Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#75112

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak być złodziejem w biały dzień.

Dostałem garaż w spadku. Nieotwierany od roku.
Po otwarciu zaśniedziałej kłódki przywitały mnie pajęczyny, ściana narzędzi i kabel wystający ze ściany, który był tam nieużywany od czasów zbudowania bloku.

Po jakimś tygodniu od przyjęcia spadku przyszło pismo od zarządu, który wykupił budynek, że muszę zapłacić.
Za prąd od garażu. Prąd "magicznie" używany od grudnia 2015, kiedy to według prawa garaż zaczął być "niczyj" by suma sumarum stać się "mój".
Kolega prawnik, więc zdjęcia porobiłem, pismo że niemożliwe by był używany prąd z nieotwartego garażu, gdzie kabel ze ściany sromotnie zwisa od 1975- wysłałem.
No zaakceptowali.

Ale wysłali następne pismo.
Że mam zapłacić za ogrzewanie od metra GARAŻU. Tak, garażu.
Odpisałem załączając zdjęcia, że nie mam grzejnika jak każdy standardowy garaż i komórka w ich bloku.
Stwierdzili że ok..., ale w takim razie mam dorzucić się do części wspólnej. I zapłacić za ogrzewanie, skoro mam garaż w bloku, bo w takim razie na pewno korzystam z klatki schodowej.
Oni mają plany budynku, widzą co gdzie jest, a czego nie ma. Widzą, że garaż nie ma nijak połączenia z klatką schodową i piwnicą.
I ja mam po raz kolejny IM UDOWODNIĆ, że nie wjeżdżam do garażu przez klatkę schodową i część wspólną.

Gdyby nie fakt, że robi mi te wszystkie pisma ziomek za czteropak, płaciłbym nie 20 złotych, a 20 stówek.
Dodając kasę za znaczki, koperty, druki, pisma jednej i drugiej strony, wywaliłem około 200 stówy na bezsens pisania i rozwijanie nałogu alkoholowego mojego prawnika.

Dokąd tak będzie? Aż się Januszom w garniturkach znudzi?

spadek

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 350 (404)

#75507

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie ma jak wszelkiego rodzaju "akcje społeczne" sieciówek.

Popularna sieciówka drogeryjna na R od dłuższego czasu promuje się akcją "Mamy mają pierwszeństwo". W skrócie: kobiety w widocznej ciąży i matki z dziećmi do lat 2 kupują "bez kolejki".

Z racji radosnego pomieszkiwania na totalnym wygwizdowie jedynie jeden punkt tej sieci mam względnie blisko.
W pierwszej ciąży przekonałam się, że panie w "moim" sklepie dostają nagłego ataku wybiórczej ślepoty, jak tylko pojawiałam się w tej drogerii. Niemniej na tamtym etapie byłam jedynie w ciąży, więc moje wizyty były raczej sporadyczne. Poza tym nie jestem zwolenniczką robienia z siebie świętej krowy i nie robiło mi odstanie tych 5-10 min w kolejce (zawsze min. 4-5 osób).

Tak samo nie robiła mi za bardzo konieczność ustawienia się w kolejce, jak z moją niespełna roczną latoroślą pojawiałam się w ich progach - zdecydowanie częściej, jako że "przetwarzanie" młoda ma na dość wysokim poziomie zaawansowania, a ich "autorskie" produkty są i niezłej jakości, i w fajnej cenie. Niemniej młoda spokojna, zadowolona, że coś się wokół niej dzieje, to i ja mogę odstać, po co robić aferę.

Sprawy ostatnio się pokomplikowały nieco bardziej. Zaszłam w drugą ciążę, która już jest dość zaawansowana. Oczywiście panie w obsłudze nadal wybiórcza ślepota, ale wzorem pierwszej ciąży - nie róbmy awantury, 5-10 min nie dramat, ja nie święta krowa. Wszystko było fajnie, gdyby nie to, że kluczowe zapasy skończyły się w momencie, który zbiegł się dość niefortunnie z ich promocją -49% na jakieś tam produkty. Pojawiłam się z młodą w sklepie, na szybko wrzuciłam potrzebne produkty do koszyka, i... zaczęłam szukać końca kolejki. Normalnie szok, kobiety rzuciły się na przecenione produkty jak Reksio na boczek, kolejka dochodziła do końca sklepu, gehenna. Dodatkowo ja wcześniej tego dnia miałam próbę obciążenia glukozą (kto nie miał, niech nie żałuje i nie tęskni), a młoda akurat była na etapie focha na pół świata z tupaniem nóżką (zdarza się). Ogólnie mówiąc: ja w stanie lekko zdechłym, młoda na wysokich obrotach histerii, a pampersy potrzebne na gwałt (coś nam zarządzanie zaopatrzeniem zaszwankowało, jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie).

Przechodzi pani z obsługi drogerii, zaczynam grzecznie: "Przepraszam...". No i nie dane mi było dokończyć. Pani odpaliła motorek w dupce i popatatajała w siną dal. Szukam innej pani. To samo. Poddałam się, podchodzę do kasy, informuję kolejną osobę, że bardzo przepraszam, fatalnie się czuję, dziecko świruje, polityka drogerii wdrożyła akcję, że mamy mają pierwszeństwo, chciałabym skorzystać... No jak się na mnie wydarli. Wszyscy w kolejce. Że trzeba było się nie puszczać. Że co ja sobie wyobrażam. Że im się należy. Że ja im te cienie czy co tam po promocji było wykupie wszystkie, a dla nich nie starczy. A kasjerce do wybiórczej ślepoty dołączyła nagła utrata słuchu.

Nie dałam rady. Chciałam zostawić to wszystko i po prostu wyjść. Postawiłam koszyk przy kasie, chcę wychodzić, a ochroniarz do mnie z łapami, że ja na pewno coś wynoszę! I zabiera się z łapami za przeszukanie wózka z młodą. No niestety, nerwy, złe samopoczucie, wszystko do kupy... Zwymiotowałam. Pośrodku sklepu. Zahaczając kasę, ochroniarza i sporą część podłogi przede mną. Wyminęłam go i po prostu wyszłam, odprowadzana stekiem przekleństw i złorzeczeń i wszelkiego wyrzekania na mnie, z "teraz to posprzątaj" na czele.

Pampki kupiłam w innym sklepie, a do działu reklamacji wystosowałam odpowiedniego maila. Z sugestią, żeby się nie ośmieszali i zarządzili zdjęcie plakatu, skoro akcja nie ma żadnego pokrycia w rzeczywistości.
W odpowiedzi usłyszałam, że "panie pewnie zalatane", że "trzeba było się do obsługi zgłosić, to otworzyliby inną kasę", "że może ciąża słabo widoczna" itp. itd. Słowem - ktoś nawet nie zadał sobie trudu przeczytania mojego maila.

A wiecie, co było najbardziej zaskakujące? Niespełna tydzień po tym wydarzeniu odwiedzałam z mężem koleżankę w sąsiednim mieście. Młoda została z dziadkami. Zatrzymaliśmy się na szybko w drogerii tej samej sieciówki, żeby kupić jedną rzecz. Panie z kasy z połowy sklepu mnie wołały, żebym się tylko nie pomyliła, bo one dla mnie drugą kasę otworzyły i czekają. Przez tydzień to mi chyba brzuchol aż tak nie urósł, żeby z "niewidocznego" awansować na "widoczny z 10 metrów". Dodam, że ubiór w obu przypadkach był bardzo zbliżony...

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 372 (434)

#22585

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wezwano pogotowie do jednej ze szkół. Pojechaliśmy, szkoła zamknięta na karty elektroniczne (czy jak to się nazywa, za moich czasów takich cudów nie było). Wpuścił nas pan woźny i zaprowadził do dyrektorki. Na miejscu rozglądamy się za poszkodowanym - nie ma. Za to pani dyrektor wita nas słowami:

- Witam w naszej wspaniałej szkole! Mam nadzieje, że panowie nie pomyślą o nas źle! Ta szkoła to spełnienie marzeń każdego ucznia, mamy bardzo wysokie osiągnięcia sportowe i literackie! A nawet wpadło nam kilka wartościowych nagród za konkursy matematyczne!

I tak gadka przez kilka minut. Czułem się jak na promocji lub reklamie danej szkoły.

- Cieszymy się z waszego powodzenia, aczkolwiek wezwano nas tu do rannego ucznia. Może mogłaby nam pani go wskazać? Bo osiągnięcia waszej szkoły, mimo, że imponujące, nie są obiektem naszego zainteresowania. Jak pani widzi obaj szkołę już skończyliśmy.

Lekko obruszona wezwała nauczyciela wf-u. Mijają kolejne minuty zanim pan się pojawił... Odprowadziła nas do drzwi i rzucając do pracownika: "wiesz co mówić!", trzasnęła drzwiami po naszym wyjściu. Po drodze (szkoła miała niekończący się korytarz!) pan opowiadał nam o uczniu:

- Potknął się. Chyba ma złamaną rękę. Na wf-ie się potknął. W nogę kazałem im grać, a to taka sierota... Znaczy, chyba nadepnął na piłkę i złamał nogę.
- To nogę czy rękę? W zgłoszeniu mieliśmy tylko krwawienie silne, skąd krwawi? I skąd złamania?
- To znaczy... Nie wiedzieliśmy, że jest złamana ręka jak dzwoniliśmy. I to krwawi ta ręka...
- To złamanie otwarte?
- No nie wygląda ciekawie. Chyba kość piszczelowa wystaje.
- Piszczelowa? Więc to jednak noga? Nie ręka?
- Tak, tak. Noga... O piłkę się potknął!
- Jakieś jeszcze obrażenia?
- Tak... Chyba ma limo i wybitego zęba... I jakieś siniaki na twarzy, poobijany jest, trochę zadrapań...
- Panie to brzmi jakby wpadł pod traktor, a nie nadepnął na piłkę!

Wf-ista więcej się nie odezwał, przyspieszył kroku. W końcu dotarliśmy do potrzebującego i nas zamurowało. Chłopak chudziutki, lekko zgarbiony, wyglądał jakby go ze trzech gdzieś w rogu dopadło. I to konkretnie. Faktycznie, noga była złamana (chociaż wcale żadna kość nie wystawała), nos złamany, limo jak kareta, twarz we krwi, na rękach i tułowiu mnóstwo otarć i obić. Co prawda w pracy nie takie rzeczy widywaliśmy, ale po to robiliśmy wcześniejszy wywiad, żeby wiedzieć czego się spodziewać. Idąc w kierunku chłopaka rzuciłem:

- No to nie wygląda z całą pewnością na potknięcie!

Na to dziewczyna, która siedziała z tym chłopcem odezwała się:

-Jakie potknięcie! Z III C go pobili! ZNOWU!

Wf-ista doskoczył do dziewczyny, złapał ją pod rękę i krzyknął:

- Jakie pobili! Potknął się! Widziałem! W piłkę grali!
- Jaką piłkę!? Przecież Jacek nawet nie potrafi piłki kopnąć!
- W piłkę grali! Ja tu jestem nauczycielem! Wiem w co grali! Wiem co się dzieje u mnie na lekcjach! Wyjdź, bo panowie muszą mieć miejsce!

Dla nas to, że ktoś go pobił było bardziej niż oczywiste. Potknięcie się o piłkę nie powoduje takich obrażeń w żaden sposób. Chłopak był trochę przytłumiony, kolega przez radio wezwał policję, na co dyrektorka dostała prawie wścieklizny. Poprosiliśmy też o niezwłoczny kontakt z rodzicami dziecka, bo okazało się, że przed nami nikt na to nie wpadł (chłopak niepełnoletni).
Przytargaliśmy nosze i ładujemy chłopaka. Dyrektorka podleciała:

- Dlaczego go zabieracie!? Nic mu nie jest!
- Proszę pani, chłopak jest porządnie obity, ma złamaną nogę i nos, kilka krwiaków, podejrzewamy też uraz głowy (objawy otępienia, ból głowy i wymioty). Chłopak nie jest w stanie odpowiedzieć na najprostsze pytania, a pani mówi, że nic mu nie jest!?
- No dajcie spokój, to licealista! Myśli tylko o tym jak uniknąć lekcji!
- Tak, on przynajmniej w ogóle myśli...

Załadowaliśmy go do karetki żeby zabrać od tych idiotów. Policja akurat podjechała, nakreśliliśmy zdarzenie, pokazaliśmy chłopaka, pojechaliśmy.

Wyobrażam sobie jak długo chłopak musiał być maltretowany przez starszych kolegów, a dyrekcja wszystko ukrywała pod przykrywką szkoły idealnej... Coś strasznego, tak bardzo zaniedbać swoich uczniów żeby sławić swoją szkołę jako najlepszą. Niektóre jego obrażenia były stare, miał też kilka blizn. Swoją drogą jak to się stało, że jego rodzice nie zwrócili uwagi na to jak wygląda ich syn?

A wiecie co mnie najbardziej śmieszy? Nad drzwiami szkoły jest wielki plakat akcji "stop przemocy!"...

Pogotowie

Skomentuj (159) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4427 (4509)

#75565

przez ~anteka ·
| Do ulubionych
Moja siostra została wczoraj wezwana do przedszkola, gdzie chodzi jej córka na pilną rozmowę.
Co się okazało?
Jej córa wdała się w "dyskusję" z katechetką i przez to ją znieważyła. Zapytacie czym? Może chamską odzywką albo przekleństwem? Nie, moi Państwo.

Młoda zaprzeczyła, że Bóg żyje nad chmurkami, jak to stwierdziła katechetka, i powiedziała, że to niemożliwe, bo nad nimi (chmurkami) jest kosmos, gdzie nie ma nic innego oprócz planet i gwiazd. Nie dawała się przekonać o tym, że Boga się nie widzi, bo zaraz odparła, że by umarł, bo w kosmosie nie ma tlenu.

Chyba siostra będzie musiała ograniczyć młodej kanały typu Planete, czy NGC, które lecą u nich non-stop, bo to, że młoda ma wiedzę i ją pokazuje, uwłacza innym.

przedszkole dziecko szczerość

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 434 (518)

#73509

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedna z pracujących ze mną dziewczyn, powiedzmy Anka, pół roku temu urodziła dziecko i obecnie jest na urlopie macierzyńskim. W piątek wpadła na chwilę do biura. Przyszła razem z dzieckiem, więc ona i maluch zostali zasypani komplementami. Jedna z koleżanek stwierdziła:

- Ty chyba w ogóle nie przytyłaś. Masz tak samo świetną figurę, jak przed ciążą.
- Nie przesadzaj. Przytyłam i to sporo, ale już większość zrzuciłam. Ćwiczę codziennie, kiedy mały zaśnie, a dwa razy w tygodniu zostawiam go z mężem i idę na fitness.
Chwilę jeszcze pogadałyśmy i Anka poszła. Wtedy się zaczęło:

- No wiecie co? Jak można takie małe dziecko zostawiać SAMO?
- Pewnie wcale nie karmi piersią!
- Taki maluch potrzebuje matki na okrągło. Ja przez pierwszy rok w ogóle nie wychodziłam z domu. Tyle co z córką do lekarza!
- Ja to wcale nie myślałam o sobie i swoim wyglądzie. Dziecko było najważniejsze!
- No widzisz. A dla niektórych figura jest ważniejsza niż dziecko!

Kiedy stwierdziłam, że przecież dziecku z ojcem krzywda się nie dzieje, usłyszałam, że ojciec to nie to samo i dziecko może mieć traumę do końca życia.
Skoro tak, to muszę moje dziecko jak najszybciej zapisać do psychologa. Może jeszcze nie jest za późno.

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 481 (489)

#75478

przez ~Nerka76 ·
| Do ulubionych
Historia na fali ostatnich wydarzeń politycznych związanych z projektem zaostrzenia ustawy aborcyjnej. Od razu piszę, że nie będzie o samej aborcji, a o fali hipokryzji, która się ostatnio wylała.


Mało co mnie tak wkurzało, jak fala argumentów odnośnie upośledzonych dzieci, dodatkowo okraszonych zdjęciami słodkich dzieciorków ze skośnymi oczkami. Pomyślałby ktoś, że w Polsce istnieje cała chmara osób, które troszczą się o los ludzi niepełnosprawnych intelektualnie i fizycznie. A g... prawda.

Mój brat ma zespół Downa. Życie z taką osobą jest bardzo ciężkie i ani rząd, ani zapewne zdecydowana większość ludzi ostatnio deklarujących troskę o życie ludzi z tym schorzeniem niespecjalnie pomaga. Zacznijmy od tego, że częstokroć człowiek z Downem wymaga opieki 24/7. Owszem, zdarzają się osoby dość samodzielne. Mój brat do takich nie należy. Co więc można zrobić, gdy ma się wątpliwe szczęście mieć takie dziecko w rodzinie?

- jeśli masz szczęście, rodzinę stać, aby jedna osoba rzuciła pracę i opiekowała się takim dzieckiem 24/7, ewentualnie zatrudnić opiekunkę (spore koszta) lub wykupić miejsce w odpowiednim ośrodku (jeszcze większe koszta)
- jeśli masz pecha i zarabiasz tyle, co większość Polaków (tj. mało), możesz również również rzucić pracę. Wtedy dostaniesz od wyjątkowo troszczącego się o dzieciątka z Downem państwa jakieś 1700 zł, za które musisz utrzymać siebie i dziecko wymagające zazwyczaj ciągłej rehabilitacji
- nie miej złudzeń, że dostaniesz refundację na wszystkie towarzyszące zespołowi Downa schorzenia. Ani że nie będziesz czekać na rehabilitację dziecka mniej niż kilka lat
- szkoły specjalne i tzw. szkoły życia są albo prywatne, albo mają zbyt mało (kiepsko opłacanego) personelu, który po prostu nie da rady zająć się wszystkimi wychowankami.

Nie bez powodu też na tych wszystkich szerowanych uroczych zdjęciach z dziećmi z Downem są... no, dzieci. Tylko że dziecko z Downem stanie się (jeśli będzie miało szczęście) nastolatkiem w Downem. Dochodzą nowe problemy zdrowotne - im człowiek starszy, tym większe. Chłopcom budzi się popęd, zdarza się im być agresywnymi, masturbować się publicznie, czasem napastować koleżanki ze szkoły lub kobiety z własnej rodziny (!). Szkoła wtedy rozkłada ręce, państwo rozkłada ręce, bo dobrych wychowawców albo nie ma, bo uciekli do sektora prywatnego, albo mają dwudziestkę takich na głowie jednocześnie. Młode dziewczyny z zespołem Downa mogą - jeśli są płodne - zachodzić w ciążę, zazwyczaj bardzo młodo, albo z kolegą ze szkoły, albo z facetem, który wykorzystał ich upośledzenie. I zamiast jednego upośledzonego dziecka nagle masz na głowie dwa.

Żaden rząd do tej pory nie wykazał specjalnego zainteresowania tym, co z takimi ludźmi robić. Bo to nie są potencjalni wyborcy, spora część jest ubezwłasnowolniona, zdecydowana większość nigdy nie będzie produktywnymi obywatelami.

Dlatego wyjątkowo wkurzają mnie obłudne przejawy "troski" osób, których najwyraźniej kompletnie nie obchodzi, co się stanie z ludźmi z Downem, gdy już się urodzą. Bo dopóki siedzą matce w macicy, to łatwo wrzeszczeć, bo wtedy nie trzeba dzieciakowi niczego, prócz dalszego siedzenia w macicy, dopiero gdy wyjdzie i okazuje się, że trzeba lat ciągłej opieki, leków, operacji, rehabilitacji, specjalnego wychowania... to nagle nikt nie wrzeszczy, że trzeba takiej osobie zapewnić życie na poziomie.

Skomentuj (87) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 597 (671)

#75413

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jestem kontrolerem biletów.

Podczas kontroli często zdarzają się sytuacje gdy wszyscy dookoła są przeciwko tobie, i żaden podręcznikowy sposób postępowania z tzw "trudnym pasażerem" nie działa, bo jak ktoś nie chce dostać kary, będzie robił wszystko aby jej nie otrzymać.

Razem z kolegą rozjechaliśmy się. Musiałem wysiąść z pasażerem, a kolega pojechał 3 przystanki dalej. Wsiadłem do następnego autobusu i usiadłem na końcu czekając aż wsiądzie mój kompan by razem rozpocząć kontrolę. W ten sposób miałem trochę czasu, by zaobserwować "incognito" kto ewentualnie może nie mieć biletu.

2 siedzenia dalej siedziała typowa blondwłosa "Karyna". Wiek ok 25 lat. Grała chyba w jakąś grę na swoim smartfonie.
Nie brałem jej początkowo pod uwagę jako potencjalnego gapowicza. Bo zaraz obok niej siedziało dwóch "sebków"
Gdy wsiadł mój kolega, od razu podszedłem sprawdzić bilety Sebkom. Ku mojemu zaskoczeniu obaj bilety posiadali.
Poprosiłem o bilet Karynę.
-Bo ja właśnie wbiegłam i nie zdążyłam skasować!
-Miała pani dużo czasu by go skasować. Poproszę dokument.
-Nie dam dokumentu! Ja chcę skasować bilet! Ja wbiegłam! Chciałam skasować! Zawsze kasuję! Ma prawo skasować bilet!
Jadę do chorego dziecka do szpitala!

O tym że wbiegła i chciała skasować. powtórzyła krzycząc kilkanaście razy. tak aby każdy pasażer w autobusie mógł ją usłyszeć.
-Do którego szpitala pani jedzie? - zapytałem by trochę zbić ją z tropu.
-Nieważne do którego! Ja chcę skasować bilet! Po czym próbowała go wepchnąć na siłę do zablokowanego kasownika.

Osoba postronna pomyślałaby sobie, że celowo za szybko zablokowaliśmy kasowniki, uniemożliwiając wbiegającej osobie skasowanie biletu. A że wielu pasażerom zdarza się wbiegać w ostatniej chwili ,to w ten sposób łatwo można zyskać poparcie innych pasażerów.

-Pan ją puści! Przecież słyszy pan że wbiegała i nie zdążyła skasować - powiedziała siedząca nieopodal emerytka.
-Ta pani jechała już co najmniej 4 przystanki. Miała wystarczająco dużo czasu.
Emerytka już się nie odezwała.

Gdy Karyna zauważyła, że nikt z pasażerów nie chce jej pomóc stwierdziła:
-Ja muszę tutaj wysiąść!
Najbliższy przystanek znajdował w miejscu. które raczej szpitala nie przypominało. A dokładniej obok znajdowało się centrum handlowe.

-Ludzie ratunku! Ja jestem w ciąży! - Zaczęła krzyczeć.
Spowodowała w ten sposób zainteresowanie przechodniów. Jeden z nich nawet podszedł do mnie i zaczął się odgrażać pięściami, żądając abym jej darował.
Karyna nagle stwierdziła:
-Jest mi słabo!
Po czym położyła się na ziemi udając, że mdleje.

Już wszystko się we mnie gotowało. Bo pewnie każdy w takiej sytuacji by sobie pomyślał "dwóch osiłków znęca się nad schorowaną kobietą w ciąży", "te kanary to tylko nad bezbronnymi kobietami się potrafią znęcać,a do meneli to nie podchodzą".

Nie wiem jakby się sytuacja potoczyła, gdyby całe zamieszanie nie zauważył przejeżdżający obok patrol Policji, bo pewnie doszłoby do rękoczynów.
Karyna, która jeszcze przed chwilą była umierająca, nagle odżyła. Niepotrzebny był cud. Wystarczył dźwięk syreny w radiowozie.
-Ja chciałam skasować bilet, a ci panowie mnie napadli!
-Ten pan powiedział, że daruje mi karę jak zrobię mu loda! - Chciałam zgłosić molestowanie!

Całe szczęście że trafiłem na normalnych policjantów którzy od razu pojęli, że Karynie brakuje kilku klepek. Nie uwierzyli w jej historię, szybko potwierdzili jej dane i odjechali.

Karyna stwierdziła że "mandatu" nie przyjmuje. Wyjęła telefon i zaczęła kręcić film.
-Będziecie w gazecie! Gwarantuje wam to! Ja tego tak nie zostawię!
Po czym poszła w stronę centrum handlowego.

Tak oto minął kolejny dzień w pracy.
A gdy ktoś mówi, że praca kanara jest lekka łatwa i przyjemna, to w myślach mam ochotę go udusić.

komunikacja_miejska

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 389 (413)

#77434

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Epizod z poszukiwania pracy.
Z racji iż mam zawód pielęgniarki i na dobrą sprawę dostanę pracę od razu, bo ciągle jest deficyt. Tak więc w poniedziałek byłam na 3 rozmowach o pracę w Łodzi.

1. Zachwalanie, pokazywanie jak bardzo idzie się na rękę i fajny oddział, super zespół, jeden z najlepszych i ogólnie cud miód i orzeszki. Zaproponowali mi 2090 brutto. Od tego roku sprzątaczka (z całym szacunkiem do tych kobiet, bo są naprawdę wspaniałe i pomagają) 2000 brutto. Zastanawiam się... po co ja studia skończyłam?

Jedyny plus to wysyłanie na szkolenia, które później będą mi potrzebne (niekoniecznie honorowane. Ot, więcej obowiązków za tą samą płacę tylko, że nie muszę biegać po oddziale z kwitkiem, aby osoba z kursem go podbiła), ale za tą kwotę raczej nie pożyję... mieszkanie kosztuje mnie 700 zł, a jeszcze trzeba dojechać, zjeść coś, ogólnie się utrzymać (zakładanie rodziny odpada). A zdrowie mam jedno i nadgodzin brać nie będę. Jak by mi brakowało 300 zł na pieluchy w miesiącu, albo pogrzeb wyskoczył, mogłabym brać nadgodziny, ale nie po to, żeby przeżyć.

2. Przychodnia. Ładnie i pięknie, zakres obowiązków tak na słuch normalny, pobieranie krwi, sterylizacja, jakieś badania. Ile bym chciała, jak to widzę, jak z dojazdami itp. Ładnie i pięknie. Gdzie piekielność? Wymagane są kursy, których nie mam, a nie chcę świecić oczami przed prokuraturą, bądź komuś robić problemów. Zastanawiam się po co marnują swój czas...

3. Firma zajmująca się logistyką. Nie wymagają cudów na kiju, ot "pani włącz kompa, tu masz Excela, wystukuj, szprechaj po angielsku, studiów nie trzeba, wystarczy 2 tyg. kurs" płaca? 3200 brutto.

Medycyno Polska... czemu zmierzasz do utopii. Naprawdę poważnie rozważam w najgorszym przypadku pracę w biedronce na kasie za 2400 brutto. Przynajmniej nie będę znosić do domu chorób i babrać się w kale, wzw, clostridium czy innym syfie.

PS. Empatii mam wiele, ale empatią się nie wyżywię.

Szukanie_pracy

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 281 (313)

#77494

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Telefony telemarketerów. Jak nie banki i kredyty, to usługi telekomunikacyjne, jak nie zaproszenie na pokaz garnków, to propozycje reklamy czy pozycjonowanie, jak nie wyłudzanie danych, to wyłudzanie pieniędzy.

1.
Ona - Dzień dobry, dzwonię aby potwierdzić adres dostawy.
Ja - Jakiej dostawy.
O - Na zamawiany towar.
Ja - Jaki towar?
O - Towar i wysyłka była ustalana, tylko chciałam potwierdzić adres dostawy.
Ja - Jaki towar, z kim ustalany?
O - Zgodny z umową z osobą decyzyjną.
Ja - POMYŁKA ;p (kobietę zatkało, wydobyła z siebie tylko długie "eeeee", chyba tego nie było w scenariuszu ;p)
(ściema i oszustwo - czytałam w necie, że po potwierdzeniu adresu przychodzi książka telefoniczna za 300 zł).

2.
Ona - Dzień dobry, chciałabym rozmawiać z osobą decyzyjną.
Ja. W jakiej sprawie.
Ona - FIRMOWEJ! (tak, takim tonem)
Ja- Kłódki? (prowadzę hurtownię okuć)
Ona - Słucham?
Ja - Wkładki? Klamki? Zamki?
Ona - Nie.
Ja - Nic innego nie mamy. Do widzenia.

3.
Ona - Dzień dobry, chciałabym rozmawiać z właścicielem.
Ja - To proszę do niego dzwonić. (hi hi ;p)

4.
Odbieram telefon i słyszę komunikat - "proszę czekać, będzie rozmowa". Nie poczekałam, rozmowy nie było.

5.
On - Dzień dobry, gdhjslkrjj (bełkocze nazwę firmy), chciałbym zaproponować...
Ja - Proszę powtórzyć imię, nazwisko i nazwę firmy.
bip bip bip (tajne czy co?)

6.
On - Dzień dobry, gdhjslkrjj (bełkocze nazwę firmy), chciałbym zaproponować...
Ja - Proszę powtórzyć imię, nazwisko i nazwę firmy.
On - A po co? (uczą się korpoludki ;p)
Ja - Wie Pan, wypadałoby :D
On - To proszę MI się przedstawić.
Ja - To Pan nie wie do kogo dzwoni? :D
Nie wiedział. Szkoda.

7.
Ona - Dzień dobry, czy mogę rozmawiać z osobą decyzyjną?
Ja - Reklamy czy kredyty?
Ona - Eeee, muszę rozmawiać z osobą decyzyjną.
Ja - Niech mi Pani powie, reklamy czy kredyty. Bo nie wiem, czy powiedzieć - nie dziękuję, czy się rozłączyć.
bip bip bip - czyli kredyty :D

8.
Ona - Dzień dobry, czy mogę rozmawiać z osobą decyzyjną?
Kolega - Tu automatyczna sekretarka osoby decyzyjnej, po usłyszeniu piiiip, proszę zostawić wiadomość - piiip
Ona - Pan sobie żartuje!!
Kolega - Tak.
Rozłączyła się, ludzie czasami za poważnie podchodzą do swojej pracy.

9.
Ona - Dzień dobry, CEiGD. Wysyłaliśmy do Państwa wezwania do zapłaty, jeśli opłata nie zostanie uregulowana, zostaną Państwo wykreśleni z naszej bazy danych.
Ja - Jak nas Pani będzie wykreślać, to proszę nie zapomnieć o numerze telefonu .
(Bezczelność i oszustwo podszywać się pod CEiDG i żądać kasy).

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 338 (346)

#72555

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tego, co nas bezpośrednio nie dotyka, zwykle nie zauważamy. Taka już nasza ludzka natura. Ja też bardzo długo nie zwracałam uwagi na to, że przez bardzo wiele osób, zwłaszcza starszych, dzieci traktowane są jako dobro publiczne i można podejść, pomiziać, uszczypnąć w policzek, pogłaskać, złapać za rękę.

Sama mam 1,5 rocznego syna. Dość aspołecznego. Generalnie - nie przepada za obcymi, żeby pozwolić się komuś dotknąć, musi go poznać i polubić. Jego prawo. Do tej pory we wszelkiego rodzaju sytuacjach spod znaku "a puci-puci-puci", wystarczało moje stanowcze "proszę nie dotykać mojego dziecka, nie lubi tego".

Dla bardziej dociekliwych ułożyłam historię o tym, że teraz to świat taki be i fe, a dziecko nie odróżni miłej pani, dającej cukierka, od miłego pana, chcącego pokazać szczeniaczki i tragedia gotowa. To było mistrzowskie (nie chwaląc się) posunięcie, starsze panie kiwały głowami i przyznawały, że no tak, teraz to nie wiadomo, może pedofil, słusznie czynię, a one nie pomyślały. Jednak ostatnio jednej pani udało się przegiąć i obudzić we mnie zuo ;)


Stoimy z Młodym w kolejce w supermarkecie, zakupy wyładowane, Młody ogląda koła od wózka sklepowego. Pani, która była przed nami, zgodnie z moimi obawami, rzuciła się do niego z wyciągniętą ręką i okrzykami "ojej, ojoj" i jakimiś dodatkami o słodkim maleństwie. Młody już mobilny, więc wstał z kucek i zaczął się cofać przed nią. Pani nie daje za wygraną, nie zwraca uwagi na to, że dziecko ewidentnie się boi. Już otwierałam usta do nieśmiertelnego "proszę nie dotykać..", kiedy mój potomek załatwił sprawę we własnym zakresie i ...nakrzyczał na nią. Nie wiem, jak Wam to opisać, ale tułów pochylił trochę do przodu, ręce, zaciśnięte w pięści, wyrzucił do tyłu, wypiął lekko kuper, uniósł do niej głowę i wydał z siebie bardzo wysoki, ale i bardzo krótki dźwięk "ie".

Jak łatwo się domyśleć, chodziło o "nie". I tu się zaczęło. Niewychowane dziecko mam, bo na nią nakrzyczało, no co za bachor okropny (a gdzie podział się słodziak, sprzed minuty?), zero szacunku do starszych (żeby nie było, mojego dziecka bezstresowo nie wychowuję, o nie...). Początkowo usiłowałam pani tłumaczyć, że dziecko to nie jest zabawka, tylko mały człowiek, ma swoją strefę intymną i swoje małe, ale jednak, zdanie, ma prawo bać się obcych i bronić się tak, jak potrafi... Pani była jednak zbyt nakręcona informowaniem mnie o moim okropnym dziecku, więc nie wytrzymałam.

Podeszłam do pani, złapałam ją za obwisły policzek, przysunęłam z upiornym uśmiechem twarz do jej twarzy i powiedziałam "a puci puci puci, jakie śliczne polikunie". Pani oczywiście zaczęła się drzeć. Co ja robię, na co ja sobie pozwalam. Kiedy przerwała dla zaczerpnięcia tchu, powiedziałam spokojnie "czyli pani też jest niewychowana? Krzykiem reagować na takie mizianie? Przecież dokładnie to samo chciała pani zrobić przed chwilą mojemu dziecku".

Pani zapowietrzyła się, odwróciła do mnie kuprem, zapłaciła za zakupy i poszła. Dopiero, kiedy była kilka metrów dalej, pozwoliłyśmy sobie z kasjerką na wpadnięcie w potworny śmiech. A syn dostał wykład o szacunku do innych ludzi,który obowiązuje jednak tylko wtedy, kiedy oni szanują jego.

Dzieć vs starsza pani.

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 587 (627)