Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#71767

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia, którą z autopsji zna pewnie wiele osób, czyli "zrobisz mi to za darmo".

Mam pewną ciotkę. Nielubianą w całej rodzinie, a ja jej wybitnie nie cierpię, gdyż nie znoszę lenistwa, pasożytowania, a przy tym bycia najmądrzejszą osobą, która ma tak ważne rzeczy do powiedzenia, że nie pozwoli ci dokończyć zdania, bo teraz ona musi mówić. Od małego porównywała mnie ze swoimi córkami, które we wszystkim były lepsze, piękniejsze, mądrzejsze itd. Wyśmiewała mnie, gdy poszłam do najlepszego liceum w mieście mówiąc, że jest dla niedowartościowanych snobów i nic mi nie da.

Jednak gdy dostałam się na stomę, przy każdej okazji zaczęła mi mówić, jak super, że jestem na tych studiach, to w końcu się do czegoś przydam i jej wyleczę wszystkie zęby za darmo. Niedoczekanie.

Mniej więcej rok po skończeniu studiów ciotunia zawitała do gabinetu, w którym pracowałam. Oczywiście od wejścia dawała wszystkim do zrozumienia, że ona jest pacjentką najwyższego sortu, bo ona tu ma ZNAJOMOŚCI. Już wtedy mi żyłka mało nie pękła, ale przyjęłam ją, zrobiłam przegląd, powiedziałam, co jest nie tak. Do zrobienia było sporo, poinformowałam o kosztach leczenia, na co ciotka tylko machnęła ręką i powiedziała: "Damy radę, prawda?".

Na tej wizycie ciotce wyleczyłam 2 zęby. Pokazałam wypełnienia w lusterku, ona zachwycona, bo w ogóle nie widać, "gdzie te plomby", wszystko ok. Do czasu.

Próchnica była dość spora, materiału poszło dużo, dlatego też i koszt wypełnienia nie był mały - za oba zęby wyszło 300 zł. Jak powiedziałam o tym ciotce, to mało jej oczy nie wyszły z orbit. Wyglądało to mniej więcej tak:

[C]iotka: Ale jak to, to ja mam za to PŁACIĆ???
[J]a: A z jakiego powodu miałabyś tego nie robić?
[C]: No wiesz?? W końcu jesteśmy rodziną, ja taka kochana ciocia, a ty co? Będziesz żerować na mnie?!
[J]: Domagam się zapłaty za pracę. Nie sądzę, żeby to było żerowanie.
[C]: Zapłata za pracę, jasne... Ja wiem o was wszystko! Ty już po prostu jesteś w tej mafii! Jesteś już jednym z tych konowałów, co g**no się znają, ale po kasę to od razu łapę wyciągają! I te twoje plomby to też g**niane są! Ja tu nie zostawię ani grosza!
[J]: Przecież wypełnienia ci się podobały, sama mówiłaś, że nikt ci jeszcze takich ładnych nie zrobił, więc o co chodzi?

W tym momencie przyszedł szef, bo krzyki były na cały gabinet. Powiedziałam, w czym problem, na co on poinformował piekielną ciotkę, że jeśli nie zapłaci rachunku, to wezwie policję. Wtedy wykrzyczała, że "ta cwaniara najpierw naobiecywała, że mi wszystkie zęby za darmo porobi, a teraz durnia z człowieka robi i każe płacić!" Bez komentarza.

Dalszej części przepychanki nie będę tu opisywać. W końcu ciotka zdała sobie sprawę, że niczego nie ugra i jeśli nie zapłaci, to będzie miała spore problemy. Rzuciła we mnie (dosłownie, rzuciła) 3 banknoty stuzłotowe wrzeszcząc, że "mi taką opinię wystawi, że już nikt nigdy do mnie nie przyjdzie!".

Wiecie co jest najfajniejsze w tej sytuacji? Że w końcu przestała się odzywać do mnie i moich najbliższych i mamy święty spokój :)

stomatologia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 647 (653)

#76055

przez ~Meliodas ·
| Do ulubionych
Pół rodziny się na mnie obraziło.

Kilka tygodni temu moi rodzice mieli 40 rocznicę ślubu. Zjechało się trochę rodziny świętować.

Wszystko było w porządku przez większość czasu, aż do momentu gdzie wujek się źle poczuł.

Po standardowych pytaniach o pogotowie itp. powiedział że spoko spoko, to pewnie tylko ciśnienie mu podskoczyło, bo na deszcz się zbiera. Zapewnił, że ma tak od dawna, ale dla pewności by se ciśnienie zmierzył. Przyniosłem mu mój ciśnieniomierz i wyskoczyło jakoś 170+/110+ ale nie więcej niż 180/120.

Na moje, że może jednak by przestał pić i pojechał do lekarza, powiedział że on tak ma zawsze po alkoholu, rano będzie zdrów.

Ciotka potwierdziła, że to u niego normalne..

Na moje, że zawiozę go do lekarza żeby jednak specjalista go zbadał, kategorycznie odmówili. Dodała, że ja też mam nadciśnienie i żyję.

Odpowiedziałem że owszem, ale z tym walczę i do tego biorę leki.

I to był mój błąd.

Ciotka od razu powiedziała, że skoro biorę leki, to mam dać jedną tabletkę wujkowi, to mu zaraz przejdzie. Sam zainteresowany też już się napalił na tę tabletkę.

Odmówiłem, jednocześnie tłumacząc im, jak bardzo idiotyczne jest połączenie tak wielkiej ilości alkoholu z lekiem na nadciśnienie, do tego lekiem na receptę, poprzedzony wieloma badaniami. Ba, nawet trzeźwej osobie za nic bym nie dał takiej tabletki, bo to jest po prostu niebezpieczne.

Po mojej odmowie, do dyskusji włączył się dziadek z babcią, że co mi szkodzi dać mu jedną tabletkę, jak mi żal to dadzą mi 2 złote, bo pewnie koszt takiej tabletki jest niższy. Ponownie wytłumaczyłem, dlaczego nikt ode mnie tabletki nie dostanie i nie chodzi tu o żadne pieniądze.

No i tutaj nastąpiła obraza majestatu, że żyd jestem, że nie zależy mi na zdrowiu rodziny, że mam se te tabletki w dupę wsadzić.

Rodzice się wkurzyli, bo również im próbowali wytłumaczyć jak głupi to jest pomysł. Imprezę zakończyli przedwcześnie, a rodzinka poszła na przystanek z ogromnym fochem.

rodzina

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 430 (434)

#87683

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niewiele brakowało, a byłaby to moja historia, a nie mojej znajomej. Lenistwo jest czasem przydatne.

Jestem opiekunką osób starszych, obecnie pracuję w DPs-ie oraz biorę różne zlecenia (w sensie opieki). Nie chodzę już "prywatnie" (czytaj - na czarno), ale był czas, gdy brałam i takie "fuchy", z tamtego okresu zostało mi ileś tam kontaktów w telefonie. Wczoraj właśnie zadzwonił jeden z takich numerów:

- Pani Xynthio, przyjdzie pani dzisiaj o 13.00 do mamy? Ja jestem chora i nie mogę, a pani wie, co tam u mamy trzeba zrobić, jak się nią zająć.

No w sumie mogłam, miałam wolny dzień i nic do roboty, ale najzwyczajniej w świecie mi się nie chciało. Pomijam już fakt, że tam zawsze były jakieś problemy, pani mocno uciążliwa i upie*dliwa (nie podopieczna, jej córka), a to godziny jej się nie zgadzały, a to "zapomniała", że ja nie pracuję za "co łaska", tylko za określoną stawkę, a to jeszcze coś tam... Ale w tym momencie po prostu jedyną moją myślą było to, że mi się nie chce i już, więc grzecznie odmówiłam.

Pani (powiedzmy) Bożenka była niepocieszona (średnio) i oburzona (bardzo):

- Ale jak to pani nie może??? No to może mi pani chociaż kogoś poleci?

Przypomniałam jej, że gdy kończyłyśmy współpracę, dałam jej nr telefonu do mojej znajomej, również opiekunki i że z tego, co wiem, to korzystała z jej usług przez jakiś czas. Zakończyłam rozmowę, wróciłam do nicnierobienia. Wieczorem zadzwoniła do mnie wspomniana znajoma:

- Ty wiesz, co mi ta Bożenka narobiła?

Średnio zainteresowana zapytałam:

- Nie zapłaciła ci czy przetrzymała do wieczora? (U Bożenki "pani przyjdzie na dwie godzinki" oznaczało czasem siedzenie u jej mamy pół dnia).

- Nie, gorzej!!! Poszłam tam, już z dobrą godzinę tam siedziałam, jak mi zadzwoniła, że zaraz przyjedzie wymazobus i mam ich wpuścić, bo mama prawdopodobnie ma covida!

- Cooo???

- A jak jej powiedziałam, że mogła uprzedzić, to mi prychnęła w słuchawkę i stwierdziła, że jak mi nie pasuje, to sobie mogę iść. No to ja jej na to, że teraz, jak już weszłam, jestem tu z godzinę i cały czas zajmuję się jej mamą, to sobie może w buty wsadzić taką informację, jak już jestem, to zostanę. A Bożenka owszem, jest chora, no właśnie covida ma.

Różne niecenzuralne słowa mi przyszły na myśl, część z nich mi się wymknęła do słuchawki, znajoma dorzuciła swoje, przez chwilę nasza rozmowa przypominała rozmowę dwóch meneli jeśli chodzi o ilość inwektyw w jednym zdaniu. Po wyładowaniu emocji spytałam:

- No i co zrobisz?

- Na razie nic, dziecka jutro do szkoły nie poślę, zakupy mam, Bożenka da mi znać, jaki wynik. Mam nadzieję, że jednak negatywny...

Dzisiaj był wynik testu, no niestety pozytywny. Brak mi słów, aby to skomentować.

opieka

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 213 (215)

#88889

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja mama zmarła, gdy miałam trzy miesiące. Siłą rzeczy, może dla niektórych zabrzmi to dziwnie, ale nie tęsknię za nią, a oglądając stare zdjęcia nie mam żadnych emocji tego typu, albo uczucia, że mi jej brakuje. Po prostu jej nie pamiętam. Co według mnie chyba normalne w tym przypadku.

Mój tata ożenił się ponownie, gdy miałam 5 lat, a moja macocha, do której odkąd pamiętam mówiłam „mamo” jest naprawdę wspaniała.

Gdzie piekielność, pewnie ktoś się zastanowi. Otóż piekielność jest w moich dziadkach od strony biologicznej mamy.

Zawsze traktowali moją macochę, jak największe zło tego świata, z jednej strony nawet im się nie dziwie, ale z drugiej, czego ona jest winna? Zauważyłam też, że od dziecka im lepszy miałam z nią kontakt, tym oschlej mnie traktowali. Mój tata zawoził mnie do nich, żebym miała jakiś kontakt dość często, ale im byłam starsza i miałam na to większy wpływ, tym rzadziej ich odwiedzałam, bo po prostu czułam ich niechęć. Pomimo tego, że sami mnie zapraszali.

Najbardziej było to widać, gdy byli tam też moi kuzyni, dzieci rodzeństwa mojej mamy. Jak zawsze byłam pomijana we wszystkim. Oni dostawali nowe zabawki, ja przecież mogę się bawić ich zabawkami, jak się podzielą. Dla nich wypasiony deser po obiedzie, dla mnie jakieś owoce, albo słodki jogurt, znaleziony w czeluściach lodówki, bo wszyscy o nim już zapomnieli. Gdy wychodzili pobawić się z nami na dwór, zawsze byłam gdzieś z boku, nigdy nie rzucali do mnie piłki, albo nie gonili grając w berka.

Może dla wielu z was to jest nic, ale pomyślcie, jak w takiej sytuacji może poczuć się dziecko, które widzi i czuje, że coś jest nie tak. Teraz jedyny kontakt, jaki z nimi mam to życzenia złożone przez telefon na dzień babci i dziadka, urodziny czy święta, i to nie dlatego, że chcę tylko mam takie wewnętrzne uczucie, że po prostu powinnam.

Moją największą pociechą w tej sytuacji byli moi trzeci dziadkowie, rodzice mojej macochy. Zawsze traktowali mnie, jak swoją wnuczkę, nawet jak urodziło się moje rodzeństwo, to zawsze dla nich byliśmy równi, pomimo tego, że ja nie byłam nawet z nimi w żaden sposób spokrewniona.

rodzina

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 211 (213)

#85035

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zgoda między sąsiadami.

Wyjazd do sąsiedniej wsi, pali się dom od uderzenia pioruna. Poszkodowany miał małe podwórko i po wjechaniu 2 aut z PSP i auta lokalnej OSP okazało się, że nie ma już więcej miejsca. Więc dowódca z PSP kazał nam wjechać na podwórze sąsiada i stamtąd podać wodę przez drugie wejście na strych.

W momencie gdy rozwijamy szybkie natarcie, z domu wyskakuje sąsiad i krzyczy że on nie pozwoli by z jego podwórza gaszono dom tego jak to on określił "sku***syna". Spławiamy go mówiąc, że takie dostaliśmy rozkazy i z protestami wysyłamy do dowódcy z PSP.

Będąc już na drabinie i gasząc strych, nagle woda z szybkiego natarcia przestaje mi lecieć. Oglądam się i widzę że "przyjacielski sąsiad" upitolił nam siekierą 6m węża od szybkiego natarcia.

Ech, ci "kochani" sąsiedzi.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 211 (213)

#85514

przez ~Motorbiker ·
| Do ulubionych
Dobry zwyczaj-nie pożyczaj.
Znajomy na wiosnę, konkretnie w maju, kupił motocykl. Ponieważ nie miał jeszcze wtedy prawa jazdy (był 2 tygodnie przed egzaminem), poprosił mnie, żebym mu go przyprowadził od poprzedniego właściciela, bo nie ma skąd busa czy przyczepki ogarnąć.

Miałem akurat wolne popołudnie, więc nie było problemu. Po przyjechaniu do niego na podwórko oglądał mój kask, dopytywał ile kosztuje, gdzie kupowałem itp. Spytał też, czy mu tego kasku nie pożyczę jak już zda prawko i będzie jeździł, bo u niego obecnie krucho z kasą przez zakup motocykla i prawo jazdy. Powiedziałem, że tego to nie, ale jak chce, to mam stary kask. Bardzo się ucieszył i jak tylko zrobił prawko to odezwał się, czy ta oferta nadal aktualna. Przyjechał, wziął, nie ustalaliśmy konkretnego terminu zwrotu. Wspomniał tylko, że z najbliższej wypłaty postara się już coś swojego kupić. Zapytał też, czy mu nie odsprzedam tego starego kasku (wątek ten będzie wspomniany w dalszej części historii). Powiedziałem, że nie, bo po prostu potrzebny mi jest zapasowy kask czasami. No ok, wszystko ładnie, podziękował, pojechał. Kask nie był mi potrzebny, a jak się widywaliśmy to jakoś zawsze schodziło na inne tematy.

3 tygodnie temu w moim mieście odbywało się zakończenie sezonu motocyklowego. 2 dni przed imprezą odezwała się do mnie siostra cioteczna. Kiedyś opowiadała, że bardzo chciałaby zobaczyć takie wydarzenie na żywo, bo na filmach i zdjęciach bardzo jej się to podobało. Teraz zapytała, czy mogłaby się zabrać "na plecaczek"? Powiedziałem, że jasne, nie ma problemu.
Odezwałem się do Kuby, że przykro mi, ale pilnie potrzebuję swojego kasku, i żeby mi wieczorem podrzucił. Odpowiedział, że jest w delegacji, wraca dopiero w dniu zakończenia sezonu po południu, przez co sam nie weźmie w imprezie nawet udziału. Powiedziałem więc, żeby zadzwonił do kogoś z domowników (mieszka z rodzicami, bratem, babcią, i ciotką z dwójką nastoletnich dzieci), żeby ten kask mi przywieźli, a jak nie mają jak, to po prostu dali jak podjadę. Kuba zaczął coś kręcić, w końcu po naciskach przyznał się, że mój kask jest u Michała - Kuby dosyć bliski kumpel, mój znajomy dalszy niż Kuba, mieszkający 2 wioski dalej.

Wkurzyłem się trochę, bo nawet słowem się o tym nie zająknął. Powiedziałem, żeby w takim razie odezwał się do Michała, żeby mi ten kask najpóźniej następnego dnia przywiózł. Kuba odparł mi na to, żebym ja się z nim dogadał, jak nie mam numeru, to na fb. Odpowiedziałem, że skoro on mu ten kask pożyczył, to niech on też ogarnia zwrot. Widać było, że mu to bardzo nie po myśli było, ale powiedział, że to załatwi.

Na następny dzień faktycznie Michał odezwał się na fb, że wpadnie po południu i mi przywiezie ten kask, dopytał się jeszcze o adres. Odpowiedziałem, że nie będzie mnie w domu, ale ktoś inny na pewno będzie, więc zostawi kogo tam zastanie. Plany się jednak pozmieniały, i akurat wróciłem do domu chwilę przed przyjazdem Michała. Jak zobaczył mnie otwierającego drzwi, to zrobił dziwną minę, jakby przestraszoną, Zapaliła mi się czerwona lampka. Michał próbował jak najszybciej wcisnąć mi kask w ręce, i opowiadając jak to mu się nie spieszy zaczął szybko iść w stronę auta. Spojrzałem na kask i od razu wrzasnąłem:
- "Czekaj! To nie mój kask!"
- Jak to nie Twój?!
- No nie mój- mój nie miał połamanego mechanizmu od zamykania szybki i nie miał tu takiej wielkiej, paskudnej rysy. Zabieraj ten szrot, i chcę swój kask. Swój, czyli w takim stanie w jakim go pożyczałem.
- Ale ja już w takim stanie od Kuby go dostałem.
- To sobie z Kubą wyjaśniajcie. Ja tego szrotu nie chcę, bo w tym i tak nie da się jeździć- pęd powietrza może wyrwać całkiem tę szybę.
Michał coś tam jeszcze poburczał, zabrał kask i odjechał.

Po jego odjeździe najpierw wysłałem zdjęcie (zdążyłem zrobić) tego kasku do Kuby z opisem sytuacji. Później zadzwoniłem do kuzynki, opowiedziałem jej całą sytuację, i przeprosiłem, że nie zabiorę jej, bo nie mam jak (ta część historii skończyła się happy endem- skądś ogarnęła kask i pojechała ze mną).

Następnie między Kubą a Michałem rozegrała się batalia. Obaj pisali do mnie i obaj przerzucali się winą. Wkurzyłem się w końcu, i zrobiłem na messengerze grupę, nas trzech, gdzie napisałem, że g... mnie obchodzi, niech oni dojdą między sobą czyja to wina. Ja chcę kask w takim stanie, w jakim go pożyczałem. Opieprzyłem Kubę, że bez pozwolenia pożyczył moją własność. Bronił się tym, że ja przez kilka miesięcy nie upominałem się o niego, więc uznał, że już mi nie potrzebny. No brawo... Następnie Kuba zaproponował, że odkupi ode mnie ten kask, bo niemożliwe jest, żeby teraz doprowadzić go do stanu w jakim go brał- o ile szybę można było naprawić, o tyle ta wielka rysa to już inna para kaloszy. I tu mnie dopiero zagotował - napisał coś w stylu "no ale wiesz, w takim stanie jak jest teraz to on jest niewiele wart, także ja ci za niego nie zapłacę". Tutaj już go zjechałem od góry do dołu, że jest bezczelnym ch..., skoro proponuje mi niższą cenę za to, że on albo jego kumpel, któremu kask pożyczył bez mojej wiedzy, zrobili przez kilka miesięcy z niego szrot.

Powiedziałem, że chcę 200 pln, bo na tyle wyceniam stan kasku na dzień, w którym go użyczałem. Kuba przywiózł pieniądze, ale wzrokiem o mało mnie nie zabił.
I tu nie chodzi o pieniądze, bo ten kask nowy kosztował coś koło 400 złotych. Chodzi o zwykłą kulturę, a raczej jej brak.

motocyklisci

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 210 (212)

#83041

przez ~Waniliova ·
| Do ulubionych
O tym, jak bardzo zostałam doceniona jako "pracownik miesiąca".

Pracowałam w pewnej firmie ze świetnymi ludźmi, praca nie należała do bardzo wymagających, z czasem zaczęłam się rozwijać, ogólnie rzecz biorąc byłam mega zadowolona. Do czasu.

Kilka miesięcy pod rząd słyszałam od przełożonego "Waniliova, jesteś niezastąpiona! Oby tak dalej, gdyby reszta dawała z siebie tyle co Ty..." I co miesiąc statystyki - co miesiąc wypadałam najlepiej. Raz nawet zostałam wyróżniona, że tak powiem, publicznie.

Okres umowy dobiegał końca, w związku z czym pomyślałam "Hmm, skoro co miesiąc jestem najlepsza, przełożony mnie chwali, to nic, tylko prosić o podwyżkę!" Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Spotkałam się z przełożonym oko w oko, przedstawiłam swoje argumenty i cierpliwie czekałam na jego odpowiedź. A odpowiedź brzmiała: dostaniesz 0,30zł więcej od godziny.

Szczęka mi opadła. Po półtora roku pracy, pomijając ustawową podwyżkę do minimalnej 13zł/h, oni mi proponują 13,30. No, kur*a, chyba nie. Rozmawiam dalej. "No dobra, 13,50zł za godzinę, w tej chwili nie możemy pozwolić sobie na więcej, wiesz, firma nie zarabia kokosów... Chciałbym, ale to jest ostateczna decyzja."

No dobra, postanowiłam sobie, że przez najbliższy czas będę zapier*alać, żeby pokazać, że zasługuję na więcej niż te 50gr podwyżki.

Minął miesiąc, z niecierpliwością oczekuję wypłaty o zawrotnej wielkości, loguję się na konto w banku i co widzę? No wypłata jest, podwyżka jest, tylko coś mała, bo wyszło mi tylko o 6zł więcej niż normalnie... Jadę, wyjaśniam, słyszę: "Wiesz, bo to jest tak: jeśli w miesiącu przepracujesz 160h, stawkę masz taką, jak się umówiliśmy, czyli 13,50. Jeśli jest więcej niż 160h (bo tak wypada bo np miesiąc jest dłuższy i nikt nie ma na to wpływu), to wtedy jest liczone jako 13zł/h". AHA.

Jak się domyślacie, podziękowałam za współpracę. Poczułam się niedoceniona i oszukana. Wielokrotnego "pracownika miesiąca" chyba się nie powinno tak traktować, prawda? Po drugie - rozmowa na temat podwyżki odbyła się zeszłego roku w listopadzie. Po nowym roku podwyższyli minimalną do 13,70. Moja była firma naprawdę się szarpnęła...

PS: Ludzi stamtąd nadal będę miło wspominać. Ale tak się nie robi :(

praca

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 209 (211)

#82915

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szwagier od jakiegoś czasu mieszka na swoim, na wsi.

Ogólnie, oprócz małych przygód, można powiedzieć, że wiedzie sielskie życie. Chociaż czasami zdarzy się uciążliwa osoba, która, mimo że bezpośrednio nie sąsiaduje, może uprzykrzyć życie innym.

Pan z wielkiego miasta (jak sam mówi), stwierdził, że rów melioracyjny mu przeszkadza, bo wójt za rzadko zleca koszenie, a on kosiarką nie ma jak wjechać. Skoro przeszkadza, to postanowił sobie go zasypać.

O ile gdy nie pada nie widać problemu, to po ulewach okazało się, że zalane zostały niektóre działki, podwórza czy piwnice. Jak stwierdzili sąsiedzi-tubylcy, nigdy czegoś takiego nie było.

Winowajcę szybko znaleziono i wójt nakazał przywrócenie stanu pierwotnego. Nakazał, a pan ma to głęboko w d... Ostatnie gwałtowne opady pogorszyły tylko stan rzeczy i, o ile nie uda się wyegzekwować naprawy rowu, część osób odgraża się sprawami cywilnymi ze względu na poniesione koszta osuszania fundamentów czy zniszczonych przydomowych ogrodów.

wieś

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 209 (211)

#73873

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu historii http://piekielni.pl/73786#comments i komentarzach do niej przypomniało mi się takie zdarzenie:

Kiedyś wynajmowałam mieszkanie w bloku i korzystałam z wózkowni dostępnej dla wszystkich jednak zamykanej na kłódkę, do której klucz miał każdy zainteresowany (każdy dorabiał sobie we własnym zakresie).

Trzymałam tam rower, którym jeździłam do pracy. Pewnego razu zeszłam sobie po swoje 2 kółka a tam inna kłódka i kartka "Klucz do dorobienia w mieszkaniu nr 18" Wściekłam się, naprawdę. Nie dość, że dopiero co dorobiłam 2 klucze na własny koszt, to ktoś mi bezczelnie kłódkę zmienił. Podreptałam na górę, bo do pracy się spieszyłam a tam niespodzianka, nikogo nie ma w mieszkaniu.

Zapukałam do sąsiadów obok i dowiedziałam się, że rzeczona rodzinka wyjechała dnia poprzedniego na urlop a kłódkę zmienili, bo zgubili klucze i nie mogli dostać się do środka po swoje rowery, które chcieli zabrać ze sobą. Dodatkowo klucza od nowej kłódki nikomu nie udostępnili tylko zabrali na urlop. Co było robić? Wspólnie z sąsiadem rozwaliliśmy kłódkę i założyliśmy nową, bo nie tylko mój rower był zamknięty nie wiadomo na jak długo. Klucz krążył po sąsiadach, każdy zainteresowany dorobił sobie na własny koszt a w skrzynce na listy urlopowiczów została umieszczona informacja, dlaczego kłódka została wymieniona, i że klucze do dorobienia można znaleźć pod wskazanymi numerami.

Po 2 tygodniach rodzinka wróciła z urlopu. Poszli wstawić swoje rowery do wózkowni i natknęli się na nową kłódkę.
Co zrobili? Poszli do sąsiadów po klucz? A gdzie tam. Zerwali kłódkę i założyli nową.

Wojny, jaką tym wywołali chyba nie muszę opisywać. Sprawa zakończyła się w spółdzielni mieszkaniowej. Został wezwany właściciel mieszkania nr 18 i powiadomiony o zachowaniu swoich lokatorów oraz zmuszony do pokrycia kosztów dwukrotnej wymiany kłódki (czyli zwroty kosztów za dorobienie kluczy sąsiadom) oraz zapewnienie kluczy do nowej kłódki wszystkim zainteresowanym. Nie wiem, jak właściciel mieszkania załatwił to ze swoimi lokatorami. My zwrot kasy za klucze oraz nowe klucze dostaliśmy wraz z przeprosinami a urlopowa rodzinka wyprowadziła się z końcem miesiąca.

Mieszkałam tam potem jeszcze ponad rok i podobnych akcji w tym czasie nie było a i od sąsiadów dowiedziałam się, że przedtem też się to nie zdarzyło.

Ps. Do pracy wtedy się spóźniłam, na szczęście szefowa nie była wredna i darowała mi to pod warunkiem obietnicy zdania relacji z powrotu wczasowiczów. Bardzo ją ta sytuacja rozbawiła...

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 417 (421)

#88450

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja rodzina zajmuje jedną część „bliźniaka”. Co istotne dla historii, teren całej posesji jest ogrodzony po kwadracie plus dodatkowo naszą części podjazdu od podjazdu sąsiada dzieli płot i tak samo z ogrodem z tyłu. Każdy podjazd jest na tyle szeroki, że spokojnie staną tam obok siebie dwa samochody, jeszcze z całkiem dobrym luzem dla otwarcia drzwi.

Kilka tygodni temu, po tym jak dotychczasowi sąsiedzi zza ściany się wyprowadzili, wprowadziła się nowa rodzina – na oko trzydziestolatkowie z dwójką kilkuletnich dzieci i dorosłym owczarkiem niemieckim. Gdy już na dobre się tu ulokowali, przyszli i zaprosili nas na kolację w weekend, żeby się poznać i dobrze w sąsiedzkiej przyjaźni żyć. Kolacja przebiegła bez żadnych komplikacji, pogadaliśmy, opowiedzieliśmy zarówno o sobie, o okolicy, innych sąsiadach etc. Dobrze nam się gadało, polubiliśmy się.

Nazajutrz w niedzielę rano dzwonek do drzwi. Mąż otwiera. Nowy sąsiad. Wpadł powiedzieć, że wpadł na pomysł rozebrania płotu zarówno na froncie jak i z tyłu domu, żeby połączyć nasze podjazdy i ogrody. Tak o, prosto z mostu padła taka propozycja. Zanim mąż zdążył coś powiedzieć, facet rozwinął swoją myśl. Jak twierdził, my mamy tylko jedno auto (to fakt), to taki duży podjazd nie jest nam potrzebny, a oni mają dwa auta, a jeszcze teściowa zza miasta będzie bawić młodsze dziecko w środku tygodnia, to i miejsce na trzecie auto potrzebne, gdyby się zdarzyło, że się wszyscy do domu po pracy zjadą w jednym czasie, i on i małżonka. Co zaś się tyczy ogrodu, w takiej postaci, w jakiej jest teraz (podzielony na pół), każdy z nas ma swoją część bardziej dłuższą niż szerszą, co jest jego zdaniem bardzo niekomfortowe. Jak zniesiemy płot, będzie wygodniej, a i pies będzie miał więcej miejsca, żeby się wybiegać, a dzieci do zabawy. Będziemy na zmianę kosić trawę i takie tam. I co my na to, zapytał z uśmiechem.

Męża zatkało. Ok, żyjmy w zgodzie, lubmy się, ale wszystko z umiarem. Facet mieszka tu od dwóch dni i już ma chętkę powiększyć sobie przestrzeń o nasz fragment posesji w myśl stwierdzenia „ty nie potrzebujesz, ale mi się przyda”. Jak mi to mąż opowiadał, to oczami wyobraźni już widziałam, jak ten pies dobiera się do naszych starannie pielęgnowanych rabatek, kopie doły i w ogóle. I dzieciaki biegające po całym ogrodzie w dzikim szale tuż pod moimi oknami. U siebie niech sobie robią co chcą. Poza tym, zniesiemy płot, a jak za jakiś czas będziemy chcieli z powrotem go postawić, to się z jego strony pewnie współudziału w kosztach nie doczekamy i samy będziemy wszystko opłacali.

Tak właśnie było z poprzednim sąsiadem, gdy stawiany był obecny płot w miejsce poprzedniego, który rozpadał się ze starości – ręką nie ruszył, o partycypacji w kosztach nawet nie wspominając. Grzecznie więc mąż odmówił, na co sąsiadowi zrzedła mina. Po chwili, niby w żartach, co zaznaczył, ale powołał się na niepisaną regułę prawej strony, zgodnie z którą płot niejako miałby być jego, więc właściwie mógłby go sobie rozebrać. Wkurzył męża tym stwierdzeniem, więc zgodnie z prawdą odpowiedział mu, że oba płoty stawialiśmy my i nie na granicy obu posesji, tylko są wsunięte w nasz fragment działki, wszystko jest wymierzone przez geodetę, udokumentowane, co może mu potwierdzić łącznie z fakturami za materiał i oświadczył, że płotów nie ruszy. Gość kupił mieszkanie z określoną powierzchnią działki, co pewnie też miało wpływ na cenę nieruchomości, więc niech nie liczy na jej powiększenie kosztem naszej części. Obrócił się na pięcie i z przekleństwem i słowami „Nie to nie” poszedł sobie.

Było to jakieś trzy miesiące temu. Do dziś się nie odzywa, walnął najwidoczniej focha, bo na „dzień dobry” nie odpowiadają oboje z żoną. Coś czuję, że jeszcze będzie ciekawie tu z nimi... A co do psa miałam rację – ich ogród jest w dużej części rozkopany tak, jakby mieli przynajmniej kilka zwierząt, a nie jedno.

sąsiad dom płot

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 207 (209)