Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Adriana

Zamieszcza historie od: 12 lipca 2013 - 19:23
Ostatnio: 1 stycznia 2023 - 14:21
  • Historii na głównej: 11 z 15
  • Punktów za historie: 2667
  • Komentarzy: 88
  • Punktów za komentarze: 851
 

#90021

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pogotowie, dyspozytor medyczny czy jak ta posada się nazywa.

Dzwonię poprosić o karetkę, bo mama spadła z łóżka i prawdopodobnie złamała rękę. Prawdopodobnie, bo nie jestem lekarzem i nie mam rentgena w oczach żeby stwierdzić to jednoznacznie i bez cienia wątpliwości.

W Wigilię złamała rękę i ma założony gips, a dzisiaj w nocy spadła na tę złamaną rękę ponownie-dłoń opuchnięta, gips pokruszony, coś się poprzesuwało i w końcu, po 12 godzinach, udało mi się przekonać mamę, żeby zadzwonić na pogotowie (wcześniej się nie zgadzała i kłóciła się ze mną że przecież nic się nie stało).

Zadzwoniłam na 112, przełączono mnie do dyspozytora medycznego, mówię co się stało a w odpowiedzi "nie wyślę karetki do pokruszonego gipsu, proszę mamę dowieźć do szpitala". Jak? Tego nie powiedział, mimo iż mówiłam, że mama jest osobą niechodzącą, onkologiczna, z zaawansowaną cukrzycą (nogi opuchnięte że ledwie może na nich stanąć a o chodzeniu można zapomnieć).

Rozłączył się, tak po prostu nacisnął czerwoną słuchawkę. I radź sobie kobieto, jak umiesz. A jak nie umiesz, to ci matka będzie wyła z bólu, bo karetka nie przyjedzie do pokruszonego gipsu.

służba zdrowia

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (175)

#85185

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Klient ma zapłacić, bo Fachowiec wie najlepiej - czyli moja dzisiejsza przygoda z panem "projektantem" mebli kuchennych.

Dwa miesiące temu, jak zaczęłam remont, zamówiłam meble kuchenne na wymiar. W środku remontu był jeden pan, aby zrobić orientacyjne pomiary i ustalić z moim panem Fachowcem, gdzie mają być gniazdka, odpływy, wzmocnienia i takie tam różne (nie znam się), a później, jak już kuchnia została zakończona, przyjechał drugi pan, Pan Projektant [PP], aby dokładnie wymierzyć i rozrysować kuchnię.

I zaczęły się schody.

Gniazdka nie w tym miejscu, muszą być trochę w prawo/trochę w lewo, odpływ nie na tej wysokości, gaz nie w tym miejscu, szafek takich to nie robi się od 10 lat, to tu nie wejdzie, a tamto tam się nie zmieści itd. itp.

PP w bardzo lekceważący sposób wypowiadał się o całej firmie i o jej właścicielu (który był na pierwszym, wstępnym pomiarze), co i rusz wspominając, jakim to on nie jest superfachowcem i ile on to projektów nie zrealizował, zęby zjadł na kuchniach, to jego pasja i życie i w ogóle jest Mistrzem nad Mistrzami, a reszta buty mu powinna lizać. Nie jest w żaden sposób związany z firmą, w której zamówiłam usługę, on pracuje zupełnie gdzie indziej, on z dobrego serca wziął kilka zleceń od nich, bo się nie wyrabiają, no ale cóż się dziwić, skoro są taką bez-na-dziej-ną firmą. Mam naprawdę, naprawdę, NAPRAWDĘ ogromne szczęście, że trafiłam na niego, dzięki temu moja kuchnia nie będzie spartaczona, jak inne realizacje tej złej, głupiej firmy.

I tak dalej, w tym tonie, mierzył i rysował, a mnie się ciśnienie podnosiło coraz bardziej. W końcu doszło do tego, że nie ja z nim rozmawiałam, tylko mój pan remontujący, bo mnie się agresor włączał za każdym razem, jak się miałam odezwać. Mój Fachowiec też się po jakimś czasie zaczął jeżyć, bo wprowadzenie wymaganych zmian wiązało się z rozbijaniem już położonych płyt KG, termin zakończenia pracy u mnie się przedłużał, a kolejna fucha czeka, no ale... Ale projektant, ale wie co i dlaczego chce, ale co zrobić, jak trzeba, trudno.

Projektant naniósł wymiary na wstępny projekt, wszystko się zgadzało, domówiłam jeszcze dwie szafki i następnego dnia wpłaciłam na konto firmy dodatkowe pieniądze za dodatkowe szafki.

Przyszedł czas realizacji.

Piątek i sobota to dni, w których miałam mieć już montowane meble.

Wzięłam dzień urlopu i czekam... Siódma, ósma, wpół do dziewiątej, cisza... Dzwonię do firmy - no oni nie wiedzą, miał być montaż rano, oni zaraz się skontaktują z montażystą i dadzą mi znać.

Chwilę później odebrałam telefon od PP, że on nie będzie dzisiaj ani jutro, bo ta głupia firma, w której zamówiłam meble źle obliczyła czas potrzebny na ich dostarczenie z fabryki i skręcenie i transport, on będzie może w poniedziałek. A może we wtorek. No albo w środę.

No i w ogóle, to on musi się ze mną spotkać jeszcze przed montażem, bo drobne zmiany w projekcie zaszły, kosmetyczne takie, jak na przykład nie 9 zamówionych szuflad, tylko 6...

Agresja we mnie narastała z każdą sekundą, a brak 3 szuflad spowodował wybuch. Powiedziałam PP, że każda zmiana projektu powinna być ze mną skonsultowana, a skoro nie została skonsultowana i zaakceptowana przeze mnie, to ja tej kuchni nie przyjmę. Tak po prostu - nie przyjmę. Umówiłam się, że przyjedzie o 16 do mnie pokazać mi projekt i pożegnałam, warcząc w słuchawkę.

Wsiadłam do samochodu i pojechałam do firmy, z którą podpisywałam umowę i której wpłaciłam zaliczkę.

Przemiła, przesympatyczna pani, z którą od początku miałam fajną relację i bardzo dobrze mi się współpracowało, oberwała jako pierwsza.

- Dzień dobry, proszę mi pokazać projekt kuchni, za jaką wpłaciłam zaliczkę.
- To ja pójdę po PP, bo jest tu na hali montażowej i przygotowuje pani meble.

Pobiegła, za chwilę przyszli oboje. Dostałam projekty - pierwotny i po zmianach PP. Kosmetyczne według PP zmiany to:

1) brak szafki z 3 szufladami,
2) brak szafki wiszącej i stojącej, które miały zakańczać kuchnię (domówione i osobno zapłacone),
3) blat, który miał być z 1 płyty, bez łączeń, miał listwę łączeniową,
4) szafka 40 została zastąpiona 30.

Nie zamawiałam tej kuchni, zamawiałam inną, zmian w projekcie ze mną nie skonsultowano i nie zapłacę ani złotówki za to, co mi przedstawiono. Jakim prawem PP wprowadził te zmiany? Jak sobie zaprojektował tę kuchnię, to niech sobie w niej teraz mieszka.

Dodatkowo dzień urlopu wypoczynkowego zmarnowany. Kolejne dwa dni urlopu muszę wziąć.

Szlag by to.

Dużo wykrzykników, nerwów, złości.

Cudowna pani, oaza spokoju i ciepła, zaczęła łagodzić sytuację, coś dorysowała, przerobiła szafki, dodała brakujące szuflady, przyznała rację, że przed wprowadzeniem zmian należy je skonsultować i uzyskać akceptację, przeprosiła mnie 10 razy.

PP zaczął coś bredzić, że on przywiezie te elementy, zacznie montaż i wtedy zobaczymy, co się jeszcze zmieści. Nie zgodziłam się, nic mi nie będzie przywoził, jeśli nie zgadza się to z tym, co zamówiłam. Zmył się na montażownię.

Dwie godziny później telefon od miłej pani.

- Dzień dobry, w poniedziałek inni montażyści przyjadą z elementami zgodnie z projektem. PP uniósł się honorem i zrezygnował z montażu. Jeszcze raz przepraszam za PP, nie wiedziałam, że zmian z panią nie skonsultował.
- Bardzo się cieszę, że tego przemądrzałego pana więcej nie zobaczę, to w jaki sposób się wyrażał o firmie, którą bądź co bądź reprezentuje, jest karygodne.

Rozmawiałyśmy dłuższą chwilę, poinformowałam ją, w jaki sposób PP wypowiadał się o firmie i o jej właścicielu oraz że jako klient byłam zażenowana, słuchając tego szkalowania, nie wiedziałam jak się zachować, więc przemilczałam to zachowanie, ale po "kosmetycznych zmianach projektu" i "profesjonalnym podejściu do klienta”… I że firma powinna się mocno zastanowić, czy nawiązywać z nim współpracę w przyszłości.

Ciekawe, co się okaże w poniedziałek...

uslugi

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (201)

#69032

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótki wstęp dla niezorientowanych w temacie wspólnot mieszkaniowych.

Aby we wspólnocie zmienić wysokość opłat miesięcznych, musi powstać uchwała na ten temat, muszą w niej zostać wskazane powody zmiany i musi się odbyć głosowanie nad uchwałą. Jeśli więcej niż połowa właścicieli zagłosuje "za", to uchwała przechodzi, jest ważna i należy ją realizować. No chyba że ktoś zaskarży uchwałę, ale to się nie często zdarza i nie o tym tu mowa.

Zarząd wspólnoty w osobie pana Piekielnego, postanowił utworzyć fundusz celowy na sprawę sądową przeciwko pewnej firmie.
Uchwała została stworzona, pan Piekielny żywo zainteresowany tym aby uchwała przeszła (czytaj: ów fundusz powstał), osobiście biegał po mieszkaniach sąsiadów, zbierał ich podpisy na liście pod uchwałą, opowiadał każdemu z osobna jakie to ważne, aby wspólnota miała środki na ten cel. No i fajnie, uchwała przeszła.

Uchwała przegłosowana, ważna, dostarczona do księgowości (czyli do mnie). Księgowość poklikała na kalkulatorku, porysowała w zeszyciku, pomnożyła, podzieliła, poklikała w komputerku i wygenerowała nowe naliczenia. Zgodne z uchwałą, za której przegłosowaniem Piekielny biegał po piętrach i pukał do sąsiadów.

Opisałam ładnie nowe naliczenia, że "Zgodnie z uchwałą numer.. z dnia... powstał fundusz celowy i wysokość opłat miesięcznych w Pani/Pana lokalu wynosi X zł."
Kolega rozniósł wydruki, zadowolenie z dobrze wykonanej pracy już nas ogarnęło, a tu nagle mail "Kto podjął decyzję o takich naliczeniach na taki fundusz?!?!?" od pana Piekielnego. Tak, tego Piekielnego który osobiście zbierał podpisy właścicieli pod tą uchwałą.

Konsternacja, mindfuck, facepalm i co tam komu jeszcze przyjdzie do głowy. Absurd w czystej postaci.

Korciło mnie, oj, okrutnie mnie korciło aby odpowiedzieć na tego maila: "Pan". Ale przełożona pokiwała przecząco paluszkiem i nie odpisałam, przekazałam sprawę wyżej.

Ostatnio się dowiedziałam od jednego z właścicieli w tej wspólnocie, że Piekielny tłumaczy sąsiadom iż księgowość się pomyliła i żeby nie płacili tego funduszu. Że on, Piekielny, zadbał o to, aby ta zła księgowa nie obsługiwała ich wspólnoty. Zadbał, tak, nie obsługuję ich już. I nie jest mi z tego powodu smutno :)

Praca z ludźmi

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (177)

#85224

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Aktualizacja https://piekielni.pl/85185
No cóż... Jest sobota wieczór, a ja nadal nie mam kuchni...

W poniedziałek nikt się ze mną nawet nie skontaktował w sprawie montażu, miła pani do której dzwoniłam chyba z dziesięć razy co i rusz mnie zapewniała, że zaraz chłopcy do mnie zadzwonią, że już za chwileczkę, już za momencik, za pół godzinki, za godzinkę i dupa. Do wieczora cisza (o 16 firma kończy pracę).

OK. Lubię być robiona w balona, pasjami wręcz.
Wtorek, godzina ósma zero dwie dzwonię do firmy. Grzecznie przedstawiam miłej pani sytuację-że mieli dzwonić, nie zadzwonili, ze to kolejne niepoważne traktowanie mnie jako klienta i że ja dochodzę do wniosku że ja już nie chcę tej kuchni. Proszę o zwrot zaliczki i proszę się już nie kłopotać moimi meblami.
-Ależ o czym pani mówi, chłopcy już skończyli, zaraz do pani zadzwonią, proszę dać mi 10 minut.
Dałam. Po 3 zadzwonił pan, sympatyczny, z zapytaniem czy jestem w domu bo on by chciał coś zobaczyć-coś mu dziwne w rysunku się wydaje.

Przyjechał za kilka minut, obejrzał dokładnie ścianę za lodówką i skonsternowany zapytał:
-A te rury to gdzie w końcu są?...
-Jaki rury, proszę szanownego pana?
-No te, na rysunku są jakieś zapiski o rurach, nie są narysowane ale z notatek wynika że jakieś rury tu były i ani lodówka ani cargo do ściany nie dojdą, będą odstawać 30 cm... Ale ja tu żadnych rur nie widzę, co pani z nimi zrobiła?...
Na usta cisnęło mi się "zjadłam". Ale się powstrzymałam.
- Proszę pana, jak pan naocznie się przekonał nie ma tu żadnych rur. Nie ma i nie było. Nigdy. Wcale. Żadnych. Pieprzonych. Rur.

Obejrzeliśmy zapiski PP. No stoi jak byk, ze 30 cm od ściany rura. Myślę, myślę, wymyśliłam. Pokazuję panu palcem pod samym sufitem, 255 cm od podłogi
- O, tam jest rura, wentylacja do łazienki, w czymś przeszkadza? Nie sądzę, jak widać lodówka pod samą ścianą stoi.
Pan pokręcił z niedowierzaniem głową, chciał co powiedzieć ale się rozmyślił i zaczął oglądać resztę moich włości(całe 8,5 metra kwadratowego kuchni).

- Tak, no taaak... Aha... O kur.. No nie... OK. Dobra, wszystko wiem. To my będziemy jutro koło 9 z kolegą i, jeśli dostaniemy resztę elementów, to po południu będzie pani mieć kuchnię.
-Jaką resztę?!...
-No bo my na razie mamy trzy szafki, wiszące, kolega teraz skręca tę na piekarnik a reszty nie mamy.
Od słowa do słowa pojechałam z panem do niego do warsztatu gdzie pokazał mi meble, jakie miał dla mnie przygotowane.
Firma, w której złożyłam zamówienie, nie używa pracowników własnych do montażu, korzysta z usług firm zewnętrznych, takich jednoosobowych PP czy PS [Pan Sympatyczny]. Firma nie zrealizowała mojego zamówienia od dnia podpisania umowy (09.07.2019) do dnia dzisiejszego. Firma stopniowo dostarcza podwykonawcy elementy do skręcenia zamówionych mebli.
Bezsilność, już nie gniew tylko bezsilność mnie ogarnęła.
Wróciłam do domu i zadzwoniłam do Właściciela tego burdla.

Umówiłam się z nim na spotkanie w godzinach popołudniowych i podczas bardzo spokojnej i grzecznej rozmowy wypunktowałam mu wszystkie przykrości jakich doświadczyłam podczas wykonywania przez jego firmę usługi. Tak spieprzonej usługi nie miałam nigdy-ani u mechanika, ani u krawcowej, fryzjerki czy malarza pokojowego.
Właściciel na zmianę bladł i się czerwienił, przepraszał, zapewniał że usługę zakończą i będę zachwycona efektem, ze rabat, że rekompensata, że mam rację i absolutną rację, ze zachowanie z jakim się spotkałam jest absolutnie niedopuszczalne i karygodne i że on mnie jeszcze raz przeprasza... Świetnie, to jutro montują.
Środa. Panowie już o 9:45 zadzwonili domofonem i zaczęli wnosić moje meble. Super.

Żeby nie przedłużać:
1) Brak narożnej szafki wiszące (zamiast niej szafka zwykła).
2) Brak zakańczających szafek wisząca+stojąca (otwarte, z półkami).
3)Szafka przedostatnia zamiast 60 cm ma 80 (przez co nie mieszczą się nieobecne szafki zakańczające).
4) Szafka nad lodówką zamiast głębokości i szerokości zgodnej z lodówką (dokładny model i jego wymiary PP miał podane) ma 30 cm głębokości, jest dużo węższa od lodówki a wysokość jest ni w pipe ni w oko-ani nie sięga do lodówki, ani nie da się nic w tej przestrzeni pod postawić.
5) Jednego blatu nie ma.
6) Cargo przy lodówce nie ma, ale to w sumie dobrze, bo jego wymiary są z dupy.
7) Szafka wisząca pierwsza nie licuje się z pierwszą szafką stojącą (5 cm węższa).
8) Cokołów nie ma.
9) Gniazdko przerabiane specjalnie pod zmywarkę nie pozwala jej się wsunąć, wtyczka haczy, a do kolejnego gniazdka kabel nie sięga-"pani kupi przedłużacz i będzie dobrze".

No nie, pani nie kupi przedłużacza bo nie po to pani zamawiała 12 gniazdek w kuchni, w tym dla każdego urządzenia elektrycznego osobne gniazdko, żeby teraz lecieć na przedłużaczu.
Panowie nie zamontowali tego wszystkiego co było niezgodne z projektem jaki im wskazałam na ostatni jaki za zaakceptowałam i bardzo sprawnie pomierzyli wszystko jeszcze raz, zamówili w mojej (tfu!) cudownej firmie poprawne elementy, przeprosili i poszli. Dadzą znać jak dostaną elementy i będą mieli co montować.

Tymczasem wracają do swoich projektów i klientów, sorry, oni nie pracują w tej cudownej firmie, mają własną.
Wkur.... Bardzo wzburzona i mocno zirytowana dzwonię do Właściciela. Kolejne przeprosiny, rzyganie tęczą i sławetne "Będzie pani zadowolona, będzie pani zadowolona".
Czwartek-cisza. Ja nie dzwonię, firma nie dzwoni, montażyści nie dzwonią.
Piątek. Firma dzwoni, czy jestem w domu bo panowie by podjechali po południu i...
- Nie, nie ma mnie po południu, jak wspominałam wielokrotnie specyfika mojej pracy jest taka, ze elastyczna jestem czasowo w 2 i 3 tydzień miesiąca, a tygodnie 1 i ostatni praktycznie nocuję w pracy.
- Czyli że ewentualnie w piątek?...
- Ewentualnie, być może, nie mogę się zadeklarować na sto procent.
- A to i nawet lepiej, bo wie pani, tam jeszcze kilku elementów nie ma, ale do piątku to już na pewno zostaną docięte i...

Rozłączyłam się.
Ja naprawdę mam ochotę oddać te meble. Ale z drugiej strony jak pomyślę, że na kolejne, w innej firmie, będę znów musiała czekać, to mi się wyć chce.

uslugi

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (146)

#85276

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kuchnia zamontowana, ostateczny montaż był rozłożony na dwa dni (od 14 do 19:30 jednego dnia i od 9:30 do 14:00 w dniu kolejnym).
Ostatecznie wykonana zabudowa kuchenna przedstawia się następująco:

1. Półki w szafkach narożnych mają dosztukowane fragmenty płyty meblowej po bokach, aby pasowały wymiarem do szafek.

2. Szuflady nie są typowo kuchennymi szufladami jakie są obecnie robione są w meblach kuchennych, z niską „burtą” i metalowym drążkiem wzdłuż boku, tylko całe są wykonane z płyty meblowej, co znacznie zwiększa ich ciężar i mobilność. Nie domykają się za każdym razem, trzeba bardzo mocnego pchnięcia żeby się domknęły.

3. Pięć z dziewięciu szuflad ma źle dopasowane dno - widoczne są szpary w szufladach.

4. Jedna szuflada ma dno w kolorze jasnoszarym, a pozostałe mają białe dna.

5. Szafka stojąca z otwartymi półkami ma pierwszą półkę bezpośrednio pod blatem; jest to element zupełnie zbyteczny, obie szafki mają konstrukcję szafek wiszących.
6. Dwie wiszące szafki mają doklejone boki, tak aby licowały ze ścianami, ponieważ były źle zwymiarowane.

7. Drzwi w jednej z wiszących szafek zostały zamontowane w niewłaściwą stronę - stwarzały zagrożenie dla osoby użytkującej kuchnię. Powinny otwierać się na lewo, otwierały się na prawo. Ponieważ zauważyłam ten błąd już po zainstalowaniu uchwytu we froncie, ostatecznie szafka jest wykończona nieestetycznymi naklejkami w miejscach, gdzie pierwotnie (błędnie i nielogicznie) były zainstalowane zawiasy.

8. Szafka pod piekarnik ma bezużyteczną mini szafkę na dole. Bezużyteczną, ponieważ grube, odstające zawiasy zamontowane od wewnątrz utrudniają włożenie w nią nawet niewysokich blach piekarnika. Podczas wkładania rysują wkładane przedmioty. Gdyby to była szuflada lub gdyby zawiasy były zainstalowane od zewnętrznej strony, przestrzeń byłaby możliwa do wykorzystania.

9. Otwór na piekarnik w szafce przeznaczona na zamontowanie w niej piekarnika jest za wysoki w stosunku do standardowej wysokości piekarnika (standardowa wysokość piekarnika 59,5 cm a wysokość otworu przeznaczonego na piekarnik to 61,0 cm).

10. Brak oświetlenia pod jedną z szafek górnych i połową szafki narożnej.

11. Półka w szafce narożnej stojącej jest za wąska o 3,8 cm (nie dochodzi do pleców).

12. Szafka z okapem jest za niska o 2 cm.

Zaprosiłam właściciela, aby sam zobaczył jaką cudowną zabudowę wykonała jego firma.
Przybył, porobił zdjęcia wskazanych przeze mnie usterek, po raz kolejny będą wymieniane wadliwe elementy. Starałam się nawiązać rozmowę, chciałam dowiedzieć się jak zamierza rozwiązać tę sytuację, jakiej wysokości rabat, a może zabierze tę konstrukcję i odda mi zaliczkę? No ale uciekł, po prostu uciekł.
Ale za to mam ładne kolory...

EDYCJA:
Sprzątam, znalazłam kolejne niespodzianki:

13. Cargo od góry ma nieoklejoną powierzchnię jednego boku, od góry mam płytę wiórową, pełna drobnych otworów, w których będzie się zbierał kurz i nie będzie możliwości go wytrzeć.

14. Bok szafki zabudowującej zmywarkę jest luźny, można odsunąć połowę boku szafki w której jest zmywarka.

uslugi

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 85 (103)

#83611

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Losuję, losuję i wylosowałam historię https://piekielni.pl/54610. No i mi się przypomniało, jak w tym roku, latem, to ja byłam tą babą z górnego piętra. :/ Wstyd mi jest bardzo…

Ale do rzeczy.

W historii, do której linkuję (jakby się komuś nie chciało klikać) mowa jest o babie, która swojego pieska wypuszcza na balkon, żeby się wysikał. A co piesek wysika, to ląduje na balkonie piętro niżej, u autorki tej historii.

Któregoś letniego popołudnia ktoś dzwoni do drzwi. Podchodzę, zerkam przez wizjer, rozpoznaję nową sąsiadkę. Wprowadzili się kilka miesięcy wcześniej, mieszkają pode mną.
- Dzień dobry, sąsiadko, czy mogłaby sąsiadka uważniej kwiatki na balkonie podlewać?
- Dzień dobry, ale ja nie mam kwiatków...
- No nie wiem, może pani balkon myła, no nie wiem, ale coś kapie od pani...
- Nie myłam balkonu, o co chodzi?
- No bo wie pani, siedzę sobie na balkonie, książkę czytam, a tu nagle coś leci, jakaś woda od pani z balkonu. Cały rękaw mi umoczyło, to przyszłam poprosić, żeby z uwagą pani kwiatki podlewała.
- Ale zaraz, zaraz, nie mam kwiatków, nie myłam teraz balkonu, na balkon tylko psy... - i tu mi się głos załamał, spojrzałam na sąsiadkę i zamilkłam w pół słowa. - Ja panią bardzo, bardzo, najserdeczniej przepraszam, ja nie miałam pojęcia, ja może za pranie zwrócę, jak mi głupio, ja nie miałam pojęcia… - i takim słowotokiem zalałam moją rozmówczynię.
- No trudno, już się stało, proszę tylko, żeby pani zwracała uwagę na to, co się dzieje, do widzenia.

I poszła. A ja ze wstydu się palę za każdym razem, jak ją widzę.
Tak, moja jedenastoletnia psina uznała, że nie ma sensu latać po schodach tylko na siku, skoro dwór dostępny na wyciągnięcie łapy. I lała na balkon. A że ja na balkon nie wychodzę, bo nie mam po co, to sobie te szczochy spokojniutko częściowo skapywały do sąsiadów, a częściowo wysychały.

Dobrze, że sąsiadka przyszła. Nie wiedziałabym nawet, że mój pies się załatwia na balkonie. Należał mi się słuszny opierdziel, ale go nie dostałam. Balkon jest zabezpieczony rulonami ze starych ręczników, gumowe dywaniki na sikanie rozłożone i prane regularnie, ani kropla sąsiadce od tego czasu nie spadła.

A z faktem, że moja staruszka leje na balkonie, już się pogodziłam.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 103 (153)

#83474

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znacie to powiedzonko "Pics or it didn't happen"?
Najważniejsza rzecz na świecie - zrobić zdjęcie. Nie przeżyć, nie zobaczyć, tylko ZDJĘCIE.

W te ostatnie ciepłe dni października byłam u mamy na działce.
Siedzimy, pijemy kawusię, rozmawiamy, żartujemy - sielanka.
Nagle jakaś szara kulka przeleciała nam przed oczami i wbiła się w ziemię pod drzewem. Podskoczyłyśmy obie, żeby odgonić psy od kulki. Kulka okazała się malutkim ptaszkiem, który spadł i wbił się dzióbkiem i głową w ziemię.

Akcja szybka i nerwowa - odgonić psy, znaleźć pudełko, jakoś wziąć malucha wsadzić do pudełka i do weterynarza. Trwało to z 5 minut, maluch odskakiwał i starał się uciec, jednak nie mógł latać, więc po trzech próbach ucieczki udało się go mojej mamie delikatnie złapać i wsadzić do pudełka po butach wyłożonego świeżą trawą. Zabezpieczyłam pudełko workiem, zrobiłam dziurki i świńskim truchtem kurcgalopkiem pognałam do samochodu. Zawiozłam ptaszka do weterynarza.

W sumie cała akcja od momentu gdy ptaszek spadł, do momentu gdy dostał zastrzyk przeciwbólowy i przeciwzapalny trwała jakieś 20 minut - łapanie, szukanie zabezpieczeń, zabezpieczanie, galop do auta, jazda do weta. Wszystko szybko, na sygnale, żeby uratować ptaszka.

Ptaszek, rudzik, nie przeżył. Weterynarz dawał mu 50% szans - miał rozharatany brzuch, jakby jakiś drapieżnik miał go już zjeść, a rudzik wyrwał się ostatkiem sił. Ptaszyna zmarła u weta, w spokoju, we śnie, na środkach przeciwbólowych. Smutno.

Opowiadam znajomym w pracy, co się przydarzyło. Reakcja - "Pokaż zdjęcia!". Nosz kurrrr... Nie robiłam zdjęć, tylko starałam się uratować mu życie! Nie mam zdjęć jak był wbity w ziemię główką, jak starał się uciec przed nami, jak leżał w pudełku, jakie dziurki zrobiłam w folii zabezpieczające, jak pasami przypięłam pudełko do siedzenia, jak weterynarz pokazywał mi rozharatany brzuszek, nie mam zdjęć zdechłego ptaszka ani zdjęć jak konał! No, ale jak nie ma zdjęć, to historia nieprawdziwa.

Jestem dziwna, bo nie fotografowałam cierpiącego zwierzaka, tylko na złamanie karku pędziłam do weterynarza.
Eh...

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (225)

#83363

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie się zorientowałam, że zostałam okradziona. I nawet nie jestem zła, czy wściekła, tylko taki niesmak i gorycz czuję.

Od zawsze mam w domu pojemniczek, do którego wrzucamy monety. Nie traktuję tego jak skarbonki, tylko jako podręczny zapas drobnej gotówki.
W kubeczku bywa różnie - raz 15, raz 50, zdarzyło się nawet, że uzbieraliśmy w ten sposób ponad stówę. Trzy dni temu nie wiem ile było w monetach, ale wyjątkowo był banknot 20 zł. Stoi sobie to ustrojstwo wierzchem na lodówce, ani jakoś specjalnie widoczne (na lodówce stoją jeszcze inne rzeczy) ani ukryte.

W bloku trwa wymiana pionów. Wzięłam urlop i siedzę grzecznie w pokoju, a oni działają w łazience i kuchni. Panowie fachowcy robili u nas w mieszkaniu jeden dzień, drugi, trzeciego poprawki. Dzisiaj zaglądam do pudełeczka, a tu niespodziewanka... Dwudziestu złotych w banknocie nie ma. Ile brakuje w monetach nie wiem. Ale dwie dychy któryś z panów fachowców przytulił.

Za rękę nie złapałam, monitoringu w mieszkaniu nie mamy, pozostał niesmak i nauczka na przyszłość żeby chować WSZYSTKO co stoi pod ręką, jak wpuszczam do mieszkania obcych.

Wyżaliłam się mojemu przez telefon, że taka sytuacja miała miejsce, usłyszałam w zamian (słusznie zresztą), że pieniędzy na widoku się nie zostawia. Racja, portfela nie zostawiłam, a o tym pudełeczku po prostu na co dzień nie myślę.
Niedroga, niesmaczna lekcja na przyszłość.

mieszkanie fachowcy kradzież

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (168)

#79114

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolega pracuje w ochronie marketu. Ochroniarz, wydawałoby się, ma zadbać o spokój na powierzonym mu terenie - uspokoić agresywnego klienta, udaremnić złodziejską akcję, sprawdzać na kamerach czy klienci nie zapomną za coś zapłacić, ot takie tam "ochronne" sprawy.
Po markecie snuje się w granatowym mundurze z naszywkami "OCHRONA", nie ma bata żeby pomylić go z kimś innym - z obsługą sklepu, sprzątaczem czy informacją.
Wczoraj siedzimy ze wspomnianym kolegą i jakoś go zebrało na opowieści z pracy. Od razu zaznaczyłam, że wrzucę na Piekielnych, zgodę otrzymałam ;)

1. A te kwiaty to dobre na balkon będą, czy lepiej na działce posadzić? (pytanie dotyczyło jakiś nasion kwiatów).
2. Ten krem dobry będzie dla dziecka, nie wie pan? (dział "dla dzieci", milion pieluch, chusteczek, kremów itp., ten konkretny krem z wizerunkiem uśmiechniętego bobasa na wieczku z pewnością przeznaczony jest dla pań po 50 rż.)
3. Wie pan co, żona kazała mi jakieś podpaski kupić, chłonne, mógłby pan coś polecić? (taaaa... mężczyzna z pewnością doskonale rozróżnia symbole na typowo kobiecych akcesoriach higienicznych).
4. To mydło nie uczula? (kogo uczula to uczula, ochroniarz z pewnością wie, czy to konkretne na tego konkretnego klienta zadziała uczulająco czy nie).
5. Proszę mi podać wózek, bo weszłam po jedną rzecz, a tu się mi już trochę nazbierało, a mi się nie chce iść na drugi koniec sklepu (no już leci pędzi, w końcu premię dostaje nie za złapanego złodzieja, tylko za każdy wózek podstawiony klientowi pod dziób).
6. Ile minut gotuje się bób?
7. A te truskawki to słodkie? A ta ryba to tłusta? (dział mrożonek, żeby było śmieszniej).

Pytania typu "Gdzie znajdę produkt X", "Do kiedy to ważne" czy "Po ile to jest" są nagminne, jeszcze jesteśmy w stanie je zrozumieć - snując się po sklepie przez kilka godzin, ochroniarz może wiedzieć gdzie produkt X stoi, może też, z czystej ludzkiej życzliwości odczytać datę czy cenę, z małą czcionką starsza osoba ma problem.
Ochrona to ma fajnie :)

sklepy

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (195)
zarchiwizowany

#70460

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzieci są szczere. To fajne, szczerość jest fajna, ale takt i ogładę powinni przekazać dzieciom rodzice.

Mam psa, suczkę szpica, wygląda jak z linka:
http://pieswdomu.pl/obrazki/volpino.jpg
Małe, białe, futrzaste. Czy ładne-kwestia gustu, dla mnie najpiękniejsza na świecie :)

Idę między blokami w stronę parku, Biała przede mną maszeruje jak koń cyrkowy nie mogąc się doczekać puszczenia ze smyczy i biegania. Przy klatce, którą za chwilę minę stoi dziewczynka-na oko 10 lat. Zobaczyła Białą i podbiegła do stojącego nieopodal mężczyzny z okrzykiem:
-Tato, tato! Zobacz, jaki brzydki piesek!
Facet się zaczerwienił, mnie też na chwilę mowę odjęło. Zazwyczaj ludzie albo nie mówią nic, albo się uśmiechają do Białej i komplementują że puszysta, ze bielutka, że chodzi jak księżniczka, że uśmiechnięta-ogólnie pozytywne komentarze słyszę na temat wyglądu i zachowania Białej. Że jest brzydka usłyszałam po raz pierwszy.
Tata nie zareagował, wciąż nie wiedział co powiedzieć. A mnie Piekielni ugryźli, przystanęłam na chwilę przy nich i z uśmiechem, słodkim głosem odezwałam się do dziewczynki:
-Widzisz, kochanie, są brzydkie pieski, brzydcy ludzie i BRZYDKIE DZIECI TEŻ SĄ!
Tata dziewczynki miał już kołek zamiast języka, dziecko wyglądało na zdezorientowane, a Biała miała wszystko w zadzie bo szła na spacer i to było najważniejsze a nie jakieś urodowe pogaduszki ludzi.
Po co się odezwałam i nazwałam dziewczynkę brzydkim dzieckiem? A po to, żeby tatuś z mamusią nauczyli córeczkę, że nie komentuje się głośno czyjegoś wyglądu. Dzisiaj dziecko krzyczało o brzydkim piesku, a jutro na co będzie chciała zwrócić swojemu rodzicowi uwagę? Na brzydka panią? Na grubego pana?

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 7 (59)