Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Poczekalnia

Tutaj trafiają wszystkie historie zgłoszone przez użytkowników - od was zależy, które z nich nie trafią na stronę główną, a którym się może poszczęścić. Ostateczny wybór należy do moderatorów.
poczekalnia

#90374

przez ~Katsuni ·
| było | Do ulubionych
Miałam bardzo dobrą koleżankę - dajmy na to Anię. Z Anią poznaliśmy się na studiach i trzymałyśmy się razem przez licencjat i magisterkę. Trzymały się z nami również 4 inne dziewczyny, ale po studiach każda poszła w swoją stronę i kontakt się poluźnił. Ja utrzymywałam bardzo luźny kontakt z Kasią oraz Basia, bo akurat do Basi miałam w miarę blisko z rodzinnej okolicy i zdarzyło nam się spotkać na kawę, gdy byłam w okolicy. Kasia wyjechała do Norwegii ale raz na ileś napiszę coś w odpowiedzi na jej relacje na Instagramie, czy życzenia urodzinowe/z innych okazji i z wzajemnością. Pogadalismy chwilę i tyle.

Ania pożaliła mi się, że nie ma kontaktu z nikim z naszej paczki. Przeżyła to bardzo, bo w jej ocenie, skoro kolegowałyśmy się we 4 na studiach, to nadal powinnyśmy mieć super kontakt po nich. Powiedziałam jej, że każdy ma teraz swoje życie, pracę i nikt nie przyjedzie specjalnie do naszego miasta, żeby posiedzieć z nami na piwku jak kiedyś.

Potem wyszło, że Basia bierze ślub. Ania oczekiwała, że dostanie na ten ślub zaproszenie, mimo że realnie nie rozmawiała z Basia od dłuższego czasu. Mi Basia tylko rzuciła, że będzie wychodziła za mąż więc pogratulowałam jej i życzyłam szczęścia.
Basia wrzuciła na Instagrama zdjęcia z wesela akurat w dzień, gdy widziałam się z Anią. Uznała to za bezczelne, że nie była zaproszona, a nasza inna koleżanka ze studiów tak. Zauważyłam,że one we dwie się przyjaźniły i nadal gdzieś wyjeżdżały razem, więc to chyba oczywiste, że była zaproszona. Ania uważała, że nie, bo nas Basia nie zaprosiła. Nie umiałam jej przetłumaczyć, że to że znamy się z jednego miejsca i kiedyś miałyśmy relacje, nie oznacza to, że będą one do końca życia.

Potem podobna historia wystąpiła z Kasią, z którą akurat przed ślubem udało mi się spotkać na kawę, gdyż sam ślub organizowała pod studencką miejscowością. Ania nie była wtedy zaknteresowana, bo musiałaby dojechać. Ja wsiadłam w pociąg i z Kasią pogadałam, dostałam zaproszenie do kościoła, gdybym chciała przyjść, bo wesele planowano jedynkę w gronie najbliższych. Z zaproszenia do kościoła nie skorzystałam ze względów religijnych ale wysłałam jej kartkę ślubną.
Ania miała pretensje, że jej nie powiedziałam o zaproszeniu, bo gdyby ona wiedziała, że ja nie przyjdę, to ona by poszła i czuła się oszukana, że ja sama pojechałam na to spotkanie.

Poza tymi dziwnymi jazdami z Anią spędzi się czas całkiem miło, ale w ostatnim czasie zaczęła robić się coraz bardziej irytująca. Gdy opowiadałam jej, że zaczynam przechodzić na własną działaność i mega się z tego cieszę, odpowiadała, że ona nie ma tyle szczęścia co ja i musi pracować za najniższą krajową. Już kilka razy poruszaliśmy temat jej pracy, gdzie stwierdzała, że jest słabo wynagradzana, a szef jej nie szanuje, ale jednocześnie nie chciała pracy zmienić. Gdy powiedziałam jej, że się zaręczyłam, ucięła temat i nawet mi nie pogratulowała. W końcu zwyczajnie odechciało mi się z nią spotykać, tym bardziej że cały czas ja musiałam do niej pisać czy się widzimy, a zamiast normalnej rozmowy, dostawałam jej żale z życia i to już o wszystko (o pracę, o mieszkanie, o rodziców, o znajomych, o kolejne randki i że umrze w samotności, o to że kupiła buty za 400 zł i o to ~wstaw dowolny powód ~). Ze spotkań z nią zamiast z czystą głową, wychodziłam zmęczona.

Podjęłam decyzję, że już więcej sam do niej nie napiszę. Złożyłam jej tylko życzenia urodzinowe i czekałam czy coś zaproponuje. Nic takiego nie nastąpiło. Jej jedyną interakcja ze mną były serduszka pod relacjami na insta (których to relacji nie wrzucam tak dużo). I tak czekałam miesiąc, dwa, trzy. Aż minęło jakieś 8 miesięcy.

W międzyczasie padła decyzja o ślubie. Stwierdziliśmy, że nie potrzebujemy wesela na 300 osób, a zadowoli nas mała skromna uroczystość, która przyspieszyliśmy że względu na wiek dziadka (l. 84) oraz jego problemy zdrowotne, a chcieliśmy aby był z nami w tym dniu. Także ostatecznie mieliśmy zaplanowaną uroczystość w urzędzie stanu cywilnego oraz kolację z mini imprezka na 35 osób. Raz wrzuciłam zdjęcie na relacje, że jestem w trakcie wybierania sukni ślubnej z mamą i kuzynką. No i o moim istnieniu przypomniała sobie Ania. Dostałam wiadomość: "Już czekam na moje zaproszenie, daj znać to się umówimy na jego wręczenie i winko ;) "

Odpisałam jej, że nie zapraszamy znajomych, a jedynie rodzinę i przyjaciół, więc przykro mi, ale nie dostanie zaproszenia. Kto miał dostać zaproszenie już je dostał.

Następna wiadomość to było suche "OK." i uznałam temat za zakończony. Jednak Ania dopiero zbierała siły. Wieczorem dostam serię wiadomości, gdzie według niej:
- jestem winna temu, że nasza przyjaźń się rozpadła (nigdy nie odczuwałam tej relacji jako przyjaźni, bo przyjaciółki mam dwie i skoczymy za sobą w ogień i to sprawdziliśmy w praktyce),
- nie interesowałam się jej życiem, tylko sama jestem karierowiczka nastawioną na sukces i pouczałam ją odnośnie jej życia i pracy, z której jest zadowolona (nie wiem co innego miałam odpowiedzieć na jej żale o słabą pensje, duży zakres obowiązków i komentarze z podtekstem seksualnym jej szefa, niż porada aby uciekała z tej firmy)
-celowo przestałam z nią rozmawiać, żeby zaoszczędzić na ślubie,
-nigdy nie zrozumiałam jej problemów,
Oraz wisienka na torcie: uważam się za lepsza od innych, bo jeżdżę drogim samochodem i odkąd go mam nie zadaje się z plebsem. Dla ciekawych ten drogi samochód do kia ceed w leasingu, więc nie moja ;)

Odpisałam, że przykro mi, że tak uważa i ma takie spojrzenie na naszą relację, bo ja dawałam z siebie wszystko aby nasz kontakt utrzymać. Podziękowałam jej za te lata i na kolejne oskarżycielskie wiadomości już nie odpisałam.

Jest mi trochę smutno, bo mam wrażenie, że ona strasznie się pogubiła i z mega pozytywnej osoby, zaczęła robić się zgorzkniała i z pretensja do świata. A pomocy nie chce.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (24)
poczekalnia

#90364

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kiedyś pod koniec ubiegłego wieku dokładnie 79 rok oglądałem film "Mad Max".
Jadąc ostatnio wypocząć na łonie natury przypomniał mi się.
Spotkałem na stacji paliw w Piekarach ludzi którzy tak się zachowywali jak ta banda motocyklistów z tego filnu.
Nie liczyli się z innymi ludźmi, ich pojazdy ryczały bo były bez tłumików, palili opony.
Na zwróconą uwagę o ich niewłaściwym zachowaniu chamskie odzywki typu s3,14erdalaj głupi chu..ju.
Policji akurat brak, i tak jest zbyt tchórzliwa aby się zająć tym nielegalnym zgromadzeniem (tak, aby było legalne należy uzyskać zgodę oraz zapewnić osobom trzecim przez organizatorów).

I tak się zastanawiam kiedy będzie odcinek: "Mad Max pod Kopułą Gromu".
I nie nazwę tego zachowania zbydlęceniem ludzi bo obrażałbym zwierzęta.
I proszę zastanówcie się, czy to ja jestem piekielny czy ci niby ludzie.
I dokąd dojdziemy pozwalając na takie zachowania. Pod Kopułę Gromu?

policja chamstwo agresja

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 13 (53)
poczekalnia

#90332

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiadomość niżej można potraktować jako rozładowanie frustracji – powoli kończą mi się nerwy.

Kupiłem wraz z narzeczoną mieszkanie w nowej inwestycji w jednym z większych miast w Polsce. Mieszkanie odebraliśmy pod koniec lutego. Wziąłem urlop na 2 tygodnie i wykończyłem ściany, położyłem podłogę oraz przygotowałem w podstawowym stopniu łazienkę – krótko mówiąc, doprowadziłem mieszkanie do stanu zamieszkiwanego. Reszta dorabiana jest na bieżąco – ot np. niedawno panowie zrobili nam obudowę wanny.

Podobnie jak ja zrobiło jeszcze kilka osób – i tak sobie mieszkamy od blisko 2 miesięcy.

Większość mieszkań stała i nadal stoi pusta. Na forum mieszkańców widzę, że ludzie często nie chcą odebrać mieszkania ze względu na np. drobne dziurki w tynku. Ich prawo... Ale czy warto czekać na dewelopera kilka miesięcy (bo tyle realnie oczekuje się do kolejnego "podejścia" do odbioru) z tak błahych powodów? Do tego część nabywców wzajemnie nakręca się na grupie osiedlowej, tworząc coś w stylu spirali hejtu.

W efekcie całkiem spora grupa osób mieszkania odebrała dopiero niedawno – bądź jeszcze w ogóle. Co gorsza, ci pierwsi z samym wykończeniem też się nie spieszą.

Niektórzy do wykończenia zatrudniają "fachowców", którzy nieustannie wiercą i walą młotkiem. Ale nie dzień czy dwa, ale np. 2-3 tygodnie, a rekordziści nawet ponad miesiąc. Czasem są to sami właściciele, którzy wątpliwej jakości narzędziami wiercą cały dzień jedną dziurę. Wiem, bo zdarzało mi się prosić ich kilkakrotnie o chociaż przerwę i widziałem, że męczą ciągle jedną rzecz.

Do tego dochodzi masa innych przyjemności jak niszczenie przez "fachowców" części wspólnej (porysowane szyby i ściany, pokruszone kafelki na korytarzu etc.) czy notoryczne łamanie ustalonego przez zarządcę czasu na prace głośne (8:00-18:00 i tylko w dni robocze). Zdarzało się nawet wiercenie udarem o północy.

Moim idolem został młody "inwestor", który kiepskiej jakości sprzętem wiercił całą Wielkanoc. Na moją prośbę o odpuszczenie na chociaż kilka godzin zaczął usprawiedliwiać się, że nie obchodzi katolickich świat (ja też nie, btw – po prostu chcę czasem odpocząć), a potem... Zatrzasnął mi drzwi przed nosem.

Maile do zarządcy nic nie dają, a ludzie zwyczajnie ignorują prośby już zamieszkałych sąsiadów.

I tak to sobie mieszkam na "placu budowy", słuchając nieustannego i bardzo głośnego wiercenia (jakby w mieszkaniu nie było nic innego do roboty...) oraz disco-polo puszczonego przez wykończeniowców.

Cóż zrobić? Wyprowadzić się z własnego mieszkania? Nie przekonuje mnie wizja niemożności odpoczęcia w ciszy wcześniej niż przed 22:00 bądź "przyzwyczajenia się" do hałasów o częstotliwości 90-100dB, jak już mi niektórzy sugerowali (stopery są na to za słabe).

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 35 (81)
poczekalnia

#90315

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja mama jako dziecko mieszkała w miejscu, gdzie bardzo ciężko było o pracę. Wieś położona z dala od dużych miast, niezbyt urodzajna. Dużo było takich wsi w latach pięćdziesiątych.
Z tego powodu społeczeństwo było bardzo kastowe - większość biedna, trochę bogaczy ze znajomościami i prawie nikogo pomiędzy. Rodzina mojej mamy była biedna. Dziadek był szewcem, lubił wypić, ale bardzo dbał o rodzinę. Pracował za trzech, żeby wszystkich utrzymać, mama często wspomina, że usypiała przy dźwiękach zelowania butów, a budziła się gdy dziadek już obrabiał pole.
Babcia zajmowała się domem, polem i dziećmi. Dzieci mieli dziewięcioro. Dużo, nawet jak na tamte czasy. Dzieci chodziły w starych ubraniach, często bez butów. Dziadkowie może i niewykształceni, ale babcia pilnowała, żeby jej dzieci się uczyły. Prowadzała do kościoła, przez cały rok zbierała torebki po proszku do pieczenia, żeby zapakować do nich na święta po parę cukierków dla swoich dzieci. Możecie sobie wyobrazić, jak cenne dla tak ubogiej rodziny były te cukierki.
Zarysowuję tło, żebyście zrozumieli, co poczuła pewnego dnia moja babcia. Mama została w szkole wzięta na bok przez nauczycielkę. Nauczycielka zwymyślała ją, że jest z tak wielodzietnej rodziny. Mama dokładnie pamięta jej słowa: "po co tej twojej mamie tylko dzieci. Nie stać ją, a ciągle z brzuchem chodzi. Dobrze by było, jakbyś umarła, to by mniej mieli na utrzymaniu. Kto to widział, tyle dzieci sobie narobić. Durna ta twoja matka, jak suka w rui."
Mama powiedziała o wszystkim babci. Babci zrobiło się przykro, ale nie skomentowała tego. Kazała córce o tym nie myśleć, tylko się uczyć, bo wiedzy nikt jej nie zabierze.
Tamta nauczycielka miała tylko jednego syna. Wypieszczonego i zawsze zadbanego. Zadbała o jego edukację i wysokie poczucie własnej wartości. Często siadał na progu domu, tak żeby widziały go inne dzieci i zajadał tabliczkę czekolady (rarytas, o którym większość dzieci mogła tylko pomarzyć) tak, jak gryzie się chleb.
Karma jednak musi istnieć. Parę miesięcy po rozmowie nauczycielki z moją mamą, jej syn postanowił pokazać innym dzieciom, czego mama nauczyła go o przewodzeniu prądu. Założył gumowe kalosze i wspiął się na drewniane słup, który przytrzymywał kabel z prądem. Tragedia stała się, gdy miał schodzić. Stracił równowagę i złapał ręką za drut. Ręką została na drugie

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 21 (55)
poczekalnia

#90265

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótka historia o tym jak zamarzyłam sobie drzwi przesuwane do szafy wnękowej.
Otóż moja szafa wnękowa ma bardzo niestandardowe wymiary, cały blok jest krzywy ( na 2 metrach 4 cm spadku), oraz sufit mam w falach ( pomiędzy dołem fali a grzbietem jest 20 cm). Decyzja padła więc na drzwiczki pod wymiar.
1) Pierwszy Fachowiec przyszedł, pooglądał, zrobił dobre profesjonalne wrażenie i zażądał też dobrej profesjonalne sumki, która równała się z moją obecną wtedy wypłatą.
2) Drugi standardowo umówił się i nie przyszedł, przestał również odbierać telefon.
3) Trzeci (piekielny) przyszedł spóźniony, od progu narzeka że 4 piętro bez windy ( była o tym mowa przy wstępnej rozmowie telefonicznej). Przy oględzinach dziury na szafę jęczał i stękał że się nie da, że badziew. Na każde zaproponowane przeze mnie rozwiązanie kręcił nosem że to wszystko jest krzywo i się nie da. Aż w końcu wywiązał się taki dialog.
Ja- Jeżeli ma Pan zamiar zarobić to proszę wymyślić jakieś rozwiązanie, chyba że ma Pan zamiar robotę s partolić to tam są drzwi ( sugestywnie pokazuje drzwi )
Pan 3 – Żegnam ( i sobie poszedł)

Koniec końców zamontowałam tam karnisz i powiesiłam ładną zasłonę która pełni funkcje drzwi.

drzwi do szafy

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (61)
poczekalnia

#90262

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nikt nie lubi jeździć drogami ozdobionymi żółtymi pudełkami radarów co kilka mil. Niestety, czasami trzeba.

I sama jazda nie byłaby denerwująca - ot, nastawiam sobie tempomat albo limiter i spoko jadę.

I byłoby spoko, ale sporą część kierowców czuje potrzebę nadmiernego zwalniania.
Autostrada, limit 70mph - zbliżamy się do kamery i na wszelki wypadek dajemy gwałtownie po hamulcach - tak do 65, czasem 60.

Droga do 60mph - Waze daje znać o kamerze - no to hamulec i 50.

Droga w mieście - standartowo 30mph - no to nagle okazuje się, że samochód przede mną, który jechał sobie spokojnie 32 - 33mph nagle jedzie 25...

I jeździj tu człowieku płynnie, jak kierowca przed tobą woli dać po hamulcach na wszelki wypadek...
Pół biedy, jak jest to stopniowe delikatne wytracanie prędkości - ale ile razy jeden z drugim się zagapi i urządza prawie że hamowanie awaryjne tuż przed kamerą.
Dodam jeszcze, że tuż za kamerą jeden z drugim - gaz do dechy - odrabia stracone 10 sekund...

Dobrze, że lubię swoje autko i zniżki i zawsze trzymam sensowny odstęp :-)

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 27 (59)
poczekalnia

#90238

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
InPost - rozumiem, że błędy zdarzają się najlepszym firmom, ale nie pamiętam kiedy ostatnio spotkało mnie tak tragiczne podejścia do klienta. Sam musiałem się prosić o rozwiązanie problemu powstałego z ich winy, a pani która teoretycznie miała mi pomoc tak naprawdę nie zrobiła nic oprócz zbywania mnie i okłamania.

W skrócie malutka paczka nadana 7.03. dnia 9.03. o 19:10 uznana została za gabaryt nie mieszczący się w paczkomacie :D Po wielu w większości bezowocnych próbach dowiedzenia się czegokolwiek konkretnego o powodach takiego stanu rzeczy, jak również tego kiedy mogę się spodziewać paczki staneło w końcu na tym, że w poniedziałek skontaktuje się ze mną kurier w celu ustalenia adresu odbioru. Nie wnikam po co jak przy zamówieniu paczki takowy podawałem. W sumie nie dowiedziałem się także kiedy samo doręczenie nastąpi. Ku mojemu zdziwieniu w poniedziałek 13.07. o 16:27 dostałem standardowego smsa, że paczka oczekuje na odbiór przez 48h w paczkomacie takim, a takim - plus oczywiście kod odbioru. Z tym, że nie był to "mój" Paczkomat tylko inny do którego mam prawie 3km. Po kontakcie na ich czacie na Facebookowym messengerze sprawa została przekazana gdzieś dalej. Po kilku/kilkunastu minutach na e-maila Pani z inpostu odpisała krótko, że z powodu awarii mojego paczkomatu wybrano inny najbliższy uwzględniając obłożenie. Warto zaznaczyć, że w promieniu 500m od miejsca zamieszkania mam conajmniej 3 inne paczkomaty i stacjonarny punkt odbioru, który jest ok 150m od "mojego" paczkomatu - to zawsze tam trafiały przesyłki gdy był on przepełniony/niesprawny. W kolejnym mailu do owej pani grzecznie zwróciłem uwagę iż taka odpowiedź mnie nie satysfakcjonuje gdyż nie tłumaczy to ciągłych zmian wymiaru przesyłki oraz wytłumaczyłem iż "mój" Paczkomat cały czas na ich stronie widnieje jako "dostępny". Dodałem także, że zawsze w przypadku awarii paczka trafiała na przechowanie do innego miejsca, ale później wracała do właściwego paczkomatu i o całej procedurze wyraźnie byłem informowany w smsie - co teraz nie miało miejsca. Na końcu poprosiłem o przeniesienie paczki do jakiejś sensowniejszej dla mnie lokalizacji lub w ostateczności wydłużenie czasu na odbiór. Pani odpisała dopiero na drugi dzień po moim drugim przypominającym e-mailu. Stwierdziła jedynie, że status gabaryty nadano błędnie, a nieodebrana paczka się przeterminuje i po 48h wróci na magazyn i będą PRÓBOWAĆ ją tam przechwycić. Czyli tak naprawdę nie wiem czy paczka do mnie trafi. W kolejnym mailu zarzuciłem jej zbywanie oraz okłamywanie mnie. Całość poparłem cytatami z ich regulaminu potwierdzającego, że:
- przekroczyli maksymalny czas na dostawę paczki
- nie zastosowali procedury dostarczenia itp. itd.
Zażądałem aby dostarczono mi paczkę zgodnie z regulaminem, czyli żeby po czasie przechowywania wróciła do wybranego przezemnie paczkomatu. Gdy mail pozostał bez odzewu wysłałem kolejnego proszącego chociaż o przedłużenie czasu odbioru gdyż, nie dam rady odebrać przesyłki z wybranego przez nich paczkomatu przed upływem czasu i boję się, że mi ona przepadnie. Dodałem, że mam nadzieję iż chociaż to dadzą radę ogarnąć gdyż przecież nawet w ich w aplikacji dla klientów jest płatna taka opcja. Dostałem znowu tezyzdaniową odpowiedź, że będą próbować przechwycić paczkę na magazynie gdyż nie mogą jej przedłużyć z racji iż może to zrobić tylko odbiorca ponieważ opcja jest płatna :D Nosz kurrrr... Czyli InPost nie potrafi przeterminowanej paczki dostarczyć zgodnie ze swoim regulaminem, a ja się muszę prosić żeby coś z tym zrobili. Ci natomiast nie dają żadnej gwarancji na dostarczenie przesyłki, a od owej babki nawet jednego przepraszam nie usłyszałem/przeczytałem. Do tego jeżeli chce mieć pewność odebrania przesyłki której nie potrafią mi dostarczyć to jeszcze mam dopłacać :D
Finał jest o tyle dobry, że na ich infolinii po krótkim wyjaśnieniu sprawy facet bez problemu przedłużył mi ZA DARMO czas na odbiór przesyłki (jednak da radę?). Na śledzeniu co prawda cały czas widniało, że upłynął czas na odbiór, ale paczkę mimo to odebrałem oczywiście z najmniejszej skrytki :D Aby nie było za przyjemnie i wrsoło tego koperta była jakby już raz otworzona i zaklejona taśma samoklejącą. Sprzedawca z którym miałem świetny kontakt zapytany o ten fakt twierdził, że raczej nie możliwe żeby pakowali w użyte już raz koperty ale pewności w 100% nie ma co się działo na dziale pakowania - wiec tego faktu nie reklamowałem.
Żeby było śmieszniej dzień później dzowoniła jakaś pani z inpostu pytając się czy przez przypadek nie odebrałem paczki innej osoby :D
Reklamacja z opisem sytuacji, jak również zlewania i okłamywania przez ich pracownice złożona, ale odpisali że zaistniała sytuacją wynikała z błędu operacyjnego, bardzo przepraszają itp. Oraz zapewnili, że dokładają wszelkich starań aby proces dostarczania przesyłek przebiegał prawidłowo itp. itd.

przesyłki InPost Paczkomat

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 18 (52)
poczekalnia

#90236

przez ~Autorkazhistorii90230 ·
| było | Do ulubionych
Jestem autorką wyznania #90230 o teściowej. Już nie dziwię się dlaczego tak mało osób chce dodawać tu historie, skoro wszyscy w komentarzach stwierdzili, że problem jest ze mną. Nie z teściową, która mnie nie lubi i twierdzi cały czas, że syn powinien trafić na kogoś lepszego, a swojego wnuka traktowała jak zwierzątko, które ma spełnić jej zachcianki. Z nią nie można rozmawiać, bo gdy próbowałam już kilka razy załatwić z nią sprawy polubownie, ignorowała to i robiła po swojemu. Do niej przemawia tylko krzyk. Jak powiem jej: mamo, Wojtek nie lubi jak się go buja, zostaw go i nie ucz takich zachowań, bo potem ja muszę go uspokajać, to nie reaguje. Jak krzyknę, że ma go zostawić, bo ja mam potem problemy, mam szanse że się zastosuje. Tak samo komunikuje się z nią mój mąż, bo inaczej do niej nie dociera.

Otóż kochani piekielni komentujący, moje dwie terapie z mężem, których się tak uczepiliście, wynikały z jego wychowania i totalnej chęci zadowolenia jego matki. Raz terapię zaliczyliśmy na początku naszego związku, gdy chciał wymusić na mnie bycie tradycyjna panią domu i wręcz zniechecał mnie do pracy. Do której i tak poszłam. Miał wtedy problem, że w domu nie jest posprzątane, a obiad jemy dopiero o 18 gdy ja go zrobię. Mówił mi, że moja praca i tak jest nic nie warta, bo on nas utrzymuje. I co najgorsze- jego mama tak robiła i była z ojcem szczęśliwa. Sprawa między nami była ciężka i terapia była ostatnią szansą. Na terapii wyjaśniłam mu, że model rodziny który on miał w domu nie jest dobry i w końcu dał się do tego przekonać i wziął się za swoje obowiązki domowe. I tak przez 5 lat nie było żadnych większych problemów w naszych związku.

Jego rodzice są po rozwodzie z przyczyn ojca. Rozwiedli się, gdy my już byliśmy małżeństwem. Mamuśka przeprowadziła się obok nas i zaczęła nadawać mojemu mężowi na jego ojca. Mówiła mu, że przez ojca zmarnowała sobie życie i to on jest winny tego, że się rozwiedli, bo miał kochankę, bo on jej mówił że jest tłustą świnią. Jednocześnie nie widziała problemu, żeby mojemu mężowi powiedzieć to samo. Mówiła mu, że gdyby ona go wychowywała sama, to by ją wspierał, a nie zmuszał ją do przeprowadzki na drugi koniec Polski (nikt jej nie zmuszał, po prostu mieszkania na wynajem u nas są tańsze niż pod Warszawą). Mówiła, że ojciec męża ją wywalił z domu (to był jego dom, do którego z oczywistych powodów nie dołożyła się ani grosza). I gdy tylko mój mąż nie pojechał z nią na zakupy, nie podrzucił do lekarza, bo miał inne zadania, wchodziła mu na psychikę. Ja starałam się mu te kontakty z matką utrudnić, bo widziałam że mój mąż zaczyna cierpieć. Sugerowalam teściowej że powinna isc do psychologa, bo sobie nie radzi w nowym swiecie. Mamuśka oczywiście zaczęła mi gadać, że chce go od rodziny odciąć i ona nie ma żadnych kłopotów. Zakazała mi wstępu do jej mieszkania i nagadała mężowi że chciałam ją pobić. Kłamala mu na mój temat, że widziała mnie z obcym facetem w parku jak się migdaliłam (tak, z moim kuzynem). Mąż był tak skołowany, że znowu poszliśmy na terapię, którą skończył sam indywidualnie.

I tak mogłam go, jak to jedna z użytkowniczek napisała, zostawić jak mi nie pasował, bo człowieka się nie prostuje. Ale ja go kocham i będę o naszą przyszłość walczyć. I jednocześnie będę chroniła mojego syna przez babcia, która jedyne co potrafi robić, to rozwalać życie innym albo stosować na nich przemoc psychiczną. Po ostatnich zdarzeniach jakie opisałam w tamtej historii, chyba babci dziecka podziękujemy, bo tamtą sytuację przeżyłam tak bardzo, że się popłakałam, s nerwy nie dały mi spać. I dopiero teraz mąż dojrzewa do decyzji aby ograniczyć jej kontakty z wnukiem, bo nie chciał naszego syna krzywdzić brakiem babci, ale też zaczyna dostrzegać, że to doprowadzi do czegoś złego.

Proszę, macie elaborat, którego nie chciałam pisać w porpzedniej historii, bo sam fakt, że ktoś narzuca swoją wizję wychowania, jest dla mnie nie do przyjęcia. Widocznie dla was jest ok.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 53 (107)
poczekalnia

#90220

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
"Klient nasz pannnn" jak w kabarecie mówił kabareciarz Wójcik.
Dzisiejsze czasy - patrząc nieco z boku na prawdziwą sytuację:
Normalna sytuacja - firma A robi dla firmy B usługę. Ale nagle firma B zaczyna rzucać kłody pod nogi , a to nie tak miało być , a to tu jest źle, a to... wymyśl sobie sam cokolwiek. Normalka - usługa wykonana, więc czas ( nie) zapłacić.
Tylko co ma w głowie " dowótca" firmy B, który codziennie zmienia zdanie? Codziennie! - dziś mówi " zrobicie tak i tak, a będzie świetnie", a na drugi dzień " co wy odpeer? Wczoraj nic nie mówiłem!".
A szef firmy A stara się ugiąć, bo jednak spora kasa utopiona.
Skąd się takie qrvy biorą?
(Miałem" przyjemność " rozmawiać z owym " dowótcą" - nawet współpracownicy z jego firmy się kpiąco uśmiechają, kiedy pada jego imię ( pochodne nieco od błazen ;) ).

Duże miasto wojewódzkie.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (50)
poczekalnia

#90198

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna piekielność podróżnicza z mojej bogatej historii. Onego czasu byliśmy w Argentynie, koło wodospadów Iguazu i na dzionek odwiedziliśmy Paragwaj. Kupa granicznych sklepów z fajnymi cenami, kieszonkowcy oczywiście, niezłe jedzonko w knajpkach. Najbardziej nam się podobało serwowanie piffa w styropianowych futerałach na butelkę, co by się tak szybko nie zagrzało. Jako, że nam to nie wystarczyło postanowiliśmy na trzy dni śmignąć do stolicy Paragwaju, czyli Asuncion. Podróż autobusem z trzema częściami Rambo na telewizorku była OK. Hotel w centrum miasta, przy nieczynnej stacji kolejowej też bez zastrzeżeń, aczkolwiek mieliśmy wrażenie przenosin do lat czterdziestych ubiegłego wieku. No to hajda na miasto i zwiedzanie. Jakoś tak, przy zachodzie słońca trafiliśmy na pałać prezydencki z obowiązkową statuą gostka na wspiętym koniu. Pałac jak pałac, pomnik typowy, ale na tyłach, na równinie nadrzecznej takie slumsy, jakich w życiu nie widziałem (a widziałem sporo). Kartonowe budy, góry śmieci, szczury widoczne gołym okiem - no dramat. No i jesteśmy przy pałacu prezydenckim, a ruch uliczny zero. Nie ma samochodów, żadnych przechodniów, dziwne. Jacyś ludzie nie mogli odpalić auta, pomogliśmy popchnąć, ale dalej pustynia. W końcu zgłodnieliśmy i zaczęliśmy szukać knajpy. O drogę nie było kogo zapytać, bo pieszych brak. Zagadaliśmy do jakiejś baby, ale ona tylko w guarani, a my w tym języku niegramotni. W końcu jest! restauracja, sądząc po menu dość droga. Niczewo, zamawiamy, spożywamy i pytamy kelnera czemu to takie wymarłe miasto. A on na to: bo proszę państwa te okolice to ekstremalnie niebezpieczne miejsce!!! A my, jak turyści z aparatami fotograficznymi na widoku i w ogóle ofiary łatwe do oskubania. Do hotelu wracaliśmy szykiem ubezpieczonym.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 15 (73)