Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Adriana

Zamieszcza historie od: 12 lipca 2013 - 19:23
Ostatnio: 1 stycznia 2023 - 14:21
  • Historii na głównej: 11 z 15
  • Punktów za historie: 2667
  • Komentarzy: 88
  • Punktów za komentarze: 851
 

#65243

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie śmiesznie/obrzydliwie - zależy od wrażliwości czytającego.
Sobota, godzina 22. Pusta dwupasmówka, prowadząca w stronę jednego z większych miejskich osiedli. Jedziemy powolutku, z prędkością patrolową. Z drugiej strony nadjeżdża czerwone audi starego typu, prędkość niewielka ale tor jazdy z prostym ma niewiele wspólnego. Nietrzeźwy na bank.

Szybka decyzja, robimy nawrotkę i zatrzymujemy.
Kolega podchodzi do audicy od strony kierowcy, tamten opuszcza szybę, standardowa formuła (prawo jazdy i dowód rejestracyjny samochodu poproszę). Facet mocno zmieszany, coś tam się rozgląda, kombinuje jak koń pod górkę, ale w końcu podaje stosowne dokumenty... Kumpel bierze i... dokumenciki coś się lepią, a kierowca zmieszany wyciera rękę w tapicerkę siedzenia... Kolega zagląda głębiej przez szybę i zaczyna rozumieć...

Na szybie uchwyt na telefon, telefon włączony, a na ekranie pani z dużymi hmm... argumentami, oddaje się "ćwiczeniom" na gibkość z dwoma wąsatymi grubasami. Kierowca ma spodnie do połowy półdupków zsunięte, a kolor jego twarzy z sekundy na sekundę bardziej przypomina przecier pomidorowy.

Tak.. pan postanowił umilić sobie podróż z pracy oddając się "innym czynnościom seksualnym" za kierownicą.
500zł i 6 punktów karnych bez żadnej dyskusji.

Kolega z patrolu 30 minut spędził na stacji przy umywalce. Praca w policji to nie taka bułka z masłem :)

Pan kierowca był trzeźwy.

policja

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 869 (903)

#38788

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedyś już wspominałem, że nie lubię czegoś takiego jak przedstawianie się począwszy od "magister". Ja ten, niezbyt zaszczytny w dzisiejszych czasach, tytuł posiadam, ale generalnie nie wywlekam go na światło dzienne jeśli nie trzeba.

Tak wyszło, że kolega uprosił mnie, abym pomógł mu zorganizować wycieczkę (dyrektor gimnazjum uparł się, że puści dzieci pod warunkiem, że będzie dodatkowy medyk, taki ich, co będzie trzymał się na ogonku wycieczki). Niechętnie, ale zgodziłem się. Do dnia wycieczki nie spotkałem także nauczycieli wyznaczonych przez szkołę. I właśnie w ten dzień poznałem Kasię, nauczycielkę polskiego...

Na początku nic właściwie nie zdradziło tego ile wstydu się najem przez tę kobietę podczas kolejnych trzech dni wyjazdu.
Pojechaliśmy. Ulokowano nas w jakimś "wypasionym" (czyli o niezbyt lotnych standardach - cięcia budżetowe ;)) pensjonacie. Z jakiegoś dziwnego powodu na miejscu dowiedziałem się, że pokój mam z Kasią, co na szczęście udało mi się odkręcić, bo ona non stop trajkotała jak najęta. Poszliśmy spać.

Pierwszy dzień.
Schodzimy na śniadanie. Wielkogłowi, czyli opiekunowie i ja, przy jednym stoliku, dzieciaki porozrzucane w całej stołówce. Dopiero dziś przyszło nam poznać szefową tego lokalu, ponieważ kiedy my przyjechaliśmy w nocy jej już nie było. Przyszła do nas upewnić się, że dopilnujemy dzieciaki i nie będą robić dziwnych rzeczy (z czego gimnazjaliści przecież słyną). Nie wyglądała na uczoną, raczej na taką typową wiejską kobiecinę.

[S]zefowa - Pan, panie Piotrze, jest medykiem? Może ja zaprowadzę pana do pokoju naszej pielęgniarki? Będzie mógł pan z niego korzystać. (fajna rzecz, pierwszy raz się z tym spotkałem, że w pensjonacie był taki jakby pokój zawierający graty do pierwszej pomocy).
[K]asia - Panie MAGISTRZE! Pan Piotr jest magister i rada bym była gdybyś mogła odpowiednio go tytułować.

Przez chwilę zabrakło mi języka, aby wygłosić coś równie wzniosłego, więc wypaliłem tylko "zamknij się!" co zostało odebrane niezbyt ciepło.

Ja - Nie trzeba do mnie zwracać się w ten sposób. Jestem Piotr i tyle wystarczy.
K - Jakie wystarczy!? Ludzie chyba powinni szanować nasze lata spędzone na studiach!
J - Wiesz Kasiu, dla mnie te kilka lat to nie były tortury, więc nikt mi tego w żaden sposób wynagradzać nie musi.
K - Uderzając pięścią w stół - Panie MAGISTRZE! Powinien pan zachowywać się odpowiednio do pana TYTUŁU! - zwróciła się do miłej, starszej pani - Wiochmenka!

Odeszła od stolika.

Dzień drugi.
Wybraliśmy się do jakiegoś super muzeum. Na miejscu zamówiony przewodnik postanowił zaznajomić się z opiekunami.

P - Jestem Wiktor Irecki, będę państwa przewodnikiem. Skoro mamy razem spędzić najbliższy czas, może zapoznajmy się dla wygody.

Według mnie świetny pomysł. Wolę kiedy ktoś do mnie mówi Piotrze lub panie Piotrze niż panie w bluzce z Katatonią i bojówkach... Niestety nie zdążyłem pochwalić genialnego pomysłu, bo ubiegła mnie Kaśka.

K - Dobrze więc, ja jestem pani magister Kasia, to pan magister Piotr, to pan magister Wojtek i pani magister Zosia.

Przewodnik chyba poczuł się dziwnie. My zresztą także... Po raz kolejny szybko wyprostowałem wyciągając rękę do przewodnika i zaproponowałem żeby po prostu mówił mi Piotr. Stwierdził, że na Piotr się nie da bo nie może po imieniu, ale na panie Piotrze chętnie przystanie. Kasie musiał "tytułować odpowiednio" do końca wycieczki w muzeum i okolicach.

Dzień trzeci - ostatni.
Przez zupełny przypadek dowiedziałem się, że nasza wiejska szefowa pensjonatu, jest doktorem na uczelni (dlatego też nie cały czas spędzała w pensjonacie) i uczy takich odpowiednich do tytułowania magistrów jak Kasia. ;) Zdradziła mi to pielęgniarka, która tam pracowała, a z którą siedziałem w tym specjalnym pokoiku dla niej. Wyszło to, bo narzekałem na wybryki Kasi i opowiedziałem historię z pierwszego dnia.

Namówiłem tę panią żeby podczas żegnania się z nami nie omieszkała wspomnieć o swoim tytule.
Kasia, do przyjazdu do domu (a kilka godzin jechaliśmy) nie odezwała się prawie słowem, po tym jak ta "wiochmenka" odpowiednio się przedstawiła, gdy Kasia po raz kolejny zwróciła się do niej po imieniu.

Nie wiem, może ja byłem bardziej piekielny? W każdym razie, nie sądzicie, że to po prostu głupie?

Wycieczka z Kasia ;)

Skomentuj (118) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1846 (1904)

#18052

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tytułem wstępu - działo się to kilka lat temu, kiedy nieco piekielnymi okazaliśmy się ja i mój ojciec.

Moi dziadkowie mają gospodarstwo, ale prowadzą je raczej z przyzwyczajenia niż dla zysku. Co roku jednak kupują kilkadziesiąt kurczaków, które po osiągnięciu odpowiedniej wagi idą pod siekierę. Nie są one na handel, ale są rozdawane za pół darmo po całej rodzinie. Zaszczyt uśmiercania kurczaków zazwyczaj spada na mnie i mojego ojca - wrażliwi nie jesteśmy, a ktoś to zrobić musi. Miejsce kaźni kurczaków znajduje się na piętrze budynku gospodarczego, powyżej gospodarczej kuchni, w której w której kurczaki się oprawia.

Cała scenka miała miejsce po tym kiedy wszystkie 80 kurczaków było pozbawionych głów i wszyscy poszli do domu na obiad, zostaliśmy tylko ja z ojcem żeby posprzątać i się umyć. Wyglądaliśmy makabrycznie, albowiem łokcie mieliśmy unurzane we krwi, nieco posoki znajdowało się również na bluzach i kilka-kilkanaście kropel na twarzach.

Sprzątamy więc sobie i nagle słyszymy wjeżdżający na podwórze pomiędzy budynkami, samochód. Wyszedłem więc - uwalany we krwi - na schody z kratownic, ażeby sprawdzić kto przyjechał w odwiedziny. Na podwórzu zatrzymała się srebrna mazda, z której zaczął wysiadać tęgi gość około pięćdziesiątki. Kiedy już miał zamknąć drzwi, zauważył mnie stojącego na schodach - uwalanego krwią z siekierą w ręce. Lekko gościa przymurowało, ale po chwili zdołał wydukać lekko się zacinając:

- Dz..dzień dobry. Jest może pani Gertruda?

Już miałem odpowiedzieć że owszem, jest w domu i tam powinien się udać, kiedy zza moich pleców wychynął mój - równie ubabrany krwią jak ja - ojciec, i z nieludzkim spokojem w głosie oznajmił gościowi:

- Wydaje mi się, że przyjechał pan troszeczkę za późno.

Mina faceta w połączeniu z bladością jego cery - priceless.

Kurczaki

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1115 (1219)

#49668

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam w pracy kolegę, który jest wielkim żartownisiem.
Kolega ten ma tendencję do odbierania telefonów w bardzo specyficzny sposób. Jego standardowe teksty to:
- Zarządzanie światem, Bóg przy telefonie. Rzeczy niemożliwe załatwiam od ręki, na cuda trzeba czekać do dwóch tygodni. W czym mogę pomóc?
Albo:
- Zarządzanie piekłem, Diabeł przy telefonie. W czym mogę zaszkodzić?
Wszystko ładnie i cacy, jeśli odbiera tak swoje prywatne telefony, ale któregoś pięknego dnia...

Nastał u nas sezon grypowy. Padaliśmy jak muchy po Muchozolu. Co dzień było nas mniej, a zielone świstki druków L-4 zasypały dział Personalny. Mnie niestety żadna cholera wziąć nie chciała, żaden wirus nie chciał się na mnie połakomić, więc przychodziłam grzecznie do pracy i tyrałam za pięć osób na raz.

Wpadłam na genialny pomysł, że wezmę sobie do pomocy Stasia Żartownisia. Jest na tyle obeznany w tematyce mojego działu, że radzi sobie bez problemu z podstawowymi obowiązkami. Jego rola, między innymi, miała polegać na odbieraniu telefonów, które na Punkcie Obsługi są bardzo liczne. Co chwilę dzwonią pracownicy prosząc o pomoc, na przemian z klientami, pragnącymi zasięgnąć informacji. Co ważne - dzwonek telefonu połączeń wewnętrznych tylko nieznacznie różni się od tych pochodzących z zewnątrz. Miałam na uwadze, że Stasiowe niewprawione ucho może mieć problem z ich odróżnieniem, więc w miarę możliwości starałam się alarmować go, rzucając hasła: "klient" i "sklep". Kilka razy nie zdążyłam. Stasiowe nadgorliwe łapki podnosiły słuchawkę zanim zdążył przebrzmieć pierwszy dźwięk melodyjki...

Sytuacja I:
- Zarządzanie piekłem, Diabeł przy telefonie (...).
Klient chichocząc:
- O proszę, w końcu ktoś na poziomie. Ja w sprawie reklamacji...


Sytuacja II:
- Zarządzanie światem, Bóg przy telefonie (...).
Dyrektor po chwili ciszy:
- Ej, a to nie powinien być mój tekst?
Jeszcze nigdy nie widziałam tak czerwonego Stasia. Od cebulek włosów po kołnierzyk koszuli.

Jeszcze dwa razy Staś zastosował swój żarcik i dwa razy klienci natychmiast odkładali słuchawkę. Oczywiście nie omieszkał pochwalić się swoimi sukcesami w roli firmowej sekretarki.
Chyba cierpię na brak poczucia humoru, bo jakoś nie do śmiechu mi było po zasłyszanych rewelacjach. Do pracowników może mówić co chce, ale klienci... Wiem z doświadczenia, że klientom do oburzenia się niewiele trzeba. Już oczami wyobraźni widziałam lawinę skarg klientowskich spadającą prosto na moją biedną głowę. A podobno jesteśmy poważną firmą.

I tak Staś dostał tego dnia bana na telefon. I wylądował w czyśćcu. To znaczy na kasach. Precz z oczu siło nieczysta.
Trzy godziny później dzwoni telefon. Odbieram:
- Dzień dobry, firma XYZ, w czym mogę pomóc?
- Yyyy... A Diabeł gdzie się podział?
- Resocjalizację w czyśćcu przechodzi - odparłam z pełną powagą. No co? Głupota bywa zaraźliwa.
- To pani go zawoła, bo on z tą moją reklamacją całkiem dobrze kombinował.

I jak tu się gniewać na Stasia?

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1122 (1214)

#47123

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nigdy nie wkurzaj lekarza - nie wiadomo kiedy na niego znów trafisz :)

Znajomy z pracy budował dom. Szło powoli, po drodze mniejsze i większe przeboje. I gdy już niewiele pozostało do końca, znajomek przyszedł wkurzony do roboty.

Z: Jak kiedyś będziecie chcieli robić stolarkę, to byle gdzie, ale nie u X. Nie dość, że cham porobił drzwi nie tak jak miały być, podłoga krzywa, miał poprawić, pogorszył... Nie odbiera telefonu, ponoć wyjechał. I okazuje się, że nakradł materiału ;/ Ja teraz w czarnej d*** jestem, terminy u innych odległe, po partaczu nikt nie chce robić, kasy nie mam, odjechała z X w siną dal, a stolarki nie ma kto dokończyć. Pamiętajcie, ktokolwiek, ale nie Stolarz X.

Kilka lat później na naszą izbę trafił Stolarz X :) Tak mnie tknęło, czy to nie tan sam. Zadzwoniłam, dopytałam, ten sam. Do zabiegu, banalnego, ale zawsze. W znieczuleniu. A oszukany znajomy jest anestezjologiem...
Postarał się, żeby X trafił do niego na salę. I kiedy przyszedł na wizytę przed zabiegiem, nachylił się nad X i spytał:

Z: A pan mnie pamięta?
X: Nieee...
Z: Robił pan u mnie podłogi, drzwi... w domku pod miastem. Już pan pamięta?
X: Eeee... ten...
Z: Pamięta pan. No to ja panu teraz zrobię takie znieczulenie, ja pan mi stolarkę (tu demoniczny uśmiech nr 7).

Znieczulenie zrobił oczywiście normalnie, ale i tak pan Stolarz po zabiegu zaproponował, że on może odda te pieniądze, które wtedy zabrał... Bo jakby tak jeszcze kiedyś trafił do szpitala...

świat jest mały

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1299 (1343)

#7321

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja ma miejsce w busie.
Przystanek początkowy, kierowca czeka na odjazdu. Godzina 6 rano.
Do busa wchodzi kobieta, mamrocze pod nosem "Dzień dobry" i niedbale zamyka drzwi.
Kierowca zwracając uwagę, że drzwi pozostały niedomknięte, mówi spokojnie:
- Jeszcze raz.
Kobieta tym razem głośno i wyraźnie, powoli i dobitnie rzecze - Dzień dobry! - I nieświadoma zajmuje miejsce w busie.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 887 (1017)

#29634

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To będzie o tym jak to główny bohater okazał się:
1. Zaślepionym idiotą (mimo całego swojego pragmatyzmu i niemałej zdolności poznawania się na ludziach);
2. Całkiem niezłym detektywem (z dużą dozą szczęścia);
3. Cynicznym i mściwym (ale wiernym zasadom) su...em;
Historia w odróżnieniu od innych – i po długiej przerwie – sercowa. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Na początek charakterystyka - i proszę od razu – drogie Panie nie bijcie. Jestem, delikatnie ujmując, dość nieufnie nastawiony do płci pięknej. Nie chcę tu generalizować, bo sprawiła to jedna osoba, ale efekt jej poczynań podświadomie wpływa na moje postrzeganie innych kobiet.

Ale na każdego przychodzi pora, więc nie zdziwiłem się bardzo kiedy zobaczyłem JĄ. Dla wprawnego obserwatora nie trzeba dużo aby określić z jakim typem człowieka ma się do czynienia, więc już przy pierwszym spotkaniu w myślach zacząłem stawiać „ptaszki” przy cechach pożądanych i wykreślać niepożądane na mojej dawno utworzonej liście. Po drugim wszystkie pola w tabelce były wypełnione/wykreślone. Nota łączna: 100/100. Przy trzecim z niejakim zdumieniem zauważyłem że wpadłem jak ten, no... śliwek. Zdumienie było tym większe, że lista moich wymagań usypiała najwytrwalsze koleżanki, które odważyły się ją przeczytać, już przy trzeciej stronie i przestawały one być moimi koleżankami (jedna doszła do piątej ale następnego dnia wzięła dwutygodniowe zwolnienie i więcej się do mnie nie odezwała).

Znajomość kwitła w najlepsze, pełna planów – co ważne – obustronnych i chętnie werbalizowanych, dotyczących wspólnych wyjść na kolację, do teatru, wakacji czy nawet dzieci. Po niezbyt długim czasie zamieszkaliśmy razem, dzieląc radości i smutki – jak to powinno się dziać w szczęśliwym związku. Ja czasami wyjeżdżałem – bo taką mam pracę – a ona w tym czasie wyjeżdżała do swoich rodziców w dość odległym mieście.

Pewnego, pięknego dnia okazało się, że moja delegacja została odwołana. Moja wybranka już pojechała, więc postanowiłem zrobić jej niespodziankę i popędzić za nią.
(Wiem takie niespodzianki bywają niebezpieczne ale zaślepiony byłem i nawet o tym nie pomyślałem).

Popędziłem. Dla większego efektu zaparkowałem w większej odległości, bukiet w łapę i wysiadam z samochodu.
Nawet nie zdążyłem zamknąć dobrze drzwi, kiedy zauważyłem, że wychodzi. Z facetem pod rękę. Przytuleni, zapatrzeni w siebie jak parka nastolatków - burzy moich emocji chyba nie muszę opisywać. Ponieważ jednak za stary jestem na dawanie w pysk bez uprzedniego wyciągnięcia zeznań, popatrzyłem sobie trochę.
Facet – ani chybi – to były mojej JużNieWybrankiSerca. Poznałem, bo często oglądaliśmy zdjęcia, na których występował.

Pomyślałem sobie, że warto najpierw wybadać sprawę zanim zacznę walić na odlew, a ponieważ z opowieści wiedziałem o nim całkiem sporo, namierzenie delikwenta okazało się dość proste.
Lata treningów w kontaktach interpersonalnych i trochę wcześniej uzyskanych informacji pozwoliły mi, 2 dni później, siedzieć z nim w pubie przy piwku i meczu rozmawiając głównie o swoich związkach.

Okazał się całkiem do rzeczy gościem zupełnie nieświadomym tego co się dzieje, a działo się oj działo. W opisywanym czasie już 2 razy został jej byłym by zaraz potem stać się aktualnym – nie wiedział tylko biedak, że nie jedynym. Na razie nie wyprowadzałem go z błędu, wymieniliśmy się telefonami i umówiliśmy się na spotkanie tym razem z partnerkami, przy najbliższej okazji.

Najbliższa okazja nadarzyła się dwa tygodnie później, kiedy to „nasza” dziewczyna pojechała do rodziców, a ja w „delegację”. Umówiliśmy się na kolację, poczekałem w oddali aż przyjdą do pubu i zajmą stolik, głęboko odetchnąłem i wszedłem za nimi.
Muszę opisywać jej minę? Na pewno nie! Nie zdołała powiedzieć nic, za to były radośnie ale i ze zdziwieniem zakrzyknął na powitanie:
- No a gdzie twoja pani?
- No jak to? Siedzi obok ciebie.
Tym razem on zaniemówił. I to na dłużej. Musiał biedak coś przeczuwać, bo widać było jak dociera do niego to, co nieuniknione. Dziewczę wybiegło, my sobie porozmawialiśmy i wyjaśniliśmy co nieco. Do dziś jesteśmy dobrymi kumplami, jako tacy wymieniamy się niusami dotyczącymi naszej JużNaZawszeByłej.

Epilog:
Ostatnio dostałem smsa: „Przepraszam, kocham Cię, może zaczniemy od nowa?”. Jednak zasada to zasada. Nie wraca się do byłych.
Zwłaszcza, że on też go dostał.

...

Skomentuj (76) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1317 (1365)

#31349

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Powinienem mieć wyrzuty sumienia. Choćby dlatego, że ich nie mam. Ale nie mam i już, co mnie dość dziwi. I drażni.

Jakiś czas temu (dialogi przytoczone w miarę dokładnie).
Zakupy w hipermarkecie. Wyłożyłem już zakupy do bagażnika, a za mną zmaterializował się pan w ubraniu dość zużytym i twarzą owiniętego w folię tostera.
- Mogę odprowadzić wózek? – Zapytał bez zbytecznych konwenansów w stylu „potrzebuję na bułkę”.
Przyjrzałem mu się uważnie i obdarzyłem najszczerszym uśmiechem zarezerwowanym tylko dla najbliższych.
- Nie.
Zatchnął się. Na krótką chwilę włączył mu się tryb stanby, ale szybko się zresetował i popatrzył na mnie jakbym był Marsjaninem.
Popatrzyłem na niego jakbym Marsjaninem nie był. Tak przez kilka sekund trwała nasza „bez słów rozmowa”.
Poszedł. Pojechałem.

Kilka dni później sytuacja się powtórzyła.
- Mogę odprowadzić wózek?
- Nie.
Chyba mnie poznał. Marsjanin w jego wzroku wyjrzał nieśmiało ale zaraz powrócił do własnych spraw. Poszedł. Pojechałem.

Kilka dni później.
- Mogę odprowadzić wózek? – jego wzrok świadczył o tym, że zdecydowanie mnie poznał.
- Nie. – mój wzrok świadczył, o lekkim zainteresowaniu.
- Ale dlaczego?
Ożeż, oznaki procesów myślowych i upór godny pochwały!
- Lubię odprowadzać wózki.
Poszedł. Pojechałem.

Następne kilka dni później.
- Mogę..?
- Nie!
- Ale pan odprowadzi wózek. Ja tylko chciałbym monetę z niego.
Trzeba przyznać - nie spodziewałem się.
- Lubię tę monetę.
- To może dałby mi pan inną...
Prawie się złamałem.
- Nie...
Poszedł. Pojechałem.

Czasy obecne.
- Mogę..?
- Nie!
- Bardzo potrzebuję.
- Ja też.
- Ale ja, wie pan, chyba bardziej.
To akurat nie ulegało wątpliwości.
- A na co?
- Piwo.
- Aha... ale nie.
Posze... zaraz.
- Proszę pana, pan odprowadzi wózek i przyniesie mi tę piątkę, która jest w środku.
Odprowadził, wrócił z piątką w wyciągniętej ręce. Dostał dychę.

Jutro jadę na zakupy. Boję się.

przed hipermarketem

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1216 (1322)

1