Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Poczekalnia

Tutaj trafiają wszystkie historie zgłoszone przez użytkowników - od was zależy, które z nich nie trafią na stronę główną, a którym się może poszczęścić. Ostateczny wybór należy do moderatorów.
poczekalnia

#91580

przez ~NoIleMozna ·
| było | Do ulubionych
W mediach biją na alarm, że polskie dzieci są grube, nie ćwiczą na wuefie i że jesteśmy na szarym końcu Europy jak chodzi o sprawność fizyczną najmłodszych członków społeczeństwa. Gdy widzę takie materiały to mnie krew zalewa na stojąco - bo nikt nie zadaje sobie pytania dlaczego dzieci nie chcą ćwiczyć?

Do szkoły podstawowej szłam z łatką żywego srebra. Nie miałam czasu siedzieć ani jeść, bo zawsze gdzieś biegłam :) a w wakacje spędzałam 10-12h pod blokiem lub na placu zabaw. Wszystko było dobrze do momentu, aż nie poszłam do szkoły i na zajęcia wuefu. W ciągu pierwszego roku (przypominam, dziecko w wieku 7 lat) udało nam się wspólnie z nauczycielką od wychowania fizycznego - bo nie będę sobie takich sukcesów zawłaszczać - doprowadzić do mojego:
- lekkiego podtopienia ("już nie udawaj, potrafisz sama wypłynąć")
- niemalże złamania kręgosłupa ("no no, asekurujcie ją jak będzie stawała na rękach")
- niemalże uduszenia ("to ja szybciutko odbiorę w kantorku, a wy dalej ćwiczcie przewroty w tył")
- gipsu na prawej ręce (romans z nauczycielem innej klasy ćwiczącej na tej samej sali był ważniejszy)
- gipsu na lewej nodze ("to TYLKO piłka").
... i tendencja ta utrzymała się aż do końca klasy trzeciej. Ruch serdecznie znienawidziłam na długie lata, bo kojarzył mi sie tylko z bólem i poniżeniem, bo każde uszkodzenie było soczyście komentowane.
I tak miałam farta: nauczycielka chciała być kiedyś zabawna i rzuciła piłkę lekarska koleżance tak, jak rzuca się piłkę do siatkówki. Dziewczyna odbiła ją nadgarstkiem i do końca szkoły nie odzyskała pełnej sprawności.

W czwartej klasie miałam już zwolnienie, matka bała się że końca szkoły nie dożyję. Do dzisiaj mam staw rzekomy w biodrze i odczuwam czasami ból w uszkodzonych miejscach. Nigdy nie wpasowałam się w mądre tabelki z wyczynami ani olimpijskie wartości - także sorry, cmoknijcie mnie w pępek, moje dzieci na wuef chodzić nie będą, choćbym miała sama medycynę skończyć i zwolnienia im wypisywać. W wieku 32 lat moja kartoteka uszkodzeń jest dłuższa niż mojej babci, większośc intensywnie upakowana w lata ćwiczeń szkolnych.

Do ruchu wróciłam już jako późna nastolatka - z wielką miłością chodziłam na każde możliwe zajęcia ile tylko się dało, bo nikt nie oceniał czy skaczę wyżej czy biegam szybciej niż Kasia z trzeciej be. Mógły mieć z tym związek okulary, które musiałam zdejmować na lekcję, więc nie widziałam dobrze kosza, mógł mieć z tym związek tez fakt że to bardzo nie tędy droga.

Nie miałam nadwagi i nie mam. Dajcie już spokój tym dzieciakom i przestańcie pastwić się nad tymi smartfonami - sami im je dajecie dla świętego spokoju. Może czas się zastanowić nad tym, ile powinny kosztować dla dzieciaków zajęcia dodatkowe w miejscu, gdzie sprawia im to przyjemność a nie jest formą tortur dla tych mniej sprawnych.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 46 (90)
poczekalnia

#91571

przez ~tatypiara ·
| było | Do ulubionych
Ci co mnie znają, wiedzą że cierpliwość mam ze złota. Ale mam niestety parę zapalników które zapalają mnie do żywego.

I ja jako posiadacz jak i psa, i jak i roweru - najbardziej odpalają mnie dwie grupy społeczne - psiarze i rowerzyści. I to na tej 1szej grupie się skupie.

Mam wrażenie że mogłabym historyjkami zapełnić dobry notatnik, jednak te które najbardziej zapadły mi w pamięć zamieszczę poniżej.

Mam z partnerem psa ze schroniska. Absolutnie nie dogaduje się z żadnymi psami. Jeżeli pies jest wielkości naszego 11 kilogramowego kajtka, to niestety skończyć może się to dość krwawo. Z dużymi psami jest nieco inaczej, o tym za chwilę.

Pies jest ewidetnie skrzywdzony prawdopodobnie bezdomnoscia w wieku szczenięcym, i nie dopuszcza do siebie zadnego psa, powoli jednak przestaje reagować na psy sąsiadów, gdyż mu się troche "opatrzyły". Jednak na co twoje wysiłki w pracy z psem jak posiadacze psów to debile?

Obiekt "nad zalewowy", ogromny park, mnostwo ludzi. Nasz kajteusz na smyczy, zawsze, blisko nogi. Szybko "uspakajany" gdy prowokuję jakąś wymiane szczeków. I wchodzi on, cały na biało, z dwoma rasowymi psami, jeden w typie labradora, a drugi z tych "ładnych" polujących. Widzę jak psy, bez smyczy, lecą na naszego kajtka.
Zaczynamy się wydzierać do wlasciciela ktory NIE KWAPI się pospieszyć z pomocą, zeby poprostu psy od nas zabrał. Z racji tego że psy są sporo wieksze od naszego burka, to pies nie zareagował w zaden agresywny sposob. Pies jest w szoku. O ile labrador zaszkodzilby bardziej mnie (gdyż poprostu zaczał obijać się i o naszego psa, i głównie O MNIE) to ten drugi pies niestety zaczął robic sie agresywny. Własciciel, na oko w podobnym, badz nieco młodszy od nas (poniżej 30tki) nie potrafi z partnerką złapać zadnego z naszych psów. Sytuacja mega stresująca, głównie dla naszego psa.

Czy przeprosil? Czy byla jakas refleksja? Ależ skąd, jeszcze uslyszelismy ze jestesmy "po...", bo mój partner MIAŁ CZELNOSOSC nie wytrzymać i skomentować dosadnie ze JEZELI NIE OGARNIASZ PSA, to trzymasz go smyczy.

Ja jestem jednak tego zdania ze psa w miejscu gdzie znajduje sie wieksza grupa (juz nawet nie tylko zwiazana z psami) to pies powinien ZAWSZE być na smyczy. Oni myślą ze ich psiaki (ktore nomen omen nie sa niczemu winne) SA TAK OSLUCHANE ze na kazdą komende przecież się wrócą do nogi. No, własnie nie. Pies jest nieprzewidywalny.

Dla równowagi dodam ze obok zalewu, byla duza grupa ludzi z psami, i jeden z tych "ciapciakowatych" mial zakusy zeby do nas sie przespacerowac. Ale jednak wystarczylo jedno "Pimpek, nie wolno", i pies zareagował jak w zegarku.

I jakby ja ludziom z psiakami nie zabronie, np, w obiekcie oddalonym od "miasta", puscic takiego nieagresywnego, w miare ogarnietego psa bez smyczy. Nie każdy ma gdzie psa wybiegać. Tyle ze gdy w terenie zalesionym zostalismy "zaatakowani" przez Spaniela, to wlasciciel chciał nam do stóp z przeprosinami się kłaniać. Chwile sie postresowalismy, ale z racji tego ze piesek byl dużo wiekszy od naszego (wiec nasz nie reagowal) to sie okazal psem bardzo delikatnym, poprostu chcial się "obwąchac". Jednak wlasciciel poprostu przeprosił, takie sytuacje sie zdarzają i zdarzac będą. Trzeba poprostu nie być cymbałem.

Sytuacja z przed paru dni jednak dobitnie mi pokazuję ze jednak tych cymbalińskich jest dużo więcej, i na posiadanie psów powinny być wydawane pozwolenia.
Ogródki działkowe. Obok ogródka mojej mamy, córka sąsiadów ma psa podobnych gabarytów do naszego, tyle że pies jest ewidetnie z tych "na kaczki" (zapewne rasowy, ale niestety nie kojarze nazwy) W skrócie: pies barczysty, zbity. Nie wyższy, ale napewno dużo cięzszy od tej naszej podróby corgiego. Ogródki (a wlasciwie ich alejki) to nie miejsce na puszczanie psa (i na dodatek agresywnego, bo tego psa nie znam przeciez "od dzis") Gdyby nie to ze mój partner zlapal i niemal "obwiesil" naszego na smyczy i odsunal w ostatniej sekundzie (a wychodzilismy juz z terenu dzialki do samochodu oddalonego od furtki o jakies 10 krokow) to mogliśmy mieć juz po psie. I posluchajcie mnie, ja jestem osobą wyrozumiałą - mógl pies poprostu wybiec przez przypadek, czlowiek sie zamysla, nie zawsze wszystko jest jak "w idealnym swiecie". Sasiadka odgonila go, ale czy padlo "przepraszam"? Oczywiscie ze nie.

Moją poprzednia kundelkę "zaatakowal" (okazal sie bardzo mlodziutkim psem ktory tylko chcial sie bawic) boxer, a ze ona nie byla w ogole agresywna wobec psow, piekielnoscia byl bardziej fakt ze ten pies wyrwal sie starszej kobiecie, i po drodze z impetem zaliczyl z 5 kałuż i pies narobil MI wiecej szkody, niz mojej suczce. Finalnie ta Pani nie umiala nawet zlapac tej smyczy, więc rzucilam smycz mojej na ziemie i zlapalam jej psa. Bylam cala w blocie. Przepraszam? Dziękuje? Ależ skąd.

A historii z Grażynkami ze swoim pudlem/yorkiem/shitsu/maltanem gdzie na polnej drodze widze z daleka (ten nasz na małe psy dostaje szczegolnej piany na pysku) i proszę grzecznie zeby wziela psa na smycz albo na ręce i slysze
"Ale po co? Ona sie chce tylko pobawić/powąchac"
"Ale nasz nie chce." nie zliczę. Oczami piekielnej wyobrazni widze ze bogu ducha winny maltanczyk o srednicy szyji jakies 5cm zostaje poprostu tak zraniony ze być może śmiertelnie, przez naszego psa - to my bedziemy osadzeni o posiadanie "diabelskiego psa". Tyle ze nasz absolutnie nigdy nie jest puszczany luzem. Ba, nawet smycz ma często i gesto poprostu zwiniętą na krotko, zeby nie daj boze zza winkla nie wyskoczyl jakiś york z awanturą.

A ile się nasluchalam jak "psie aniołeczki" wlatują na sciezkach rowerowym ludziom pod kola. Ludzie lamią rece i nogi, bo jakiś cymbal musi swojego pupila zawsze puscic wolno.

I naprawde, jestem osobą wyrozumialą. Nie wymagam by w terenie lasu kazdy z tą smyczą zasuwał. Wiele ludzi, widzac ze przystajemy "czekajac", zapina psa bez mrugniecia okiem. Chce by sluchali naszych prosb zeby zapiac psa - bo to czesto dla dobra ICH psa. Nasza kajtczyna wyglada niepozornie, ale ma naprawde mocny, agresywny zacisk (mam piękne pamiątki z poczatkow naszej przygody) Zeby w razie takich sytuacjii umieli za swoje niedopatrzenie - przeprosic.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 37 (67)
poczekalnia

#91558

przez ~Smutnatorciara ·
| było | Do ulubionych
Ja się chyba juz poddam. Jestem cukiernikiem hobbystą, przekułam pasję w zawód. Tak mija 5 rok. Robię, co mogę, szkolę się na własny koszt, tak było jest i będzie. Mimo że jestem coraz lepsza estetycznie, mam dużo pomysłów próba przeforsowania czegoś niebanalego przez świat polskiego cukiernictwa mnie dobija. Nie bo ludzie nie kupią, nie bo za drogie bedzie.... Wymieniać można bez końca. Sztuczne ciasta z prochu są wszechobecne. Nawet ucierane! Mobbing, brak czasu dla siebie i marna kasa to jedyne, co dostałam za pasje i zaangażowanie. Czuje frustrację. Chyba czas zmienić znów zawód, ale nic innego nie sprawia mi takiej radości. Pomysłu na siebie nie mam. Mam 30 lat czuję pustkę. Nie mam nic. Mieszkam na wynajętym, na kredyt mnie nie stać, dzieci brak z tego samego powodu. Chciałam się wyżalić.

Śląsk

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 25 (81)
poczekalnia

#91554

przez ~Rip ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w jednej ze sieciowek w galerii. Polityka naszej firmy wygląda tak, że każdy klient przed wejściem do przymierzalni musi mieć sprawdzone rzeczy. Praktycznie na co dzień mierzymy się z tekstami, że traktujemy ich jak złodziejów. Standard. Jeden facet zapadł mi bardzo dobrze w pamięci... Stałam z koleżanką razem na przymierzalni, próbując odkopać się z rzeczy zostawionych przez klientów. Podchodzi pan z butami (których też nie można wnieść do kabiny) i kilkoma koszulkami. Powiedziałam kulturalnie dzień dobry i przekazałam tą informację j się zaczęło. Pan najpierw nas zwyzywał kto to wymyślił, że on chce przymierzyć te buty i koniec. Po którejś z prób bycia w dupe miłym dla niego i przekazania mu prostej informacji, zdenerwował się do tego stopnia, że butami które miał w ręku zaczął w nas rzucać i wybiegł ze sklepu

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 23 (61)
poczekalnia

#91551

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na temat pomagania Ukrainie. Wiem temat rzeka. Ale firma kolegi z celów podatkowych kupiła i podarowała do UKR wóz terenowy coś w stylu Hummera. Ale chcąc pokazać iż wóz działa na froncie zainstalowała GPS z przekazem danych satelitarnym tzn nie musi być GSM byle widać niebo wyślę dane.

Wóz jeździ po Kijowie

Pomoc

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 24 (74)
poczekalnia

#91550

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkanie w centrum miasta to marzenie wielu osób. Dla mnie i mojej dziewczyny również było to wielkie wydarzenie – wynajęliśmy piękne, nowoczesne mieszkanie na jednym z nowych osiedli. Wszystko wydawało się idealne, dopóki nie poznaliśmy naszej sąsiadki z dołu – pani Barbary.

Już od pierwszego dnia zamieszkania zaczęły się problemy. Ledwo rozpakowaliśmy kartony, a do drzwi zapukała starsza pani z miną, która zwiastowała kłopoty. Bez żadnego „dzień dobry” czy pytania, zaczęła od oskarżeń: „Wy młodzi myślicie, że możecie tu robić, co wam się podoba! To jest ciche osiedle, nie życzę sobie hałasu!”

Było południe. Dosłownie nic się jeszcze nie działo, poza rozpakowywaniem rzeczy. Przeprosiliśmy, choć nie było za co, i obiecaliśmy, że postaramy się być cicho. Myśleliśmy, że to załatwi sprawę. Niestety, to był dopiero początek piekła.

Każdy dźwięk, nawet najcichszy, stawał się dla pani Barbary pretekstem do interwencji. Przesuwanie krzesła? Pukanie do drzwi. Śmiech podczas wieczornego oglądania filmu? Telefon do administracji. Kiedy raz przyjaciele przyszli do nas na kolację, ledwo zdążyliśmy zjeść przystawkę, a już mieliśmy policję na progu. Pani Barbara zgłosiła „imprezę zakłócającą porządek”. Policjanci byli bardziej zmieszani niż my, ale niestety, musieliśmy przerwać spotkanie.

Kulminacją była sytuacja, która wydarzyła się pewnego ranka. Wracałem z siłowni i zobaczyłem, jak pani Barbara rozmawia z naszym właścicielem mieszkania. Nie zwracając na mnie uwagi, opowiadała mu, że "młodzi ludzie" z mieszkania nad nią urządzają "nocne orgie", przyjmują narkotyki i sprowadzają „podejrzane typy”. Stałem osłupiały, słysząc te absurdalne oskarżenia.

Właściciel patrzył na mnie niepewnie, ale zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, pani Barbara dodała, że widziała mnie kilka razy „jak przemycam coś w torbie” – prawdopodobnie „narkotyki”.

Moją „torbą” była torba z laptopem, a „przemycanie” to codzienna droga do pracy. Jednakże to, co było najgorsze, to fakt, że właściciel – człowiek miły i do tej pory rozsądny – zaczął brać jej słowa na poważnie. Zaczął mi insynuować, że "woli być ostrożny" i że "może lepiej, żebyśmy poszukali innego mieszkania, bo nie chce problemów z sąsiadami".

W efekcie, mimo braku jakichkolwiek dowodów na te absurdalne oskarżenia, musieliśmy wyprowadzić się po kilku miesiącach mieszkania w miejscu, które miało być naszym azylem. Dla własnego spokoju, nie chcieliśmy już walczyć z tą piekielną sąsiadką. Najbardziej bolesne było to, że jeden toksyczny człowiek potrafił tak skutecznie uprzykrzyć nam życie.

Morał? Nigdy nie wiesz, kiedy los postawi cię obok piekielnej osoby. I że czasem wyprowadzka jest jedynym sposobem na odzyskanie spokoju

Tą historię wymyślił ChatGPT

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 47 (97)
poczekalnia

#91548

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
El Adrenalinka

Przestrzegam, to historia dla ludzi o stalowych nerwach, a nie dla tych, których empatia wypada w testach ponadprzeciętnie.

Brat mojego znajomego, Rafał, był osobą, której nie sposób było przeoczyć. W naszym miasteczku, liczącym ledwie osiem tysięcy mieszkańców, znał go każdy. Już w czwartej klasie szkoły podstawowej dołączył do OSP i od razu wyróżnił się zapałem, odwagą i entuzjazmem, które go cechowały. Rafał był człowiekiem orkiestrą, wszędzie go było pełno. Nie zdążył założyć rodziny, ale mając 26 lat, wciąż miał czas na kolekcjonowanie doświadczeń.

Niedaleko naszego miasta znajdował się ośrodek dla dzieci z trudnych domów – „pensjonat”, jak zwykliśmy go nazywać. Choć oficjalnie był to rodzinny dom dziecka, nie poprawczak, dzieciaki z tego miejsca trzymały się raczej na uboczu, tworząc zamkniętą grupę. Znałem to miejsce dobrze, spędziłem tam rok jako wolontariusz, próbując pomóc dzieciom, które przeżywały rozłąkę z rodzicami, pomimo że niektóre z nich doświadczały od nich przemocy czy zaniedbania. Serce pękało, gdy widziałem ich ból. Tylko dzięki ciężkiej pracy terapeutów udawało się utrzymać te dzieci w ryzach. Rafał również poświęcał się, by angażować i wspierać dzieci z „pensjonatu”.

Pewnego dnia, tuż przed zakończeniem roku szkolnego, Rafał wziął udział w wyjeździe do Cetniewa, na Mistrzostwa Polski Rodzinnych Domów Dziecka. To była coroczna, wyczekiwana przez dzieci impreza. Podczas zawodów jeden z naszych podopiecznych, siedmioletni chłopiec, został przypadkowo trafiony piłką prosto w klatkę piersiową. Lekarz stwierdził, że nic poważnego mu nie dolega, więc po kilku godzinach ze spokojem wrócili w drogę powrotną.

Gdy byli już zaledwie 50 kilometrów od domu, chłopiec nagle stracił przytomność. Autobus zatrzymał się na poboczu ekspresówki. Rafał, nie tracąc zimnej krwi, wziął dziecko na ręce, wyniósł na tył auta i zaczął resuscytację. Scena jak z horroru – mały chłopiec gasnący na oczach kolegów i wychowawców, a Rafał walczył na jezdni o jego życie z heroiczną determinacją.

Wtedy, w niespełna dziesięć minut później, z pełną prędkością nadjechał biały sportowy mercedes. Uderzył z ogromnym impetem, prosto w Rafała. W ostatniej chwili Rafał zdołał odepchnąć dziecko, sam zostając zmiażdżonym na miejscu. Mercedes, prowadzony przez znaną prezenterkę telewizyjną, roztrzaskał się o tył autobusu, ciężko raniąc sześć osób. Ona wyszła z tego bez szwanku, ubrana we włoską, wspaniałą kreację, spieszyła się na konferencję FRIK MMA, tak ukochaną wówczas przez miliony Polaków.

To była masakra – krew, ranni, a kierująca pojazdem gwiazda wyszła bez uszczerbku. Potem była główną bohaterką tabloidów przez ponad pół roku. „Dramat królowej rozrywki”, "firmy zrywają kontrakty - czy to koniec wielkiej kariery?" „Czy spędzi święta w areszcie?” – brzmiały nagłówki. Ale o ofiarach, ich cierpieniu, o Rafale, który zginął jak bohater, nikt nie wspominał tak ochoczo. Chłopiec, którego ratował, również nie przeżył. Okazało się, że uderzenie piłką wznowiło uraz płuc z dzieciństwa, kiedy to jego ojczym pobił go, gdy miał zaledwie trzy miesiące. Od tamtej pory mieszkał w „pensjonacie”.

Czas leci, minęło pięć lat i mogę spojrzeć na to wszystko z dystansu. Gwiazda, która ostatecznie spędziła w areszcie zaledwie 48 godzin, wyszła z tego bez większego szwanku. Jej obrońca, znany jako adwokat celebrytów, znalazł precedens prawny, który pozwolił jej uniknąć odpowiedzialności. W końcu była trzeźwa, a to, że przez moment zapatrzyła się na ekran telefonu, było uznane za ludzki błąd. (Dalekowschodnie narzędzie ogłupiania społeczeństw złapało również ją w swoje macki...)

Nie mogę jednak powstrzymać frustracji, widząc, jak ta sama gwiazda wydaje książkę pod tytułem „Adrenalina – opowieść o życiowych lekcjach i trudnej walce o powrót na szczyt.”. Recenzenci rozpływają się nad głębią jej przemyśleń, nad jej „heroiczną” walką z depresją i nad konsekwencjami, które, jak sugerują, byłyby trudne do udźwignięcia dla przeciętnego Kowalskiego. Po premierze książki, gwiazda stała się inspiracją dla tysięcy matek, które codziennie zmagają się z niesprawiedliwością losu. Przypomina się przy tym, że w czasie tej „trudnej walki” wychowywała swojego wspaniałego synka, Dżefersona. Nikt jednak nie pyta o Rafała, dało się słyszeć opinie "co ten szaleniec robił z dzieckiem na środku drogi".

Książka „Adrenalina…” sprzedała się w ponad 120 tysiącach egzemplarzy w Polsce, a po przetłumaczeniu na arabski zdobyła kolejne 65 tysięcy nabywców w Dubaju. Wydał ją tam pewien przedsiębiorca dotkliwie i brutalnie potraktowany przez polski wymiar sprawiedliwości, by zwrócić uwagę światowej opinii publicznej na łamanie praw człowieka w Polsce. Gwiazda nie dała się złamać, a po niespełna pięciu latach, jeden z głównych nadawców telewizyjnych przyznał jej własne show.

mam pisać dalej czy rozumiecie?

celebryci

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 48 (112)
poczekalnia

#91541

przez ~pocztowki ·
| było | Do ulubionych
Zdarzyło się to kilka miesięcy temu, kiedy przeglądałem media społecznościowe i natrafiłem na wpis kobiety, która zbiera pocztówki z całego świata. Opowiadała, jak pasjonuje się kolekcjonowaniem, jak bardzo cieszy ją każda nowa kartka, i jak ma na półkach już setki różnych egzemplarzy. Zainteresowało mnie to, bo sam miałem kilka pocztówek, które mogłyby wzbogacić jej kolekcję, więc postanowiłem zrobić jej małą niespodziankę.

Napisałem do niej, że chętnie wyślę kilka pocztówek, jeśli tylko poda mi adres. Odpowiedź przyszła szybko, ale zaskoczyła mnie. Kobieta poprosiła, żebym wysłał pocztówki paczkomatem na jej koszt. Nie wspomniała nic o pokryciu kosztów wysyłki czy nawet o tym, że paczkomat to nie najtańsza opcja. Zamiast tego, od razu założyła, że to ja powinienem zapłacić za wszystko.

Poczułem, że coś tu jest nie tak. Z jednej strony, zrozumiałbym, gdyby po prostu poprosiła o pocztówki i podała adres, na który mogę je wysłać tradycyjną pocztą. Ale paczkomat? I to jeszcze na mój koszt? Cała ta sytuacja wydała mi się dość roszczeniowa. Przecież to ona prosiła o kartki, a nie ja jej narzucałem swoją pomoc.

Ostatecznie, zrezygnowałem z wysyłki. Mam wrażenie, że niektórym ludziom, nawet w tak błahych sprawach, brakuje podstawowej wdzięczności i zrozumienia. Jeśli naprawdę zależy jej na tych pocztówkach, to czy nie powinna być choć odrobinę bardziej elastyczna i wdzięczna? Niestety, jej podejście sprawiło, że straciłem całą ochotę na dalszy kontakt.

internet pocztówki

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (45)
poczekalnia

#91538

przez ~skolowana ·
| było | Do ulubionych
Zacznę od tego, że zawsze myślałam, że mój mąż jest "inny niż wszyscy". Jak koleżanki mi się żaliły, że ich partner ogląda się za innymi kobietami na ulicy albo instaluje potajemnie tindera, myślałam sobie, że mnie to nie dotyczy. Do dzisiaj. Jesteśmy z mężem razem 10 lat jako para, małżeństwem jesteśmy 5 lat. Wczoraj byliśmy u znajomych na grillu, obydwoje trochę popiliśmy i jak wróciliśmy do domu to ja od razu poszłam spać. Dziś rano się obudziłam i zauważyłam, że między mną, a mężem leży jego telefon i ekran jest odblokowany. Wzięłam go do ręki, bo chciałam wygasić ekran i spojrzałam co jest na ekranie. A tam jakiś czat i pierwsza wiadomość od usera o kobiecym imieniu. Weszłam w tego czata i przeczytałam masę sprośnych wiadomości, które mój mąż wymienił z tą osobą dzisiaj koło 5 rano. Aż mnie zmroziło. Zajrzałam w kolejne czaty, w sumie było ich chyba z 30, z czego wiele to były zaczepki ze strony mojego męża w stylu "hey cute", "hey beautiful" itd. W wielu czatach mój mąż pisał "i'm horny" i "send more pics" oraz wysyłał emotki bakłażana i kropel, chyba wszyscy z grubsza wiedzą o co chodzi. Wszystkie te czaty odbyły się na aplikacji Badoo, mój mąż nie ma jej zainstalowanej ale wszedł na nią przez tryb prywatny w przeglądarce. Miał tam też otwartą kartę z poczty o której nie wiedziałam i widziałam, że wielokrotnie wykupywał na tej apce konto premium. Co mnie najbardziej zszokowało to to, że mój mąż czatował w osobami w stylu ladyboy... Jak się poznaliśmy to miał czasami homofobiczne teksty, krytykowałam go za to, bo osobiście uważam, że każdy ma prawo kochać kogo chce, ale nie sądziłam, że za jego homofobią kryje się człowiek, który czatuje z ladyboyami i pisze w nich, że ogląda porno z takimi ludźmi i jest na nich napalony... Nie wiem co mam robić, wybaczcie ewentualne błędy ale jestem naprawdę skołowana. Wiem, że brzmi to jak wyznanie z jakiejś stronki typu anonimowe wyznania, ale naprawdę czuję się, jakby mnie poraził prąd. Wiem, że będę musiała z nim o tym porozmawiać ale w tym momencie jeszcze zbieram siły. W ogóle nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby buszować w jego telefonie, on ogólnie zna mój pin do odblokowania ekranu, natomiast ja jego pinu nie znam i gdyby nie ten odblokowany ekran dziś rano to żyłabym sobie dalej w słodkiej nieświadomości. Nie piszę tego, bo szukam porad, po prostu musiałam to z siebie wyrzucić bo na razie nawet nie wyobrażam sobie, żebym miała o tym pogadać z kimś bliskim...

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 27 (67)
poczekalnia

#91530

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako wiekowy dość gostek zmieniam miejsce pobytu mietkiem w245 z rocznika 2006 i mam przebieg 173000. Mało, bo z racji wieku nie szaleję na dużych dystansach. Od lat ubezpieczam się (z lenistwa) w tej samej firmie z czwórką na końcu i po niezbędnych negocjacjach (rankomat) za OC/AC płacę około 1200 za rok. Tyle wstępu.
Mój syn jeździ Corollą prawie równie wiekową (wartość około 7 kafli), choć staruszka dobrze się trzyma, ale codziennie pokonuje około 70km.. Trzeba było babcię ubezpieczyć. No, cóż do ubezpieczyciela z czwórką. telefonik i system wygenerował ofertę. I teraz trzymamy się stołu! Za samo OC 19663 złot. e. Nie, to nie błąd. Prawie dwadzieścia tysięcy za strupla wartego siedem. Rozmowa z konsultantem: To system. Ale dlaczego? Owszem, straciłem prawko na trzy miesiące za prędkość w zabudowanym, ale już odzyskałem. Jedna szkoda (niezawiniona) w czasie ostatnich sześciu lat... Jeszcze jeden telefon i inny konsultant i ta sama wygenerowana kwota. No chyba komuś odbiło. Prawie trzykrotna wartość ubezpieczenia w stosunku do ceny wozidełka. A co w innych towarzystwach? Prawie to samo, tylko przecinki na innych miejscach. Maks to 900. Czyli kogoś porąbało. Pozdrawiam społeczność.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 16 (60)