Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#43640

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ci, którzy czytali choć część moich komentarzy, mogą się zdziwić. Będzie dziś bowiem o... kobietach. Tych piekielnych, niestety. A dlaczego? Już wyjaśniam.

Jak już wspominałem w mojej wcześniejszej historii, jestem gejem. Ot, stało się, żyję w zgodzie ze sobą, nie kryję się ze swoją orientacją. Wiedzą o mnie wszyscy znajomi, rodzina, czasami nawet "sława" mnie wyprzedza - sporo osób kojarzy mnie tylko z imienia i tej cechy. Interesuje to pewien szczególny rodzaj niewiast - głównie takich, które oglądnęły o paręnaście odcinków "Seksu w Wielkim Mieście" za dużo. Mają lat dwadzieścia parę, czasami nawet trzydzieści czy czterdzieści, a przez sam fakt kontaktu z tak "alternatywnymi" osobami jak ja, czują się niesamowicie wyzwolone i tolerancyjne. Niestety, przy bliższym kontakcie bynajmniej nie jest różowo. Oto typy sytuacji, które mnie CHOLERNIE CZĘSTO dzięki nim spotykają.

1) Niektóre dziewczyny są bardzo zdziwione faktem, że poza orientacją posiadam osobowość i charakter. Do tego śmiem się wybijać ze stereotypu! Ba, i mam zainteresowania, jak normalny facet - to już wielu kobietom nie mieści się w głowach. Ciota z męskimi zainteresowaniami? No nie może być. Nieraz uraczono mnie zszokowanym pytaniem takim, jak "To GEJE lubią GWIEZDNE WOJNY!?", "Ty idziesz do kina na film akcji? Pewnie chłopaków sobie pooglądać, c'nie? Bo ty pewnie takie bardziej babskie wolisz, co, Lorasku?"

2) W związku z niedostrzeganiem tego, że poza orientacją mogę posiadać jakiekolwiek inne cechy, niektóre panie lubią mi mówić o tym, jakie są tolerancyjne, i jak niesamowicie mnie akceptują. W kółko. Tak, jakby ze mną nie dało się o niczym pogadać. Fajnie jest usłyszeć, że Twój interlokutor nic do Ciebie nie ma, ale tylko za pierwszym razem. Po takim zapętlonym monologu, nawet najbardziej zatwardziałych fanów przemów Fidela Castro by szlag trafił.

3) W mniemaniu wielu pań z rodzaju, o którym wspomniałem, nie wolę tak naprawdę facetów. Ja się po prostu boję kobiet. Dlatego trzeba spróbować mi pomóc, łapiąc mnie za tyłek po nadmiernej konsumpcji alkoholu. I to w taki sposób, że kobieta obmacywana w ten sposób spoliczkowałaby natręta tak, że zapamiętałby do końca życia. Na mój opierdziel reagują albo rechotem i propozycjami łóżkowymi, albo pijackim dołem ("Ale ja takaż bszyyydka jesteeem?! Hep... Nie podobam Ci sieeem!?")

4) Amatorska psychoanaliza, czyli "Co Twoi rodzice tak spie*rzyli, że stałeś się ciotą?". Włączając w to zarzucanie mojej rodzinie wszystkich możliwych patologii i wyszukiwanie cudownych rozwiązań, które stosowane w dzieciństwie by mnie "wyprostowały". Zaczynając od łagodnych, typu "spędzanie większej ilości czasu z tatą", na biciu kończąc.

5) Lans musi być, a gej najlepszym przyjacielem kobiety jest. I partnerem zakupowym. I akcesorium. Po moim coming oucie wiele wyżej wspomnianych kobiet zareagowało, jakby Święty Mikołaj istniał naprawdę i wręczył im wielki, pękaty prezent. W świadomości wielu dwudziestokilkulatek gej to nie facet lubiący innych facetów, a stylista, zakupoholik i przyjaciółeczka od wylewania żalów. A jak już przy tym jesteśmy...

6) ...sprawiłem wielką przykrość garści dziewczyn, które myślały, że mogą na mnie wylać swoje gorzkie żale związanie z ich Misiem, tj. mężczyzną. Bo Misio to taki dupek, i pije browce z kumplami, gra na kompie, skarpetki mu śmierdzą, i ona nie wie, co dalej. To nic, że ledwo mnie zna. Przecież facetem jestem, Z facetem też jestem, więc oczywiście, że muszę znać remedium na Misiowe upierdliwości! Niestety, zazwyczaj psułem plany biednych, zmartwionych niewiast mówiąc: "To go rzuć i nie zawracaj dupy."

Niestety, takie sytuacje do rzadkości nie należą. Nie należą też do przyjemnych. Psują imprezy, rozmowy, spotkania... Jeśli są tu panie, które widzą siebie w którymkolwiek podpunkcie, to mam do nich prośbę.
Też jestem człowiekiem, też mam uczucia i godność. Homoseksualizm nie czyni mnie nie-mężczyzną, ani osobą nienormalną, ani pozbawioną osobowości czy charakteru. Ja naprawdę chcę być traktowany jak każdy inny facet. Tak naprawdę największego poczucia wyobcowania u osób jakkolwiek wyróżniających się nie sprawiają "łysi panowie", radykalna prawica czy jakiś dupek rzucający homofobiczne teksty. Najbardziej mi przykro, kiedy widzę, jak moje własne otoczenie i znajomi traktują mnie jak kosmitę.

adult

Skomentuj (167) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 810 (1290)

#29358

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeszcze nie piekielne, ale już niedługo.

Na początku kwietnia zgubiłam telefon, Samsunga Galaxy. Niestety nikt do mnie nie zadzwonił mimo, że komórkę znalazł. Kiedy już prawie pogodziłam się z tym, że już go nie odzyskam, zdarzyło się coś ciekawego. Na telefonie miałam zainstalowanego dropboxa, który zgrywa mi wszystkie zdjęcia na komputer. Teraz mam cudne zdjęcia "nowej właścicielki".

Skomentuj (164) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1641 (1687)

#75498

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Witam wszystkich.

Historia którą opiszę będzie dotyczyła zakupów. Co prawda brak w niej awanturujących się mamusiek czy moherów, tudzież wrednej pani kasjerki, ale dla mnie i mojego narzeczonego nie mniej piekielnie. Wybraliśmy się na zakupy do pewnego znanego i popularnego sklepu odzieżowego, głównie z myślą o tym, co by mężczyznę mego jakoś przyodziać.

Z butami i kurtką poszło całkiem sprawnie, problem pojawił się w kwestii spodni, koszulek i koszul. Biedny latał do przymierzalni kilka razy ze spodniami, z koszulkami nie było sensu bo wszystko na jedno hipsterskie kopyto. Koszule TYLKO slim, co za tym idzie facet większej postury wygląda w nich dosyć komicznie jak mu się na schabie rozchodzi.

Co do spodni, WSZYSTKIE fasony jakie wydawały się w miarę spełniające te proste wymogi mojego chłopa okazywały się i tak obcisłe i zwężane ku dołowi (długość i rozmiar były dopasowane). Oczywiście pierdyliard odcieni łososiowych, cytrynkowych, jutrzenkowych i pistacjowych.... jak już jakiś jeans to powycierany na żółto, kremowo, sraczko-buraczkowo...

A nam chodziło tylko o zwykłe, proste, czarne bądź granatowe jeansy dla faceta i klasyczną ciemną koszulę bez hipsterskich kratek, motywów kwiatowych czy motylków. Serio tak się teraz ubierają faceci XXI wieku ?

ps. Jeśli o mnie chodzi osobiście też obeszłam masę sklepów i NIGDZIE nie trafiłam na zwykłe jeansy dla kobiet z "prostymi" nogawkami. Wszędzie to rurkowe gówno odkrywające połowę tyłka...

Edit:
Widzę, że niektórzy mają wielki problem i wydaje im się, że dla mnie wielką zbrodnią i obraza majestatu jest ubieranie się przez innych w kolorowe, obcisłe ciuchy. Nie, nie jest. Zwisa mi to i powiewa. Po prostu drażniący jest fakt, że wśród tych fikuśnych modnych strojów całkowicie wypiera się proste klasyczne ubrania. I żeby kupić coś takiego trzeba się porządnie naszukać albo zamawiać w internecie co często wiąże się z obawami czy aby na pewno rozmiar dobry itp.

Skomentuj (164) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 281 (457)

#58998

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Każdy z Was drodzy posiadacze kont na piekielni.pl zapewne nie raz spotkał się z kampanią pt: bierzmy zwierzaki ze schroniska, każdy może kupić kota/psa, ale takie zawsze znają dom, a zwykły burek też na taki czeka.
No więc z narzeczonym jako szczęśliwi posiadacze już jednej młodej kotki (rasowej, a o dziwo ze schroniska), postanowiliśmy znaleźć jej koleżankę, żeby się kot nie nudził jak jest sam i nam było weselej.
Poszukiwania rozpoczęte!

Przelecieliśmy wszystkie strony w google, na których jest możliwe nalezienie kotka do adopcji. Jedyne wymogi to żeby nie była starsza niż rok, no i płeć była odpowiednia. Ogłoszeń oczywiście mnóstwo ze wszelakich schronisk, fundacji i domów tymczasowych. W ciągu 3-4 tygodni obdzwoniliśmy kilkanaście jak nie kilkadziesiąt ogłoszeń, niestety w każdej z organizacji czy domu tzn. tymczasowym nie spełnialiśmy warunków do adopcji kotka. Dlaczego? Ponieważ jednym z warunków było zabezpieczenie wszystkich okien i balkonu specjalną siatką (od każdej fundacji w mailu dostawaliśmy link do "propozycji takowej siatki").

Co w tym piekielnego? Przecież zwierzę powinno być jak najbardziej bezpieczne. Ano to piekielne, że zabezpieczenia mamy nie AŻ tak profesjonalne co nasz kot do tej pory żyje, a koszt takiej siatki (tej polecanej w każdym mailu), która jest konieczna bez niej nie mam w ogóle mowy o adopcji kota wynosi 1000-1200 za sam balkon + ok. 1000 za okna. Tak jest w każdej firmie polecanej przez te wszystkie organizacje "pro zwierzęce"(oczywiście jak jedna z pań się wygadała, mają oni umowy z takimi zakładami montującymi te super, hiper wypasione siatki). Kota do tej pory szukamy i najprawdopodobniej kupimy kociaka z jakiejś hodowli, bo najzwyczajniej w świecie nie stać nas na koty ze schroniska.

Niech ktoś mi powie gdzie tu dobro zwierzaka? Dodatkowy argument przeciw takim praktykom to to, że już właśnie bodajże 3 tydzień widzimy te same ogłoszenia tych cudownych kociąt wstawiane co dwa dni, bo widać nikt nie jest w stanie finansowo udźwignąć adoptowania ZA DARMO kotka.

schroniska itp.

Skomentuj (163) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 614 (748)

#52445

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zraniłem małą dziewczynkę.

Chwilowo poruszam się z pomocą kul.
Mieszkam z moją dziewczyną, kilka dni temu wróciłem późnym wieczorem od kolegi, dziewczyna już spała, ja poszedłem do łazienki wziąć prysznic, rozebrałem się, odstawiłem kule podszedłem do wanny i…

- K***A!!! – krzyknąłem tak, że usłyszał chyba cały blok, chwyciłem za jedną z kul i zacząłem uderzać nią we wnętrze wanny. Po chwili do łazienki wpadła dziewczyna i zaczęła krzyczeć na mnie:
- Co Ty robisz!? Upiłeś się!? Masz się uspokoić! – krzycząc podeszła do mnie, spojrzała do wanny i… krzyknęła głośniej przerażona.

Nie, nie upiłem się, w ogóle nie piję alkoholu. Ale przestałem wymachiwać kulą, objąłem dziewczynę i zacząłem ją uspokajać. W tym momencie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi, więc obwiązałem się ręcznikiem i poszliśmy otworzyć. Na klatce schodowej stała sąsiadka z małą córeczką. Sąsiadka zaczęła mówić dość niepewnie:

- Przepraszamy, że o takiej porze, ale słyszałyśmy krzyki, a nam… - w tym momencie przerwała jej córeczka:
- Znalazł pan Pimpusia?

Pimpusia!? Pimpuś!? To bydle nazywa się Pimpuś!?

- Pimpuś… miał… wypadek – wyjąkałem niepewnie patrząc na sąsiadkę. Odesłała córeczkę do domu, a sama weszła do środka.

Jak wyjaśniła sąsiadka Pimpuś to ukochane zwierzątko jej córki, a dziś przez chwilę nieuwagi im uciekł i pewnie przez otwarte okno dostał się do mnie. Zwierzątko było większe, niż moja dłoń i grubsze, niż pięść. A ja od zawsze boję się pająków, nawet dużo mniejszych.

I tylko mała jak mnie widzi zaczyna szlochać i krzyczy: „Pan zabił Pimpusia!”

Skomentuj (163) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1218 (1318)

#43578

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Wiele się słyszy o kierowcach ciężarówek. Jakiś czas temu zwanych tirowcami.
Chyba każdy z nas spotkał się na drodze z sytuacją, w której "władcy szos" wyprzedzają się kilometrami, blokując jedyny na długiej trasie odcinek dwupasmówki.
Ja, wracając ze stolicy, byłem świadkiem, jak potężna kupa złomu na litewskich blachach, pomimo nocy i marnej widoczności, na zakrętach wyprzedzała jadącego prawidłowo fiaciora.
Ale podczas długiej pracy w ratownictwie, wielokrotnie widywałem, co zostaje z samochodu i zawartości, po kontakcie z trzydziestotonowym kolosem, na pokładzie którego zazwyczaj siedzi nabuzowany kofeiną burak, przeświadczony o własnej wszechmocy.
Dwie sytuacje zapadły mi w pamięć szczególnie.

Pierwsza, ze względu na wyjątkowo niskie kwalifikacje woźnicy.
Na drodze regionalnej, niezbyt szerokiej, w środku miejscowości, dwudziestolatek próbował wrócić do domu.
Wracał ze zlecenia - pracował we własnej firmie, jednoosobowej, montując jakieś użyteczne rzeczy w domach obywateli.
Jechał swoim starym Transitem, ciesząc się na spotkanie z rodziną, po męczącym dniu pracy.
W wymienionej miejscowości musiał skręcić w lewo z drogi głównej. Toteż stanął i czekał na wolną nitkę z naprzeciwka.
Nie zauważył śmierci, która nadjechała z tyłu.
W postaci tira, którego kierowca zaczął hamowanie w momencie uderzenia w tył Forda...
Strzał jak z armaty, dostawczak wylatuje na przeciwległy pas ruchu, bo ma skręcone do manewru w lewo koła.
I trafia pod kolejne wielotonowe monstrum podążające w jego kierunku. W efekcie, ze starego Transita zostaje tylko część środkowa. Kierowca zdezintegrowany, nie ma co robić...
I komentarz sprawcy masakry: "A kto by mógł wyliczyć, kiedy hamować? Toć to trzydzieści ton jest..."
No właśnie, kto? Może gość, który przejmuje odpowiedzialność za prowadzenie auta wielkości pociągu? Może gość, który chwali się zawodowymi uprawnieniami i certyfikatem?

Drugi wypadek utwierdził mnie w przekonaniu, że rodzimi szoferzy ciężarówek mają tyle wspólnego z elitarnymi truckerami z USA, co ja z primabaleriną.
Starsze małżeństwo jechało krajową siódemką na ślub wnuka.
Wypucowanym Matizem, zgodnie z przepisami.
Gawędzili o różnych sprawach, cieszyli się drogą i czekającą uroczystością.
Zza zakrętu, ich pasem wyjechało bydlę z naczepą długości własnego ego...
Starszy pan zdążył tylko odbić w prawo.
Uratował tym samym małżonkę, która, choć połamana, uszła z życiem.
Natomiast jego połowa samochodu została po prostu odcięta wzdłuż. Razem z nim.
W sumie wypadek, jakich wiele.
Tyle, że kierowca ciężarówki, zapytany przez policjantów o przyczynę czołówki, odparł z dużą swobodą:
- Ale o co chodzi? Przecież mnie widział, nie? To mógł zjechać. Ale stary, to nie zdążył... takim to prawko powinni zabierać...
Rozumiecie coś z tego? Bo ja ni cholery...
Zero absolutne wyrzutów sumienia! Tylko zdziwienie, że ktoś nie spodziewał się jego mastodonta na swoim pasie ruchu...
I że nie uciekł, ramol jeden...
Bezczelność, chamstwo, nieludzki brak uczuć wyższych...
Nie da się tego opisać.
I zrozumieć.

Toteż, ilekroć słyszę w cudzym CB (swojego nie posiadam, bo wywołuje reakcję anafilaktyczną) rozmowy krajowych i wschodnich furmanów, telepie mną coś niedobrego. Bo takie sytuacje zdarzają się co dzień, w całym kraju.
A Policja gania w nowych nieoznakowanych za piratami, co przekroczyli durny limit o 10 kilometrów, nie widząc zabójców na drogach...

służba_zdrowia

Skomentuj (161) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1330 (1456)

#22585

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wezwano pogotowie do jednej ze szkół. Pojechaliśmy, szkoła zamknięta na karty elektroniczne (czy jak to się nazywa, za moich czasów takich cudów nie było). Wpuścił nas pan woźny i zaprowadził do dyrektorki. Na miejscu rozglądamy się za poszkodowanym - nie ma. Za to pani dyrektor wita nas słowami:

- Witam w naszej wspaniałej szkole! Mam nadzieje, że panowie nie pomyślą o nas źle! Ta szkoła to spełnienie marzeń każdego ucznia, mamy bardzo wysokie osiągnięcia sportowe i literackie! A nawet wpadło nam kilka wartościowych nagród za konkursy matematyczne!

I tak gadka przez kilka minut. Czułem się jak na promocji lub reklamie danej szkoły.

- Cieszymy się z waszego powodzenia, aczkolwiek wezwano nas tu do rannego ucznia. Może mogłaby nam pani go wskazać? Bo osiągnięcia waszej szkoły, mimo, że imponujące, nie są obiektem naszego zainteresowania. Jak pani widzi obaj szkołę już skończyliśmy.

Lekko obruszona wezwała nauczyciela wf-u. Mijają kolejne minuty zanim pan się pojawił... Odprowadziła nas do drzwi i rzucając do pracownika: "wiesz co mówić!", trzasnęła drzwiami po naszym wyjściu. Po drodze (szkoła miała niekończący się korytarz!) pan opowiadał nam o uczniu:

- Potknął się. Chyba ma złamaną rękę. Na wf-ie się potknął. W nogę kazałem im grać, a to taka sierota... Znaczy, chyba nadepnął na piłkę i złamał nogę.
- To nogę czy rękę? W zgłoszeniu mieliśmy tylko krwawienie silne, skąd krwawi? I skąd złamania?
- To znaczy... Nie wiedzieliśmy, że jest złamana ręka jak dzwoniliśmy. I to krwawi ta ręka...
- To złamanie otwarte?
- No nie wygląda ciekawie. Chyba kość piszczelowa wystaje.
- Piszczelowa? Więc to jednak noga? Nie ręka?
- Tak, tak. Noga... O piłkę się potknął!
- Jakieś jeszcze obrażenia?
- Tak... Chyba ma limo i wybitego zęba... I jakieś siniaki na twarzy, poobijany jest, trochę zadrapań...
- Panie to brzmi jakby wpadł pod traktor, a nie nadepnął na piłkę!

Wf-ista więcej się nie odezwał, przyspieszył kroku. W końcu dotarliśmy do potrzebującego i nas zamurowało. Chłopak chudziutki, lekko zgarbiony, wyglądał jakby go ze trzech gdzieś w rogu dopadło. I to konkretnie. Faktycznie, noga była złamana (chociaż wcale żadna kość nie wystawała), nos złamany, limo jak kareta, twarz we krwi, na rękach i tułowiu mnóstwo otarć i obić. Co prawda w pracy nie takie rzeczy widywaliśmy, ale po to robiliśmy wcześniejszy wywiad, żeby wiedzieć czego się spodziewać. Idąc w kierunku chłopaka rzuciłem:

- No to nie wygląda z całą pewnością na potknięcie!

Na to dziewczyna, która siedziała z tym chłopcem odezwała się:

-Jakie potknięcie! Z III C go pobili! ZNOWU!

Wf-ista doskoczył do dziewczyny, złapał ją pod rękę i krzyknął:

- Jakie pobili! Potknął się! Widziałem! W piłkę grali!
- Jaką piłkę!? Przecież Jacek nawet nie potrafi piłki kopnąć!
- W piłkę grali! Ja tu jestem nauczycielem! Wiem w co grali! Wiem co się dzieje u mnie na lekcjach! Wyjdź, bo panowie muszą mieć miejsce!

Dla nas to, że ktoś go pobił było bardziej niż oczywiste. Potknięcie się o piłkę nie powoduje takich obrażeń w żaden sposób. Chłopak był trochę przytłumiony, kolega przez radio wezwał policję, na co dyrektorka dostała prawie wścieklizny. Poprosiliśmy też o niezwłoczny kontakt z rodzicami dziecka, bo okazało się, że przed nami nikt na to nie wpadł (chłopak niepełnoletni).
Przytargaliśmy nosze i ładujemy chłopaka. Dyrektorka podleciała:

- Dlaczego go zabieracie!? Nic mu nie jest!
- Proszę pani, chłopak jest porządnie obity, ma złamaną nogę i nos, kilka krwiaków, podejrzewamy też uraz głowy (objawy otępienia, ból głowy i wymioty). Chłopak nie jest w stanie odpowiedzieć na najprostsze pytania, a pani mówi, że nic mu nie jest!?
- No dajcie spokój, to licealista! Myśli tylko o tym jak uniknąć lekcji!
- Tak, on przynajmniej w ogóle myśli...

Załadowaliśmy go do karetki żeby zabrać od tych idiotów. Policja akurat podjechała, nakreśliliśmy zdarzenie, pokazaliśmy chłopaka, pojechaliśmy.

Wyobrażam sobie jak długo chłopak musiał być maltretowany przez starszych kolegów, a dyrekcja wszystko ukrywała pod przykrywką szkoły idealnej... Coś strasznego, tak bardzo zaniedbać swoich uczniów żeby sławić swoją szkołę jako najlepszą. Niektóre jego obrażenia były stare, miał też kilka blizn. Swoją drogą jak to się stało, że jego rodzice nie zwrócili uwagi na to jak wygląda ich syn?

A wiecie co mnie najbardziej śmieszy? Nad drzwiami szkoły jest wielki plakat akcji "stop przemocy!"...

Pogotowie

Skomentuj (159) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4427 (4509)

#81617

przez ~KittyBio ·
| Do ulubionych
Czytając tak te wszystkie historie, chciałam się "pochwalić" swoją niedawną piekielnością i głupotą.

Otóż jestem posiadaczką psa - kundla wielkości owczarka niemieckiego. Pies niestety wzięty ze schroniska i rzuca się na inne psy, toteż chodzi w metalowym kagańcu (bo w skórzanym obciera pysk)i zazwyczaj na krótkiej smyczy.

Notorycznie się zdarzają przypadki, gdzie właściciel minipsa (no wiecie - taki wielkości dużego królika), informuje, że jego Pusia/Niunia chce się tylko pobawić i nie gryzie. Zdarza się, ze jakiś dzieciak podleci bez pytania i dostanie kagańcem w brzuch, a zbulwersowana matka nagle przypomina sobie, że ma dziecko. No ale pies na krótkiej smyczy, więc za bardzo siły nie ma.

Tak więc więc wracam sobie z tym swoim kundlem, już nieco wkurzona (bo znowu przed chwilą opierniczyłam pana ze swoim pinczerkiem bez smyczy) i nagle idzie dwójka dzieci z małym, włochatym psem na automatycznej smyczy. 5 m obchodzić ich nie będę, drogi nakładać też nie, bo przypominam, że już mam zły humor. Mój coś tam sobie warknął, trochę włosa zjeżył, ale się minęliśmy, bo mop na 4 nogach był zajęty wąchaniem trawnika. Za chwilę mamusia dzieci (tak sądzę), krzyczy z balkonu, co by Fifi spuścić ze smyczy (jakby 5m to za mało). No i urocza Fifi nieszczęśliwie znalazła się przy moim bydlęciu, a ja zła jak osa, nie złapałam psa za obrożę jak mam to w zwyczaju robić, by oszczędzić minipieska.

Fifi najpierw została uderzona metalowym kagańcem, a potem przygnieciona łapą i jeszcze raz uderzona metalowym ochraniaczem na pysk. Mało tego, jeden dzieciak zaczął wyć, a drugi chciał zabrać Fifi (no tylko, że moje bydlę, większe od niego było), ale na szczęście posłuchał mnie i nie podszedł do mojego psa. Z trudem zabrałam swoje bydlę z ich Fifi (niestety nie podniosła się sama) i kulturalnie się pytam czy mogą mamę zawołać, bo pies do veta koniecznie iść musi.

Mamusia przyszła i od razu poleciała sobie z całym słownikiem (wiecie ile jest synonimów do panny lekkich obyczajów?!) niecenzuralnych słów, a pies dalej leży. No to skończyło się na wezwaniu straży miejskiej, która dotarła szybko - raptem 20 min <ironia> (mop zaczyna charczeć, wstał, ale zatacza się na boki). No i tłumaczę co i jak, sąsiedzi z balkonów potwierdzili wersję zdarzeń, co zajęło w sumie ponad 1 godz.

Pani dostała mandat (pies nie na smyczy - jej wina) i panowie pojechali. Na następny dzień dowiedziałam się, że mop na 4 nogach został uśpiony.

Mam do dziś wyrzuty sumienia, ale drodzy posiadacze psów - to że Wasz Ciapek nie gryzie, wcale nie oznacza, że to on nie będzie pogryziony/poturbowany. A Wy drogie matule naszej narodowej przyszłości, pilnujcie Waszych pociech, bo podbiegnięcie do psa bez pozwolenia, może się skończyć szwami i bolesnymi zastrzykami dla dzieci.

Skomentuj (158) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 170 (242)

#11781

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jestem osobą niewierzącą.
Mimo moich poglądów, nie izoluje się od ludzi wierzących. Ba, staram się poznać jak najwięcej różnych ludzi i ich "pomysłów na życie". Wśród moich znajomych jest pewien ksiądz, Wojtek (imię zmienione).
Z Wojtkiem znamy się od kilku lat i choć jest on ode mnie nieco starszy, świetnie dogadujemy się na większość tematów. Z resztą, na tematy co do których się nie zgadzamy, rozmawiamy najczęściej, czerpiąc sporą frajdę ze wspólnych dyskusji i sporów.
Gdy składałem swój wniosek o apostazję, w towarzystwie dwóch pełnoletnich świadków, Wojtek "przypadkiem" wpadł do tej samej kancelarii parafialnej w "roboczym stroju", choć nie chciał mi powiedzieć przed wejściem, gdzie się spotkaliśmy, co tam robi.
Oddałem wymaganą makulaturę, wszyscy podpisali wszystko co mieli podpisać i, wraz ze świadkami, wyszliśmy. Wojtek przez cały czas nie zwracał na nas uwagi, przeglądając jakieś pisma leżące na parapecie.
Kilka minut później dopędził nas z szelmowskim uśmiechem i rozognionym wzrokiem.
- No wyobraź sobie, że właśnie załatwiłem Ci wstęp do piekła! - rzucił rozbawiony.
Okazało się, że w mojej parafii wnioski o apostazję... giną, i to na potęgę! Jeszcze nikomu nie udało się załatwić wymaganych formalności z pomocą naszego proboszcza. Plotki o tym były ponoć szeroko komentowane w środowiskach związanych z wiarą.
Gdy wyszliśmy mój wniosek trafił, najzwyczajniej w świecie do kosza!
Karczemną awanturę jaką urządził Wojtek, znam tylko z opowieści. Padł tam argument "Jak ksiądz może podkopywać własną wiarę?!", a odpowiedź brzmiała mniej więcej "Nie po to Bóg dał mu wolną wolę, żeby teraz kapłan mu ją odbierał!".
Argumentacja była dość skuteczna, bo udało mi się odstąpić od wiary, a po mnie jeszcze trzem innym osobom o których wiem.

Życie codzienne

Skomentuj (157) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 554 (762)

#21805

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś będzie o MATCE ROKU. Poważnie, MATCE ROKU. Powtórzę, MATKA ROKU, albo co najmniej tysiąclecia.

Moja przyszywana Ciocia jest dentystką. Bardzo dobrą i właśnie dlatego pracuje z dala od NFZ-u, w swoim własnym prywatnym, gabinecie. Świetnie radzi sobie z dziećmi a poczekalnia jest wyklejona laurkami od młodych pacjentów. Wczoraj kiedy dłubała mi w uzębieniu postanowiła zająć mi czas następującą opowieścią.

Zaczyna się około godziny 11 w nocy, kiedy Ciocię obudził ktoś, kto przycisnął dzwonek do drzwi i nie puszczał (Ciocia ma troje małych dzieciaczków, które od razu się obudziły) przerażona zbiegła po schodach zobaczyć co się dzieje, o tak nieludzkiej porze.

I tu właśnie wkracza MR. Targając pod pachą dziewczynkę w wieku przedszkolnym, oznajmia że wydarzył się "okropny wypadek" i mała natychmiast musi trafić na fotel. Ciocia nie pytając o nic więcej, bo w końcu dziecko może cierpieć, pakuje zapłakaną dziewczynkę na warsztat.
Co się okazało?
Młoda upadła tak niefortunnie, że straciła 3 mleczne ząbki na samym przedzie. Ufff! Czyli nic strasznego! Ciocia posmarowała spuchniętą buzię maścią znieczulającą, wręczyła naklejki i zabawki dla dzielnej pacjentki i oznajmiła MR, że nic się nie stało, mleczaki jak mleczaki, odrosną.

I tu MR wpadła w popłoch!
- Ale jak to, nie wstawi ich pani?
- Nie ma potrzeby, odrosną.
- Ale mu jutro mamy CASTING!
Tak, MR próbowała opchnąć pociechę do jakiejś reklamy proszku do prania, barszczu czy wibratorów w wersji junior.
- Proszę pani, nie ma zagrożenia zdrowia, córki już nic nie boli, proszę sobie już darować ten casting.
- Ale pani MUSI coś zrobić!
- Nie robi się protez mlecznych zębów, a poza tym jest 11 w nocy, ja i moje dzieci chcą spać. 20 złotych proszę i do widzenia.
MR zabrała młodą, zapłaciła i wyszła.

Wróciły 3 dni później. Dziecko było w okropnym stanie, bało się otworzyć buzię.
Otóż MR przerażona oszpeceniem córki zrobiła protezę po swojemu. Mleczne ząbki wkleiła córce do buzi... kropelką.
Dziecko nie tylko wylizało sporo kleju, ale też skleiło pyszczek na amen.
Kiedy na skutek zatrucia klejem zaczęło wymiotować, nie mogło otworzyć ust. Wymiociny leciały noskiem, a mała dusiła się.

MR wstydziła się iść do najbliższego lekarza czyli cioci, wiozła dzieciaka 35 kilometrów do ośrodka zdrowia.
Lekarz widząc co się dzieje, po prostu wybił wklejone ząbki, i w sumie w ostatniej chwili. Razem z protezą poszły inne mleczaki, cześć skóry z podniebienia i naruszono jeden z niewielu stałych zębów.
Całość została spartaczona przez dentystę ośrodka, który sprawił dziecku tyle bólu, że dostawała histerii na widok samego budynku, i tak, na leczenie trafiła do Cioci.

MATKA ROKU, kochani moi, MATKA TYSIĄCLECIA...

Skomentuj (157) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2712 (2774)