Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#57520

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę w związku z ostatnią nagonką na WOŚP, ale nie tylko.

Tak się ostatnio zastanawiałem, jak to jest, że nasz wspaniały kraj i my, jako społeczeństwo, jesteśmy mistrzami w marnowaniu kolejnych szans, dlaczego praktycznie wszystkie przemiany można skwitować stwierdzeniem: "a miało być tak pięknie". Kto jest temu winny, że wciąż zamiast przeć do przodu drepczemy praktycznie w miejscu? Kiedyś, jeszcze do 1989 roku można było zwalić na "onych" - w zależności od epoki zaborców, okupantów, komunistów - a dziś?

A dziś niestety okazuje się, w moim odczuciu, że piekielni jesteśmy my sami, sami sobie rzucamy kłody pod nogi, lecz pretensje mamy oczywiście do całego świata.
Fakty są takie, że w naszym wspaniałym (mimo wszystko) kraju istnieje dziwny zwyczaj gnojenia i mieszania z błotem tych nielicznych, którzy przynajmniej coś zmieniać próbują, coś robią i do czegoś doszli, czego najlepszym przykładem jest właśnie ostatni cyrk wokół WOŚP.

Nie twierdziłem nigdy i nie twierdzę, że wszystkie kierunki zmian i wszystkie próby robienia czegokolwiek są słuszne i prawidłowe, nie twierdzę, że przy okazji nie dochodziło i nie dochodzi do wypaczeń czy pomyłek. Problem polega jednak na tym, że zdecydowana większość krytyków i oskarżycieli nie próbuje zrobić nic. Siedzą w cieplutkich papuciach przed komputerem czy TV i klną na czym świat stoi na takich Owsiaków, Ochojskie czy innych, ale sami nie mają ochoty ruszyć czterech liter z fotela. Wieszają psy na politykach od prawa do lewa, ale na wybory nie pójdą, bo ważniejsza jest wizyta w centrum handlowym, czy kolejny odcinek mody na sukces.

Dziś sami niszczymy symbole, sami deprecjonujemy to, z czego powinniśmy być dumni, sami na siebie sprowadzamy taki a nie inny los, bo nam się nie chce podnieść dupska z krzesła i po prostu przynajmniej próbować coś zrobić, choćby na mikro skalę, w swoim najbliższym otoczeniu. Łatwiej siedzieć i narzekać, krytykować, obrażać, wtedy czujemy się mocni. "Ale mu pojechałam/em" "Ale ze mnie gość, bo naplułem na tego czy owego" Tak większość niestety myśli i tak uważa.

Jasne, że każdy ma prawo wyrażać swoje poglądy, każdy ma prawo mieć inne zdanie. Lecz zamiast marnować energię na plucie i pomawianie innych, sam/sama wstań z krzesła i pokaż jak to twoim zdaniem powinno być zrobione.

Pewnie ta historia pobije rekord minusów i poleci do kosza, ale co mi tam, może choć jedna osoba się nad tym zastanowi.

Polska

Skomentuj (193) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 490 (1018)

#64198

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziewczyno, która jechałaś dziś autobusem z dwiema koleżankami przed południem. Prawdopodobnie uciekłaś z lekcji. Twoja ciąża może nie była jeszcze zaawansowana, ale widoczna. Opowiadałaś swoim 'psiapsiółom' jaka ciąża jest "ch*jowa".
Narzekałaś, że mając już prawie szesnaście lat, taka dorosła, a nie możesz chodzić na imprezy i 'bawić się' z chłopcami. Mówiłaś, jak to Twoja "pie***olona matka" zabrania Ci usunąć dziecko, bo przecież, gdyby chciała, znalazłaby takiego lekarza, co usunie. Opowiadałaś o wszystkich rzeczach, których nie możesz robić przez tego 'pier**lonego' bachora.
Mówiłaś, że chciałabyś, aby "to zdechło"

Droga dziewczyno. Nie znam Cię, nie wiem, kim jesteś, nie znam Twojego imienia, nigdy z Tobą nie rozmawiałem, ale żałuję, cholernie żałuję, że Twoja matka nie chciała, byś ty "zdechła".

Mam tylko nadzieję, że Twoje dziecko będzie szczęśliwe. Ty nie musisz.

komunikacja_miejska

Skomentuj (188) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 716 (1106)

#30897

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo się wahałem, czy dodać tu historię. Przyznam, opowieści Lizki o jej babci trochę mnie zachęciły. Chcę napisać o miejscu i sytuacji, gdzie homofobia nie powinna mieć miejsca.

Dwa lata temu mój chłopak stracił przytomność, trafił do szpitala. Diagnoza niewesoła i na jakiś czas musiał tam zostać (właściwie w szpitalu przebywa do tej pory-z przerwami-ale w innej placówce niż opisywana).
Dawid to przystojny i wysportowany (wówczas) chłopak, toteż pielęgniarki za nim przepadały. Przez pierwszych kilka dni. Niestety, z powodu głupiej nieostrożności pół szpitala dowiedziało się, że "to zboczeniec". Moja wina. Miał gorszy dzień, jakieś ciężkie badania, był przygnębiony i chciałem go pocieszyć. Ot, potrzymanie za rękę, dyskretny buziak, parę miłych słów. Nie mogłem się powstrzymać, zwłaszcza, że nikt poza mną nie mógł tego zrobić bo jestem jego najbliższą osobą.
Od razu zaznaczam-obaj nie lubimy publicznego okazywania uczuć (a parady równości uważamy za żałosne) - czy to w związkach homo czy hetero. Nie tylko przez wzgląd na homofobiczna społeczeństwo-sądzimy, że da się wyjść do sklepu czy na spacer i wytrzymać bez miziana się.
A tu - wpadka.

Już następnego dnia po Dawid leżał w innej sali, bo pacjenci z tamtej złożyli skargę. Nawet lepiej, w nowej leżały same młode osoby ok. lat 20 i każda zajęta komórką/sympatią/laptopem/, więc z "współwięźniami" nie było już problemów. Piekielna okazała się opieka medyczna.

Mój chłopak cały dzień nie dostał nic do jedzenia, choć nie było żadnych przeciwwskazań. Żadnych środków przeciwbólowych również; ignorowały jego prośby, choć któregoś dnia prawie płakał z bólu (dopiero po paru godzinach jakaś dziewczyna z sali dała mu jakiś apap). Rękę na zgięciu i wierzch dłoni miał poranione i posiniaczone-efekt wbijania i wyciągania przez pielęgniarkę wenflonu po kilka razy ("nie mogę się wbić, cholera, co to za żyły?") Zdarza się, ale wenflonu wcale nie trzeba było zmieniać. Przyszła, wyciągnęła ten który miał założony parę dni wcześniej zaczęła się z powrotem nim wbijać. Bawiła się dopóki Dawid zaczął "odpływać". Poprawić pościel przychodziły dla zgrywu-rozpinały fartuszki, wypinały piersi i pochylały się Dawidowi nad twarzą. Świetna zabawa. Poza tym przy okazji pobierania krwi, zmieniania kroplówki milutkie wcześniej pielęgniarki mamrotały "praca wysokiego ryzyka, hiva jakiegoś złapię, zarazi mnie zboczeniec", itp.
Nawet nie chce mi się komentować.

służba_zdrowia adult

Skomentuj (186) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1251 (1697)

#43872

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
O zwierzętach, tym razem na poważnie.
Wiem, że najczęściej zwierzak nie jest winien swojemu zachowaniu. Że to problem niewłaściwego wychowania, warunków, braku nadzoru i samca alfa...
Wiem, co nie znaczy, że rozumiem.

Do SORu przybiega niewiasta. Wieczorem.
Zapłakana, ale wyglądająca dość dobrze. Na pierwszy rzut gałki ocznej, zdrowa.
Bez słowa wchodzi, siada i zdejmuje rękawiczki.
Takie skórzane, eleganckie. Z których wylewa się krew.
Prawa ręka przegryziona na wylot w kilku miejscach. Widać kości śródręcza.
Lewą najwyraźniej się zasłaniała - brak połowy palców...
Bawiła się, jak co wieczór, ze swoim pieskiem. Dokładniej suczką. Rasy pitbull.
Którą wychowywała od stadium przypominającego skrzyżowanie świńskiego embrionu z krokodylem...
Bawiła się, jak zawsze. Głaskała ukochany gadzi łeb, kiedy jej pupilka, nagle, nie sprowokowana, rzuciła się na nią z głuchym warkotem. I pozbawiła panią możliwości prawidłowego korzystania z kończyn górnych do końca życia.

Innym razem, w karetce.
Wezwanie na wieś. Do pogryzionego dziecka.
Jakkolwiek samo wezwanie brzmi dramatycznie, nigdy nie oddaje obrazu na miejscu.
Pędzimy jak szatani, żeby zdążyć... no właśnie, na co?
Na obejrzenie ślicznej, sześcioletniej dziewczynki bez lewej połowy twarzy.
Dokładnie, to twarz jest na miejscu, ale przez całą jej długość biegnie potworna rana kąsana, oddzielająca tkanki miękkie od kości twarzoczaszki.
Z doświadczenia wiem, że nawet, jeżeli chirurdzy zdecydują się zaszyć ten koszmar (a ran kąsanych się z zasady nie szyje), to i tak wejdzie infekcja.
Rana zropieje, a potem dziecko będzie mogło grać w horrorach bez charakteryzacji.
Dlaczego? Kto zawinił?
Sąsiad. Pijanica i awanturnik iście piekielny.
Jako, że spokojne życie rodziców małej nie dawało mu spokojnie oddawać się upodlaniu (nie wiadomo w sumie czemu), postanowił wnieść swój wkład.
Napił się jak bydlę, którym istotnie był i wrzucił przez płot swojego kundla rasy samoyeb. Wielkiego, wkurzonego i o podobnie, jak pan, radosnym usposobieniu.
Prosto przed bawiącą się w ogrodzie dziewczynkę.
Kundla odciągnął od dziecka ojciec. Siekierą. Skutecznie.
A na miejsce trzeba było po naszym odjeździe wezwać drugą załogę.
Bo mieszkańcy wsi, na wieść o tragedii, walnie przyszli złożyć draniowi wyrazy szacunku. Ręcznie i orężnie.
Tylko co z tego, skoro dziecku urody nikt nie zwróci?

Nie dziwcie się więc, że ratunkowi zazwyczaj boją się czworonogów.
Za dużo widzieliśmy...

służba_zdrowia

Skomentuj (182) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1528 (1602)

#32369

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
O Euro.

Znajomy, zwany dalej pokrzywdzonym, wygrał dwa bilety na mecz Polska-Rosja. Ucieszony, uchachany, gębusia się śmieje.

Radości z tego faktu nie podzieliła jego wybranka życia zwana dalej dziewczyną łamane na heterą.

Zaprotestowała przeciwko wyjazdowi swojego mężczyzny na mecz jako powód podając, że jego data pokrywa się z imprezą urodzinową, którą ona organizuje.

Jako że grunt to bunt, pokrzywdzony łatwo się nie poddał, twierdząc, że nawet pod pantoflem trochę miejsca mieć musi i stwierdził, że nie potrzebuje zgody i pojedzie na mecz, czy to z jej błogosławieństwem, czy też nie.

Na takie dictum nie było innej rady, a że manifa wymaga pokazówy, nasza bohaterka kina akcji, bilety cudem zdobyte z rąk faceta wyrwała, po czym z wielką satysfakcją rozdarła na jego oczach...

Podobno się popłakał.

Odgłosy kłótni słychać było aż na ulicy, a i do teraz zerkam co jakiś czas przez okno, czy nie zobaczę policji, pogotowia albo przynajmniej samochodu od przeprowadzek.

Tak niehumanitarne, że aż mnie boli.

euro

Skomentuj (182) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1511 (1623)

#37561

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od 6 lat choruję na zespół policystycznych jajników (http://pl.wikipedia.org/wiki/Zesp%C3%B3%C5%82_wielotorbielowatych_jajnik%C3%B3w), a od 4 przyjmuję leki hormonalne w postaci tabletek antykoncepcyjnych. W związku z chorobą przez ostatnie lata, sporo przytyłam. I tak przy wzroście 168 cm ważę ponad 90 kg. Wszelkie sposoby odchudzania zawiodły. Dietetyk rozłożył bezradnie ręce, bo na większość składników prawidłowej diety (jabłka, marchewka, brzoskwinie, nektarynki, winogron, pomarańcze, mandarynki, gruszki, pomidory...) jestem uczulona. Dodatkowo mam alergię na pyłki i początki astmy. Przyjmuję więc masę leków i głównie przez nie tyję, a właściwie puchnę. Muszę dodać, że się nie obżeram i dość sporo się ruszam.

Chcę tu opisać, kilka sytuacji w których osoby z nadprogramową liczbą kilogramów są ośmieszane, wyszydzane czy wręcz dyskryminowane.

1. W ubiegłym roku starałam się o pracę na pół etatu w butiku odzieżowym, by dorobić sobie do stypendium. Zostałam zaproszona na rozmowę. Rozmowa się nie odbyła, bo Wielmożna Pani Właścicielka spojrzała na mnie swoim krytycznym okiem i stwierdziła, że:
a) nawet nie ma mowy, że klientów odstraszę swoim wyglądem,
b) do czego to doszło, by młoda dziewczyna tak się spasła,
c) nie szanuję jej czasu, bo to porządny sklep, a nie jakiś szmateks czy inny ciuchland.
Kij ci w oko, myślę sobie. Twoja strata głupia babo.

2. Dwa tygodnie temu, dawna koleżanka matuli z pracy zaczepiła mnie i mamę w sklepie. Od słowa do słowa i zeszło na temat jej wnuczki, rok starszej ode mnie. I w pewnym momencie słyszę:

- Bo moja Agniesia taka zadbana jest, nie to co ty. I chłopaka ma. I na wakacje razem jeżdżą. A ty co, pewnie nawet chłopa nigdy nie miałaś, bo tak się zapuściłaś.
- Pani Małgosiu, ja w czerwcu za mąż wyszłam. I szczęśliwi jesteśmy. Nie to co Agniesia... (i oczywiście obowiązkowy uśmiech nr 5).

3. Wybierając suknię ślubną, słyszę taką oto wymianę zdań pań ekspedientek:

- Widzisz Halinka, taka gruba pi*da, a za mąż wychodzi. Pewnie na dzieciaka go złapała, bo jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby ją normalnie chciał. Albo bogata jest i na kasę poleciał.
- Masz rację.
Wychodzę z przymierzalni, panie się pytają czy jestem zdecydowana i zachwalają jak pięknie wyglądam.

- Muszę poszukać innego salonu, bo moja gruba pi*da w żadną sukienkę się nie mieści. (Uśmiech nr 3).

4. Jadę sobie autobusem z miasta gdzie mieszkam, do miasta gdzie studiuję. Zasłuchana, nawet nie zauważyłam kiedy dosiadł się starszy pan. Początkowo wydawał się sympatyczny, ot nieszkodliwy staruszek pragnący z kimś pogadać w czasie podróży. Pogadaliśmy sobie o pogodzie, polityce, sporcie. Pan zainteresowany moimi studiami, pyta się czy mamy jakąś stołówkę, by jakiś obiad zjeść. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że nie. Jest tylko barek, ale jedzenie nie jest najlepsze, więc wolę jakąś kanapkę, bułkę czy drożdżówkę zjeść. A co słyszę w odpowiedzi:

- Dziecinko, ale tobie drożdżóweczki nie wskazane, jeszcze bardziej się roztyjesz.

Takich sytuacji miałam w życiu wiele, począwszy od kochanej rodzinki, która twierdzi, że przerosłam matulę w obie strony (wzdłuż i w wszerz), a skończywszy na koleżankach, które proponuję mi trochę więcej ruchu, bo mnie mąż rzuci dla zgrabniejszej.

Pamiętajcie, osoby otyłe mają uczucia, to też ludzie!!! Nie można ich ranić, tylko dlatego, że odbiegają swoim wyglądem od kanonu piękna, propagowanego przez projektantów i telewizję. Nie każdy zapracował na swoją nadwagę objadaniem się i leżeniem na kanapie. Otyłość powodują rożne choroby i przyjmowane leki. Nie wolno nikogo dyskryminować, tylko dlatego, że waży za dużo. A skąd wiesz, czy za jakiś czas sam/sama nie znajdziesz się na ich miejscu. Jesteś pewien/pewna, że nigdy nie zachorujesz?? Czy koniecznie musisz dowartościować się kosztem osób chorych??

A ja wbrew temu wszystkiemu cieszę się życiem, jestem pewna siebie i szczęśliwa. A to, ze komuś się nie podobam – to już nie mój problem!!! Ale najważniejsze - mam cudowne cycuszki :P

ludzka złośliwość

Skomentuj (182) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 928 (1376)

#71880

przez (PW) ·
| Do ulubionych
PILNIE POSZUKIWANI PRACOWNICY DO WIELKIEGO PRZEDSIĘBIORSTWA PAŃSTWOWEGO z filiami w całym kraju!!!
Oferujemy:
- umowę na pełen etat na 5lat bez możliwości kontynuowania zatrudnienia w jednostce po ustaniu ww. umowy, nie podlegającą negocjacji.
- wynagrodzenie zasadnicze 13,5 zł/h netto (2275 zł/mc), a po dwóch latach 15zł/h netto (2476 zł/mc)
- dyżury w wymiarze 10h/tydzień z wynagrodzeniem sięgającym czasem 1zł/dyżur
- nielimitowane bezpłatne nadgodziny w ilości niezbędnej do prawidłowego funkcjonowania zakładu
- dużą samodzielność
- pełną odpowiedzialność karną w przypadku popełnienia jakiegokolwiek błędu
- brak możliwości zmiany stanowiska pracy
Oczekiwania:
- duża odporność na stres
- kontaktowość
- pełna dyspozycyjność
- odpowiedzialność
- ambicja i chęć samokształcenia
- brak rodziny mile widziany
Obowiązki:
- bezpośrednia odpowiedzialność za ZDROWIE i ŻYCIE ludzkie
- obowiązkowe samokształcenie na własny koszt, we własnym zakresie i w wolnym czasie
- prowadzenie nadmiernie rozbudowanej dokumentacji
Dodatkowo oferujemy:
- przedłużanie się czasu umowy z powodu blokowania wyjazdu pracownika na obowiązkowe staże
- łamanie praw pracowniczych i nie wywiązywanie się ze wszystkich punktów umowy.
-różne formy nacisku w razie chęci domagania się swoich praw przez pracownika.
Gwarantujemy:
- wysoki poziom stresu, frustracji, zmęczenia
- permanentny brak czasu dla bliskich
Nie czekaj! Już dziś prześlij nam swój Dyplom Lekarza oraz Pełne Prawo Wykonywania Zawodu.
Nasz kraj liczy na Ciebie!

To nie jest żart,o takie oferty pracy co roku rywalizuje większość młodych lekarzy chcących zdobyć specjalizację w Polsce. Miejsc nie starcza dla wszystkich.
Poszukiwany wyżej pracownik to tzw. REZYDENT, czyli lekarz odbywający specjalizację na warunkach narzuconych przez Ministerstwo Zdrowia. Pracuje tak samo ciężko jak starsi koledzy, którzy zdobyli już tytuł specjalisty.
Alternatywą jest praca na etacie szpitalnym (zazwyczaj jeszcze gorsze warunki pracy) lub tzw. "wolontariat" (praca za 0zł przez 5 lat).
Zawsze pozostaje jeszcze emigracja.

Tak wygląda RZECZYWISTA sytuacja młodych lekarzy w Polsce i tak wyglądałoby ogłoszenie gdyby to szpitale szukały rezydentów, a nie na odwrót. Fajnie, nie?

słuzba_zdrowia

Skomentuj (182) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 244 (340)

#56099

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniane tą historią:
http://piekielni.pl/56078#comments

Rozmawiałam kiedyś z dziewczyną z problemem. Nie dawała jej spokoju wszechobecna homofobia. Płakała i bluzgała, że faszyści i psychole nie dają jej normalnie żyć.

Spytałam, na czym konkretnie polega to prześladowanie.
Czy ktoś zrobił jej kiedyś krzywdę?
Nie.
Czy ktoś ją obraził?
Nie.
Czy ktoś wyprosił ją z jakiegoś lokalu albo nie przyjął do pracy z tego powodu?
Nie.
Czy ktoś jej groził?
Nie.

No to o co chodzi?
- No bo jak idę ulicą z moją dziewczyną, ludzie się na nas dziwnie patrzą.
- No ale wszyscy, czy tylko niektórzy? Wykonują przy tym jakieś obraźliwe gesty? Robią do was dziwne miny?
- Nie wiem.
- Jak to?
- No bo oni za naszymi plecami, jak już przejdziemy, to wtedy się odwracają i się gapią.

To jeden przypadek dla przykładu, ale podobną postawę widziałam u wielu homoseksualistów. Smutna wiadomość jest taka, że będziemy musieli znosić "walkę z homofobią" do us*nej śmierci, bo urojonego prześladowania nie da się zakończyć...

świat

Skomentuj (179) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 630 (1096)

#49282

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiecie, od paru dni wzbierało we mnie, by to napisać. Najpiekielniejszą z najpiekielniejszych piekielności. Banał totalny, nic nadzwyczajnego. Truizm.

Piekielne życie. Edukacja, w zasadzie.

Tak sobie myślę ostatnio - przekroczyłem próg dorosłości. I powiem Wam nawet, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Robię to, co lubię i nawet zaczynają mi płacić. Być może jeszcze rok, półtora i będę mógł wyżyć? By było jasne - nie jestem emigrantem.
W czym więc problem, kochasiu?

Bo, wiecie, mam takie przeczucie, że mógłbym już spokojnie dawać sobie radę. Że mnie perfidnie oszukano. I nie tylko mnie, zresztą. Spiskowa teoria?
Nie.

Zacznijmy od początku. Na początku idzie się do przedszkola. Ja jeszcze miałem tą fajną możliwość, że w wieku sześciu lat zamiast do szkoły uczęszczałem do czegoś, co nazywało się "akademią sześciolatka". Jako, że byłem głodny wiedzy a sam literki dopiero dukałem, prosiłem mamę, by czytała mi encyklopedię kosmosu (dla studentów) którą potem zresztą przeczytałem, trzy lata później. I w tej samej grupie miałem paru takich kolegów, którzy także chłonęli wiedzę. Tą ciekawą. Bo czego nas uczyli wtedy? Kreślić literki.

No, ale dobrze, to jeszcze rozumiemy przecież. Idziemy dalej. Podstawówka. do trzeciej klasy każdy nauczy się pisać, czytać i liczyć w stopniu zadowalającym. Przynajmniej wtedy, dziś jak patrzę na klasę mojego brata (4 klasa) to mam ochotę bić głową o mur. Jest jeszcze gorzej, niż wtedy.

Wtedy? Człowiek nie interesuje się w podstawówce światem, a jeśli już, to bardziej kosmosem, czy mitami. Przeszłość, przyszłość. A to, co teraz? Polityka? Nuudy.
Szczęśliwe czasy, prawda?

Gdzieś tak od końcowych klas podstawówki i w gimnazjum wchodzą klucze. Klucze mówią ci, jak masz myśleć, o czym i w jaki sposób. Jeśli nie powiesz czegoś kropka w kropkę tak, jak każe klucz - dostajesz pałę. Jeśli rozwiążesz zadanie dobrze, ale nie tak, jak przewidział to jego autor - dostajesz pałę. Karzą cię, bo nie odczytałeś klucza, którego nie znałeś. Szkoła wróżek, psia mać.

Przez gimnazjum próbują cię uczyć tysiąca rzeczy w jak najkrótszym stanie, podczas gdy większość ludzi w twoim wieku wrzeszczy i głośno komentuje pośladki koleżanek. Lekcje, na których panuje względne skupienie, to WDŻ, na którym dowiadujemy się wszystkiego, co wiedzieliśmy już dawno, ale podanego w nowej formie - filmików edukacyjnych których bohaterzy starają się mówić o seksie nie mówiąc o nim wprost. Za to jakiś facet gra na pianinie, a kobieta śpiewa piosenki o czystej przyjaźni między chłopcami, a dziewczynkami. Urocze.
W ostatniej ławce jeden z kolegów pokazuje filmik, na komórce, na którym uprawia seks z koleżanką.

Ale do rzeczy. Gimnazjum to taki czas w którym się nie uczysz, bo nie masz jak, a większość tego, czego chcą cię nauczyć albo wiesz, albo dowiesz się przez następne półtora roku w LO, które jest jedną wielką powtórką z gimnazjum. znaczy, w tym wypadku - "nauką".

Więc idziesz do liceum. Bo przecież trzeba mieć "dobre wykształcenie" by do czegoś dojść. Najlepiej jeszcze pójść do jednego z tych "elitarnych". Bez liceum nic nie zarobisz. Nie wykarmisz rodziny. Nie pójdziesz na dobre studia, a przecież trzeba na nie iść.

W liceum Twoja nauka polega na klepaniu formułek - ze wszystkiego. Wykuj, zdaj, zapomnij, wykuj, zdaj, zapomnij. Bo i tak to ci się nigdy nie przyda. Wszystkie potrzebne informacje znajdziesz w sieci, jeśli będą potrzebne. W dodatku będą to informacje świeższe. Ile razy się zdarzyło, że temat z pierwszej klasy był powtarzany w następnej, bo "program się zmienił"?
A właśnie - program. Więc w liceum masz określony program, który jest tak wielki, że trzeba by było minimum 5 lat, by go zrealizować. A tu masz 2,5 roku, bo potem matura. W dodatku ten mityczny program ciągle się dezaktualizuje, jest zmieniany przez ministerstwo. musisz ciągle kupować nowe podręczniki, na które kasa spadać ma chyba z nieba. niektóre przedmioty są dramatycznie okrajane, jak historia, na której OD POCZĄTKÓW GIMNAZJUM tłuczesz ciągle jedno i to samo (!!!), dowiadując się paru zdarzeń z historii dawnej, ze współczesnej też jakiegoś urywka, z II WW o tym, jacy wspaniali byli Amerykanie a jacy my pokrzywdzeni (ale szczegóły? Gdzie tam). Za to umiesz funkcje z matematyki, którą dziś policzy ci każdy program, a która przyda się w ułamku procenta.
I tłuczesz ten program, tłuczesz. Z polskiego masz przeczytać i omówić jedną lekturę na tydzień. Bój się Boga, jeśli oprócz tego chciałbyś poczytać coś jeszcze - bo lubisz. Nie ma czasu. W dodatku szybko dochodzisz do wniosku, że nie ma sensu czytać lektur. Bo w ten sposób możesz dojść do własnych wniosków i interpretacji, a tego się nie popiera. Tego się nie lubi. Więc bryki. Bryk = 6, bo mówi o tym, co nauczyciel chce usłyszeć.

Przechodzisz przez szkołę, w której każdy przedmiot jest najważniejszy, a reszta nic nie warta i w głowie zostaje ci chaos i strzępki informacji. I z tego masz napisać maturę... pod klucz. Uwaga: Masz napisać ten egzamin w taki sposób, w jaki zostało to określone przez kogoś, kropka w kropkę, nie wiedząc, jak zostało to uzgodnione. innymi słowy - masz wieszczyć. Być może dlatego niektórzy okadzają się wcześniej marihuaną?

Wiecie? Ja dla porównania napisałem w szkole dwa egzaminy próbne. A w zasadzie jeden, ale dzięki uprzejmości nauczyciela, ocenił go dwa razy: według informacji i według klucza. Pierwszy zdałem na 98%, drugi - 28% (czyli nie zdałem). Napisałem dobrze, ale nie tak, jak w kluczu. Fajnie, nie?

No dobrze. Kończymy liceum, teraz jesteśmy wielcy. Jeszcze krok i wedle tego, co się mówi będziemy mogli sobie pozwolić na mercedesa, rodzina będzie szczęśliwa a my zamożni.

Wybieramy studia, na których mała część przedmiotów jest spokrewniona z naszym kierunkiem. Reszta to zapchajdziury, oczywiście ważniejsze, niż reszta.

Kończymy licencjat, robimy magistra. I gdzie te skarby, gdzie pieniądze? Lądujemy na bezpłatnym stażu. A potem kolejnym. I kolejnym. A potem wyjeżdżamy na zmywak do GB, gdzie zarabiamy więcej, niż tu pracownik w biurze.

Teraz cofnijmy się do początku. Powiedziałem, że się mi zaczyna powodzić, że jestem szczęśliwy. Czemu, w zasadzie?

Ano, nawet studiów nie skończyłem. Ale wiecie co? Ostatnie 15 lat zarywałem noce, śpiąc po 4-5h na dobę (nie bez skutków zdrowotnych) by szlifować pasję.
W tej chwili zaczynam zarabiać i poproszono mnie o udzielanie wykładów. Co z tego zawdzięczam szkole? Nic.
Polskiej edukacji zawdzięczam tylko i wyłącznie zmęczenie, nerwy i użeranie się z urzędnikami (bo nauczycielami mało kogo mogę nazwać).

W dodatku teraz, kiedy już opadł pył "nauki" mogę z całą śmiałością stwierdzić, że zaczynam żałować, że nie poszedłem do zawodówki. Kumpel po niej kupił sobie właśnie ładną działkę z domem. A ja po elitarnym liceum i tragikomicznych studiach nie znajdę dobrej pracy. Tutaj. Być może coś będzie z tego, co sam sobie zapracowałem. Ale edukacja?

Wiecie co? Umiem całkiem dobrze liczyć funkcje. Aha, no i wiem, jak rozróżnić średniowiecze i antyk. I orientuję się co to mitoza/mejoza. I wiem, że USA nas wszystkich uratowały, a Chrzest Polski odbył się w 966.
I co? Gdzie są moje pieniądze? Umiem! I mam ładne świadectwo! I co?

...Ale jak to pod kościół, żebrać?

To jest Piekielność, moi drodzy. A historią zacząłem się interesować niedawno. I wiecie co? To zasługa zespołu metalowego, który śpiewał o "ciekawostce" jaką była bitwa pod Wizną. Od tego czasu stwierdziłem, że jesteśmy naprawdę świetnym narodem.

Tylko co z tego, jeśli nikt o tym nie wie?

Polska

Skomentuj (179) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1059 (1729)

#27211

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Kolejny eksponat z mojej galerii osobliwości.

Poznałam go na imprezie, gdzie własnym ciałem osłonił mnie przed barbarzyńcą, który próbował mnie chamsko obłapiać. Zamajaczył mi przed oczami jak ten rycerz, a cała bijąca od jego bohaterstwa poświata mnie oślepiła. I to jak.

No podobał mi się. Imprezę przegadaliśmy, wysyłał sms-y, na pierwsze spotkanie spóźnił się 20 min., zdarza się, w trakcie coś mu się przypomniało, uznał, że musi mnie przeprosić, bo ma szalenie pilną sprawę.
Uznałam, że nie zaskoczyło, trudno.
Napisał. I pisał nadal.
Poprosił o spotkanie.

Pamiętam jak dziś i moje korzonki też pamiętają, że było wtedy prawie minus trzydzieści, śnieg walił po oczach. Skutki zdrowotne odczuwam do dziś.
Poszłam na spotkanie. Czekałam w umówionym miejscu, wściekając się niemiłosiernie i próbując dodzwonić. Po czterdziestu minutach raczył odebrać telefon. Zdziwiony wyznał, że...ma notatki od kolegów i chce się pouczyć do egzaminu. Wyłączyłam telefon i się poryczałam.

Najbliższe dni spędziłam w łóżku, kiedy komórkę włączyłam, okazało się, że szukał kontaktu. Były dramatyczne prośby o rozmowę i często przewijający się motyw WoW-a. Nie wiedziałam co to.
Zgooglowałam. Właśnie ta gra okazała się powodem wystawienia mnie na mrozie. Nie chciałam z nim gadać.

Spotkaliśmy się na imprezie, ponownie. Obłędnie mi się podobał, czarował, zgodziłam się na spotkanie.

Zaproponował, że zrobi mi kolację. Odstawiłam się jak ten szczur na otwarcie kanału. Mała czarna. Szpilki. Przybyłam punktualnie.
Kolacja? A była. 2 zupki chińskie do samodzielnego zalania. Myślałam sobie, że w sumie mogłam kimono założyć. A on?
Grał. Autentycznie siedziałam i gapiłam się w okno, bo on ma do przejścia tylko jedno coś (nie znam się na grach) i już do mnie idzie. I żebym się nie denerwowała. Mogę popatrzeć.
Po godzinie wyszłam. Nie zauważył.

Proponował mi, że jeśli chcę z nim rozmawiać, zainstaluje mi grę, zrobi postać i będziemy mogli porozumiewać się w trakcie gry, bo podczas inicjowanych przez niego rozmów na gg wsiąkał na całe godziny. Takie lagi denerwowały nawet mnie.

Mieliśmy się widywać tylko po koleżeńsku. Na moją prośbę. On chciał udowodnić, że to tylko gra, a ja się liczę.
Byłam świadkiem jak rzucił klawiaturą o ścianę, bo coś padło mu w komputerze w trakcie gry. Takiej furii nie widziałam. Kopał ten komputer i miotał się po pokoju.
Rozmawiałam z jego kumplem. Powiedział mi, że ów chłopak chciał skakać kiedyś z okna, kiedy nie mógł czegoś zainstalować. Ledwie go powstrzymali.

Położył sesję, o czym dowiedziałam się po czasie. Nie miał czasu na naukę. Ba, nie miał nawet czasu na takie arystokratyczne rozrywki jak pojawianie się na egzaminach.
Z pracy też go wywalili, bo prowadząc tak bogate życie wirtualne nie miał czasu na przyziemne czynności jak zarabianie pieniędzy.
Przeszedł na utrzymanie rodziców.

Kiedy raz go odwiedziłam, spał przy komputerze, a na twarzy miał przynajmniej kilkudniowy zarost, dookoła walały się butelki po pepsi i kartony po pizzy. Współlokatorka powiedziała, że nie widziała go od tygodnia.
Zapytałam kiedy się kąpał ostatnio. Usłyszałam, że mam go nie wk*rwiać. Ma misję.
To i nie irytowałam. Poszłam.

Czarę goryczy przelało jedno wydarzenie. Kiedy raz odwiedziłam go, próbując namówić do opuszczenia pieczary chociaż na chwilę, do powietrza, do ludzi, do leczenia jakiegokolwiek, nieopatrznie oparłam się o biurko rozłączając jakieś kabelki, a tym samym przerywając grę.
No ładnie mówiąc - zdenerwował się, a gniew swój wyraził zarówno werbalnie - racząc mnie określeniami, spośród których kretynka była najłagodniejszym, a te najgorsze zawstydziłyby nawet mnie, jak i niewerbalnie - dając mi krótko mówiąc w ryj, znany też jako twarz i rzucając mnie na ścianę tak, że odbijając się uderzyłam głową w biurko.

Skończyło się na paru siniakach, 30 nieodebranych połączeniach, zmianie numeru.

Game over.

facet

Skomentuj (178) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1206 (1352)