Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Absurdarium

Zamieszcza historie od: 19 listopada 2024 - 7:58
Ostatnio: 8 lipca 2025 - 7:17
  • Historii na głównej: 6 z 9
  • Punktów za historie: 700
  • Komentarzy: 311
  • Punktów za komentarze: 1445
 

#92213

przez (PW) ·
| Do ulubionych
https://piekielni.pl/92210 - ta historia przypomniała mi o "przygodzie" mojego przyjaciela podczas poszukiwania nowej pracy.

Był on zatrudniony na dwuletniej umowie, która właśnie dobiegała końca. Otrzymał propozycję przedłużenia jej, ale bez podwyżki, więc postanowił rozejrzeć się po rynku pracy. Jego uwagę przykuła oferta pewnego znanego producenta wanien, sedesów, brodzików i tym podobnych elementów wyposażenia łazienek. Wysłał CV, oddzwoniła do niego pani z rekrutacji. Paweł powiedział wyraźnie, że aktualnie zarabia X i szuka pracy za co najmniej taką samą kwotę, z wolnymi weekendami (na nadgodziny może przyjść, ale nie interesują go żadne formy regularnej pracy w weekendy), na magazynie i jeśli nie są w stanie spełnić tych warunków, to niech pani rekruterka od razu to powie, bo szkoda czasu. Pani powiedziała, że oczywiście rozumie i zaprasza na rozmowę.

Przyjaciel wziął urlop, pojechał na rozmowę (urlop niestety był konieczny, bo pracował wtedy około 30 km na północ od domu, a nową pracę miałby mieć około 20 km od domu w stronę południową, a pani rekruterka pracowała w tych samych godzinach, co on). Na miejscu niewiasta owa zaprowadziła go na produkcję, gdzie miałby się zajmować procesem nakładania akrylu na brodziki, w systemie czterobrygadowym, za najniższą krajową (czyli jakieś 25% niższy zarobek niż miał obecnie). Kiedy wku** powiedział jej, co o tym myśli i zapytał, dlaczego ściągnęła go na rozmowę, choć mówił otwarcie, czego oczekuje i na co się nie zgodzi, pani odpowiedziała "aaaa bo ja myślałam, że jak pan to wszystko zobaczy, to pan zmieni zdanie... a jeszcze kartę Multisport by pan za darmo dostał..."

Zbaraniał, wyszedł bez pożegnania.

praca rekrutacja

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (163)
poczekalnia

#92171

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W ostatnią niedzielę znajomy podesłał mi info o festiwalu baniek mydlanych w moim mieście, zachęcając do wspólnego wyjścia z dziećmi. Na fotce plakatu wielkimi literami:
Festiwal Baniek Mydlanych!
Dmuchańce!
Wata cukrowa!
Spotkanie i zdjęcia z Minionkiem, Stichem lub Bluey!
Wstęp bezpłatny!!! (Ta ostatnia informacja bardzo podkreślona, napisana wielkimi literami).

Poszliśmy. Okazało się że wstęp za bramkę owszem za darmo, ale wszystkie "atrakcje" już płatne. Pięć minut skakania na dmuchańcu 15 zł. W ramach "festiwalu baniek" sprzedaż takich "mieczy", które w Pepco są po 2 zł, w cenie 15 zł. Nie było żadnego pokazu. Ot, można było sobie samemu kupić płyn, pomachać, albo pooglądać jak inni amatorzy machają i puszczają bąbelki. Żeby podejść bliżej, trzeba oczywiście kupić jeden z "mieczy". Do tego głośnik z losowym disco. Ktoś w stroju Bluey pokazał się na chwilę i można było sobie za darmo zrobić zdjęcie. To w sumie jedyna rzecz, która rzeczywiście była bezpłatna.

Generalnie wiem, że wszystko zgodnie z literą prawa (bo sam wstęp na teren imprezy był bezpłatny), ale dawno już nie czułam się tak zmanipulowana i zrobiona w balona, jak wtedy, gdy stałam pod plakatem z napisem "Wstęp bezpłatny" czytając cennik, ile rzeczywiście kosztuje wstęp na dmuchańca... Tydzień wcześniej była podobna impreza, organizowana przez władze miejskie, gdzie naprawdę wszystko było za darmo. Te plakaty były utrzymane w podobnej kolorystyce, co tamte. Nieźle to ktoś wymyślił. Jak już rodzice z dziećmi przyszli, obiecali, to przecież się nie wykręcą i choć z niesmakiem i poczuciem "dałem się nabrać" jednak bilet kupią.

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 39 (49)

#92137

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed około piętnastu lat. Byłam młodsza i mało asertywna wtedy. Pierwsza poważniejsza praca w korpo, open space, służbowy laptop i karmelowe latte na wynos wydawały się szczytem sukcesu. Byliśmy podzieleni na pięć zespołów, około 30 osób w sumie. Kierownicy bez doświadczenia (duży klient, więc szybka rozbudowa i po prostu awansowano najlepszych pracowników), bez studiów z zarządzania, za to z zapałem i pakietem książek w stylu "jak być super szefem w pięć minut".

Ktoś wpadł na pomysł, że fajnie byłoby składać życzenia z okazji urodzin, więc jeden z zespołów zrzucił się po złotówce, kupili kartkę, podpisali i w dniu urodzin wszyscy zaśpiewaliśmy "sto lat". Solenizant rozdał cukierki, wzruszył się. Wszystko fajnie. I tak przez jakiś czas to funkcjonowało. Ale pewna kierowniczka wpadła na pomysł, że kartka to za mało, więc zaczęły być kupowane drobiazgi w stylu pudełka czekoladek, książki z dedykacją. Składka wzrosła do około 4-5 zł. Nadal spoko, bo dotyczyło to najbliższego zespołu, czyli 4-7 osób.

Potem inna kierowniczka wpadła na pomysł, żeby robić zrzutkę w ramach całego biura, bo jak się 30 osób zrzuci, to można fajniejszy prezent kupić. Składka oczywiście dobrowolna, ale zapisywana imieniem i nazwiskiem na kartce. Szef zespołu kupował, ogłaszał zbiórkę, ludzie się deklarowali (na przykład jak ktoś na L4 to się nie składał), a potem było dzielone między tych, co się zgłosili.

Mniej sprytni czekali na urodzinowe niespodzianki, bardziej sprytni 3-4 tygodnie przed swoimi urodzinami głośno mówili na przykład, że marzy im się x czy y (typu: "Dziewczyny, byłam wczoraj w perfumerii, zapach X jest rewelacyjny, muszę go kupić przed lipcowym urlopem nad morzem"), a wtedy dostawali to, czego chcieli. Trzeba było tylko udawać zaskoczenie.

No i pojawił się też problem z kwotami, które coraz bardziej rosły. Jednej osobie kupiono za 90 zł, drugiej za 95, bo to "tylko" 5 zł różnicy, a spełnia marzenia. Kolejnej za 100, następnej 107, 112, 121, 134...

Potem jeszcze zrzutki z okazji odejścia z pracy, ślubu, ciąży, rozpoczęcia urlopu macierzyńskiego, awansu. Jak to kiedyś policzyłam, to wychodziło tych składek koło 300 zł rocznie (a samemu dostawało się prezent za około 100 zł, no chyba że akurat brało się ślub, rodziło dziecko itp. Dodam jeszcze dla porównania, że mieliśmy wtedy pensje na poziomie około 1800 zł, koszt wynajmu kawalerki to było około 1000 zł, piwo w barze kosztowało koło 8 zł, a średnia pizza z szynką koło 15 zł).

Po cichu ludzie się buntowali, ale oficjalnie każdy bał się sprzeciwić entuzjazmowi kadry kierowniczej. Tym bardziej, że były przypadki, że ktoś przyszedł w styczniu, dostał prezent powitalny, potem w lutym urodzinowy, po trzech miesiącach odszedł, więc jeszcze pożegnalny, a sam w tym czasie składał się może dwa razy, dzięki czemu finalnie wyszedł na tym ze dwie stówki do przodu.

Zbieranie pieniędzy to kolejny problem, bo Ci, co najgłośniej krzyczeli "tak! kupujmy!" najczęściej zapominali, że mają komuś te przykładowe 5,83 czy 6,27 oddać i trzeba się było upominać. Dwa razy zastępowałam szefową, gdy była na urlopie i nie wspominam tego dobrze.

W końcu g* trafiło w wentylator i główna managerka zrobiła zebranie, że przecież nikogo nie zmusza do składek, że solenizant fajnie się czuje, że się w ten sposób integrujemy. Chłopak, który niedawno awansował i miał na tyle rzadkie umiejętności, że się nie bał zwolnienia, powiedział wprost, że od tej pory on składa się tylko na swój najbliższy pięcioosobowy zespół. Jeśli chodzi o resztę, to będzie mu miło jak coś dostanie, ale nie wymaga tego i z góry uprzedza, że on sam składać się nie zamierza. Niektórzy mu przyklasnęli, inni spuścili głowy, jeszcze inni uderzyli w ton "to tylko 5 zł, nie bądź skąpy, ludzie czują się lubiani i docenieni jak coś dostaną, to wyraz troski".

Managerka wpadła na "genialny" pomysł i zleciła w IT postawienie strony w intranecie, na której można anonimowo się zgłaszać, czy się chce składać, czy też nie. Każdy dostał login i hasło, szef zespołu ogłaszał zbiórkę, każdy na służbowej skrzynce dostawał powiadomienie, że zbiórka jest i mógł zadeklarować, czy bierze w niej udział. Teoretycznie o tym, kto odmówił wiedział tylko autor zbiórki i główna managerka, ale i tak wiele osób się bało odmówić. Ograniczono też kwotę prezentu do 100 zł.

Część pracowników (w tym te świeżo awansowane kierowniczki) przyjaźniło się poza pracą, tworzyli zgraną paczkę. Spora część ludzi, którzy po prostu tam pracowali, bez koneksji typu z jednym studiowałam, z drugim dzieliłam pokój w akademiku, z trzecim rzygalam na Woodstocku, naprawdę nie chciała brać udziału w tym kółku wzajemnej adoracji, ale nie za bardzo miała inne wyjście. A kadra kierownicza była dumna z tego, że tacy wszyscy dobrzy, uprzejmi, dbający o siebie nawzajem. Szkoda tylko że managerka nie płaciła za to z własnej kieszeni, zamiast wymuszać "dobrowolne" zrzutki na pracownikach.

korpo składka

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (152)
poczekalnia

#92158

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na rodzinnym festynie z okazji Dnia Dziecka w ramach promocji miasta ustawiono stoisko z darmową watą cukrową. Przysmak ten robiła młoda dziewczyna w rękawiczkach. Kolejka była długa, pani zmęczona bardzo, co chwilę ocierała sobie pot z czoła tą rękawiczką, poprawiała niesforny kosmyk włosów, a potem wracała do kręcenia. Środkowy palec prawej ręki miała pięknie przyozdobiony długim różowym tipsem. Skąd o tym wiem? Tips ten rozerwał palec rękawiczki, wystawał razem z całą opuszką palca. Pani pomagała nim sobie zgarnywać przypieczony cukier z boku maszyny.

Ktoś zwrócił uwagę na tę rękawiczkę, więc pani wzięła nową parę. Tym razem przebił się tips na palcu serdecznym. Pani wróciła do pracy, ocierania czoła i kręcenia waty.

Wiem, że trochę potu czy zabłąkany włos w porcji waty nikogo nie otruje, ale mimo wszystko nie był to przyjemny widok.

festyn plac miejski

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 41 (57)

#92111

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W pewnej wsi mieszkają sobie dwie sąsiadki, pani Ania i pani Basia (imiona zmienione). W chwili zdarzenia pierwsza miała około 68 lat, druga prawie dziesięć lat starsza. Lubiły się, spotykały przy kawie, ufały sobie...

Pewnego pięknego, słonecznego dnia pani Ania plewiła ogródek. Na chodniku przed jej domem zatrzymało się auto, z którego wysiadł jakiś mężczyzna w średnim wieku, skromnie, ale przyzwoicie przyodziany, ogolony, sympatycznie wyglądający. Pan ten podszedł do płotu i zapytał, czy pani Ania nie chciałaby okazyjnie kupić rewelacyjnej kołdry, która leczy, znieczula, przywraca młodość, rozgrzewa, a przy tym można pod nią spać*. Pani Ania nie chciała, ale pan wyraził współczucie, że żeby tak piękny ogród mieć, to musi dużo pielić i plecy na pewno bolą... Pani Ania potwierdziła, a potem od słowa do słowa opowiedziała niemalże historię swojego życia (że mąż nie żyje, gdzie pracował, że kołdra by się przydała, ale ma tylko x emerytury, więc jej nie stać itp itd.) Pamiętała ostrzeżenia córki, żeby nic od akwizytorów nie brać i za próg nie wpuszczać, no ale pan stał na chodniku, więc to się chyba nie liczy... pogadać można, nic to nie kosztuje.

Sprzedawca po kilkunastu minutach pożegnał się, życzył dużo zdrowia, choć pani Ania tej kołdry nie kupiła, więc miała o nim jak najlepsze zdanie.

Następnie akwizytor poszedł do pani Basi, która też nie chciała go wpuścić, ale powołał się na znajomość ze świętej pamięci mężem pani Ani (twierdził, że razem pracowali w zakładzie X), więc ostatecznie postanowiła się dowiedzieć, o co chodzi. Umiejętnie korzystając z informacji zdobytych od pierwszej sąsiadki, oszust roztoczył wizję wielkiej przyjaźni ze zmarłym oraz wyznał, że tylko ze względu na te przyjaźń przywiózł te super kołdry dla pani Ani, ale ona kupiła tylko dwie (dla siebie i córki), a trzecią przyniósł dla niej, żeby też mogła skorzystać z okazji, bo pani Ania ją bardzo lubi.
No i niestety pani Basia te kołdrę kupiła, przepłacając czterokrotnie (takie same na lokalnym bazarze sprzedawano, o czym przekonały się parę dni później).

Akwizytor pojechał, pani Basia spotkała panią Anię i zaczęła o te kołdry pytać. Od słowa do słowa, okazało się, że to oszustwo. Pani Basia miała pretensje do pani Ani o udzielenie informacji oraz przysłanie oszusta do niej. Ta ostatnia czuła się winna, więc zaniosła sąsiadce 100 zł, żeby partycypować w kosztach i osłodzić jej stratę. W końcu, po kilkunastu tygodniach, kobiety się pogodziły.

A oszust odstawił tego dnia ten sam numer jeszcze w kilku miejscach na wsi (i kolejne dwie czy trzy osoby oszukał) i słuch po nim zaginął.

*szczegółowych zalet nie pamiętam, ale generalnie miał to być cudowny produkt leczący bóle stawów, reumatyzm, alergie itp.

wieś manipulacja akwizytor

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (155)
poczekalnia

#92078

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś po drodze widziałam ciekawy obrazek. Stałam na czerwonym, obok na chodniku był słup ogłoszeniowy, na nim plakat cyrkowy, a na tym plakacie naklejona klepsydra pogrzebowa pani Teresy (nazwisko pominę). Być może to przypadek, być może żart, może celowe działanie, ale wyszło połączenie "Cyrk Zxxxxx zaprasza, w programie: z żalem zawiadamiamy o śmierci ukochanej mamy, żony, babci..."

Dodam, że obok tamtego plakatu było wolne, puste miejsce.

A to z kolei przypomniało mi szyld, który widziałam w Lublinie kilka lat temu. Właściciel miał sklep zoologiczny oraz sprzedawał akcesoria jeździeckie, więc zafundował sobie napis:
"Sprzęt jeździecki
Wszystko dla psa i kota".

Chyba ktoś mu uświadomił, że jest to niezbyt udane połączenie, bo gdy byłam tam ponownie, parę miesięcy później, szyld był już zmieniony.

miasto reklama ogłoszenia

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 19 (45)

#91839

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Był koniec czerwca, a ja złapałam potężne zapalenie zatok szczękowych. Nos tak zapchany, że nic nie czułam. Był to też czas, kiedy musiałam się przeprowadzić, więc mimo choroby przeglądałam oferty. Trafiłam na ciekawe ogłoszenie - mieszkanie 15 minut piechotą od starówki za połowę ceny w tej okolicy. Bardzo się zdziwiłam, ale postanowiłam zadzwonić i umówić się na oględziny. W najgorszym przypadku straciłabym trochę czasu. Finansowo było kiepsko, więc szukałam okazji.

Następnego dnia spotkałam się z właścicielką. Mieszkanie małe, ale przytulne. Meble z czasów wczesnego Gierka, telewizor i pralka około dwudziestoletnie, ale sprawne, w kuchni płytki pcv, w łazience podłoga pociągnięta farbą olejną, na ścianach wodoodporna tapeta, zero płytek, wanna obdarta i lekko żółta. Właścicielce zmarli rodzice, nie chciała sprzedawać z powodów sentymentalnych, nie zależało jej na jakimś wielkim zarobku, po prostu chciała utrzymać to mieszkanie. Była bardzo zawiedziona poprzednią lokatorką, bo wynajęła jednej pani, a potem się okazało, że wprowadziła się do niej druga, z dzieckiem, psem i fretką. Po paru miesiącach przestały płacić czynsz, w końcu udało się jej ich pozbyć (pani była mylnie przekonana, że jak ma dziecko, to może mieszkać za darmo), ale doprowadziły mieszkanie do strasznego stanu. Jedna ściana pomalowana pomarańczowo, druga na niebiesko (w tym samym pokoju). Farbą pomalowały też ramę okienną i balkonową z jednej strony (chyba maznęły pędzlem i zamiast to umyć, to poszły za ciosem), do tego jakieś dekoracyjne naklejki. Dywan pogryziony, dziecko zasikało tapczan, więc trzeba go wyrzucić, podobnie jak kilka innych mebli, nadgryzionych przez zwierzaki. Część mebli trzeba dokupić we własnym zakresie. Wanna do doczyszczenia albo wymiany, też we własnym zakresie. Właścicielka mieszka w innym mieście, nie da rady ogarnąć remontu, dlatego wynajmuje taniej, żeby ktoś sobie to zrobił sam, a w tym stanie mieszkania wstydziłaby się brać więcej.

Przemyślałam temat, skupiałam się na pracy i studiach, więc zależało mi tylko, żeby było ciepło i z internetem, a tu cena niska, czterdzieści minut piechotą na uczelnię, w drugą stronę pół godziny piechotą do pracy, piętnaście minut do starówki. Lokalizacja jak marzenie. Zgodziłam się, podpisałyśmy umowę, wpłaciłam kaucję. Był wtedy że mną chłopak, który trochę się krzywił, ale myślałam, że chodzi o meble.

Ostatniego czerwca przewoziłam swoje rzeczy. Wchodzimy do mieszkania, a tu niesamowity smród. Powiedziałam głośno "Coś tu zdechło, czy jak?", na co chłopak odpowiedział "No od początku tu tak śmierdziało, dlatego się zdziwiłem, że bierzesz, ale mówiłaś że się posprząta, odmaluje i będzie super." Zatrzymałam się na parę dni u niego, bo w tym smrodzie spać się nie dało. Po bliższych oględzinach okazało się, że nie tylko tapczan jest przesikany, dywany też. Za zgodą właścicielki wyrzuciliśmy wszystkie tapicerowane meble. Resztę wymyłam. Przy okazji ich odsuwania odkryłam stosy kup fretki pod ścianami. Odmalowaliśmy wszystko, parkiet został odparowany i wreszcie po prawie dwóch tygodniach mogłam się wprowadzić.

Przypomniałam sobie tamten remont, czytając komentarze o najmie i zniszczonych mieszkaniach. Do dziś ciężko mi uwierzyć, że można do takiego stanu doprowadzić mieszkanie, a do tego w nim mieszkać, i to z dzieckiem. Nie wiem, jak im nie przeszkadzał ten wszechobecny smród.

wynajem mieszkania

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (152)

#91815

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak sobie czytam o różnych niedomówieniach w rodzinie, które powodują mniejsze lub większe piekielności, i przypomniała mi się dość zabawna historia sprzed około trzydziestu lat.

Moja przyjaciółka pochodzi z górskiej wioski, gdzie panuje zwyczaj namawiania. Gdy przychodzą goście, za przejaw wysokiej kultury osobistej uznaje się dialog na przykład taki:
- Czego się napijecie?
- A nic nie trzeba.
- Może jednak? Mam pyszną włoską kawę.
- Nie rób sobie kłopotu.
- Żaden kłopot, tak się cieszę że przyszliście.
- My też dziękujemy za zaproszenie, bardzo nam miło, ale naprawdę nie chcemy zawracać głowy.
- Nie zawracacie, woda się przed chwilą gotowała, a i sama się chętnie z Wami napiję. To co Wam zrobić?
- No to skoro tak nalegasz, to poproszę kawę z mlekiem.

Brat mej przyjaciółki ożenił się z dziewczyną z drugiego końca Polski, a po ślubie zamieszkali w jego rodzinnej wiosce. Na pierwsze święta zaprosili całą rodzinę męża. Małżonka nie znała tego zwyczaju, a jemu z kolei nie przyszło do głowy ją o tym informować, bo dla niego to było naturalne jak oddychanie.

W pierwszy dzień świąt goście przyszli, młoda żona posadziła ich za suto zastawionym stołem i zapytała "Napijecie się kawy lub herbaty?" Goście zgodnie odpowiedzieli "Nie trzeba, nie rób sobie kłopotu". No to dziewczyna usiadła przy stole. Potem padło "częstujcie się". Zgodnie ze zwyczajem goście odpowiedzieli "aaa, my po obiedzie przyszli", więc dziewczyna nie nalegała (bo przecież nie powinno się nikogo zmuszać do niczego, a goście jasno wyrazili swą wolę).

Połowa rodziny zdziwiona, patrzy po sobie, siedzi przy pustych talerzykach, druga (zwłaszcza starsze pokolenie) mocno obrażona, a biedna gospodyni nie wie, o co chodzi. Chwilę później przyszedł brat koleżanki (był dorzucić do pieca czy coś takiego), dopełnił obyczaju zadając właściwe pytania, spotkanie udało się jakoś uratować i wybrnąć z tej towarzyskiej "gafy".

Czasem, nawet mając bardzo dobre intencje, łatwo jest kogoś urazić.

zwyczaje goście

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (172)

#91747

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odebrałam telefon z nieznanego mi numeru stacjonarnego. Przemiła pani przedstawiła się jako pracownica iPKO i zapytała, czy potwierdzam chęć wzięcia kredytu w ich banku, ponieważ otrzymali taki wniosek. Nie potwierdziłam, ponieważ nie składałam żadnego wniosku. Pani wypytała mnie, czy nie zgubiłam dokumentów, albo czy nie byłam w Gdańsku, bo właśnie z Gdańska ten wniosek wpłynął. Oczywiście nie. Pani poinformowała mnie, że w takim razie zgłosi to na policję, a je swojej strony też powinnam jechać na posterunek złożyć zeznania. A dodatkowo przekaże info do mojego banku i najlepiej żebym też się tam udała celem złożenia wyjaśnień. Zapytałam, do której placówki konkretnie, bo mam trzy w okolicy, w podobnej odległości od domu. Ulica Piekielną? Piekielkowa? Pieklowskiego? Pani odpowiedziała enigmatycznie "tak, właśnie tam", po czym życzyła mi miłego dnia i się rozłączyła.

Już po trzecim zdaniu tej pani miałam poczucie, że coś tu nieświeżo pachnie. A po zakończeniu rozmowy ewidentnie poczułam smród przekrętu.

Zadzwoniłam do swojego banku, powiedzieli mi, że mają masę zgłoszeń tego typu i że najprawdopodobniej zadzwoni do mnie za chwilę ktoś inny podając się za pracownika mojego banku i poprosi o kod blik celem "zabezpieczenia" moich pieniędzy przed kradzieżą. Albo każe mi zainstalować "antywirusa do obrony przed oszustami" z linku z smsa. Zapytałam, czy mam to gdzieś zgłosić. Poradził CERT, bo policja się tym nie zajmie, dopóki nie dojdzie do faktycznej kradzieży, bo mają za dużo tego typu zgłoszeń i nie wyrabiają.

Zadzwoniłam też do PKO z pytaniem, czy numer, z którego do mnie dzwoniono, należy do nich. Oczywiście nie należy, ale też mają dużo zgłoszeń od klientów, że się oszuści pod nich podszywają, także pani dziękuję mi za informację i tyle.

Dowiedziałam się też, że oszuści mają najczęściej tylko numer telefonu i nazwisko (na przykład z wycieku danych z firmy kurierskiej bądź sklepu internetowego), a potem manipulując emocjami, wzbudzając strach i tworząc atmosferę konieczności natychmiastowego działania wyciągają wrażliwe dane, kody blik itp.

CERT odpisał w podobnym tonie, że dziękują za zgłoszenie i że najprawdopodobniej była to próba oszustwa, ale że nie mają uprawnień do ścigania przestępców, to radzą się skontaktować z policją. A oni sami nie mogą tego przesłać? Przecież wyraziłam wszystkie zgody na przetwarzanie danych.

Czyli jak to często w Polsce bywa, spychologia stosowana w praktyce. Nie wiem, kto jest piekielny, czy to kwestia braku odpowiednich rozwiązań prawnych, braku chęci ludzkich, braku pieniędzy czy jeszcze czegoś innego, ale mam wrażenie, że w złą stronę to idzie.

Podałam numer telefonu, z którego dzwoniono. Można go namierzyć. Nawet jeśli jest już nieaktywny, można sprawdzić, gdzie był ostatnio zalogowany. Można pobrać billing, sprawdzić, do kogo jeszcze dzwonili i ostrzec. Ale po co, skoro nic się nie stało, prawda?

Do mnie drugi raz nie zadzwonili. Być może już po pierwszej rozmowie wyczuli, że się nie dam podejść.

Rozważam pójście na policję, ale nie wiem, czy na to sens. Stracę parę godzin, zgłoszenie przyjmą, bo muszą, a potem i tak trafi na stos makulatury. Tak przynajmniej twierdzą pracownicy banków, z którymi rozmawiałam. A trop i tak już zdążył przestygnąć.

oszustwo bank policja

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (161)

1