Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#31713

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Damianek poskromiony", czyli długa opowieść o tym, dlaczego jestem za powrotem do czasów batożenia rozwydrzonych bachorów, dlaczego przeróbki u sąsiadów mogą okazać się przydatne i dlaczego zemsta, choć teoretycznie niska, prymitywna i niegodna, daje bardzo, bardzo dużą satysfakcję.

Damianek wciąż żyje (niestety) i wciąż raczy sąsiadów właściwą sobie aktywnością społeczną (czyli niszczeniem mienia bez względu na to, do kogo należy i prześladowaniem maluchów). Ostatnio rozwinął swoje umiejętności artystyczne i z malowania błotem przerzucił się na malowanie farbami. Po ścianach, drzwiach, oknach piwnicznych, lustrze w windzie, domofonach i - co jest najgorsze do zniesienia - szybach samochodowych. Czekam tylko, aż któryś ze wściekłych sąsiadów, którzy muszą parkować przed blokami, złapie go za czuprynę i wypsika puszkę ze sprayem prosto w gardziel, po cichu liczę na lokalnych dresów. Albo ktoś go profilaktycznie rozjedzie.

Odkąd sąd rodzinny postanowił nie karać jakoś specjalnie szczeniaka za napaść na mnie "bo dziecko jest chore", dzieciak utrwalił się w przeświadczeniu, że wszystko mu ujdzie na sucho. Na szczęście tatuś, który lubił startować do wszystkich z pięściami, dostał bardzo porządny oklep od "niewykrytych sprawców" w piwnicy, więc przynajmniej nie bije innych dzieci w obronie jedynaka. Ten zaś zapamiętał solidnego kopa, jakiego mu sprezentowałam, kiedy mnie, mówiąc wprost, oszczał, więc co jakiś czas znajdujemy z mężem na wycieraczce prezenty w postaci zdechłych kotów, psich odchodów, wylanych puszek smaru, tłuczonego szkła i innych sympatycznych drobiazgów.
Ale ostatnio gnojek przegiął pałę.

Wracaliśmy z mężem z miasta. Winda nie działa (lubi brać urlop na żądanie średnio raz w tygodniu, żadna nowość), więc na 10 piętro wchodziliśmy po schodach. W mieszkaniu sąsiadki i jej chłopaka właśnie trwa remont, więc wiercenie jest jedynym dźwiękiem, który słychać na korytarzu. A już na pewno nie można usłyszeć, że ktoś używa schodów, dlatego element zaskoczenia był po naszej stronie, kiedy zobaczyliśmy Damianka pracowicie polewającego czymś nasze drzwi, wycieraczkę i ścianę wokół.
Układ korytarza jest taki, że stojąc przed naszymi drzwiami, jest się zwróconym plecami w stronę schodów, więc my widzieliśmy jego, a on nas nie... przez dwie sekundy. W trzeciej mój mąż już trzymał go za kark.
Dzieciakowi chyba zabrakło tchu z zaskoczenia (bycie wyrwanym w górę przez ponad dwumetrowego chłopa za włosy i szyję do przyjemnych doznań raczej nie należy), bo próbował się wyrywać, ale jakoś nie wrzeszczał. Z mojej twarzy wyczytał chyba, że na kopniaku się tym razem nie skończy, bo zrobił się biały jak ściana i coś piszczał.

Pociągnęliśmy z mężem nosami i zdębieliśmy, bo oto pacholę święte i setką ciężkich dolegliwości dotknięte (co do prawdziwości chorób Damianka patrz http://piekielni.pl/15385) pieczołowicie nawilżało nasze drzwi benzyną...
W bloku brak alarmu przeciwpożarowego, bo to nie te czasy w budowlance, sfajczenie drzwi to najlepsza z możliwości, gdyby zdążył wszystko podpalić.

Mąż chciał go zwyczajnie zrzucić ze schodów, ale wpadłam na lepszy (i o wiele bardziej upokarzający) pomysł. Kazałam mu go trzymać i dla pewności zatkać usta, zastukałam do sąsiadów remontujących (z którymi jesteśmy w bardzo bliskiej przyjaźni) i nieremontujących, ale którzy akurat należą do niedawnych ofiar parkingowego artysty. Na widok zdobyczy twarze im pojaśniały od uśmiechów (po wyjaśnieniu co robił, chcieli go zatłuc, Marta musiała trzymać chłopaka, bo leciał z młotkiem). W razie czego będą świadkami, że wszystko odbyło się samo z siebie, a my staraliśmy się biednego chłopca powstrzymać. W kilku słowach wtajemniczyłam ich w plan.

Chłopak sąsiadki (wspomnianej na piekielnych kilkukrotnie Marty) zaczął wiercić szczególnie intensywnie, sama sąsiadka przyniosła dużą żelazną miskę, a [ja] zajęłam się [D]amiankiem.
[Ja] Zdejmuj buty.
Dzieciak patrzył na mnie biały i wyraźnie nierozumiejący, co się dzieje.
[Ja] Zdejmuj. I do miski. Bo sama zdejmę. Michał, opuść go, ale trzymaj.
Mąż postawił gnojka na podłodze i Damian postanowił spróbować ucieczki, ale został osadzony szarpnięciem za włosy.
Posikał się. A potem zdjął i wrzucił buty do miski. Podałam mu butelkę benzyny.
[Ja] Lubisz się bawić ogniem? To lej.
Popatrzył na mnie - w jego twarzy było coraz więcej lęku.
[Ja] LEJ.
Polał.
[Ja] Podpal.
Widać zrozumiał, że podpalenie tych butów to najszybszy sposób, żeby się uwolnić, bo podpalił. Dymiło, śmierdziało, spaliło się. Podniosłam miskę, spojrzałam na niego i wycedziłam.
[Ja] Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj.
Damianek postanowił przemówić.
[D] I tak umrzesz, łysolu! (No, dowalił. Widać sporo o tym rozmawiają w domu.)
Uciekł.

Mamy nową wycieraczkę, razem z Martą umyłyśmy drzwi i ścianę, zawartości miski roztropnie się pozbyłyśmy. Do tej pory nie było odwiedzin ani mamusi, ani tatusia. Mam nadzieję, że skoro nie zadziałał ból, to zadziała strach i dzieciak trochę się opamięta.
Wiecie co?
Nawet nie jest mi głupio.

Skomentuj (216) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1480 (1604)

#47281

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam 26 lat i 22-letnią żonę. Naszym skarbem jest 10-cio miesięczny synek, którego uwielbiamy.
Małżeńskie pożycie nie jest sprawą łatwą.
Moja żona nie lubi seksu. Po prostu nie sprawia jej to przyjemności. Oczywiście starałem się jakoś to urozmaicić, ale nic nie pomagało. Nie byłem pierwszym partnerem żony i za każdym razem to samo. No trudno zdarza się. Nawet się z tym pogodziłem, że nie jest to dla niej przyjemne, dlatego też nie marudzę zbyt często.
Mimo, że miałem okazję do tego aby zdradzić żonę, to tego nie zrobiłem. I właśnie do tego zmierzam:

W sobotę żona zakomunikowała mi, że ona chce sypiać z innymi. Nie dla przyjemności fizycznej (bo tej nie odczuwa) ale dla psychicznej. A gdzie spełnienie przysięgi o wierności?! Chyba jestem zbyt staroświecki i nie przystosowany na "otwarty związek".
Cytując fragment piosenki o bezzębnej dziewczynie: "to jeszcze jest głupota, czy już zdrada?"

małżeństwo z miasta wojewódzkiego na L

Skomentuj (213) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1218 (1468)

#87503

przez ~rozwiedziona ·
| Do ulubionych
Krótko o podwójnych standardach.

Byłam mężatką, obecnie jestem rozwiedziona. Pokrótce: rozwiedliśmy się rok temu, ja mam 30 lat, były mąż 35. Rozeszliśmy się w zgodzie, miłość okazała się być słabsza od dzielących nas różnic. Najpierw wydawało się, że jesteśmy w stanie wypracować kompromisy, no niestety nie. Dobrze życzę mojemu ex, to dobry facet, ale uważam, że nie dorósł do małżeństwa, a im dłużej ze sobą byliśmy tym bardziej on "cofał się w rozwoju" i po latach dość stabilnej młodości po trzydziestce zaczęło mu odwalać na punkcie gadżetów, imprez i korzystania z życia. Ja natomiast chciałam już stabilizacji, rodziny i pewności jutra.

Po rozwodzie zaczęłam spotykać się z obecnym chłopakiem, znałam go już dłuższy czas i fakt, wpadł mi już wcześniej w oko, ale dopóki byłam z mężem nigdy nie przyszło mi do głowy wdawać się z nim we flirty albo jakiekolwiek dwuznaczne sytuacje.

Były mąż także ma nową dziewczynę, z którą zaczął się spotykać jeszcze przed rozwodem, kiedy jednak już podjęliśmy decyzję o rozstaniu. Wiedziałam o tym i nie miałam mu tego za złe.

Do sedna. Komentarze, które słyszę na swój temat od rodziny i znajomych:

- Ale nie wstyd ci od razu z innym facetem do łóżka wskakiwać? Chyba trzeba trochę odczekać.
- Przyznaj się, zdradzałaś byłego z obecnym.
- No nie wiem, w wieku 30 lat nowy związek? I czego ty oczekujesz?
- Ale ty nie rozumiesz, chłopy takie są, a to dobry facet był przecież.

Komentarze, które słyszę na temat byłego:

- I widzisz, jak on się szybko pozbierał po tym rozwodzie, widać, że chłop, a nie memeja
- Kurczę, a widziałaś tą jego dziewczynę? Już mnie nie dziwi, że cię zostawił.
- Dobrze zrobił, po co suszyłaś mu głowę? I nie żal ci teraz?
- No i popatrz, widać, że dobra partia, już ma nową panienkę, pewnie się opędzić od bab nie może... oj głupia ty...

Naprawdę? NAPRAWDĘ?

Skomentuj (207) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 247 (261)

#36701

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Piekielna rodzina i piekielny sędzia z prokuratorką.

Opiszę wam co mi zafundowała rodzina, by rodzeństwo miało lepiej. Sedno tej sprawy to to, że brat się dogadał z rodzicami iż zamienią się mieszkaniami. Brat pójdzie na 3 pokoje, a rodzice na kawalerkę. Tylko jest/był/jeden problem, JA zameldowany i mieszkający po powrotach z trasy.

Jako kierowca zestawu, potocznie TIRA, 90% czasu spędzam za granica i za kierownicą, po kilka tygodni. O alkoholu można wtedy tylko sobie pomarzyć.
Ale jak wreszcie wracam do domu na parę dni, to chcę odpocząć.

Było to w zeszłym roku w sierpniu, osłupiałem trzymając urzędowe pismo, wezwanie do prokuratury na przesłuchanie.
....wzywa się pana....w sprawie nadużywania alkoholu do złożenia wyjaśnień...".
I dalej: "Strona wezwana może być za nieusprawiedliwione niezastosowanie się do wezwania ukarana grzywną...".

Po 8 miesiącach znam już sposób jak pozbyć się członka rodziny z domu, ba nawet go ubezwłasnowolnić!!!
To był początek moich problemów z alkoholizmem, którego nie było.
Zdziwienie szybko minęło.
Przyszła seria upokorzeń.

Pierwsze z nich - zeznania w Prokuraturze.
Pani prokurator z miną "ty metylu, wyrobię premię na twojej sprawie", przepytała mnie i po wszystkim myślałem, że to już koniec. Niestety to był początek.
Przyszło następne wezwanie na sprawę w sądzie rejonowym, o zastosowanie przymusowego leczenia odwykowego. No i się zaczęło.

Na sprawie odczytano, że moja matka zeznała iż od 20 lat pije alkohol ciągami, co 2 dni, itd. Że po spożyciu jestem agresywny, rodzina się mnie boi.
Jestem typem „domatora” (nie lubię bezproduktywnego łażenia po klubach, wolę obejrzeć film albo porozmawiać ze znajomymi przez sieć) w weekend (zwykle w sobotę) starałem się zrelaksować. Wyglądało to tak, że wypijałem 3-4 piwa, siedząc cały czas w moim pomieszczeniu, słuchając muzyki, oglądając filmy. Zeznania matki to jedyne dowody, lecz co to dla prokurator A. Od początku jestem zastraszany, obrażany na sali sądowej, wyszydzany, nakłaniany do wymeldowania się z domu. Sprawa zakończyła się skierowaniem na badania.

Po powrocie z zagranicy po 7 tygodniach zostaję aresztowany, skuty jak bandyta i przewieziony na komendę. Tam czekam ok godziny na więźniarkę. Zostaje przewieziony do do Rodzinnego Ośrodka Diagnostycznego na przymusowe badania.

Kolejne upokorzenie:
Denerwowałem się, ale kto by zachował stoicki spokój po aresztowaniu.
Pytania zadawane przez psycholog panią udającą przyjazna mi osobę są podchwytliwe. Kiedy pan pierwszy raz spróbował alkoholu? A kto to pamięta?? Pewnie ok 18 roku życia.
W opinii pacjent nie pamięta. Niedbale pisząc na wyrwanej kartce kredką, lub ołówkiem.

Badanie u psychiatry:
Zostałem potraktowany ja zwierzę, zważony, wzrost, 3 pytania - dużo piję?=nie, często?=nie. ile piję?=2-3 piwa raz po raz, lampkę, dwie wina z kobietą...
Teraz zastanawiam się, czy to nie było właśnie pytanie z gatunku podchwytliwych, na które prawidłowa odpowiedź brzmi: "Co to znaczy od kiedy? Ja nie piję.", czy coś...
Zapisano w opinii: "Spożywa głównie piwo i wino.
Stan psychiczny: świadomość jasna, orientacja pełna, napęd wzmożony, nastrój także, mowa prawidłowa, uwaga pamięć prawidłowa. Funkcje intelektualne w badaniu orientacyjnym w normie.
Wniosek:
Na podstawie akt zeznań matki badanego stwierdzamy zespół zależności alkoholowej!!!
Wskazuje na to przymus picia, utrata kontroli nad piciem, picie ciągami!!!
Winien podjąć leczenie ambulatoryjne, w wypadku nie podjęcia w trybie stacjonarnym /zakład zamknięty/.
Wykorzystano przeciwko mnie wiedzę o konflikcie rodzinnym (który istnieje od wielu lat).
W opinii kilkukrotnie biegli powołują się na akta: "Z akt wynika, że badany ma trudności z powstrzymywaniem się od rozpoczęcia spożywania alkoholu oraz zakończeniem już rozpoczętego picia, co wskazuje na utratę kontroli i przymus picia, czemu opiniowany stanowczo zaprzecza.
Zaprzecza wszystkim danym z akt sprawy, jest poirytowany każdym pytaniem, dotyczącym spożywania przez niego alkoholu".

Co było w aktach sprawy, jakie "dane"?
Zeznania mojej matki.
- Cała wizyta trwała 5 minut. Po tym czasie ci ludzie wydali opinię, która może zaważyć na całym moim późniejszym życiu!!!
Gdybym dla świętego spokoju podjął leczenie, stracę uprawnienia i możliwość dalszej pracy. Kto zatrudni pijaka?? W pracy muszę mieć nieposzlakowaną opinię. Gdybym poddał się i dał zamknąć w psychiatryku..., lepiej nie myśleć. Musiałem walczyć.

Na sprawach jestem zastraszany, że mogę zostać zamknięty w ośrodku na okres 2 tygodni, a jak sędzia zechce to nawet na 6 miesięcy w celu kolejnych badań, mających stwierdzić czy jestem osoba uzależnioną od alkoholu. Z własnej woli chodziłem co dzień na policję w celu przebadania na alkomacie, by mieć jakieś dowody, że nie jestem osoba uzależnioną. Po niecałym miesiącu usłyszałem od policji że mam wyp..., bo oni już mnie badać alkomatem nie będą, a problemy zaczęły się po ok 7 dniach chodzenia - widocznie prokuratorka się dowiedziała i nakazała utrudniać mi życie.

Np. czekałem po 1.5 godz na badanie alkomatem, później nie chciano mi wydać wydruku. Po kolejnej entej wizycie na alkomacie, pod domem już na mnie czekali i pościg jak w amerykańskim filmie, mało mnie nie potrącili na parkingu, z takim impetem idiota w niebieskim berecie wjechał. Zostałem zapakowany do suki i przez radio, że zatrzymano pijanego i apiać curyk na alkomat wynik 00. Na zażalenie wysłane do Prokuratury w Bydgoszczy, o bezprawne zatrzymanie i doprowadzenie (dla mnie to było aresztowanie, w końcu skuty byłem), otrzymałem odpowiedź, że nie stwierdzono by doszło do przekroczenia uprawnień art.7 k kodeksu postępowania cywilnego oraz art. 26 ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi. Bo biegli stwierdzili u mnie zespół zależności alkoholowej.

Każda instytucja do której zwracam się o pomoc, powiela błędnie wyciągnięte wnioski i sugeruje się tylko zeznaniami mojej matki w aktach, nie zwracając uwagi na brak jakichkolwiek dowodów wskazujących na uzależnienie z mojej strony. Wydruki z policyjnego alkomatu nie są dowodem dla sędziego, mimo że chodziłem tam prawie cały miesiąc aż odmówiono mi dalszych badań alkomatem.
Przedstawiane przeze mnie argumenty oraz dowody nie są wcale brane pod uwagę. Odnoszę wrażenie, że zostałem skazany już na początku sprawy, co jest dla mnie niezrozumiałe, gdyż to sąd powinien być bezstronny i udowodnić mi winę, a nie ja muszę bezskutecznie jak na razie udowadniać swoją niewinność. Być może jest to zemsta panie prokurator za skargę którą na jej działania napisałem.

Odbyła się kolejna rozprawa i kolejne upokorzenia.
Przesłuchanie biegłej A.
Brak słów, zrobiła ze mnie furiata, który na badaniach wedle niej krzyczał, był agresywny, itd. Na moje pytanie dlaczego w takim razie nie wezwała policji, która jest piętro niżej, żadnej sensownej odpowiedzi. Podczas zeznań, pseudo lekarski psychologiczny bełkot. Myślą, że im bardziej książkowo, tym lepiej. Ogólnie same kłamstwa. I tacy ludzie są biegłymi?? Terapeutami??
Przerost ambicji.

Władza nad losem człowieka w długopisie trzymanym w ręce.
Znów usłyszałem, że mogę wylądować na oddziale zamkniętym za kwestionowani opinii biegłych, by tam po miesiącu na przykład obserwacji (pewnie polegającej na szprycowaniu delikwenta), orzeczono czy jestem uzależniony od alkoholu.
Oraz, że mogę stracić licencje do wykonywania zawodu.

Wyobraźcie sobie teraz:
- A gdybym ja złożył doniesienie na swojego sąsiada na przykład. Napisał na was, że jesteście alkoholikami. Też byście zostali wysłani na badania? Najprawdopodobniej tak.
- Każdy wniosek, który jest kierowany do np. Prokuratury, Gminnej Komisji Rozwiązywania problemów Alkoholowych (piękna nazwa nie prawda??), jest kierowany dalej. Dopiero biegły psychiatra z psychologiem stwierdzają, czy dana osoba wymaga leczenia.
I tak są bardzo bardzo zasmuceni i że kiedyś było o wiele lepiej, bo w ogóle było o niebo łatwiej zamykać ludzi na przymusowym odwyku niż teraz...
- Nie ma żadnej selekcji, żeby oddzielić wnioski ewidentnie bezzasadne.
Sprawa ciągnie się nadal od 11 miesięcy.

Gdybym nie miał nowego nie bojącego się sądu, lub będącego w układzie przedstawiciela prawnego, zostałbym skazany na leczenie zamknięte, bez dowodów. Ale na szczęście przedstawiciel, z moją mała pomocą, nie bojąca się powiedzieć że sędzia (który prawie wpadł po tym w szał, wykazując prywatne zaangażowanie ,brak profesjonalizmu zawodowego, na kierunkowanie świadków, by odpowiadali na nie korzyść itd, ogólna żenada na sprawie, gdy sędzia bardzo podniesionym głosem neguje to iż nie jest bezstronny, przepisy prawa itd/, nazwijmy go Kłamcą, zapomniał chyba o tym, że powinien być obiektywny. A jak można zinterpretować wypowiedź sędziego, cytuję: - kierowcy tirów (totalna nieznajomość tematu, opierająca się pewnie na oglądaniu tv i tirówkach? TIR to umowa międzynarodowa dotycząca przewozów towarów), wszyscy wiedzą, że kierowcy tirów nie piją, ale CHLEJĄ!!!
Ponownie mnie straszył, że jak zechce, to mnie zamknie w psychiatryku nawet na 6 miesięcy na obserwacje.

Utemperowała go pani, za próby ponownych działań na moją szkodę. I mogę potwierdzić iż po prostu pan sędzia zachował się po chamsku, kompletnie nie profesjonalnie, uraziło jego ego iż ktoś kwestionuje to co on na SWOJEJ SALI SĄDOWEJ ROBI!!! Ale po ponownych upomnieniach zauważył, iż nie ma do czynienia z kimś, kto się boi jego krzyków (bo ma za sobą PRAWNE PRZEPISY!!) i pewnie po rozprawie z prokuratorem rozmawiał typu, no teraz będzie już dym i co teraz?
Ja dzień przed rozprawą dostałem tel z kancelarii, że może bym wpadł jeszcze coś obgadać. Chyba mam namierzany tel albo coś, bo jak wyjadę, to mam od 6mcy policję na plecach. A nr ode mnie telefonu zażądali. Jak mówiłem, że na mnie polują, to w sumie nie bardzo wierzyli w kancelarii.

I jak podjechałem przed sprawą pod kancelarię, nagle światła, syreny, normalnie film amerykański. Od razu alkomat, oczywiście 00. Trzymali mnie z 30 min i adwokat to widział. Co w końcu uwiarygodniło mu iż jestem zastraszany przez policję. Teraz mam jak bandyta kuratora!! Sędzia oczywiście mnie straszy,ł że jak przyjdzie, a mnie nie będzie to.....
Pod wieczór miałem propozycję pracy, ale musiałem odmówić, bo jako niekarany nie mogę pracować, czekając na kuratora, który nie wiadomo kiedy i o której przyjedzie, itd, bo znowu jak poprzednio bandytę ze mnie zrobią, który po 7 tyg ciężkiej pracy wraca do pop... kraju i wpada policja, skuwa kajdankami i pokazuje wszystkim ZŁAPALIŚMY BANDYTĘ. A okazuje się, że słowa sędziego są tyle warte co... jak nie są na papierze zapisane!!! Tak nie ma sprawy, polecony przyjdzie, pana nie ma, to żadnych sankcji nie będzie. Żadnego poleconego nie było, ale policja się wykazała. I ten sam kłamca co obiecywał, że jakby co podpisał że mają mnie aresztować. Brak słów na tych ludzi. Władza uderza do głów!!

Kolejna rozprawa za ok 6miesięcy.Do tego czasu czekają mnie badania w psychiatryku, wizyty kuratora, a do pracy wyjechać nie mogę, bo jak mnie nie będzie znowu, każą mnie aresztować. Zerwałem kontakty z rodziną, chyba to nikogo nie dziwi oprócz sędziego i prokuratora. Brat będąc pupilkiem mamusi, nawiasem mówiąc chorej psychicznie wedle mnie i wielu ludzi, rozpuszczony jak dziadowski bicz, roztacza rządy, chcąc przejąc z majątku rodziców/ojca/jak najwięcej się da. Jest działka z domkiem, już podobno mu obiecana, garaż murowany, z którego po prostu wyp... ojca samochód i parkuje swój. Ale to nic w porównaniu z jego chamstwem i bezczelnością do jakiej jest zdolny.

Wracam z trasy, wchodzę do garażu, a tam połowy moich i ojca rzeczy nie ma. Farby do samochodu, części, itd wszystko pooooszło w piz...du. Bo brat od swojej Piekielnej połowicy poprzywoził jakieś badziewie z wystawek i nie było na to miejsca. Więc wyp... co szło żeby wstawić i do mnie - zabierz rower, bo nie mogę Piekielnicy roweru wstawić. Myślałem że go ....
Jeszcze mam oszczędności na trochę ale topnieją, a i samochód się prosi o warsztat. Pracowałem ciężko, nikomu w drogę nie wchodziłem, zniszczono mi życie i być może karierę zawodową.

Opary absurdu aż dławią, zastanawiam się, pod którym mostem będzie mi najwygodniej, gdy skończą się pieniądze. Może stonka zasponsoruje mi jakiś duży karton na zimę?

patologia w sądach i prokuraturach

Skomentuj (204) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1505 (1611)

#18097

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W dwóch parafiach, leżących w tym samym dekanacie, a znanych mi z opowieści bliskich znajomych, którzy do tych parafii należą, dzieją się ostatnio rzeczy co najmniej niepokojące.

Otóż w pierwszej wsi proboszcz podczas niedzielnej mszy zalecił wiernym przyjście za tydzień na sumę z dowodem osobistym, w celu spisania ich dokładnych danych na petycji przeciw występowaniu w telewizji publicznej niejakiego Adama D., pseudonim Nergal, określonego z ambony jako mniej więcej pierwszy wróg Kościoła XXI wieku. Drugi proboszcz wyznaczył tego dnia podczas mszy dwie osoby (bez wcześniejszego ustalenia tego z nimi) do zbierania podpisów zaraz po nabożeństwie, a osoby nieposiadające tego dnia dokumentu tożsamości, proszone są o wpis za tydzień.

Znajomi zszokowani i rozbawieni jednocześnie opowiadali, jak pod kościołami ludzie starsi pytali młodszych, kto to w ogóle jest ten cały NARGAL, co on takiego robi i gdzie występuje...

Telewizja publiczna powinna złożyć oficjalne podziękowania obrońcom wiary za skok oglądalności. Ja natomiast nie zdziwię się, jeśli przy okazji kolejnej wizyty u znajomych z ambony usłyszę, żeby na następną mszę przynieść suche gałęzie i kota, bo będzie tam palona jakaś czarownica.

Duża firma z wieloletnią tradycją;)

Skomentuj (202) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 655 (889)

#73773

przez ~Kindersztuba ·
| Do ulubionych
Mój syn ma 14 lat. Nie zachowuje się jednak jak typowy zbuntowany nastolatek, bo gdy mały miał 3 lata, zmarł mój mąż. Sama pewnie nie poradziłabym sobie z jego buntem więc zaczęłam wdrażać mu zasady kindersztuby.
I tak Adrian chodzi jak w zegarku, nie powie do mnie na "ty", otwiera przed starszymi i kobietami drzwi, całuje kobiety i starszych w rękę, nosi siatki z zakupami, kłania się sąsiadom...
Mogę wymieniać po kolei zasady. I jest jedyną osobą w klasie, która tak się zachowuje.

Ostatnio mama jednego kolegi pytała mnie, jak tego dokonałam. Zgodnie z prawda powiedziałam, że gdy nie słuchał dostawał kary i teraz mam ułożonego dzieciaka, który zna miejsce w szeregu.
Dowiedziałam się, że:

-Znęcam się nad dzieckiem
-Moje dziecko ma depresję
-Adrian tak naprawdę jest niewychowany...
-Jestem suką.

Ok, zrywam kontakt, a Adrian, który to słyszał zerwał kontakt z kolegą "Bo twoja mama obraża moją".
Kolejny przykład:
Podczas rozdania świadectw Adrian pocałował wychowawczynię w rękę.
Został zwyzywany od lizodupców.
Ok...

Warszawa

Skomentuj (200) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 308 (512)

#45988

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacje te nie były może piekielne, gdyż w żaden sposób mi nie zaszkodziły, ale czasem się zastanawiam, czy przypadkiem nie żyję w średniowieczu.
Otóż główną bohaterką tej historii będzie... siostra zakonna, która uczy mnie religii w liceum.

1. Nie wiesz co robić w życiu? Zapytaj Boga! Tak, nie przesłyszeliście się, ale wg kochanej siostry, wiele osób boi się go zapytać, bo co jeśli powie ci - IDŹ DO SEMINARIUM?

2. Na jednej z lekcji religii, temat zszedł niefortunnie na tematy związane z dziećmi. Oczywiście, po pytaniu jak chronić się przed dziećmi, nastąpiła odpowiedź:
- Bronić to się można przed chorobą, a nie przed dziećmi!
I tu kolega rzucił hasło: - A antykoncepcja?
- CHCESZ W PYSZCZYSKO?! NIGDY WIĘCEJ NIE MÓW MI O ANTYKONCEPCJI!
TO CIEBIE NIE DOTYCZY!
I tu dzięki siostrze, kolega oraz jego kompan z ławki, następnego dnia wypisali się z religii...

3. Siostra zachęcała nas do tzw. "duchowej adopcji". Na czym ona polega? Modlisz się i odmawiasz różaniec przez 9 miesięcy, i dzięki tobie jakieś nienarodzone dziecko, które może znajdować się w dowolnym miejscu na ziemi, urodzi się całe i zdrowe! Ale uważaj, szatan nie śpi i może spróbować odwrócić cię od wiary i przerwać twoje modlitwy, a wtedy wykorzysta chwilę nieuwagi i zabije dziecko aborcją!

4. Uwaga! Wymawianie imienia szatana, jak i picie napoju Demon (rekomendowany przez Adama Darskiego aka Nergal), przybliża cię do szatana!

5. Naukowcy tłumaczą, skąd wynikają zjawiska pogodowe, tylko po cóż oni się trudzą... W tym momencie zapewne wiecie, skąd wziął się huragan Sandy (było to przed wyborami prezydenckimi), który uderzył w USA? TAK! To była kara boża za aborcję w USA i znak, żeby ludzie wybrali Romney'a a nie Obamę!
I na Polskę też spadnie kataklizm, za rządy Tuska i popieranie aborcji...

6. Chyba większość pamięta ostatnią sprawę z obrazem Matki Boskiej, który został oblany czarną farbą. Cóż... siostra była na Jasnej Górze ze swoją grupą RCS (Ruchu Czystych Serc), i owa grupa oddawała się i przyrzekała wierność Maryi. Jakieś 40 min później wydarzyła się sprawa, którą przypomniałem na początku, więc co ubzdurała sobie siostra?
Otóż był to atak szatana za siostrę i jej podopiecznych, przez oddawanie się Maryi, a nie jemu...

7. Kochana siostra zaprosiła egzorcystę (tu przypominam, to liceum publiczne, podobno w państwie świeckim), przerywając nam tym samym lekcję niemieckiego.
W ramach dodatku dopiszę idiotyzmy wyniesione z owego spotkania:
- istnieją strony, na których kliknięcie w jeden baner powoduje oddanie twojej duszy diabłu,
- muzykę techno tworzą sataniści,
- po złych wydarzeniach ciążą nad ludźmi duchy, i wyróżniamy m.in. duchy gwałtu, morderstwa, a nawet... masturbacji,
- młodzież, która się tnie jest w niebezpieczeństwie, gdyż szatan umie wnikać do duszy przez rany cięte zadane żyletką,
- w każdym z nas może być jakiś demon (są różne typy szatana) ponieważ jeśli opęta cię najsilniejszy z nich to możesz o tym nie wiedzieć, gdyż on nie boi się kościoła, ani wody święconej.

8. To jest chyba najnowsza sytuacja. Siostra chciała pokazać nam jakąś prezentację (wykonaną przez znajomego księdza) o zagrożeniach które czyhają na młodzież. Po włożeniu płyty do napędu PowerPoint nie chce otworzyć pliku, ponowna próba... i wciąż nic. No to czas poszukać winnego:
- Hmm... ta płyta działała jeszcze lekcję temu. Widocznie mieliście obejrzeć tą prezentację, ale KTOŚ nie chciał do tego dopuścić!
Chyba domyślacie się co miała na myśli ;)

Ps: Tu taka mała ciekawostka z innej beczki. W całej szkole wiszą krzyże, poza klasą fizyczną. Otóż pan od fizyki, zdjął go własnoręcznie, po wstąpieniu syna do seminarium :)

liceum

Skomentuj (197) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 542 (1126)

#21976

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnie wielu z Was zastanawia się o co chodzi w proteście "pieczątkowym" lekarzy. Część pewnie uwierzyła w słowa ministra zdrowia, albo szefa NFZ o niemoralnych lekarzach, którym "się nie chce", albo "są na smyczy koncernów farmaceutycznych" ewentualnie po prostu są złośliwi i odsyłanie kogoś z kwitkiem powoduje u nich wielokrotne orgazmy.

Pozwolę sobie wyjaśnić piekielność sytuacji. Niestety, będzie dość długo...

Jak wiecie, nowa ustawa weszła 1 stycznia, a w połowie grudnia zostały zapowiedziane protesty. Od czasu do czasu ktoś zarzuca, że ustawa jest znana już pół roku, a wcześniej było OK. Nie było. Już w maju poszedł pierwszy list z podpisami kilkunastu tysięcy lekarzy do minister zdrowia, że ustawa wprowadza bałagan i złe rozwiązania.
Pomijam oczywiście fakt, że rozporządzenie i lista leków zostały opublikowane na ostatnią chwilę (dokładnie 30 grudnia o 23.10 był dostępny komplet dokumentów), chyba po to, żeby nikt normalny nie miał szansy się z nimi zapoznać.

A jakie rozwiązania wprowadzają?

Nakładają kary na lekarzy, którzy przepiszą receptę niezgodnie z wytycznymi ministerstwa. Na pierwszy rzut oka oczywiste, przecież jeśli chcę brać pieniądze, muszę mieć wytyczne i ich przestrzegać. ALE:

1. Muszę sprawdzić PEWNY dowód ubezpieczenia. W Polsce nie ma takiego dokumentu! Cały czas "jest wprowadzany" (od 2004 roku...). W związku z tym jest pełno różnych "dokumentów, które chwilowo świadczą o ubezpieczeniu". Jak to wygląda?
Składka jest odprowadzona nie wtedy, kiedy pracodawca pobierze pieniądze z naszej wypłaty, tylko kiedy wpłaci je na konto NFZ. I to w terminie. Jeden dzień zwłoki sprawia, że na kolejny miesiąc jesteśmy nieubezpieczeni. Innymi słowy, najpowszechniejszy druk - RMUA, o niczym nie świadczy. Bo jak mogę brać odpowiedzialność za to, że ktoś zapomniał? Tak samo wygląda to z ZUSem. Jedyny pewny dowód, to potwierdzenie przelania składki z ZUS do NFZ. A takiego nie ma! Nawet dzieci, które obowiązkowo są ubezpieczone, mogą się załapać na "brak ubezpieczenia". Jak? Dzieci ubezpiecza albo "rodzic" albo "urząd" - każdy ma swoje oznaczenia. Jeśli podam na dokumencie zły kod, pacjent jest traktowany jako nieubezpieczony! A rodzice których pytam kto zgłasza dziecko do ubezpieczenia najczęściej nie wiedzą o czym mówię... Oczywiście za nieubezpieczonego płacę karę.

2. Muszę sprawdzić, czy lek który przepisuję jest zarejestrowany w danej chorobie. Na pierwszy rzut oka znów OK. Ale tylko leki oryginalne mają pełną rejestrację. Zamienniki już nie. Dlaczego? Bo każda zarejestrowana "choroba" kosztuje. A wcześniej nikt nie dbał czy rejestracja jest czy nie, bo i tak stosowano tę samą substancję. Teraz np nie mogę dać Polocardu pacjentowi po zawale, bo tylko Aspirin ma rejestrację. A to ten sam lek. Pierwszy oczywiście dużo tańszy, ale nie ma rejestracji na zawał, mimo, że jest powszechnie stosowany. Jeśli go zapiszę, zostanę ukarana.
Poza tym duża część leków zaczyna być stosowana poza pierwotnymi wskazaniami - na tym polega postęp w medycynie. Okazuje się, że lek działa też w innych chorobach, więc zaczyna się go tam stosować. Teraz ministerstwo tego zabrania.

3. Muszę sprawdzić najnowsze obwieszczenie na stronie ministerstwa. Urzędnicy zapowiadają, że lista leków będzie się zmieniać tak często jak trzeba. Co to oznacza? Codziennie przed pracą będę musiała przejrzeć listę kilku tysięcy preparatów, żeby zobaczyć czy nic nowego nie doszło. Jeśli zapiszę lek ze "starej listy" nie wiedząc, że dziś rano wyszła nowa, zostanę ukarana. (PS. W momencie pojawienia się listy serwery MZ padły)

4. Muszę mieć zaświadczenie od specjalisty. Taki druk jest ważny rok. Czyli co rok, nawet osoby które tego nie potrzebują muszą stanąć w kolejce do np. kardiologa. Tylko po papier. Jeśli natomiast dopiero rozpoznałam chorobę, np. alergię u małego dziecka, nie mogą dać mu tańszych leków od razu. Muszę mieć zaświadczenie. Czyli na kilka miesięcy (bo tyle czeka się na wizytę u specjalisty) pacjent dostaje tylko drogie leki. Dla wielu rodzin nie do wykupienia, więc dzieciak zostaje nieleczony. Jeśli się zlituję i wpiszę zniżkę, zostanę ukarana.

5. Muszę określić, czy pacjent nie należy do jednej z 9 grup "zniżkowych" - np. kombatanci, krwiodawcy itd. Większość pacjentów nie nosi ze sobą zaświadczeń o przynależności do danej grupy. Poza tym większość tych zaświadczeń można łatwo sfałszować. I znów - to ja zostanę oszukana, ale to ja zapłacę karę.

6. W tym całym zamieszaniu z papierami mam jeszcze mieć czas zbadać pacjenta i pomyśleć jak go leczyć. A później sprawdzić, czy urzędnik z NFZ mi na to pozwoli, bo może moja wiedza i publikacje naukowe nie wystarczą i dostanę karę...

Na przykładzie (naciągam tu trochę, ale sens jest zachowany) - przychodzi matka z małym dzieckiem. Nie wie jak dziecko jest ubezpieczone (już powinna dostać receptę na 100%). Dziecko ma alergie, musi dostać specjalne mleko, ale nie mam zaświadczenia od specjalisty (recepta 100%), w dodatku podejrzewam alergię, której objawem jest wysypka, a urzędnik NFZ uznał, że to mleko należy się tylko przy dusznościach (100%). Może jest już nowa lista i to mleko ma zniżkę, ale nie mam tego jak sprawdzić, bo strona ministerstwa padła. Tak czy inaczej do wyboru mam napisać receptę na 100%, albo przybić pieczątkę "do decyzji NFZ" - wtedy może jakaś refundacja będzie...

Musicie przyznać, że nie jest wesoło. Do teraz jakoś to działało, bo prawo było złe, ale nie było kar za naginanie go do realiów. Teraz są i muszę się sztywno trzymać. Do wyboru mam albo zaszkodzić pacjentowi, albo sobie. Nikomu nie życzę takich wyborów.
I dlatego piszę recepty z pieczątką "refundacja leku do decyzji NFZ". Żeby się wreszcie urzędasy zbudziły i zajęły tym, co powinni wprowadzić już dawno - kartą ubezpieczenia i ogólnopolskim systemem. A od leczenia wara - chyba, że chcecie się leczyć u urzędników...

Przychodnia

Skomentuj (195) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 937 (1101)

#40771

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/39309, w której osoby siedzące w parku z psami zostają zgorszone/zniesmaczone widokiem karmiącej matki, nasunęła mi na myśl spotykające mnie piekielne sytuacje, w których jestem niejako z drugiej strony: młoda matka kontra właściciele psów. Uwaga, może być nieco obrzydliwie.

Od zawsze brzydził mnie widok wypróżniających się psów, równie bardzo, jak zniesmaczałby mnie widok ludzi robiących to w miejscu publicznym. Niestety, gros właścicieli psów nie zadaje sobie minimum trudu, by oszczędzić innym tego widoku poprzez oddalenie się w bardziej ustronne miejsce lub chociażby zejście z parkowej alejki. Ba, zapewne im nawet nie przyjdzie do głowy, że stolec ich ulubieńca może być komuś niemiły. O wielokrotnie poruszanym temacie sprzątania po psach nie wspomnę.

Jako młoda matka na urlopie macierzyńskim stałam się ostatnio stałą bywalczynią okolicznych parków. Nawet nie przypuszczałam, jak bardzo załatwiające swe potrzeby psy, lub raczej ich właściciele, bo co te psy winne, potrafią mi uprzyjemnić ten cudowny okres. Poniżej kilka przykładów:

1. Podczas spaceru w parku synek obudził sie już omdlewający z głodu. Trzeba nakarmić. Zakrywam się pieluszką i siadam na ławce bez oparcia tyłem do alejki, przede mną trawnik i drzewa. Park o tej porze prawie pusty, z rzadka przejdzie emeryt lub ktoś z psem. Właśnie. Alejką nadchodzi pańcia ze swym pupilkiem na smyczy. Oczywiście umyśliła sobie zejść na trawnik dokładnie na wysokości mojej ławki. Pies kręci się koło mnie, obwąchuje wózek, w końcu wypina się i wypróżnia niecały metr ode mnie i jedzącego niemowlęcia, tyłem w naszą stronę. Oczywiście pańci nie przyszło do głowy po nim sprzątnąć. Chociaż nerw mocno mnie szarpał, grzecznie pytam pani, czy nie mogła odejść z psem nieco dalej, skoro dziecko tu je? Odpowiedź: przecież dziecko zakryte i psa nie widzi, to co mu przeszkadza. Niestety ja widziałam i musiałam zmienić ławkę, bo śniadanie podeszło mi do gardła.

2. Siedzę na ławeczce i czytam książkę, synek śpi w wózku. Alejką idzie pan z psem na smyczy. Pies podchodzi do mojej ławki, obwąchuje, widać, że zaraz będzie sikał. Byłam pewna, że pan odciągnie go dalej. Ależ skąd! Pies podnosi nogę i obsikuje bok ławki, na której siedzę, dosłownie 20 cm od moich nóg i wózka. Pan ze stoickm spokojem czeka, po czym odchodzi z ulubieńcem. Przyznam, że ze zdziwienia i obrzydzenia zabrakło mi języka w gębie.

3. Budujący obrazek: pani rzetelnie sprząta po swoim psie, po czym wrzuca pakunek do... pojemnika na puszki aluminiowe. Niech pracownicy sortowni mają milszy dzień. Kosz na odchody był jakieś 100 metrów dalej.

4. Nagminnym zjawiskiem jest obsikiwanie przez psy ławek, kiosków, kół samochodów, rowerów itp. Nie mogę zrozumieć czemu właściciele na to pozwalają i uważają to za normalne, skoro robienie tego przez człowieka byłoby oburzające?

Nie chcę się rozpisywać, ale tego typu historii uzbierało mi się przez te kilka miesięcy naprawdę wiele. Tym bardziej zdziwiło mnie, że w historii z psami i karmiącą matką to właśnie publiczne karmienie zostało uznane przez tak wiele osób za nieestetyczne lub wręcz obrzydliwe. Ale jak widać ile ludzi, tyle upodobań. Nie wiem, czy ktoś podzieli moją opinię, ale chciałam zaapelować do właścicieli psów: nie każdy pragnie podziwiać czynności fizjologiczne waszych ulubieńców. Miejcie to proszę na uwadze.

właściciele czworonogów

Skomentuj (193) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (1020)

#25935

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeszcze kilka lat temu sporo podróżowałem pociągami po całym kraju i miałem w związku z tym multum ciekawych przygód.

Oto jedna z nich, traktująca zasadniczo o dwóch stworzeniach z piekła rodem, tyle że jednego przemiłego i godnego najwyższego szacunku, a drugiego w nawet tak spokojnym człowieku jak ja - budzącym mordercze instynkty.

Wsiadłem do pociągu, mając przed sobą perspektywę podróży dokładnie na przestrzał przez cały kraj. Wagon z przedziałami dla palących po drugiej stronie składu. A czort brał. W razie co pobawię się w gimnazjalistę w toalecie. W przedziale, do którego wsiadłem był tylko jeden podróżny. Stary, zasuszony, siwiuteńki jak gołąbek, bardzo elegancko ubrany dziadziuś. Usiadłem na przeciwko niego przy oknie i zdębiałem. Otóż staruszek w klapie marynarki nosił miniaturki odznaczeń. Dwa Krzyże Walecznych (!), Virtuti Militari V klasy, srebrny i brązowy Medal Zasłużonym na Polu Chwały, Medal za Wyzwolenie Warszawy - kurde, nic tylko Pierwsza Armia Wojska Polskiego... Wlepiłem w miniaturki ślepia jak wół w malowane wrota (tym intensywniej, że jestem krótkowidzem, a chciałem się przyjrzeć co tam dziadunio ma), ale jakoś rozmowy nie zagaiłem, zwłaszcza, że ów patrzył w okno i wydawał się pogrążony we własnych myślach. W końcu oczywiście jednak nie wytrzymałem i próbowałem zagadać z dziaduniem.

-Przepraszam Pana bardzo...
Cisza. Zero reakcji. Trochu mi się niefajnie zrobiło, ale nic:
-Przepraszam Pana najmocniej...
Cisza. Nawet się, kurde bele nie obrócił, żeby mnie zaszczycić spojrzeniem. Cóż, z pewnym zażenowaniem muszę przyznać, że trochę niefajnie pomyślałem o bucowatym kombatancie co się prochu nawąchał i jakiś szczawiowaty cywil (tym bardziej, że długowłosy w jakiejś obcisłej, diabelskiej koszulce) mu lata i powiewa.
Jako, że bogowie obdarzyli mnie niezmierzonymi pokładami cierpliwości, odczekawszy nieco i niezrażony podjąłem kolejną próbę nawiązania konwersacji.

-Naprawdę bardzo Pana przepraszam, że Panu przeszkadzam, ale... - No i w końcu w połowie mojej wypowiedzi dziadek weteran obrócił się nieco na swoim miejscu i zmierzył mnie wzrokiem. Uśmiechał się miło i głosem kompletnie niepasującym do mikrej fizjonomii, o mocy i barwie trąby jerychońskiej zapytał:
-CZY BYŁ PAN COŚ DO MNIE MÓWIŁ? - Wtedy coś mi zaczęło świtać w mózgownicy: słowa przedziwnie akcentowane, arytmiczne i pozbawione intonacji. Pomijając jakże już rzadko używany czas zaprzeszły. - BO JEŻELI TAK, TO UPRZEJMIE PRZEPRASZAM, ALE JESTEM KOMPLETNIE GŁUCHY. PROSZĘ POWTÓRZYĆ, UMIEM CZYTAĆ Z RUCHÓW UST. - Aż mi zadudniło w uszach.

Podle się poczułem, że tak niesprawiedliwie i pochopnie oceniłem starego człowieka.
-Jestem pasjonatem drugowojennym i tak się składa, że wiem co oznaczają miniaturki na Pana marynarce. Czy zechciałby pan coś poopowiadać?
Error. Za dużo na raz i za dużo trudnych słów. To czytanie z ruchu ust wygląda jednak troszkę inaczej niż na filmach, jednak w końcu udało mi się przekazać moje intencje w sposób dla staruszka zrozumiały.
Dziadziuś wyszczerzył żółte od nikotyny zęby:
-TO ZALEŻY O CO CHCESZ PYTAĆ.
Lody pękły. Mimo trudności komunikacyjnych- swoje kwestie musiałem zwykle powtarzać kilkukrotnie, zbyt długie dzielić na poszczególne frazy, bardzo starannie ruchami ust artykułować poszczególne słowa czy czasem nawet poszczególne głoski, a staruszka, mimo natężenia decybeli też często było trudno zrozumieć - rozmowa zaczęła się kleić. Dziadziuś okazał się niezwykle sympatycznym człowiekiem o niesamowitym życiorysie. Kresowiak. 17 września. Zsyłka za nazwisko. Brak szans na dostanie się do Andersa. Wreszcie Pierwsza Armia Wojska Polskiego i cały, ale to cały jej szlak bojowy, w trakcie którego dosłużył się porucznika, zakończony przez dziadunia na wzgórzach Seelow, gdzie bębenki z uszu wydmuchał mu bliski wybuch pocisku z nebelwerfera. Wcześniej jeszcze dwukrotnie ranny, między innymi na przyczółku warecko-magnuszewskim. Staruszek kombatant do tego opowiadał tak barwnie tak ciekawie, że dosłownie było słychać gwizd kul, rzęchot czołgowych gąsienic, wybuchy bomb. Poza tym, co mnie ujęło, człowiek ów był niezwykle skromy i biegunowo odległy od heroizowania swoich dokonań.

Naprawdę sporo w życiu przeszedłem i niełatwo się wzruszam, ale, powiadam Wam, naprawdę momentami chyba mi się coś zaczynały oczy pocić. Kurde, rozmawiałem z jednym z ludzi, o jakich za szczawika filmy się oglądało, jednym z tych, dzięki którym możemy mówić po polsku. Ba! Dzięki którym w ogóle mamy jakąś Polskę - jaka by ona nie była.

W między czasie -co ważne- dziadziuś zaczął kopcić okropnie smrodliwe papierochy bez filtra. Jako, że sam byłem w szponach nałogu, nie przeszkadzało mi to. A dziadziuś kopcił jak T-34. Ciekawym było to, że rzutami. Trzy-cztery śmierdziuchy cięgiem, pół godzinki z kawałkiem przerwy i kolejny sort. Pomiędzy wspomnieniami i pytaniami zgadaliśmy się jeszcze, że jedziemy prawie że do tej samej stacji. Ucieszyłem się niezmiernie perspektywą długich godzin pogawędki z dziaduniem.
Ale, żeby nie było za różowo...

Pierwszy zgrzyt nastąpił jakieś dwie godziny od rozpoczęcia naszej rozmowy. Dwadzieścia minut wcześniej w przedziale obok rozsiadła się kilkuosobowa grupka młodych ludzi, tak z dekadę młodszych niż ja wtedy. Spodnie z krokiem na kolanach, pięć numerów za duże bluzy z kapturami, etc. I umpa, umpa, z jakiejś przenośnej szczekaczki. Przedstawiciel grupy wpakował się do nas do przedziału, ani "dzień dobry", ani "pocałuj mnie w dupę" i cytuję:
-Kto tu tak, ku...a, mordę piłuje? Ochu*eć można! - Może nie w stu procentach tak dokładnie, ale tak elokwentnie i z tym sensem.
Mówię wam, mimo mojej cierpliwości z miejsca krew mnie zalała. Postanowiłem starannie dobraną argumentacją merytoryczną i wysublimowanym podejściem pedagogicznym przekonać młodzieńca o niewłaściwości jego zachowania.
-Wyp...laj, śmieciu. Natychmiast, zanim zdążę do ciebie wstać. A jak jeszcze chcesz otworzyć mordę, to cię pytam: czy przyjdziesz z koleżkami, czy ja się mam pofatygować do was? To co? Sper...lasz, czy mam do ciebie wstać? -Powiedziałem to tonem naprawdę łagodnej sugestii, bardzo, bardzo spokojnie, nawet na jotę nie podnosząc głosu.
Szczyl zmierzył mnie zbaraniałym wzrokiem. Ktoś, kto nigdy nie był w podbramkowej sytuacji nie ma pojęcia, jak taka sytuacja skokowo polepsza percepcję i racjonalną ocenę sytuacji. Chyba chciał coś odpowiedzieć, ale +40 bicepsa, pokryte zrostami kostki, porządna klamka z nosa, widocznie asymetryczna żuchwa i szramy na ramionach skutecznie odwiodły go od kontynuowania konwersacji.

Gnojek się zmył, ale kiedy zobaczyłem, że dziadzio weteran w lot zrozumiał sytuację i jak od razu posmutniał, to naprawdę poważnie rozważałem dogonienie śmiecia i obicie mu ryja na czarno. Nie wiem po czym, ale dziadek wyłapał to i skwitował tylko:
-DAJ, CHŁOPIE, SPOKÓJ. - I dalszy ciąg mnie zwalił z nóg i rozbroił: -TEN SZCZENIAK TO DLA CIEBIE CH*J DO SZCZANIA NIE PRZECIWNIK. A ROZUMU I TAK MU OD TEGO NIE PRZYBĘDZIE.
No i, jako, że właściwie nic się nie stało, sytuacja szybko wróciła do normy. Było minęło. Do Warszawy podróż -poza tym drobnym incydentem- upłynęła po prostu uroczo.

W Warszawie pociąg zaczął się dość poważnie zaludniać, ale miejsca nadal było sporo. W tejże samej Warszawie do naszego przedziału wsiadł facet z wyglądu podobny całkiem do nikogo, o fizjonomii zabiedzonego szczura chorego na astmę, młoda, niespecjalnie ładna dziewczyna ze swoim chłopakiem - takim całkiem normalnym kolesiem. No i ONA. Spirytus Movens późniejszych zajść, nazwijmy ją Zażywną Matroną, wymiennie z Babsztylem. Wzrostu jak na kobietę dość słusznego, wagi zapewne więcej niż ja. Do tego wymalowana jak barokowy ołtarz i roztaczająca wokół siebie chmurę landrynkowego zapachu wody toaletowej o intensywności takiej, jakby się w niej marynowała. W ramach "dzień dobry" uprzejma była retorycznie zapytać:
-A co tu tak papierosami cuchnie?
Rzuciłem tylko okiem na wchodzących i na widok Zażywnej Matrony, mój niezawodny instynkt ochroniarza i bramkarza szepnął mi do ucha: "będzie cyrk" - i jak zwykle, kanalia, się nie pomylił.

Dziadziuś i ja oczywiście nie przeszkadzaliśmy sobie w konwersacji. Rychło pozostali współpasażerowie, mimo że nie włączyli się do rozmowy, to naprawdę uważnie słuchali staruszka. Słuchali a nie tylko słyszeli- nawiasem mówiąc: "nie słyszeć" to by się nie dało. Słuchali z uwagą. Poza, oczywiście, Zażywną Matroną, która cierpiętniczą miną dawała do zrozumienia jakim krzyżem na jej barkach jest słuchanie gromowego głosu dziadunia. Było jeszcze w miarę, dopóki nie zaczął się cykl kopcenia. Gdy główny bohater wieczoru zakurzył swojego śmierdziuszka, nikt inny nie powiedział złego słowa, a Babsztyl z kopyta w pyskówę:
-Co pan sobie myśli? Tu jest wagon dla niepalących!
Dziadzio nic, a ta trajkocze. Wszak głuchy i patrzy na mnie. Więc mówię:
-Proszę pani, ten człowiek dokumentnie nie słyszy i w związku z tym nie wie, że chce mu pani coś przekazać.
-To powiedz mu, żeby na mnie popatrzył! -No, nie. Nie przypominam sobie, żebym z tą kuzynką maciory był na "ty", ale przełknąłem zniewagę.
Przekazałem. Dziadziusiowe oczy przybrały wygląd porcelanowych kulek i łypnęły na babsztyla. A ta dalej:
-Co pan sobie wyobraża, przedział dla niepalących, etc...
Dziadziuś spojrzał na mnie- w oczach jarzyły mu się diabliki:
-SYKU, CZEGÓŻ TA DAMA SOBIE ŻYCZY? BO PRZECIEŻ JUŻ NIEDOWIDZĘ... -klei głupa dziadziuś- wiem już, że wzrok jak na swój wiek ma sokoli.
Babsztyl ryknął na cały regulator:
-TO PRZEDZIAŁ DLA NIEPALĄCYCH!!!!!
Dziadziuś oczywiście dalej "nie wie o co chodzi". No, głuchy jest, nie słyszy, niedowidzi. Mierzy od inkarnację hipopotama szklanym, otępiałym wzrokiem i nie wątpię, że dobrze się bawi. Cały ten dziadkowy zombie-walk trwał dobrych kilka minut, w trakcie których babsztyl zaczął dostawać białej gorączki. A dziadunio klei głupa. Nie słyszy, nie rozumie.
O dziwo głos nagle zabrał szczurowaty wymoczek:
-Niechże pani da spokój staremu człowiekowi. Po kiblach ma latać?

Woda na młyn. Babsko dostało furii: nic ją to nie obchodzi, że to przedział dla niepalących (mantra jakaś, querva, czy co?), etc, etc. Już tak dokładnie całej polemiki nie pamiętam). W każdym razie im bardziej podróżni próbowali załagodzić sytuację, tym bardziej się krówsko po tuningu nakręcało.
W końcu złapała torebkę, z impetem szarżującego nosorożca wypadła na korytarz. Dobrze, że nikt akurat nie przechodził, gdyż niechybnie zginąłby niechybną i marną śmiercią, stratowany przez emerytowaną walkirię rozmiarów Tygrysa Królewskiego.
-Ja wam dam, chamy! - I dalej cała wiązanka szczerych, chrześcijańskich pozdrowień.

Za kilkanaście minut wraca. Z sokistami. Niczym Guderian za swoimi klinami pancernymi za froncie wschodnim. Niczym Guderian również udziela im instrukcji co oni MAJĄ z tą sytuacją zrobić. Z daleka już było słychać jak miele ozorem do mundurowych. Jeżeli pier...ła im tak przez całą drogę z ostatniego wagonu- a pewnie tak była, to się kompletnie nie dziwę późniejszej sytuacji. Nieczęsto mi się to zdarza, ale zaniemówiłem. Sokiści weszli do przedziału, za nimi babsztyl z miną Napoleona pod Pruską Iławą patrzącego jak kirasjerzy Starej Gwardii rozbijają w perzynę pułki carskich grenadierów. Panowie mundurowi weszli, popatrzyli na dziadunia, na miniaturki i baretki. Zamienili z nami dosłownie pięć zdań, wyjaśniając sytuację. Po czym... Zasalutowali dziadziusiowi i zaczęli wychodzić. Mina Napoleona ustąpiła miejsca minie jaką musiał mieć generał Benningsen pod tą samą Pruską Iławą, kiedy napoleońska konnica wyrzynała mu pół armii. Dowódca patrolu natomiast z wyraźną, nie tajoną złością i irytacją do babsztyla:
-Proszę pani, jak ktoś sobie zapracował na dwa Krzyże Walecznych to niech sobie pali tam, gdzie mu się żywnie podoba. A jak to pani nie pasuje, to niech się pani przesiądzie. Miejsc nie brakuje.

Wytapetowany tucznik spurpurowiał i rzucił się werbalnie na sokistów: że to granda, skandal, że mają zrobić to i tamto, że nie wykonują swoich obowiązków służbowych, że ona złoży oficjalną skargę i że ona ma TU miejscówkę i to jest przedział dla niepalących... Uszy mi oklapły, ręce opadły, krew uderzyła do głowy. Pomyślałem sobie, że jeżeli jeszcze raz usłyszę o tym przedziale, to wyjmę z ramonechy sprężynę, zarżnę prukwę i wyrzucę na tory. Na szczęście wyręczył mnie dowódca patrolu. Przez delikatność nie powiem jakich słów użył purpurowy na twarzy sokista na temat tego gdzie może sobie wsadzić i miejscówkę i skargę i jeszcze kilka innych rzeczy... Na koniec zakomunikował, że oficjancie nakazuje jej zmianę przedziału i jak się nie uspokoi to potraktuje zajście jako zakłócanie spokoju pasażerom, ze wszystkimi tego konsekwencjami. W końcu z babska zeszło powietrze, choć gdyby wzrok mógł zabijać, to byśmy wszyscy padli trupem na miejscu.

Po chwili, jak się wszystko uspokoiło, dziadziuś zapalając kolejnego ćmika skwitował:
-POSKROMIENIE ZŁOŚNICY. W SUMIE DROBIAZG A CIESZY, CZYŻ NIE?
Właściwie to sam nie wiem kto był bardziej z piekła rodem: staruszek weteran, czy upierdliwe babsko...

Pozdrawiam panów SOKistów, którzy potrafili się odpowiednio zachować. Mam też ogromną nadzieję, że uroczo piekielny staruszek bohater jeszcze chodzi po tym łez padole i trafia na takich, którzy chcą słuchać Jego wspomnień...

służby mundurowe

Skomentuj (193) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1545 (1765)