Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

AWOsms

Zamieszcza historie od: 8 lutego 2015 - 12:27
Ostatnio: 24 marca 2024 - 9:15
  • Historii na głównej: 9 z 11
  • Punktów za historie: 1554
  • Komentarzy: 79
  • Punktów za komentarze: 488
 

#90821

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cykliczna piekielność

Zbliża się Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. Jak co roku związane z tłokiem na cmentarzach, utrudnionym lub zablokowanym ruchem wokół i całkowitym brakiem miejsc postojowych przy cmentarzach.

Właściwa historia:
W pewnym mieście, w którym mieszkali i gdzie zostali pochowani moi śp. dziadkowie miasto wyremontowało przylegający do nekropolii parking - to się im chwali.
Jednak co roku na 1 i 2 listopada tenże parking jest całkowicie zajęty przez prywaciarzy handlujących kwiatkami, zniczami i innymi cmentarnymi utensyliami. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby nie to, że każda ulica, uliczka osiedlowa i trawniki w promieniu kilometra od cmentarza są totalnie zapchane przez zaparkowane samochody, kierowców usiłujących zaparkować i tych już wyjeżdżających.

Co roku się to powtarza i co roku zastanawiam - czy to takie trudne przenieść cały ten kram na szeroką główną alejkę cmentarza i zostawić te 70 miejsc parkingowych dostępnych?

Tak jeszcze jako dodatek - w budynkach administracji cmentarza jest dostępna toaleta dla odwiedzających - normalnie zamknięta, kluczyk dostępny w administracji.

Jaka jest tu piekielność się zapytacie.

W ten jeden dzień, kiedy najwięcej ludzi przychodzi na cmentarz administracja jest oczywiście zamknięta - bo święto.
Już w zeszłym roku chciałem im nasrać na wycieraczkę z odpowiednią adnotacją na kartce dlaczego.

cmentarz Wszystkich świętych

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (172)

#90786

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z cyklu "Z pamiętnika młodego lekarza".

Jeden dzień w tygodniu dojeżdżam do szpitala powiatowego w pewnym miasteczku we wschodniej Polsce dorobić do renty.
Pracuję jako radiolog, a w tym miejscu zajmuję się tylko opisami badań RTG. Z pracy jestem zadowolony, ponieważ pracuję tyle ile chcę, a nie tyle, ile muszę. Jeśli ktoś poprosi mnie o szybszy opis jakiegoś badania zwykle się zgadzam - mi nie ubędzie, a tak czy siak zarobię.
Żeby nie rozpoczęła się kolejna chryja podobna do tej z "Mamą Ginekolog" - nieformalnie umówiłem się z dyrektorem szpitala, że pierwszeństwo przy opisach mają osoby kierowane przez zewnętrzne poradnie i POZ-ty. Kolejność następnych badań wybieram sobie sam.

Jednak nie byłoby tego wpisu, gdyby nie ostatnia sytuacja, która mi się przytrafiła.

Do gabinetu wchodzi piekielny dziad (na szacunek trzeba sobie zasłużyć) i od razu wyskakuje do mnie z mordą:
- Dlaczego nie ma jeszcze opisu badania mojej żony?! Już 3 dni mijają!
Odpowiadam grzecznie, że ja nic nie wiem, dojeżdżam tu tylko na jeden dzień. I jeśli jeszcze chwilę poczeka, to zrobię ten opis.
- To ile jeszcze mam czekać?! Za moich czasów pracowało się codziennie od 8 rano - cały czas podniesionym głosem.
Znów grzecznie odpowiadam, że czasy się zmieniły, a rozmawiając ze mną jedynie co wskóra to dłuższe czekanie, więc proszę, żeby wyszedł.

Tu pojawiły się standardowe argumenty, że on tyle lat płacił składki, powyzywał mnie od osób z "Narodu Wybranego" i poszedł tam, gdzie krążownik Moskwa pływa.
W międzyczasie opisałem kilka-kilkadziesiąt badań.

Gdzieś bliżej końca pracy kolejny raz słyszę pukanie do drzwi.
Do pokoju zagląda piekielny z pytaniem, czy zrobiłem ten opis i niemal od razu łapą sięga po opisy innych osób.
Spytałem się pana, czy wie, że nie tylko jego żona czeka na opis badania, i że mam jeszcze ze 20 osób na liście przed nią, więc czy może usiąść spokojnie na korytarzu i poczekać.
O dziwo zastosował się do poleceń bez szemrania.
Opisałem to badanie praktycznie po jego wyjściu z gabinetu, byle bym nie musiał się z nim użerać.

Jednak facet dość mocno mnie zirytował swoim zachowaniem, więc to ja zrobiłem się piekielny.

Wziąłem opis jego żony i wyszedłem z gabinetu - przy okazji musiałem go minąć na korytarzu, więc widziałem w jego twarzy małą nadzieję na szybkie załatwienie sprawy.
Powiedziałem mu, że muszę zapytać się o jedną rzecz w rejestracji, gdzie się kierowałem.
Pytam się rejestratorek o dziada - okazało się, że im też się oberwało.

I tu wpadłem na diabelski plan:
- Czy macie tutaj upoważnienia do odbioru wyników?
- Tak, mamy, a dlaczego pan doktor się pyta?
- Chciałbym trochę utrudnić dziadowi życie.
- A to nie dla niego ten opis?
- Nie, dla jego żony.
Wynik przekazałem jednej z rejestratorek. Wyszedłem z rejestracji i poszedłem na ploteczki.

Koniec pracy - oddaję w rejestracji resztę opisów i klucz do gabinetu.
Pytam się co z piekielnym.
Okazuje się, że facet narobił bardachy, wrzeszczał na mnie i dziewczyny, a finalnie opisu w tym dniu nie odebrał.

FINE

A wystarczyłoby zachowywać się normalnie, jak człowiek i problem zostałby rozwiązany w ciągu 5 minut.

szpital

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (135)

#89834

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejne opowiadanie o piekielnym z historii https://piekielni.pl/89831


2 lata temu, kiedy COVID szalał sobie w najlepsze piekielny zachorował. Kaszel, katar, wygląd zombiaka - objawy typowo grypowe.
Nie wiadomo ogólnie co go zmogło (nie dał sobie zrobić diagnostyki), jednak wszystko wskazywało, że złapał SARS-CoV-2.

Pomimo tego przychodził cały czas do pracy, a do tego leczył się domowymi sposobami - czosnek, miód, mleko, soki itd.
W pokoju nie szło z nim wytrzymać z powodu fetoru czosnku, jaki rozsiewał wokoło.
Na szczęście znalazłem sposób nalewając na maseczkę olejek kamforowy - zabijał trochę ten smród. Przy okazji przeczyściłem zatoki.

Finał historii był taki - piekielny męczył się 2 tygodnie w pracy, za to koleżanka i kolega (którzy mieli pecha siedzieć bliżej niego) wylądowali na kwarantannie w domu z dodatnim testem na COVID.

Mi szczęśliwie udało się nie zachorować lub przeszedłem go bezobjawowo.

praca

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (150)

#89831

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu rozpoczął się już sezon grzewczy (wyjątkowo "gorący" temat w tym roku) i to przypomniało mi historie z pracy.

Pracuję w pokoju z pewnym facetem - rozsławił się kiedyś swoją chciwością (wyjątkowo piekielna sytuacja, jednak nie o niej będę pisał - jeszcze go ktoś rozpozna i będę miał problem).
Gość cały czas wietrzy nasz pokój. O ile nie mam z tym żadnego problemu w czasie wiosny czy wczesnej jesieni, o tyle otwieranie okien na oścież lub uchylanie lufcików w czasie zimy lub wyjątkowo gorącego lata jest piekielne. Rozmowy z nim nie przynosiły żadnego rezultatu.

Sytuacja z którejś z zimy - na podwórku temperatura -10 stopni, okna otwarte. W pokoju zimno jak w psiarni a do tego panuje jeden wielki przeciąg. Jako, że miałem stanowisko pracy przy samym oknie ciężko to było wytrzymać i okno zamykam.
Wyszedłem na 5 minut z pokoju. Wracam, a sukinsyn dalej wietrzy. Załapał dopiero wtedy, gdy przyszedłem ubrany w płaszcz, trapery, zimową czapkę, rękawiczki i tak zacząłem pracować.

Miałem wtedy wielką ochotę otworzyć mu wszystkie okna na noc i wykręcić z nich klamki - niech śpi w zamrażarce.

Niedawno do pokoju zawitała "Europa" i zamontowali nam klimatyzatory - błogosławieństwo w ciągu ostatnich, wyjątkowo gorących lat.

Jednak piekielny cały czas zrzędził, gdy je włączaliśmy. Tym razem mieliśmy go głęboko w anusie, bo praca przy 30 stopniach w cieniu i włączonych co najmniej 4 komputerach w pokoju była po prostu nieznośna.
Oczywiście wystarczyło na chwilę wyjść, żeby gość wyłączył klimę i otworzył okna.

Jak sądzicie - to jeszcze piekielność, czy już głupota?

praca

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (144)

#89686

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na fali opowiadań o szkole. Czas historii - około 20 lat temu.

W moim liceum swojego czasu stworzono 2 klasy o profilu biologiczno-chemicznym. Niestety miałem pecha i trafiłem do klasy ze "słabszymi" nauczycielami, o nieugruntowanej pozycji, bez większych osiągnięć uczniów.

Jednak obie klasy łączyła ONA - nauczycielka od fizyki.
Pani "psor" (na "proszę pani" nie reagowała - kiedyś sprawdziłem) w wieku przedemerytalnym, całe 3 lata nauki fizyki uczyła ze swojego zeszytu z zadaniami i rozwiązaniami do nich.
Co w tym piekielnego? Chyba się domyślacie. Każdy inny sposób rozwiązania zadania niż zapisany w jej zeszycie skutkował 0 punktami na sprawdzianie, kartkówce itp.

Ostatnio z ciekawości wszedłem na stronę swojego liceum (chciałem sprawdzić, z jakiego podręcznika będą uczyć sHITu).
Przy okazji zobaczyłem, kto obecnie zasiada w radzie pedagogicznej. Tak, ta pseudonauczycielka jeszcze uczy. Z całego serca współczuję uczniom, którzy na nią trafili.

PS. Po liceum dowiedziałem się, że "psorka" była z wykształcenia polonistką.

PPS. Kiedyś koledzy z klasy mojego młodszego kuzyna zaiwanili jej ten zeszyt. W końcu go oddali/podrzucili, bo przez 2 tygodnie nie mieli lekcji fizyki.

liceum

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (184)

#89533

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kontynuacja historii: https://piekielni.pl/89399

Tym razem w roli piekielnych ZUS.

Wyżej wymieniona instytucja przysłała mi wyliczenie świadczenia. Jednak coś nie dawało mi spokoju - po przeanalizowaniu ich "wyliczeń" wyszło mi, że nie uwzględnili blisko 2 lat pracy.

Prosta sprawa - szukam świadectwa pracy i jazda do oddziału pisać odwołanie. To było jakieś dwa miesiące temu.

Ostatnio otrzymałem ich decyzję, w której przyznali mi rację.
Jednak to byłoby zbyt piękne, gdyby sprawa się na tym skończyła. Przeczytałem pismo pomny na ostatnią sytuację- tym razem w uwzględnionym czasie pracy wpisali mi zdecydowanie za niskie zarobki (pracowałem wtedy na UoP z narzuconym przez państwo "sztywnym" uposażeniem, więc miałem proste liczenie). Nie powiem, trochę się zirytowałem.

Powtórka z rozrywki.
Pani była niezadowolona, że mam jakieś pretensje.
Zrobiła się zdecydowanie milsza gdy sama przeliczyła czas i wypłaty.
Decyzję, czy może raczej korektę mam (podobno) otrzymać trochę szybciej niż w ciągu 2 miesięcy.

W moim przypadku ZUS zaoszczędziłby niewiele - może lekko ponad tysiąc zł w skali roku.

Teraz się zastanawiam, jakby to wyglądało w skali kraju.

ZUS

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (153)

#89399

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym, dlaczego stereotypy o paniach z dziekanatu nie znikną jeszcze przez długi czas.

Potrzebowałem "Zaświadczenia o ukończeniu studiów" do ZUSu.
Zadzwoniłem do dziekanatu, wyłuszczyłem sprawę.
Oto zapis rozmowy w skrócie:
- OK nie ma problemu. Możemy wysłać to Panu pocztą.
- Dziękuję, ale przyjadę i odbiorę osobiście. Zależy mi na czasie.
- Proszę jeszcze napisać maila z danymi, bo koleżanka będzie musiała pójść do archiwum, a ono jest w innym budynku. Zajmie to 2-3 dni.
- Dobrze, już piszę. Dziękuję i do widzenia.
Było to w środę w tygodniu poprzedzającym święto Bożego Ciała.

Po paru dniach, dzień przed świętem przyjeżdżam na miejsce.
Dziekanat dalej w tym samym miejscu, ba! nawet dziewczyna "opiekująca się" wydziałem od 10 lat się nie zmieniła.
Mówię po co jestem, że kontaktowałem się wcześniej.

- "Ale ja nic nie wiem"
Świetnie. Po prostu świetnie.

Dziewczyna pyta się koleżanki obok czy wie coś na ten temat.
- "Ach tak, już daję. Proszę jeszcze podpisać odbiór i to będzie wszystko".

Czytam kwit, który dostałem.

Mając wszystkie moje dane z archiwum i maila pi***nęły się w dacie i miejscu urodzenia.
- "Pan przyjechał specjalnie po ten dokument? Możemy poprawioną wersję wysłać pocztą".
- "Niestety, zależy mi na czasie. Proszę go poprawić na tyle, na ile się da".

- "Dobrze, ale na wszelki wypadek prześlemy jeszcze poprawioną wersję pocztą".

Profilaktycznie zapisałem im jeszcze raz adres, bo Bóg jeden wie, gdzie mogłyby wysłać ten papier.

Mam nadzieję, że ZUS nie będzie robił mi problemów, że zaświadczenie jest pokreślone i opieczętowane od góry do dołu.

ZUS dziekanat

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (151)

#87148

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Grzybobranie i prawo własności

Czołem koleżanki i koledzy. Dawno mnie tu nie było, bo jakoś szczęśliwie omijały mnie piekielne sytuacje.
Do dzisiaj...

Pojechałem sobie na działkę skosić tam trawę.
Działka z domkiem letniskowym, garażem, szopami, ogrodzeniem - raczej proste do wyobrażenia.
Z zewnątrz wygląda na trochę zaniedbaną, bo szczerze mówiąc - jest. Nie mamy za dużo czasu w tygodniu pojechać tam chociaż na parę godzin - działka jest oddalona od mojego i rodziców domu o około 30-40 km.
Ważne dla historii - działka leży na obrzeżu bardzo dużego lasu.


Mniejsza o to.
Skończyłem kosić. Łażę sobie jeszcze oglądając, czy aby wszystko jest pozamykane, czy czegoś nie zostawiłem i widzę gościa, łażącego po sadzie. Obok niego gówniak lat około 10.

Cel wizyty widoczny na pierwszy rzut oka - wiaderka, nożyk, czujne rozglądanie się pod nogi.

Idę w ich kierunku zapytać się grzecznie, czego i po jaką cholerę łażą po moim. Patrzę jak dzielnie dzieciak przeskakuje przez ogrodzenie.

Wtedy gościa się pytam tak:
"Panie, jakby się pan czuł, jakbym tak panu wpieprzył się do mieszkania bez pytania i łaził jak po swoim?"
"Ale o co chodzi?"
"O to chodzi że łazi pan po cudzej własności. Mojej własności. Ogrodzenie nie jest do dekoracji"
I w tym momencie jego logika mnie po prostu rozje***ła:
"Ale ja nie wiem kim pan jest. Nie wiem czy pan jest właścicielem"
Noż kra mać. Gadam z idiotą.
"Czego pan łazisz po moim?!!!Wyp***alaj mi stąd!!"
No i polazł. Ale jeszcze było słychać,że pulta się pod nosem.

Dlatego miałbym prośbę do wszystkich grzybiarzy - ja rozumiem że bardzo chce się znaleźć wszystkie możliwe do zebrania grzyby, ale szanujmy przy tym podstawowe prawa własności.
Krótko mówiąc - Jeśli jest ogrodzone to nie właźcie na cudze.
Dziękuję.

działka dacza grzyby 2020

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (173)

#66106

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A oto kontynuacja historii o sąsiadach - czyli jak plany o byciu miłym dla bliźnich szlag trafił.

Zawarłem pewną umowę z moimi rodzicami - jeżeli dostanę się na studia, dziadek "odsprzeda" mi swój motocykl.
Typowy klasyk z lat 50 - Awo Simson Sport. Wygooglujcie sobie jeżeli nie wiecie jak to wygląda. Do tego z wózkiem bocznym :D

Dostałem się na studia, więc umowy trzeba dotrzymać. I tak od 8 lat jestem szczęśliwym posiadaczem "motóra".
Ale trzeba poćwiczyć jazdę. Bo te 30 godzin na kursach to śmiech na sali - więc sobie jeździłem po drogach polnych i marnowałem benzynę.

Dzieciak sąsiadów zobaczył, że mam motocykl i ubłagał rodziców żeby i mu kupili. A że sąsiad jeździł do Niemiec tirem, to tam kupił dla syna jakiś stary skuter.

Feralnego dnia, pod wieczór, stwierdziłem że jeszcze przejadę się parę kilometrów.
Wyjechałem ze swojej posesji, skręciłem w dróżkę, i powolutku się rozpędzam. Za zakrętem czekała na mnie niespodzianka - gówniarz sąsiadów. Pruje dziesięcioletni gnojek na skuterze wprost na mnie, zdecydowanie za szybko, żeby wyhamować na dystansie 5-8 metrów. Mniej więcej taka odległość była między mną a nim. Zdążyłem jedynie dobrze zaprzeć się o kierownicę.

I bum.

Skuterek szlag trafił, dzieciak się poobijał, mi szczęśliwie nic się nie stało (W końcu ta drobna różnica mas. Ja z motocyklem - blisko 370 kg, skuter z gówniarzem - 150 kg maksymalnie). Wózek boczny jedynie ucierpiał - ale nie ma takiej rzeczy, której nie da się naprawić młotkiem :)

Sąsiedzi dalej mają mi za złe, że zniszczyłem dzieciakowi taki fajny motorek.

sąsiedzi motocykl

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 492 (566)

1