nich nie widać.
No, ale są.
magazyn
Ocena:
21
(53)
poczekalnia
Skomentuj
(4)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
W moim mieście jest skrzyżowanie, które zwróciło moją uwagę. Opiszę je tutaj bo jest to, było nie było, dość ciekawy casus.
Wygląda ono tak, że jedną ulicę przecina druga, z nakazem ustąpienia pierwszeństwa i znakiem STOP.
Zatem tak na logikę jest to skrzyżowanie drogi głównej z drogą podporządkowaną (przynajmniej na tym odcinku).
Chociaż z drugiej strony... na drodze "głównej" nie ma oznaczenia pierwszeństwa (i weź tu się zastanawiaj jak dojeżdżasz do takiego miejsca kto ma tutaj jechać pierwszy).
Co należy zrobić, żeby poprawić jakość jazdy i czytelność sytuacji na jezdni?
Z pewnością nie ustawić progi zwalniające tuż przed skrzyżowaniem na drodze z pierwszeństwem przejazdu, czyż nie?
Wygląda ono tak, że jedną ulicę przecina druga, z nakazem ustąpienia pierwszeństwa i znakiem STOP.
Zatem tak na logikę jest to skrzyżowanie drogi głównej z drogą podporządkowaną (przynajmniej na tym odcinku).
Chociaż z drugiej strony... na drodze "głównej" nie ma oznaczenia pierwszeństwa (i weź tu się zastanawiaj jak dojeżdżasz do takiego miejsca kto ma tutaj jechać pierwszy).
Co należy zrobić, żeby poprawić jakość jazdy i czytelność sytuacji na jezdni?
Z pewnością nie ustawić progi zwalniające tuż przed skrzyżowaniem na drodze z pierwszeństwem przejazdu, czyż nie?
organizacja_ruchu
Ocena:
20
(42)
poczekalnia
Skomentuj
(15)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historie o palaczach rzucających pety gdzie popadnie uświadomiła mi co widzę od jakiegoś czasu codziennie.
W okolicy marca tego roku do mieszkania naprzeciwko wprowadziła się rodzina. Wszystko wskazuje ze z Ukrainy, ale o narodowość ich nie pytałam. Nie rozmawiałam z nimi, oni tez rozmowy nie zaczynali, zwykłe „dzień dobry” na schodach i już.
Pani z tej rodziny wychodzi codziennie, kilka razy dziennie na ławeczkę pod blok na papierosa. Peta gasi o ławkę, rzuca pod nią i wraca do domu.
Śmietnik ma 2 metry obok.
I nie wiem czy jak zwrócę uwagę to następnym razem nie znajdę porysowanego auta albo wózka wysmarowanego czymś pskudnym…
W okolicy marca tego roku do mieszkania naprzeciwko wprowadziła się rodzina. Wszystko wskazuje ze z Ukrainy, ale o narodowość ich nie pytałam. Nie rozmawiałam z nimi, oni tez rozmowy nie zaczynali, zwykłe „dzień dobry” na schodach i już.
Pani z tej rodziny wychodzi codziennie, kilka razy dziennie na ławeczkę pod blok na papierosa. Peta gasi o ławkę, rzuca pod nią i wraca do domu.
Śmietnik ma 2 metry obok.
I nie wiem czy jak zwrócę uwagę to następnym razem nie znajdę porysowanego auta albo wózka wysmarowanego czymś pskudnym…
Papierosy
Ocena:
32
(68)