Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

4525882ulasok

Zamieszcza historie od: 18 kwietnia 2014 - 13:57
Ostatnio: 31 maja 2021 - 8:07
  • Historii na głównej: 2 z 4
  • Punktów za historie: 576
  • Komentarzy: 61
  • Punktów za komentarze: 286
 

#85237

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W związku z obchodami rocznicy wybuchu II wojny światowej w centrum Warszawy działy się sceny dantejskie - zamknięcie ulic dla ruchu kołowego, przekierowana komunikacja miejska, skrócone trasy, pozmieniane w trakcie kursu numery tramwajów, korki, trąbiący kierowcy - prawie armageddon.

Niestety około 13.30 musiałam przedostać się z Okęcia do centrum (a właściwie Centrum, bo do metra chciałam wsiąść aby resztę drogi w miarę szybko pokonać).
Teoretycznie najprościej byłoby w normalnych warunkach wsiąść w tramwaj i doturlać się do stacji Politechnika lub Centrum właśnie. Niestety, zaaferowana załatwianymi sprawami zapomniałam o rzeczonej rocznicy i modo konik cyrkowy wsiadłam właśnie w taki tramwaj do centrum jadący. Ocknęłam się parę przystanków dalej, gdy anglojęzyczni turyści w panice usiłowali się dowiedzieć, dlaczego ten tramwaj nie jedzie dalej niż do placu Narutowicza, autochtoni też nie wyglądali na szczególnie zorientowanych. Bozia rączki mi dała, więc szybko poszukałam strony ZTM z komunikatami, niestety ostatni z nich był sprzed godziny.

I tu wchodzi Ona (Pani Wszystkowiedząca, w wieku 65+, zażywna, nieco zdenerwowana), informująca cały wagon głośno i z emfazą, że przecież był komunikat i że najwcześniej to po 18 coś ruszy i ten tramwaj to on tu będzie teraz stał. A motorniczy to gówniarz i nic nie wie. A w ogóle to tramwaj zamiast jechać prosto (centrum) to będzie skręcał w lewo (Towarowa) albo w prawo (Filtry)- niestety wersja zmieniała się jak na karuzeli, zdezorientowani ludzie zwłaszcza nieco starsi wpadali w panikę (lekarz, rehabilitacja, że nie dojadą), a Pani Wszystkowiedząca się nakręcała i głosiła wiedzę objawioną coraz głośniej, mimo próśb motorniczego i współpasażerów o zmniejszenie, powiedzmy, ekspresji.

Przecisnęłam się do kabiny motorniczego (rzeczywiście młodziutki chłopak był:) ), zapukałam i pytam:
- Przepraszam, czy ma pan jakąś informację, gdzie jedziemy, bo zaczynamy się zakładać, w którą stronę skręci tramwaj?
Chłopina na to, że czeka na sygnał z centrali, na razie nie ma gdzie jechać ale wstępnie o 14 powinny się zacząć powroty na stare trasy.
Gdy to mówił odezwał się komunikator, nakazujący przejazd przez plac Zawiszy (czyli po staremu, na wprost). Odwracam się i mówię do najbliższych ludzi, że powoli jedziemy na centrum (i Dworzec Centralny), żeby przekazali dalej. W międzyczasie motorniczy próbuje rzężącym głośniczkiem przekrzyczeć hałas w wagonie, podając te informacje (starszy typ tramwaju i chyba nieco wyłopotany...).
A Pani Wszystkowiedząca na to - "Aha! Nieprawda! Bo ulice zamknięte będą do 18 i dalej nie pojedziemy (...skład zaczyna ruszać...), ten gówniarz nie umie jeździć, nie wie co robi! Tam nie wolno!!"

I teraz nie wiem, czy piekielna była Pani Wszystkowiedząca, czy ZTM (nie podający na bieżąco komunikatów).

komunikacja_miejska

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (141)

#83960

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeden z warszawskich owadzich sklepów, późne popołudnie, kolejka do kasy sięgająca nabiału (znaczy na całą długość sklepu...), ja w połowie stawki.

Stojąc cierpliwie w ogonku, zaczynam jednakowoż leciutko się niecierpliwić. Odliczam poprzedzających mnie klientów i takie tam.
O ja! Zaraz moja kolej! I wtedy zaczyna się sequel "Zwierzogrodu", scena z wydziału komunikacji - opowiadanie dowcipu...

Nie, nie chodzi o kasjerkę - ta zwijała się, jak fryga.
Piekielny był lekko siwiejący pan o nieco nieprzytomnym spojrzeniu.
Towar (wzięty do ręki z PEŁNEGO wózka, nie koszyka) położony na taśmie.
Pani kasjerka myk przez czytnik i czeka...
Czeka...
Czeka na następna rzecz.
Pan chowa do siatki.
Sięga do wózka po następny towar.
I da capo al fine...

Po dotarciu do dna wózka pani z obłędem w oczach i, jak sądzę, z ulgą oznajmiła "152 złote 30 groszy do zapłaty".
Pan spojrzał na nią z namysłem i powolutku zapytał "AAAleee raaazeeem?...."
I tu ja stałam się niechcący piekielna, ponieważ mi się wydawało.
Wydawało mi się, że pomyślałam "Nie, ku...a, osobno".
Dopiero wzrok pani kasjerki usiłującej zachować powagę uświadomił mi, że jednak to powiedziałam na głos, a nie tylko w myślach....

PS. Po komentarzach Neomica aż się zastanowiłam czy ze mnie jest sucz bez serca, naśmiewająca się z osób z ewidentnymi deficytami neurologicznymi. No i nie. Kurna, nie. Mój brat w wieku 34 lat był całkiem siwy po rozwodzie. Trochę siwiejący dziś to człowiek w sile wieku. Lekko nieprzytomny wzrok ma np. większość studentów w czasie sesji (wiem, bo mam to na co dzień w domu). Tak, że ten. A może gość był po całonocnej (zahaczającej o konieczność zostania na BARDZO WAŻNEJ naradzie) balandze? Albo był upalony? Albo z jakiegoś powodu odpłynął myślami? Wuj jednorożec go wie, nie wnikam. ... Założyłam, że każdy może mieć gorszy dzień i nie bluźniłam w tej kolejce, przynajmniej świadomie ;)

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (189)
zarchiwizowany

#72677

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam ponownie po dwóch prawie latach.
W poprzedniej historii opisałam przejścia mojego syna, zwanego Młodym z "panią od matematyki" w gimnazjum integracyjnym gdzieś w Warszawie.
Okazuje się,że tak naprawdę jest ciąg dalszy....
Po fenomenalnym zakończeniu w.w. gimnazjum Młody zaczął naukę w liceum. I, kurde, było coraz gorzej- nawet nie z ocenami, tylko z ogólnym nastawieniem, brakiem motywacji i takie tam pierdoły. Młody mimo swoich "dys" i reszty rwał oceny, jak świeże wiśnie- tylko praca poprzedzająca ich zrywanie była okupiona coraz większym wysiłkiem.
Pomyślałam, że Einstein też w szkole nie miał lekko i nie trułam.... pośladków.
Aż tu nagle wezwanie do psychologa szkolnego. Poszłam struchlała, co Młodemu odwaliło???
W skrócie- p. psycholog stwierdziła, że Młody niedodiagnozowany, trzeba pogłębić i poszerzyć. Świetną zabawę przerwało zapalenie opon mózgowych rok temu. Pani psycholog opieprzyła mnie, że nie wnioskuję o nauczanie indywidualne żeby dzieciak w terminie wydolił zakończenie roku- bo przecież chce pracować, tylko nie ma siły. No i zakończył w tym trybie, padając na nos i chodząc na rzęsach ze średnią 4.2.
W tym roku szkolnym tryb indywidualny przedłużono, ale diagnostyka była kontynuowana w poradniach, w ośrodkach specjalistycznych i wiecie moi kochani, jest finał...
Wyobraźcie sobie, że żyliśmy nieświadomi przez 18 lat tego, że mamy aspergerowca.....
Gdzie piekielność zapytacie- ano w tym, że gimnazjum do którego uczęszczał przez trzy lata do klasy INTEGRACYJNEJ nigdy- powtarzam nigdy nie zająknęło się o takiej możliwości. Jedyna wątpliwość nt. specyficznego zachowania Młodego ( siedzi w kącie i olewa kociokwik kolegów)- "Jego ojciec leje, dlatego się wycofuje!!"

Póki co Młody dostał orzeczenie, dostosowano mu warunki pracy do zaleceń poradni szkolnej i jest normalniej.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (26)
zarchiwizowany

#60805

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wakacje już się rozkręciły, emocje poopadały, to i napisać można...
Rzecz działa się w gimnazjum gdzieś w Warszawie ;).
Bohaterami byli Pani Od Matematyki(P) i Młody(M), prywatnie mój syn. Tytułem wstępu: Młody jest nieco doświadczony przez życie- dysleksją, dysgrafią, brakiem koncentracji, zaburzeniami pamięci, ma szczególną wrażliwość na dystraktory i inne bajery (czyli nie jest w stanie pracować jak np. coś zaszeleści albo ktoś coś upuści), padaczką, i ma trochę kłopotów nieneurologicznych.
Problem był już widoczny w przedszkolu (mieliśmy super przedszkole z zakręconą Dyrektorką załatwiającą logopedę codziennie, psychologa i inne takie tam, przedszkole Kubusia Puchatka w Krakowie- nie wiem, jak dziś, ale wtedy genialne).
Setki godzin pracy, terapii, reedukacji, pierdyliony godzin rozmów i "szkoleń" Młodego na okoliczność bycia facetem a nie pierdołą i chamem (fajnie się teraz patrzy na takiego dryblasa 180cm pomagającego skulonej staruszce wturgać się do autobusu).
Podstawówka na dopuszczających, egzamin 6-klasisty cienki jak sik komara, ale już I gimnazjum średnia na koniec 4,6.
Ad rem: Młody odkrył, że matematyka jest fajna- matematyka, nie rachunki. Zaczął robić zadania na poziomie klasy maturalnej, dla "fanu" i "bo mi się nudzi". Bawił się tak pierwszy semestr trzeciej klasy. Oceny generalnie oscylowały ciut powyżej średniej.
Powoli zbliżały się egzaminy gimnazjalne, które mogły okazać się Jego klęską (dyrektorka podstawówki kazała mi przecież dziecko przenosić do szkoły specjalnej).
Po egzaminach Młody rwał oceny, bo chce kontynuować naukę i tu zaczyna się piekielność:

DZIEŃ PIERWSZY, MIESIĄC PRZED KLASYFIKACJĄ, ŚREDNIA PROPONOWANYCH OCEN 4,5
(M): Czy mógłbym spróbować poprawić ocenę na koniec roku?
(P): Oczywiście, zrób wszystkie zadania w ćwiczeniach, te na szóstkę.
Młody się zaciął i po dwóch dniach oddał ćwiczenia. Pani przez dwa (słownie dwa) tygodnie nie zdążyła ich przejrzeć (ok, koniec roku i dużo takich sytuacji).
DZIEŃ DRUGI, DWA TYGODNIE PRZED RADĄ, ŚREDNIA 4,62

(M): Czy mam szansę na lepszą ocenę?
(P): Hmmm, wiesz, musisz mieć wszystkie sprawdziany i kartkówki na piątki, to wtedy pomyślę.
(M): To kiedy mogę pisać?
(P): Ale to teraz nie mogę bo....( z relacji wynika, że trzęsienie ziemi, koklusz i gradobicie), przyjdź za tydzień.
(M): Przepraszam, a nie mógłbym jakoś wcześniej?
(P): Nie, teraz nie możesz.
I w tył zwrot, kłapnięcie drzwiami...

DZIEŃ TRZECI, 13 DNI DO RADY, ŚREDNIA 4,68
(M): Czy mógłbym dziś poprawić sprawdzian? ( jak połowa klasy)
(P): Nie, dziś nie mam czasu (???)
(M): To kiedy?
(P): Powiem ci, kiedy to będzie.
(M): Ale chciałbym jak najszybciej, żeby miała Pani czas sprawdzić.
(P): Nie ucz mnie zarządzania czasem!

Sytuacja powtarzała się prze następne 5 dni. Po ich upływie (P) przypomniała sobie o (M) i zawezwała go do tablicy, mówiąc, że skoro jest taki dobry, to może przeprowadzić dowód na twierdzenie Pitagorasa (dla niezorientowanych- takowego uczą w liceum...).
(M) dostał szczękościsku, ale przeprowadził. (P) nieco się podobno zacukała i odesłała (M) na miejsce.
A w międzyczasie nadeszły wyniki egzaminów- matematyka 93%, reszta też nienajgorzej ;) i (M) zaczął kombinować, że ma szansę na dobre liceum w rekrutacji.

DWA DNI PRZED RADĄ, ŚREDNIA 4,72
(M): Czy mógłbym poprawić ocenę?
(P):Teraz sobie przypomniałęś??? A nie można było miesiąc temu???
(M) opad szczęki, szybkie zebranie i : Chciałbym spróbować.
(P): Skoro się upierasz, to przyjdź po ostatniej lekcji i zobaczymy.
(M) przyszedł.
Dostał 25 zadań o różnym stopniu trudności i 30min na zrobienie ich.
Zrobił je...
(P) nie sprawdzając wstawiła Mu bdb.
Komentarz Młodego: Wiesz, mamo, ta ocena jest nic niewarta. Matematyki nauczyłem się pomimo (P), a to co teraz się działo tylko mi ją mogło obrzydzić.

EPILOG:
Młody ze średnią 4,8 i dobrymi wynikami egzaminu dostał się o własnych siłach do jednego z najlepszych warszawskich liceów czego życzę wszystkim pracującym ciężko dyslektykom i ich Rodzicom. Znaczy dostania się tam, gdzie sobie wymarzą :)

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 240 (348)

1