Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

AimeeSi

Zamieszcza historie od: 28 maja 2011 - 9:49
Ostatnio: 22 lipca 2023 - 23:04
Gadu-gadu: 6460111
  • Historii na głównej: 12 z 28
  • Punktów za historie: 3865
  • Komentarzy: 180
  • Punktów za komentarze: 575
 

#90096

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałam historię @googlewhack o agresywnym Karolku oraz komentarze, które mówią, że w latach 90’, co powiedział nauczyciel, było święte, a rodzice czasem nie wierzyli swoim dzieciom. Otóż w moje klasie była sytuacja taka:

Koleżanka miała takie włosy, że latem robiły jej się kosmyki przy buzi prawie białe od słońca. Tylko te dwa pasemka po obu stronach głowy. No i wróciliśmy z wakacji. Na pierwszym angielskim coś odbiło nauczycielce. Zaczęła się na nią wydzierać, że farbowała włosy i że nagana, obniżone zachowanie, dywanik u dyrektorki. Ona się tłumaczy, że tak ma - jej mama i siostra też. Skończyło się naganą do dziennika (nie pamiętam, czy jej tematem było „farbowanie” czy pyskowanie). Na drugi dzień do szkoły przyszła jej mama i zażądała rozmowy z anglistką w obecności dyrektorki. I tłumaczy babie znów to samo, co jej córka dzień wcześniej. Dyrektorka rozumie, nauczycielka uparcie twierdzi, że koleżanka włosy zafarbowała. Więc jej mama zmieniła zeznania i mówi, że skoro tak, to dobra, niech będzie, że farbowała, ona jej zezwoliła, wręcz sama jej te włosy farbą pyknęła. Babiszona nie dało się przekonać do niczego. Skończyło się obniżonym zachowaniem na świadectwie.

Koleżanka, na szczęście, była ogarnięta i choć było jej przykro, to nie zrobiła z tego jakiejś wielkiej sprawy, ale to podejście jednego nauczyciela do tej sprawy było mega piekielne.

Rzecz miała miejsce już w latach dwutysięcznych, sam początek wieku.

szkołą

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (161)
zarchiwizowany

#89976

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczoraj mieliśmy montaż nowej kuchni. Przesunięty w czasie, bo miał być 16.12, a był wczoraj, czyli 09.12. Mieliśmy zamówionego gazownika na 16.12, ale że wyszło, jak wyszło, ten zamówiony nie mógł wczoraj ani dziś przyjechać, od wczorajszego popołudnia wydzwaniałam po innych. Dostałam dwa namiary od szefa, przy kontakcie z pierwszym dostałam informację, że dziś o 11 dostanę telefon. No i dostałam, tyle że o 9 i z hasłem „będę w poniedziałek”. Ja mówię, że poniedziałek to mnie średnio urządza, bo dzieciom nawet obiadu nie ugotuję w weekend (gwoli wyjaśnienia - ja wiem, że weekend i nikt nie ma mi obowiązku robić dobrze, ale wczoraj była inna rozmowa, dlatego nie szukałam dalej). No to szukaj se babo kogo innego. Więc szukam. Zadzwoniłam do drugiego polecenia od szefa, pan odpowiedział, że jest na wyjeździe, ale daje mi numer do kolegi. Zanim zdążyłam zadzwonić, oddzwania ten pierwszy. Że on się kontaktował z kolegą i kolega będzie dzwonił o 12, bo w sumie to tylko podłączenie, a nie cały montaż, to kolega sam da radę. No i czekam - 12, 12.30, 13.30… Napisałam smsa z prośbą o bezpośredni numer do kolegi, po jakimś czasie zadzwoniłam, nie odebrał. No to wujek Google i szukam dalej. Dodzwoniłam się do człowieka, u którego w tle słyszałam dziecięce głosy i nawet go mocno nie prosiłam, jedynie umówiliśmy się, że jakbym nikogo nie znalazła, zadzwonię w poniedziałek.
Ale przypomniało mi się o koledze drugiego polecanego pana. Niestety, nie odebrał. Pokłóciliśmy się z mężem, bo z mojego punktu widzenia, on powinien się o to zatroszczyć już w czwartek, za to on uważał, że skoro zaczęłam dzwonić, to powinnam to doprowadzić do końca.
Ale pan oddzwonił. Ja już lekko zmarnowana, wcale nie liczyłam na usługę dziś, ale obiecał, że będzie. I przyjechał. Nawet kilka minut wcześniej niż obiecał. Zrobił wszystko w niecałą godzinę, miał ze sobą dysze, obejrzał sobie kawałek meczu Maroko-Portugalia (swoją drogą - wielki szacun dla Maroko), podbił, co trzeba i zainkasował tylko 80 zł.
Opowiedziałam mu o swoich przejściach, że mnie jeden świńsko wystawił i okazało się, że to jego pracownik… I że wcale się nie zdziwi, jak zacznie do mnie wydzwaniać jeszcze dziś. Na szczęście nikt nie dzwonił, ale kurczaki! Jakim trzeba być dziadem, żeby obiecać i przestać odbierać telefony. I to jeszcze po dodzwonieniu, że „jak chodzi o obiad dla dzieci, to zrobimy”…
Jedno, co pozytywne, to pan, który przyjechał, zyskał, nie dość, że klienta, to jeszcze potencjalnych innych, bo z czystym sumieniem będę go polecać.
P.S. Mam piękną, nową kuchnię i w końcu (5 miesiącu) mogę znów gotować na gazie, a nie na jednym elektrycznym palniku, który jajecznicę smażył godzinę :)

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (22)

#89864

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wróciłam z pracy już ponad godzinę temu, ale nadal mnie telepie. Nad ludzkim lenistwem, wygodnictwem i roszczeniowością.

Wracam do domu. Drogę mam króciutką, bo ledwie przejść przez parking i od tyłu wchodzę do bloku. I pomimo tej bliskości spotkała mnie piekielność.

Na środku parkingu zaczepił mnie człowiek, który, owszem, wzrok miał błędny, ale poprosił o jedzenie, nie o pieniądze „na jedzenie”. Dodatkowo wspominał, że zmarła mu matka i faktycznie pił, ale jest głodny. Dzień miałam wybitnie ciężki, ale wyjęłam z torby 1/3 bochenka chleba, bo rano nie zdążyłam zrobić kanapek, więc złapałam chleb, serek wiejski i pomidora i teraz resztę tego chleba niosłam z powrotem do domu.

A pan do mnie z pretensją: „Ja nie chcę chleba, ja chcę kebaba!”. Nożeszty! Jak wspomniałam dzień był ciężki i oberwało się jemu. Wykrzyczałam mu, że ja w sumie też bym sobie kebaba zjadła i chyba nawet się wrócę i kupię, bo w końcu sobie na niego zapracowałam.

I wiecie co? Wyśmiał mnie. Słyszałam jego śmiech jeszcze na półpiętrze.

ludzie

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (168)
zarchiwizowany

#88421

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam w 11-lokalowym bloku. Na samej górze my (małżeństwo, chłopcy 2 i 4 lata), para z dzieckiem (3 lata) i para w średnim wieku. Niżej starsza pani, starsze małżeństwo i młode małżeństwo z mamą. Jeszcze niżej małżeństwo z dziewczynką ok. 10 lat, stary dziad i stara baba. Rzecz będzie o Starym Dziadzie i Starej Babie.

SD „był dyrektorem w Krakowie” i zatrzymał się w tamtym ustroju. SB nie wiem, kim była, mogę się tylko domyślać. Oboje całą swoją życiową energię czerpią z zatruwania życia innym. Dziadowi nie podobało się, że pani z drugiego piętra zatrzymała drzwi od podwórka na nóżce, kiedy wynosiła graty z mieszkania (jej syn i wnuk latali pół dnia góra-dół z pełnymi rękami). Wyobraźcie sobie, że schodził prawie za każdym razem, jak oni wchodzili/wychodzili i zamykał te drzwi. W końcu zeszła właścicielka gratów i stała przy tych drzwiach, przy okazji uskuteczniając „pogawędkę” z dziadem.

Na strychu pełniącym rolę suszarni zaniosłam kilka kartonów z ubraniami moich dzieci. Postawiłam je w kąciku za moją suszarką - nikomu nie zawadzały, były schludnie ułożone i jak wisiało pranie, to praktycznie niewidoczne. Po kilku miesiącach dostaliśmy pismo z administracji, aby uprzątnąć rzeczy, bo stwarzają zagrożenie pożarowe. Postraszyli rewiztą z komendantem Straży Pożarnej. Uprzątnęłam, choć zadowolona nie byłam, bo w końcu tyle czasu tam to stało, a nagle zaczęło przeszkadzać (tak, wiem, że w świetle przepisów mieli rację, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto na wspólnym strychu nie zostawił nigdy ani jednej swojej rzeczy na przechowanie - szwagierka pracuje w spółdzielni - to, co opowiada, jak wyglądają czasem części wspólne, to jakiś kosmos).

Ostatnio Baba z Dziadem zabrali się za wspólne podwórko. „Zabrali”, czyli poucinali iglaki od góry, przez co drzewo już nie urośnie, zasiali trawę na gruzie, powsadzali w ten gruz w randomowych miejscach jakieś badyle udające kwiatki tak, że nie ma teraz dostępu do trzepaka. I w sumie to mała piekielność, bo niech se robią, jak im się nudzi, ale dzisiaj Baba zaczęła się czepiać mojego starszego syna, że bawił się na trzepaku i deptał trawę. Próbowała coś do niego mówić, bo nie wiedziała, że stoję w oknie i wszystko słyszę. Nie dałam jej właściwie nawet zacząć, tylko powiedziałam, że nie życzę sobie, żeby rozmawiała z moim dzieckiem, a jak ma coś do powiedzenia, zapraszam, ja z nią chętnie porozmawiam. Nie powiedziała już w naszym kierunku ani słowa, za to gdzieś dzwoniła, podejrzewam, że do dziada. Usłyszałam, że „trawę deptają i nic sobie nie robią z zasad”. Jakich zasad, ja się pytam?

Dodatkowo, po powrocie z urlopu tydzień temu, w skrzynce było pismo od samej kierowniczki administracji, że mamy uprzątnąć spod schodów wózek i rowerek (o rowerek męża prosiłam już chyba pół roku, ale to nieważne). Wózek stoi w tym samym miejscu nieprzerwanie odkąd urodził się starszy syn, czyli ponad cztery lata. Wcześniej stał tam wózek sąsiadów, którzy wyprowadzili się dwa lata temu (ich córka jest pół roku starsza). 5 lat, a teraz nagle zaczęło im to przeszkadzać? Bo „utrudniamy dostęp do części wspólnych” - owszem, jest tam zawór z wodą, z którego korzystają panie sprzątające co tydzień klatkę, ale wózki w żaden sposób go nie zastawiają, a nawet jeśli, to te panie nie mają absolutnie żadnego problemu z przestawieniem go (pytałam). W dodatku pismo sygnowane, przypominam, przez kierowniczkę było nieskładne i z błędami ortograficznymi.

Generalnie Baba przegięła dzisiaj z odzywianiem się do syna (kiedyś, zaraz po naszej wprowadzce, powiedziała synowi sąsiadki, że jego mama pójdzie do więzienia, a on do domu dziecka, bo jego tata się powiesił, jak się dowiedział o zdradzie żony). Iść do niej nie będę, bo przez to okno powiedziałam, co chciałam, ale teraz wiem, że jak dziecko idzie na podwórko się bawić, nie mogę nadrobić roboty, tylko muszę stać w oknie i pilnować, żeby mu podobnych głupot nie naopowiadała.

Kurczę, jakim człowiekiem trzeba być, żeby tak strasznie i to bez większego powodu robić innym pod górkę? Po nas to generalnie spływa i więcej mamy z tego ubawu, ale jednak męczy coś takiego.

Edit: Żeby ukrócić wasze zarzuty, że wózek faktycznie przeszkadza i to ja jestem piekielna - https://ibb.co/BfRV5fr
https://ibb.co/G7jzT8Y

sąsiedzi

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 34 (80)

#88025

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wybiegłam dzisiaj z młodszym na szybkie zakupy w warzywniaku. Idę sobie placem, który pełni rolę rynku i widzę prawie biegnącego faceta z, na oko, czterolatkiem i psa (beagla, mam identycznego, tylko sukę). Facet zawołał raz na psa, ale generalnie średnio zwracał na niego uwagę (tak, pies był luzem). W pewnym momencie pies zaczyna defekować - facet grubo przed nim. Wołam więc za nim, czy to jego pies, odkrzykuje, że tak i że właśnie idzie po worek, żeby sprzątnąć. I wtedy powiedziałam dwa słowa - „no właśnie…” i chciałam dokończyć, że chętnie pożyczę mu kupoworek, bo mam ich pełno w każdej kieszeni, torebce i wózku dziecięcym, a on zaczął się na mnie drzeć, że co no właśnie?! Mam się zająć pchaniem wózka, a nie jemu zwracać uwagę.

Raz - puszczanie psa luzem w centrum miasta jest nad wyraz nieodpowiedzialne, co już niedawno zostało na Piekielnych dokładnie omówione i się rozwodzić już nie będę, ale kurde! i tu dwa - jak można iść na spacer z psem bez kupoworka? Wczoraj chowałam do szafy zimowe kurtki - i ja, i mąż mieliśmy po kieszeniach poupychanych z dziesięć.

rynek

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 95 (125)
zarchiwizowany

#87711

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na fali historii o sprzedaży (co prawda nie samochodu, ale miałam klienta wypisz wymaluj, jak ten z opowieści TajgaNaMorzu).

Sprzedawaliśmy wózek i fotelik z bazą. Wózek po dwójce dzieci, codzienne spacery, dużo jeździliśmy samochodem, więc stelaż swoje przeżył, co było po nim widać. Zdjęcia wszystkich rys były bardzo wyraźne, dodatkowo to opisałam. Fotelik po dwójce dzieci (Cybex Aton, więc nie gunwo z zestawu 3w1) i baza kupiona w sierpniu 2019, więc jeszcze na gwarancji. Za wózek (samą gondolę, ale dodatkowo miała torbę, mufki i cupholder) chcieliśmy 400 zł, za fotelik z bazą 600 zł. W komplecie 800 zł.

Zadzwonił facet, że daje 700 i jest wieczorem. Jako że ogłoszenie wisiało już pół roku, a wózek stał na klatce i lekko przeszkadzał, zgodziliśmy się.

No i przyjechali. Facet pierwsze co, ruszył do tych rys (z lewej strony były zdecydowanie większe) i z tekstem: „On jest porysowany!”. Odpowiedziałam, że wiem i że te rysy były dobrze obzdjęciowane, więc widział, co bierze. Zaczął kręcić nosem, że mufki mu niepotrzebne, bo żona rodzi w marcu, że zaciągnięcia na osłonce i torbie (owszem - materiał taki, że tylko się dotknie rzepem i już się zaciąga, ale to też było opisane w ogłoszeniu). W końcu, po pół godzinie, wyskakuje, żebyśmy obniżyli cenę, to on weźmie. 650 nam da. Mąż (do tego momentu bardzo spokojny) odparował, że już na samo wejście, bez oglądania utargował stówę i to i tak jest duża okazja i niech nie przesadza. On daje 650 i koniec.

Najśmieszniejsze było to, że było widać, że im zależy na tym wózku, bo niby się targowali, ale do wyjścia bez sprzętów spieszno im nie było. W końcu mówię, że krakowskim targiem niech da 675 i zabiera wszystko. Z lekkim fochem, ale się zgodzili, bo widzieli, że już więcej nic nie ugrają.

No i teraz najlepsze - czy my mamy wydać, bo on ma 50, a żona całe 100. Rozbroiliśmy skarbonki dzieciaków i mieliśmy wydać, co wprawiło ich w osłupienie. Ale zapłacili, zabrali, poszli.

Tylko zamknęły się za nimi drzwi i razem z mężem zaczęliśmy się śmiać przez łzy - pieniądze, które mieli przy sobie ewidentnie przecież świadczyły o tym, że od początku planowali utargować jeszcze te 50 zł. Nie spodziewali się mojej propozycji, a jeszcze bardziej byli zdziwieni, że mieliśmy wydać.

Wiem, że z pieniędzmi jest zawsze ciężko, mamy dwójkę dzieci, ja nie mogę znaleźć pracy. Jednak wózek dobrej firmy (no, dobra, porysowany, ale dla chcącego nic trudnego - jeśli aż tak mu to przeszkadza, to sprej i już) i dobry fotelik z nową bazą za 700 zł, to naprawdę grosze, a dziewczyna w ciąży była nie od wczoraj.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 24 (72)

#85659

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pół roku temu dodałam historię o mojej teściowej, która stwierdziła, że nie rodziłam, bo miałam cesarskie cięcie.

Otóż, moi drodzy, drugiego syna urodziłam :-) Jestem bardzo szczęśliwa, że mi się udało, że mój synek jest zdrowy, ma się bardzo dobrze (3 m-ce i 9400 g ;)), karmię piersią, wszystko jest super.

Ale. W trakcie porodu zdecydowałam się na znieczulenie zewnątrzoponowe (ZZO). No i zgadnijcie, co. Nadal nie wiem, co to poród!

Konkluzja - są ludzie, którym nigdy nie dogodzisz ;)

Skomentuj (89) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (202)

#84705

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mąż miał dzisiaj załatwić coś w Energetyce. Postanowił zabrać ze sobą naszego dwuletniego syna. Po godzinie zadzwonił do mnie, że nic nie załatwił, bo utknął pod kościołem.

Otóż pod kościołem zauważył leżącego na ziemi człowieka. Człowiek ubrany był jakby na dworze było 5°, a nie 55. Obok niego leżały kule. Mąż próbował nawiązać z nim kontakt, ale był on "lekko" utrudniony. Jesteśmy realistami, ale nigdy nie można wykluczyć, że półprzytomny człowiek, od którego czuć alkohol, nie jest cukrzykiem, prawda? No i w tej wierze mój mąż zadzwonił na 112. Tu spotkała go pierwsza piekielność, bo przełączano go kilka razy. W końcu był pewny, że rozmawia z naszym miastem i użył potocznej nazwy tego kościoła. Tu dostał reprymendę, że przecież dzwoni z dużego miasta i tu jest kilka kościołów. Owszem, ale na podanej przez niego ulicy aż jeden.

Kiedy już się w końcu dogadał z dyspozytorką i po 15 minutach przyjechała karetka, oberwało mu się po raz drugi. Ratownik ledwo wysiadł z karetki i zaczął na niego krzyczeć: "Po cholerę pan wzywał karetkę, jak to jest bezdomny pan Sylwester?!". Jako że mój mąż nie lubi takich sytuacji, a i riposty ma czasowe i często celne, odparował: "A wie pan, nudziło mi się, więc postanowiłem postać sobie kwadrans w upale z dzieckiem na rękach, a wam przerwać picie kawki". Ratownik lekko spokorniał, ale i tak niesmak pozostał...

I cóż teraz? Mieć sumienie, być szlachetnym i reagować na "bezdomnych panów Sylwestrów", czy mieć w poważaniu i czytać w porannej gazecie, że zginął mężczyzna, bo nikt się nie zainteresował, hurr durr, znieczulica, źli ludzie?

I żeby nie było - ja wiem, że tacy stali bywalcy SOR-u są dla ratowników i lekarzy utrapieniem, ale czy ja mam obowiązek wiedzieć, że ten człowiek to bezdomny żul, który w tym miesiącu był na IP już 5 razy i za każdym razem odmawiał leczenia?

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (125)

#84532

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój syn za miesiąc kończy 2 lata. Urodziłam go w wyniku cc na zimno (nagła operacja w środku nocy; powodem był niewłaściwy zapis KTG - jego tętno wahało się w ciągu 2 minut od 90 do 220 uderzeń). Taki zapis był cały wcześniejszy tydzień, który spędziłam na patologii ciąży, ale dopiero w tę pamiętną dla mnie sobotę podjęto decyzję o porodzie. Syn urodził się zdrowy, wszystko było i jest w porządku.

Za to ja przeżyłam to bardzo. Przez 2 tygodnie po porodzie cały czas płakałam, nikt mnie nie wspierał. Rana zagoiła się bardzo szybko i bardzo ładnie, nie chodziło o fizyczny ból, pod tym względem doszłam do siebie błyskawicznie. Miałam wyrzuty sumienia, że nie zdołałam urodzić swojego dziecka, że jestem gorszą matką, bo już na starcie nie dałam mu tego, czego on najbardziej potrzebował. Około pół roku zajęło mi ułożenie sobie wszystkiego w głowie. Dopiero wtedy umiałam powiedział, że "urodziłam dziecko", zaczęłam używać słowa "poród", a nie "operacja" i dopiero wtedy zaczęłam odczuwać prawdziwą radość z macierzyństwa. Doskonale zdaję sobie sprawę, że wyłącznie dzięki tej operacji moje dziecko żyje, wiem, że i tak nie byłabym w stanie urodzić go w sposób naturalny. Wiedziałam to od samego początku, jednak tak bardzo pragnęłam sama wydać go na świat, że zafiksowałam się do tego stopnia, że długo sobie ten fakt wyrzucałam.

Po tym przydługim wstępie, przechodzę do sedna:

Aktualnie jestem w 24 tygodniu drugiej ciąży (5-6 miesiąc, sama nie wiem, w położnictwie nie używa się miesięcy do określania wieku ciąży). Na majówkę przyjechały do nas moja mama i babcia, a wczoraj byliśmy razem na obiedzie u teściów. Teściowa jednym stwierdzeniem sprawiła, że te wszystkie uczucia, niby przepracowane, wróciły. I chociaż wiem, że z medycznego punktu widzenia miała rację, to właśnie piszę tu wyznanie o 3.30, bo nie mogę spać.

"Ty nie rodziłaś".

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (180)

#84125

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu wystawiłam na OLX ubranka po moim synu. Były wśród nich kombinezony (nie zimowe, zwykłe na co dzień). Syn je nosił, więc i one nosiły ślady użytkowania. Co więcej, przed moim potomkiem nosił je też siostrzeniec. Nie były jednak zniszczone, znoszone, dziurawe, poplamione. Ot, skulkowane (te pęczki, co się robią na ubraniach). Wystawiłam je w takim stanie, opisując, że są to rzeczy używane. Za zawrotne 15 zł za sztukę (czy to dużo, czy nie, zależy od osoby; dla mnie były tyle warte, koniec).

Napisał do mnie pan. Pan bez "dzień dobry" zażądał zniżki. "50 zł i biorę wszystkie trzy". Zgodziłam się, "dopłaciłam" to 5 zł za wysyłkę i poszło. Za kilka dni dostaję telefon od pani, że ona chce oddać kombinezony, bo one są niezgodne z opisem. Pytam, o co dokładnie chodzi. W odpowiedzi dostałam tyradę, że to szmaty i ona dziecka w to nawet po domu nie ubierze. Ogólnie, wszystko nadaje się jedynie do kosza.

Odpowiedziałam, że nie ma takiej opcji. Ubrania są używane, fakt, ale nie zniszczone. W końcu kobieta wysypała się i powiedziała, że chodzi jej o te pęczki. Na to odpowiedziałam, że wystarczy to przejechać golarką i nie ma tematu. Nie. Ja ją oszukałam i ona idzie na policję. Rozłączyła się, nawysyłała mi zdjęć "zniszczeń" i zaczęła nękać SMS-ami. W skrócie: oszukałam ją, jestem bez serca i sumienia, bo oszukałam też jej dziecko, jak ja mogę. Ona ma teścia policjanta i już ma ogarnięte, czeka tylko na moje zdanie w sprawie, do 15 dzisiaj!, i azymut Komenda.

Początkowo nie odpisywałam nic, bo te SMS-y przychodziły z prędkością światła, tak że nawet nie byłam w stanie zastanowić się, co tu odpisać, a już był następny. Postanowiłam poczekać na męża i razem skonstruowaliśmy wiadomość, w której powołaliśmy się na odpowiednie artykuły, że owszem, jest 14 dni na zwrot zakupów internetowych bez podania przyczyny, ale obowiązek jego przyjęcia ma wyłącznie przedsiębiorca, a nie osoba prywatna. Oprócz tego dopisaliśmy, że umowę zawierałam z mężczyzną, więc o co w ogóle chodzi? Moje stanowisko poszło. Oczywiście na nowo stałam się oszustką, a jej facet takich szmat by na pewno nie kupił.

To wszystko miało miejsce w piątek. Przez weekend dostawałam jeszcze kilka innych deadlinów, bo ona właśnie już jedzie na policję. Na końcu stałam się dodatkowo wyłudzaczką (sic!). Nie odpisywałam ani słowa na te SMS-y, ale kiedy zaczęła mi sypać imionami mojej rodziny ("matka D na pewno jest dumna z córki oszustki, brat A, mąż P i syn J również"), nie mogłam tego tak zostawić.

Tym razem ja oskarżyłam ją o stalking i zastraszanie, bo prócz tego obiecała mi rozpowiedzieć wszystkim moim znajomym o tym, jak ją "oszukałam". Z dopiskiem, że to ona nadaje się na zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, a nie ja. Jeszcze kilka SMS-ów skakała, obiecała, że w poniedziałek o 15 idzie na policję i zamilkła.

Na wezwanie czekam do dziś, a sprawa miała miejsce jakoś w październiku. ;-) W sumie to jakiś czas myślałam o tym, czy by na nią nie donieść z tym stalkingiem, tym bardziej, że miałam dowody (wyobraźcie sobie, że serio napisała na FB do mojej mamy i brata...), ale niedługo później dowiedziałam się, że jestem w ciąży i nie chciałam się na ten czas babrać w nerwach i stresie.

Ogólnie rzecz biorąc, ja wiedziałam, że ona nic nie może mi zrobić, bo wszystko było opisane, a i zdjęć mam w zwyczaju dodawać tyle, że jak inni tyle dodają, to się wkurzam ;-), ale sam fakt takiego oskarżenia i wciągania w to najbliższej rodziny przy świadomości, że ma mój adres (bo w końcu wysyłałam do niej paczkę, na której trzeba podać adres zwrotny) sprawia, że ten czas nie był najcudowniej spędzonym przeze mnie.

EDIT: Dobra, bo widzę, że u niektórych kuleje czytanie ze zrozumieniem. Napisałam wyraźnie, że ubrania nie były zniszczone. Pęczki, o które tej kobiecie chodziło, znajdowały się na jednym (z trzech) kombinezonie i to wyłącznie w okolicach kieszeni. Nie jestem idiotką, gdyby było ich więcej albo bym je wygoliła, albo dała niższą cenę. I co do ceny - rzecz jest warta tyle, ile ktoś jest w stanie za nią zapłacić. Mężczyzna kupił je ode mnie 2 dni po wystawieniu.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 75 (143)