Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#89622

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Użytkowniczka Hemoglobina przypomniała mi niedawną, obrzydliwą historię z pracy.

Pracuję w zakładzie rolno-ogrodniczym w Anglii. Mamy wspólną toaletę dla personelu i klientów, ogarniamy ją raz w tygodniu sami. Czasami zdarzał się syf, ale nic abstrakcyjnego.

Jednak kilka tygodni temu szefowa wchodzi do kibelka, a tam wysmarowany gównem sedes, umywalka, część ściany i gówniana ścieżka aż do drzwi. Jak to się mówi "ktoś przegiął pałę" i na toalecie zawisła tabliczka "staff only", a szefostwo wzięło firmę sprzątającą.

Teraz gdy któryś z klientów potrzebuje siku, musi zwrócić się do personelu o dostęp do toalety. No cóż...

zagranica

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 100 (100)

#89620

przez ~bylavintedzianka ·
| Do ulubionych
Były historie o vinted, więc podzielę się też swoją.

Kiedyś bardzo wiele rzeczy kupowałam na tym portalu i nigdy nie miałam żadnych problemów, ale cóż, przydarzyła mi się niemiła sytuacja, która bardzo zraziła mnie do zakupów tam.

W zeszłym roku przeglądałam sobie kiecki w aplikacji i znalazłam prawdziwy skarb. Miałam kiedyś taką samą sukienkę i bardzo ją lubiłam, niestety nie była nie do zdarcia. No i znalazłam taką samą, mój rozmiar, stan idealny. Problem był taki, że była niedziela wieczór, a ja w piątek jechałam na urlop. Napisałam do sprzedającej, czy mogłaby wysłać sukienkę w poniedziałek lub najpóźniej wtorek, żeby do piątku doszła. Sprzedająca zapewniła, że oczywiście tak, więc sukienkę kupiłam i miałam cichą nadzieję wziąć ją ze sobą na urlop.

Minął wtorek, a sukienka nadal niewysłana. Napisałam do sprzedającej czy na pewno wyśle w terminie. Tu pierwszy raz sprzedająca odpisała bardzo niemiło, że ma na wysłanie 5 dni i mam jej nie nagabywać. Próbowałam z nią dyskutować i przypomnieć, że obiecała wysyłkę najpóźniej we wtorek, ale już nie odpisała. Paczka wysłana w czwartek, oczywiście nie doszła na piątek, no trudno, pozostaje wystawienie odpowiedniego komentarza.

W poniedziałek dostaję smsa, że paczka do odebrania, poprosiłam mamę o przejście się do paczkomatu. Następnego dnia rano napisała do mnie sprzedająca, że mam nie odbierać paczki, bo pomyliły jej się etykietki i w paczce jest inna sukienka. Poinformowałam mamę, że akcja odbioru odwołana, niestety okazało się, że mama odebrała już paczkę w drodze do pracy, tylko w aplikacji nie pojawiła się jeszcze informacja na ten temat. Odpisałam sprzedającej, że paczka już odebrana, no więc... Czekam na jej propozycje rozwiązania sytuacji, zaznaczając, że kolejne dwa tygodnie jestem na urlopie. Kobieta najpierw zarzuciła mi, że zrobiłam to celowo, bo paczka została odebrana po jej wiadomości. Wytłumaczyłam, że paczkę odbierała mama, a ja na wakacjach nie siedzę od 7 rano na vinted, sorry. Niestety, rozmowa ta była wyjątkowo nieprzyjemna.

S(przedająca): Oczekuję, że pani mi tą sukienkę zwróci. Proszę wystawić u siebie na olx za cenę, za jaką kupiła pani sukienkę u mnie to odkupię od pani i będzie wysyłka za 1zł.
Ja: Przykro mi, ale po pierwsze nie korzystam z olx. Mogę wystawić na vinted, ale dopiero jak wrócę z wakacji.
S: Przecież pani odebrała paczkę to proszę teraz odesłać
J: Tłumaczyłam, że odebrała moja mama, nie będę jej jeszcze zawracać głowy zwrotem, szczególnie, że mama nie korzysta ani z vinted ani olx.
S: to niech pani wystawi, a mamie prześle etykietkę, no jaki problem
J: Proszę pani, powiedziałam już raz, odeślę sukienkę jak będę w domu. Mama wyświadczyła mi przysługę w dobrej wierze i nie będę jej obciążać, bo pani popełniła błąd. Poza tym, chciałabym też wiedzieć, co z sukienką, którą zamówiłam, chyba pani zapomina, że oprócz tego, że mam pani sukienkę, to nie dostałam swojej.
S: Ale niech mi pani tu teraz nie wyskakuje z pani sukienką. Pani sukienka kosztowała 20zł, a ta co pani dostała, to inna pani kupiła za ponad 100zł, to chyba oczywiste, że chcę ją odzyskać
J: Tak, a ja bym chciała dowiedzieć się, czy ma pani zamiar odzyskać i wysłać moje zamówienie.
S: Jak tamta pani swoją sukienkę dostanie to ma mi odesłać tą pani, to wtedy wyślę
J: Aha. Wie pani co, ja póki co jestem na wakacjach. Odezwę się do pani jak wrócę. Nie wiem, co w tej sytuacji zrobić, nie chcę sobie psuć urlopu.
S: Pani sobie kpi, ja zgłoszę na policję wyłudzenie, żałosne!!!

Końcem końców, pani musiała poczekać. Gdy wróciłam faktycznie "odsprzedałam" jej tę sukienkę na vinted i odzyskałam w ten sposób pieniądze. Dodam, że odesłałam jej paczkę tak jak dostałam, bez otwierania. I dostałam garść pretensji, że źle zapakowałam i paczka została uszkodzona i mam szczęście, że sukienka cała. Oczywiście, swojej sukienki już nie dostałam.

Wisienką na torcie jest to, że sprzedająca zamieściła całą naszą rozmowę na grupie facebookowej, o czym poinformowała mnie koleżanka. Oczywiście, pod postem komentarze jakichś małolat typu "Trzeba było zgłosić na policję, typiara ewidentnie chciała droższą sukienkę sobie przywłaszczyć!!!"

I tak sobie pomyślałam, że widząc, że większość vintedzianek popiera sprzedającą. Cóż, po prostu nie mam ochoty już tam kupować.

vinted

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (146)

#89573

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem kierownikiem pociągu

Raczej powinienem być, ponieważ w ostatniej skardze podróżna domagała się kategorycznego zwolnienia mnie z pracy i nie dopuszczenia do pracy z podróżnymi. Wyrzuciłem ją z przedziału. Kazałem kilkugodzinną podróż odbyć na korytarzu i pomimo posiadanego biletu wymusiłem od niej zawyżoną opłatę za przejazd.

Niestety wszystko było prawdą. Zrobiłem dokładnie tak jak opisała podróżna.

Był piątek. Początek szczytu przewozowego. Pociąg pomimo dostawionych dwóch dodatkowych wagonów był przepełniony. Każda wolna przestrzeń była zastawiona przez podróżnych, którzy kupili bilety bez miejscówek.

W trakcie kontroli biletów pasażer stojący na korytarzu zgłosił mi, że na jego miejscu siedzi kobieta, która twierdziła, że też ma bilet na to samo miejsce. Po sprawdzeniu obu biletów wyszło, że podróżna, która zajmowała miejsce miała bilet na ten sam pociąg tylko data na bilecie wskazywała, ze podróż miała odbyć 2 dni wcześniej. Poprosiłem podróżną o opuszczenie miejsca i ustąpienie go podróżnemu z ważnym biletem.

Niestety w związku z tym, że jej bilet stracił ważność nakazałem podróżnej zakupienie nowego biletu. Zawyżona opłata wynikała z tego, ze musiałem doliczyć opłatę za wystawienie go w pociągu. Pani kategorycznie odmawiała, twierdząc że już za niego zapłaciła. Domagała się także wskazania nowego miejsca do siedzenia.

Miejsc do siedzenia najzwyczajniej w świcie po prostu nie było. Wszystkie były zajęte. Mój szantaż polegał na tym, że jeżeli nie zapłaci za bilet, to będzie musiała opuścić pociąg na najbliższej stacji.

kolej

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 198 (198)

#89523

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniał mi się cyrk w mojej poprzedniej pracy i co spowodowało, że odeszłam. Jednocześnie studiowałam, a były też weekendy pracujące i zdawałam sobie sprawę, że życie osobiste trochę się utopi, ale żeby aż tak?

W tygodniu praca, w weekendy na zmianę praca i studia plus niektóre święta. Ok, nie było problemu gdy sesja i tak dalej więc dwa lata było miodzio, ale potem zmienił się mój kierownik.

Jak podliczyłam wyszło mi, że pracowałam wszystkie święta, gdzie było nas 4 osoby - bo Ty studiujesz. No fajnie, ale to dlatego pracuje wszystkie weekendy nie zjazdowe, święta to co innego.

Oczekiwanie, że nie pójdę na zajęcia. Pani Kierowniczka na pytanie czy w takim razie napisze za mnie prace zaliczeniowe za nieobecność w końcu odpuściła.

Jeden z managerów miał awansować i dostałam propozycję awansu na jego stanowisko, ze stopniowym poznawaniem obowiązków. Pracowałam można powiedzieć na dwóch stanowiskach dobre 3 miesiące i dowiedziałam się, że nie awansuję bo jednak manager zostaje na swojej posadzie. Cóż, idiotki robić że mnie nie będą, pracować na kilku stanowiskach za dziękuję nie będę, więc praktycznie z dnia na dzień złożyłam wypowiedzenie, ogarniając sobie inną pracę. Pani kierownik była na tyle bezczelna, że mojemu nowemu pracodawcy powiedziała "i tak chcieliśmy ją zwolnić".

To ciekawe, skoro dwa tygodnie po odejściu miałam telefon by wrócić.

Praca

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (126)

#89459

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się historia sprzed kilku lat. Kupowałem z żoną meble, bodaj do kuchni. Trafiliśmy do pewnego sklepu, znaleźliśmy to, czego szukaliśmy i przyszło do wypełnienia formalności, wpłaty zaliczki, umówienia się na odbiór. Wszystko szło dobrze. W pewnym momencie zwróciłem uwagę na dyplom za udział w zawodach organizowanych przez kolegów z firmy, w której pracuję i coś na ten temat zagadnąłem. Wywiązał się mniej więcej taki dialog - S(sprzedawca), J (ja):

S: Pan pracuje w firmie XYZ?
J: Tak, od wielu lat.
S: A zna Pan, Janka Kowalskiego?
J: No pewnie, że znam, fajny gość.
S: To mój szwagier.

W tym momencie sprzedawca zwrócił się do kolegi, który sporządzał papiery na zakup:

S: Kaziu, daj panu 5% rabatu.

Faktycznie, Kaziu skreślił kwotę, którą mieliśmy wpłacić przy odbiorze, napisał, że jest 5% rabatu i poprawił kwotę na pomniejszoną o wspomniany upust.
Jakiś czas później zadzwonili ze sklepu, że meble do odebrania, więc wziąłem pokwitowanie i pojechałem. Sprzedawca-szwagier był wtedy w pracy, więc wręczyłem mu kwitek. Spojrzał, zamyślił się, po czym stało się to:

S: A ten rabat to co?
J: Sam pan mi go dał, jak się pan dowiedział, że pracuję w XYZ z pana szwagrem, Jankiem.
S: Nie pamiętam i to nie moje pismo.
J: Nie pana, bo kwitek wypisywał pana kolega, ale pan mu kazał dać rabat.
S: Niemożliwe.
J: (solidnie wkurzony) To zapomnijmy o tym rabacie, rozliczmy się, dajcie mi meble i tyle.
S: Ja panu nawet dam ten rabat, jak pan się przyzna, że pan to sam napisał.

W tym momencie tylko i wyłącznie obecność żony, która wiedziała, że mi para uszami idzie i może być źle, sprawiła, że zwyczajnie nie dałem gościowi w mordę. Pal sześć ten rabat, o który nawet nie prosiłem (ok, dał, miło i tyle), ale o próbę zrobienia ze mnie cwaniaka i oszusta. Do dziś nie wiem, czy gość jest współczesną wersją Słonia Trąbalskiego, czy jak to tłumaczyć, ale cała akcja wydaje mi się do dziś niezwykle abstrakcyjna.
Jakiś czas później spotkałem w pracy Janka Kowalskiego i opowiedziałem mu o tym, co mi odstawił jego szwagier. Janek zrobił współczującą minę i powiedział tylko:
- Wiesz, bo to idiota jest.
Teraz już wiem...

Sklep Meblowy w polskim mieście wojewódzkim.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (175)

#89398

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia już sprzed jakiegoś czasu, ale naszło mnie aby ją opisać. Ot piekielność z satysfakcjonującym zakończeniem.

W mojej okolicy przed przejazdem kolejowym jest rondo. Ze względu na ten przejazd może się nieźle przykorkować, zwłaszcza w godzinach szczytu. Przed rondem mamy skrzyżowanie - ot, mamy kawałek jezdni wyłączony z ruchu, po czym z obu pasów odchodzi dodatkowy do skrętu w lewo, aby nie blokować tego głównego. Stoję sobie w korku, cierpliwie czekając, po czym widzę, że jeden samochód przejeżdża linię ciągłą tuż przed skrętem. Myślę sobie "Pewnie mu się popierniczyło i miał skręcić ale się zagapił".

Otóż drodzy państwo nie. Pan z innego województwa uznał, że on nie będzie czekał w korku więc przejechał tą linię, przejechał przez skrzyżowanie na wprost z pasa do skrętu w lewo, zaczął jechać pod prąd pasem do skrętu z przeciwległej strony, a następnie najwyraźniej wpadł w panikę i zatrzymał się na części jezdni wyłączonej z ruchu bo nikt nie chciał cwaniaka przed siebie wpuścić. Po czym po chwili zobaczyłem coś, co raczej sprawia że człowiek klnie niż się szeroko szczerzy, jak ja w tamtej chwili - w jednym z jadących z naprzeciwka samochodów zaczęły błyskać charakterystyczne niebieskie światełka.

Nie wiem, ile on tam punktów i mandatu dostał. Za takie combo na pewno niemało.

I bardzo, kurna, dobrze.

droga

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (111)

#89396

przez ~redjon33 ·
| Do ulubionych
Dość rozpoznawalna agencja marketingowa. Jeden z pracowników z kilkuletnim stażem prosi o podwyżkę. Dostaje odpowiedź, że podwyżki są dla zarządu, a dla Ciebie Areczku może co najwyżej jakaś premia. Podczas kulturalnej rozmowy pracownik wykazuje się zrozumieniem sytuacji i lojalnie stwierdza, że w takim razie prawdopodobnie zacznie szukać miejsca gdzie takową wyższą wypłatę otrzyma. Informacja działa jak zaklęcie i otrzymuje on stałą premię.

Mijają miesiące i pracownik oraz kilku innych otrzymują awanse. Pytają zarządu jakie czekają ich w związku z tym zmiany - podwyżka, zmiana obowiązków? Okazuje się że dodatkowe obowiązki i wymagania owszem, ale zamiast podwyżki mogą sobie wpisać 'senior' w stopce mailowej.

Kolejne miesiące mijają, po czym pracownik otrzymuje informację, że stała premia jaką otrzymywał mu się nie należy, bo na wyższym stanowisku nie może tyle zarabiać. Przełożony informuje go, że musi, UWAGA, oddać nienależne mu pieniądze które dostał jako dodatek do wypłaty za dwa miesiące wstecz. Pieniądze, które osoby zajmujące się księgowością i finansami same mu przelały na konto, bez jego ingerencji, bez żadnego oszustwa czy wymuszenia.

Pracownik składa wobec tego wypowiedzenie z obowiązującym okresem wypowiedzenia w trakcie którego oprócz tego wykorzystuje część należnego mu urlopu. Zarząd potrąca mu wspomnianą 'nienależną' premię z ostatniej wypłaty.

Kurtyna.

agencja marketingowa

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (128)

#89388

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W sumie może bardziej śmieszne niż piekielne.

Ot w mojej miejscowości obecnie jest przebudowa przejazdu kolejowego. Przejazd rozkopany totalnie, 1 tor zdjęty, przejechać się nie da. Przejazd oraz prowadzone w nim roboty dobrze widoczne ze skrzyżowania 200 metrów dalej, zresztą jest ustawiony znak, że przejazdu nie ma.

Ale to nie zniechęci całej rzeszy zdeterminowanych kierowców, którzy to zignorują kompletnie po czym ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu odkryją, że pomimo informacji że jest budowa i przejazdu nie ma, to w rzeczywistości jest budowa i przejazdu nie ma. Po czym muszą zawracać, czasami soczyście sytuację komentując co słychać jeśli mają opuszczone szyby.

Niektórzy - co można poznać jeśli ma jakiś charakterystyczny samochód - powtarzają to samo codziennie, będąc każdego dnia w szoku że gdy znaki o braku przejazdu i budowie nadal stoją to przejazd nadal jest nieprzejezdny i rozkopany. I tak za każdym razem gdy jest remont przejazdu, bo jak widać niektórym latarnia intelektu nie świeci zbyt mocno.

przejazd

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 142 (142)

#89384

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem prawnikiem.

Właściwie to nawet za dużo powiedziane. Po prostu kilkanaście lat temu, ku uciesze rodziców, ukończyłam studia prawnicze. Nie zostałam jednak adwokatem ani radcą. Może i gdzieś pojawiła się myśl o aplikacji, ale ostatecznie stwierdziłam, że to nie dla mnie. Zamiast ryć na pamięć przepisy, zatrudniłam się w korpo i po kilkunastu latach pracy i uzupełniania wykształcenia (studia podyplomowe, kursy, certyfikaty) dochrapałam się stanowiska zastępcy dyrektora działu. Praca, mimo że w korpo, jest ciekawa i całkiem mi odpowiada. Ale gdyby było tak pięknie, nie byłoby tej historii.

Wszystko zaczęło się całkiem niewinnie – pękający z dumy rodzice chwalili się na prawo i lewo o tym, że córka została prawnikiem. Niekiedy nawet używali tego jako swoistego „straszaka”, np. w rozmowie z nierzetelnym sprzedawcą czy fachowcem. Swoje na tym polu dołożyli też dziadkowie. Oczywiście nie mam o to do nich żalu, jednak patrząc z perspektywy czasu – wygenerowało to pewne problemy.

A mianowicie: cała rodzina, sąsiedzi oraz bliżsi i dalsi znajomi zawracają mi d… swoimi prawnymi problemami i pytaniami ze wszystkich możliwych dziedzin prawa, nie przyjmując do wiadomości, że: nie wykonuję zawodu, nie prowadzę praktyki, nie jestem z wieloma rzeczami na bieżąco i zwyczajnie – nie biorę odpowiedzialności za informację, jakiej udzielam. Najczęściej robię to na zasadzie „wydaje mi się”, „z tego, co się orientuję”, „o ile pamiętam” itd. Za każdym razem dodaję, że to nie jest profesjonalna pomoc i radzę wybrać się jednak do radcy lub adwokata. Mogę nawet kogoś polecić. Mimo to, ludzie traktują mnie jak prawnicze „112” – telefony o najbardziej idiotycznych porach, w dni świąteczne, oczekiwanie profesjonalnej porady (już, tu, teraz, zaraz) na podstawie strzępów informacji, bez wglądu w dokumenty i tak dalej. Ostatnio hitem są konsultacje prawne via SMS. Można by tak wyliczać do rana…

Piekielne są też reakcje ludzi – najczęściej presja połączona z wywoływaniem poczucia winy („No jak to, nie pomożesz pani Krysi, to przecież moja dobra znajoma, 15 lat temu byłyśmy w jednym pokoju w sanatorium w Rabce!” itp.) lub z jechaniem po ambicji („Jak to się nie znasz?? A ciocia Dorotka mówiła, że z ciebie taaaaaki dobry prawnik, podobno studia skończyłaś na samych piątkach!!”). Często zdarza się też oburzenie rozmówcy, gdy przekazuję niepomyślną dla niego informację i próby przekonywania mnie, że się mylę, że na pewno jest inaczej („Bo wujek Waldek miał taką samą sprawę i nic mu nie kazali płacić!!”). To super, gratuluję. No i moje ulubione - snucie abstrakcyjnych stanów faktycznych ("A co by było, jakby się okazało, że on tego jednak nie podpisał??" To podpisał czy nie? Szukasz porady czy tylko zawracasz d...?).

Ludzie nie są w stanie zrozumieć, że prawnik, tak jak lekarz, nie zna się na wszystkim. Zwłaszcza taki jak ja, który poprzestał na ukończeniu studiów i pamięta już tylko „największe klocki”. Jeśli ktoś zadaje mi pytanie z jakiejś wąskiej, specjalistycznej dziedziny (np. prawo medyczne, dziedziczenie gospodarstw rolnych czy nowe technologie itp.), oznaczałoby to dla mnie wiele godzin spędzonych nad kodeksem, komentarzami czy na buszowaniu w necie. Oczywiście w zamian za własną satysfakcję. Nie biorę od ludzi pieniędzy, ale zwykłe pytanie „Jak mogę się odwdzięczyć?” byłoby przecież bardzo miłe.

Tak więc w swoim dorobku mam już m.in. kuzynkę obrażoną o to, że nie zgodziłam się poprowadzić jej wyjątkowo „garbatej” sprawy rozwodowej (rozwód z orzekaniem o winie, walka o majątek i alimenty i inne „atrakcje”); znajomego, który stwierdził, że co ze mnie za prawnik, skoro nie potrafię ot tak, na poczekaniu, przewidzieć, jaki wyrok dostanie jego zięć-kłusownik, a na tych studiach to chyba skupiałam się na polowaniu na męża (taki tam żarcik, hehe).

Osobny temat to „wsadzanie na minę”, czyli przekazywanie niepełnych lub niesprawdzonych informacji („a wiesz, bo to taka prosta sprawa, to mi powiesz króciutko, jak to załatwić”), a potem – a jakże – pretensje! Bo np. osobie pytającej o to czy tamto „zapomniała się” jakaś istotna dla sprawy okoliczność. Hitem była pani, która – w dodatku przez pośredników – zasięgała u mnie informacji na temat odrzucenia spadku. Dlaczego przez pośredników? Bo mieszka za granicą. No i co z tego? – zawsze się zastanawiam. Z zagranicy nie da się przyjechać czy choćby zadzwonić? Na przymusowych robotach tam jest? Ale do rzeczy. W trakcie całego tego głuchego telefonu umknęła istotna informacja – że pani zamierzająca odrzucić kłopotliwy spadek dopiero co urodziła dziecko, a więc odrzucić go powinna także w jego (dziecka) imieniu. Na szczęście tę sprawę udało się, praktycznie w ostatniej chwili, uratować, ale co wysłuchałam, to moje.

Po ostatniej sprawie doszłam do wniosku, że mam to wszystko gdzieś i nie pomogę nikomu więcej. Niech się wszyscy poobrażają, z rodzicami włącznie. A poszło o sprawę z prawa pracy.

Dziadkowie poprosili, abym pomogła synowi ich znajomego, od którego co roku kupowali opał. Biedny chłopak pracował w jakiejś hurtowni z elektryką, gdzie był ofiarą mobbingu. Szef znęcał się nad nim, wyganiał do najgorszej roboty, z dnia na dzień zmieniał godziny pracy, a jakby tego wszystkiego było mało, któregoś dnia po prostu nie dopuścił do roboty i oznajmił, że pracownika zwalnia, już teraz, natychmiast. A chłopak porządny, robotny taki, nawet nie wie, za co został zwolniony. Pozwać drani!

Zgodziłam się pomóc – no bo wiadomo, dziadkowie, a ja nie miałam odwagi, żeby się postawić i odmówić. Umówiliśmy się z chłopakiem na spotkanie, aby opowiedział wszystko po kolei, a ja potem opiszę to w pozwie. Chłopak porozumiewał się ze mną głównie monosylabami („no”, „yhy”); jakąkolwiek treść trzeba było z niego wyciągać wołami. W zasadzie potwierdził wszystko to, co przekazano mi już wcześniej i zarzekał się, że to wszystko prawda. Miałam złe przeczucia, ale przecież to tylko napisanie pisma.

Po jakimś czasie doszło do rozprawy, na której pozwany pracodawca w ciągu dosłownie 10 minut udowodnił przed sądem, że wywalił pracownika jak najbardziej zasadnie, za chlanie w godzinach pracy i przyłapanie na kradzieży firmowego mienia. Ale chłopak porządny, robotny i nie wie, za co został zwolniony!

Nigdy nie zrozumiem, co ludzie mają w głowach. I błogosławię dzień, w którym postanowiłam nie iść na aplikację, bo wtedy to, co wkurza mnie raz na jakiś czas, byłoby moją piekielnością na co dzień.

prawo prawnik sąd

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 213 (213)

#89192

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem kierownikiem pociągu.

Przyszedł do mnie podróżny w celu zakupu biletu. Powiedział, że ma problem, ponieważ został okradziony i za bilet może jedynie zapłacić telefonem. Stwierdziłem, że nie ma najmniejszego problemu, gdyż od dawna można już dokonywać płatności zbliżeniowo. Gdy już miałem mu wystawić bilet stwierdził, że się nie zrozumieliśmy. Zaproponował, że da mi swojego smartfona w zamian za wystawienie biletu. Co prawda sam telefon wart był więcej niż bilet, który zamierzał zakupić, ale nie mogłem się zgodzić na taki układ.

Zaproponowałem mu 2 rozwiązania jego problemu. Albo wysiądzie na najbliższej stacji i próbuje szczęścia gdzie indziej, albo okaże dokument i wystawię mu wezwanie do zapłaty za brak ważnego biletu. Podróżny powiedział, że dokumentów nie ma bo zostały mu skradzione, a wysiąść nie może bo jedzie w bardzo ważnej sprawie.

Pozostała mi trzecia opcja czyli wezwanie Policji w celu ustalenia jego danych osobowych i wystawienia wezwania. Podróżny zgodził się na nią bez najmniejszych oporów. Na następnej stacji mieliśmy i tak 10 minut rozkładowego postoju, więc interwencja nie powinna spowodować opóźnienia.

Po sprawdzeniu danych podróżnego Policjanci poprosili go jeszcze o pokazanie telefonu. Wyraźnie zmieszany podróżny stwierdził, że telefonu nie posiada, bo został mu skradziony. Postanowiłem się wtrącić i opowiedzieć Policjantom o sytuacji sprzed 20 minut.

Po przeszukaniu podróżnego, i sprawdzeniu IMEI znalezionego przy nim telefonu wyszło, że został on zgłoszony jako kradziony.

kolej

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (183)