Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

AimeeSi

Zamieszcza historie od: 28 maja 2011 - 9:49
Ostatnio: 22 lipca 2023 - 23:04
Gadu-gadu: 6460111
  • Historii na głównej: 12 z 28
  • Punktów za historie: 3865
  • Komentarzy: 180
  • Punktów za komentarze: 575
 
zarchiwizowany

#63070

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od niecałego miesiąca złapałam pracę. Polega ona na dzwonieniu do numerów wybranych przez system i umawianiu kobiet spełniających odpowiednie kryteria (wiek i termin ostatniego badania) na mammografię. Praca sama w sobie przyjemna i, moim zdaniem, potrzebna, bo wiele kobiet samo na badanie (pomimo że refundowane) nie pójdzie. Historia będzie o tym, jak ludzie reagują na mój telefon.

Standardowo rozmowę zaczynam tak: "Dzień dobry (chwila przerwy na odpowiedź), nazywam się AimeeSi, dzwonię w imieniu przychodni / szpitala i umawiam panie w wieku od 50 do 69 lat na bezpłatne badania mammograficzne. Czy zastałam panią w takim wieku?".

Gro osób reaguje pozytywnie - odpowiada, że niestety, jest za stara / za młoda, była na badaniu dwa tygodnie / miesiąc / pół roku temu, chce się umówić, tylko musi sprawdzić datę, bo nie pamięta, proszę zadzwonić za pół godziny (co robię), pyta żonę bądź odpowiada, że żony teraz nie ma, nie wie, proszę zadzwonić o 16. Jednak nie byłoby tej historii, gdyby nie reakcje odwrotne.

[A] Dzień dobry, nazywam się AimeeSi...
[K] Jak się pani nazywa, tak się pani nazywa! Do widzenia!

[A] Dzień dobry...
[K] I do widzenia!

[K] Nienienienienienie, do widzenia

[A] Dzień dobry, nazy...
[K] Ja już dobrze wiem, w jakiej sprawie pani dzwoni! (jebs! słuchawką)

[A] Dzień dobry, nazywam się AimeeSi...
[K] Nie obchodzi mnie, jak się pani nazywa!

[K] Minęły mi dwa lata, dostałam zaproszenie, ale w tym roku sobie odpuszczę, pójdę w następnym.

[K] A to badanie to w której przychodni będzie?
[A] Badanie będzie w mammobusie przy domu kultury, nie w przychodni.
[K] A to nie (jebs! słuchawką)

[K] Dziękuję, to nieaktualne, dziękuję.

[K] Nie interesuje mnie to, ja jestem w podeszłym wieku. Dowidzeniadowidzeniadowidzeniadowidzeniadowidzaenia

[K] PANI! MOJA CÓRKA PRACUJE W REDŁOWIE JUŻ 37 LAT! PO CO JA MAM TAM CHODZIĆ? JA MAM RAKA I BADANIE MAM ZA ROK! PO CO JA MAM TAM CHODZIĆ? (wybaczcie capslocka, ale ta pani naprawdę mówiła capslockiem)
[A] Rozumiem. Jeśli jest pani pod opieką onkologa, to ja i tak nie mogę pani zapisać. Zaznaczam sobie w systemie, że pani choruje i nie będziemy więcej dzwonić w tej sprawie. Życzę pani dużo zdrowia i miłego dnia.
[K] Ale ja się dobrze czuję. Mnie nic nie boli.
[A] Cieszę się, że się pani dobrze czuje.
[K] A ja się nie cieszę, bo 3 miesiące temu pochowałam syna, przepraszam, do widzenia.

[K] Ale ja się dobrze czuję. A tak w ogóle, to ja bym chciała na to badanie iść latem, niech mnie pani na lato zapisze.

[K] A ten mammobus to gdzie będzie stał?
[A] Przy domu kultury / przy przychodni / koło marketu itd.
[K] To daleko, mi się nie chce iść.

[K] Proszę pani, ja już mam 69 lat i już skazali mnie na śmierć. Dziękuję bardzo.

[K] Owszem, jestem w podeszłym wieku (sic!), ale jestem zdrowa, bo nic mi nie dolega.

[K] Ja na badania od kilku lat nie chodzę, bo ostatnio zostałam wydoźdana i ja więcej nie pójdę.

[K] Pani kochana, ja już zębów nie mam, ja nie chce się badać, jedyne, co mi potrzeba, to zębów, bo ja już zębów nie mam, doowidzeniapozdrawiampa.

[A] (...) Czy zastałam panią w takim wieku?
[K] Nie, niestety. To znaczy stety. To znaczy... yyy...
[A] Jest pani młodsza, tak?
[K] Tak, hahahahahahaha.

[A] (...) Czy zastałam panią w takim wieku?
[K] No nie, troszkę mniej, dużo.


Osobną kategorię stanowią panowie:

[M] Ale ja jestem starszy.

[M] Z panem pani rozmawia
[A] Dlatego właśnie pytam, czy zastałam panią w takim wieku.
[M] To czemu pani nie mówi od razu? HELENA!!!!

[M] Ja jestem starszy, także pani mnie nie zapisze.
[A] No, nie zapiszę, bo zapisuję tylko kobiety
[M] A czy mężczyźni są gorsi?


I ostatnia kategoria, której nie umiem nazwać. Nie będzie tu dialogów.

Przedstawiam się, mówię, w jakiej sprawie dzwonię i w połowie słowa słyszę klik odkładanej słuchawki.


Podoba mi się ta praca i polubiłam ją, ale czasem aż chce mi się oddzwonić i zapytać: "W jakiej sprawie dzwoniłam, droga pani?". Albo: "Z kulturą, to się pani bardzo minęła".

Jak mamy szanować starszych, skoro oni nie szanują młodych? Już właściwie pomijając kwestię wieku, bo przez telefon niekoniecznie można to rozpoznać, ale jak można aż tak bardzo nie szanować LUDZI? Ja rozumiem, że taki człowiek może dziennie odbierać kilka telefonów z reklamami, zaproszeniami na pokazy itd, ale na to jest sposób. Kulturalny. POPROSIĆ, żeby usunęli numer z systemu.

Każdy zarabia na siebie w sposób nie zawsze odpowiadający oczekiwaniom. Ale pracuje. Dlatego apeluję w imieniu "słuchawkowiczów" - Szanujcie nas. To zaprocentuje. A karma to suka. Wierzcie mi.

call_center

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (33)
zarchiwizowany

#62800

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miało być w komentarzu do historii szarii (http://piekielni.pl/62797), ale wyszło trochę długo ;)

Byłam ostatnio u onkologa (niestety, przodkinie uhonorowały mnie zacnie rakiem piersi) i przy okazji pokazałam pieprzyk, który chciałabym usunąć (znajduje się na linii majtek, więc go czasem niechcący podrażniam). Byłam już kiedyś w tej samej sprawie u innej onkolożki i umówiła mnie na wycięcie go, ale stchórzyłam, bo dowiedziałam się, że kobieta ciasno zszywa i boli przy gojeniu się oraz że po zdjęciu szwów zostają wielkie blizny. Jakby usuwało się metr kwadratowy skóry, a nie centymetr czy dwa. Dlatego nie poszłam. Teraz żałuję i zaryzykowałabym chwilowy ból i brzydką bliznę w i tak nie bardzo widocznym miejscu, bo nowa onkolog wysłała mnie do dermatologa celem zamrożenia delikwenta. Traf chciał, że do dermatologa rejestrowałam się z inną sprawą (którą notabene wyleczył lekarz rodzinny, do którego poszłam, bo swędzenie dłoni było nie do wytrzymania) trzy tygodnie wcześniej. Wizyta została wyznaczona na 5 stycznia. Rejestratorka nic więcej mi nie powiedziała. Powiedziała natomiast onkolożka. Żebym sobie załatwiła skierowanie od rodzinnego, bo od nowego roku zmieniają się przepisy i dermatolodzy ich potrzebują. Podobno bez skierowania nie przyjmą.

I teraz co? Nie byłabym u onkologa, a do dermatologa bym iść nie mogła, bo nie miałabym skierowania. A bardzo zależy mi na usunięciu tego pieprzyka, bo o ile ja się do niego przyzwyczaiłam i tylko wielkim przypadkiem go dotykam, to Narzeczony nie ma takiej wprawy, a w marcu się pobieramy i boję się, żeby "w ferworze namiętności" nie uległ zniszczeniu, bo wiadomo, co może się stać z nieprawidłowo "usuniętymi" znamionami.

W moim wypadku nie będzie źle, bo się dowiedziałam i spróbuję od rodzinnego skierowanie wydębić, ale co, gdybym nie podjęła tematu u onkologa? Poszłabym na wizytę, a tam: "Sorry, Aimee, takie mamy przepisy".

Ech... Witamy w Polsce.

słuzba_zdrowia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -18 (28)

#54452

przez (PW) ·
| Do ulubionych
PKP.

Sprawy służbowe zagnały mnie do Poznania. Kupiłam bilet na dworcu w moim mieście. Od razu tam i z powrotem. Pani w kasie wydrukowała mi oba na jednym bilecie. Traf chciał, że w drodze na dworzec poznański, spotkałam kolegę, który mnie podwiózł do domu. W związku z tym udałam się do kasy, celem oddania niewykorzystanego biletu i otrzymania zwrotu pieniędzy. Sytuacja taka nie zdarzała się po raz pierwszy, wiem, jak to się odbywa. Podchodzę więc do kasy i z uśmiechem mówię:

- Dzień dobry, chciałabym oddać bilet.

Pani bierze go, ogląda i mówi niezadowolona:

- On jest nieważny.

Myślę, że nie zauważyła, że to podwójny bilet, więc wytłumaczyłam. Pani dalej mówi:

- Ale ja nie mogę dokonać zwrotu.
- Dlaczego?
- Bo ten bilet jest skasowany.
- Ale właśnie powiedziałam pani, że jest skasowany raz, a trasy są dwie.
- Ale nam na szkoleniu mówili, że nie wolno takich przyjmować.
- To dlaczego w takim razie pozwalają wam takie drukować?
- Może pani pisać reklamację do Olsztyna.
- Listem, tak? Który kosztuje 4,50. Zwrotu dostanę 6,50. Raczej mało opłacalne.
- Ja mogę pani zrobić zwrot, ale pod warunkiem, że pani mi poda swój adres i ja do pani przyjadę odebrać te pieniądze, bo oni mi to na pewno potrącą z pensji.
- Pani wybaczy... Proszę w takim razie oddać mi ten bilet. Dziękuję.
- Ja nie mogę pani oddać biletu.
- No, przepraszam! Nie może mi pani oddać ani pieniędzy, ani biletu?
- No, dobrze, niech już pani będzie... Pierwszy i ostatni raz idę pani na rękę.

Po czym zaczyna wklepywać w kalkulator, ile ma mi oddać. Bodaj 7,80-15%. Prosty rachunek, prawda? Otóż, nie dla pani z kasy... Klepała w ten kalkulator tyle razy, że myślałam, że za chwilę go wciśnie w biurko. W końcu się doliczyła. Podpis na odwrocie biletu, pieniądze do ręki i koniec. Ale rozmowa trwała 15 minut.

Być może powiecie, że dla 6,50 nie warto było. Owszem, ale zrobiłam to dla zasady. I od tego dnia zawsze proszę o wydrukowanie dwóch osobnych biletów. Bo tak.

PKP

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 353 (433)
zarchiwizowany

#33281

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historię przypomniała mi Szefowa, która wczoraj powiedziała znad sterty papierzysk: "O, widzę, że pani Piekielna była".

Piekielny to raczej był jej mąż, o czym spieszę Wam donieść.

Pracuję w biurze ubezpieczeń. Pełnię tam rolę "pracownika biurowego", co w tłumaczeniu na nasze znaczy "wypisuj polisy, kseruj, sprzątaj i bądź zadowolona". Jako, iż do końca mego pobytu w tym uroczym kraju zostały 23 miesiące, zadowolona jestem ;)

Historia właściwa:

W zeszłym roku robiłam panu Piekielnemu autocasco. Pan Piekielny nie wziął jednak ze sobą obu kompletów kluczyków, a trzeba im zrobić zdjęcie, więc umówiłam się z nim, że on te zdjęcia zrobi i przyśle mi na służbowego maila, którego to mu podałam. W tak zwanym międzyczasie pan Piekielny co i raz zapraszał mnie na "kawkę".

Za pierwszym razem zaśmiałam się i grzecznie odmówiłam, bo zwyczajnie myślałam, że facet żartuje. Jednak z każdą chwilą stawał się coraz bardziej nachalny, więc powiedziałam mu, że nie wiem, co by narzeczony na to powiedział (oczywiście, nie mam żadnego). Odpowiedział, że on wcale nie musi się dowiedzieć. Rozmowa prowadzona była w tym guście przez cały czas, w którym wypisywałam polisę. Później poszliśmy robić zdjęcia samochodu. Zrobiłam to w tempie ekspresowym i zwyczajnie uciekłam.

Na drugi dzień otwieram pocztę i widzę maila ze zdjęciem kluczyków od pana Piekielnego: "Zgodnie z umową przesyłam Pani zdjęcie i czekam na informacje o kawce". Jako iż miałam chwile czasu na przemyślenie całej tej dziwnej sytuacji (wszak pan Piekielny ma żonę i dzieci, a ja "narzeczonego"!), no i on sam nie stał mi nad głową, skorzystałam z usług Cioci Wikipedii, wpisałam "kawka" i metodą kopiuj-wklej, odpisałam: "Dziękuję za zdjęcia. A oto informacje o kawce - jest to ptak zamieszkujący rejony (...). Swoją drogą powinien Pan to wiedzieć - uczyli tego na biologii w podstawówce."

Od tamtej pory do biura przyjeżdża zawsze pani Piekielna.

Odpowiedziałam piekielnością na piekielność ;)

kawka

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 253 (305)
zarchiwizowany

#29992

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiecie... Tak weszłam sobie w Poczekalnię, a tam, na pierwszej stronie, aż roi się od medycznych piekielnych historii. Dodam kolejną. Miałam w planach dodać ją zaraz po wydarzeniu, ale po opisaniu innej sytuacji "na gorąco", wszystkim podobne pomysły odradzam. W chwili obecnej minął prawie miesiąc od tego wydarzenia. Do rzeczy więc.

Piątek, godzina 18 z minutami, przedostatnie zajęcia tego dnia. Zamiar miałam niecny, upłynnić się z ostatniego wykładu. Poniekąd to zrobiłam.

Wychodząc z sali zobaczyłam koleżankę z przerażeniem i łzami w oczach. Ania nie mogła się wyprostować. Pomogłam jej przejść do windy. Chciałam wezwać taksówkę i odwieźć ją do domu, jednak po wyjściu z windy, nastąpił kres zdolności motorycznych Ani. Z wysiłkiem oparła się o ścianę i tak stała. Zapadła decyzja: "Dzwonimy po karetkę". Zgłosiłam, że 26-letnia kobieta po porannym podnoszeniu ciężkiej rzeczy teraz nie może się ruszyć. I czekamy.

Czekamy.

Czekamy.

Czekamy.

W międzyczasie skończył się półtoragodzinny wykład (jedno chociaż, że mamy wpisaną obecność, bo wykładowca musiał nas minąć w drodze do wyjścia). Wykładowca postał z nami jakieś pół godziny (ja w tym czasie zadzwoniłam pod 911 jeszcze dwa razy).

W kolejnym międzyczasie wskoczyłam z kolegą do samochodu i podjechaliśmy do szpitala, pogonić tę karetkę, ale szpital zamknięty na głucho. Wróciliśmy więc. Wykładowca poszedł. 5 minut po jego wyjściu w drzwiach ujrzałam pomarańczowe kombinezony. Sebastian musiał mnie przytrzymać, żebym nie ruszyła do nich z pazurami.

Ania do szpitala zabrana, my za nią.

Taksówką byliśmy tam prędzej.

W taksówce zadzwoniłam do taty Ani. Powiedziałam, co się stało, obiecałam poczekać na niego, żeby mu oddać Ani plecak. Przyjechał, my pojechaliśmy.

W poprzedni piątek, kiedy na rekreacji mówiłam wykładowcy, jaka została postawiona diagnoza, powiedział, że wtedy minął się z nimi i skierował do właściwych drzwi. Oni przez 15 minut stali w miejscu, bo nie wiedzieli, gdzie iść! Mieli mój numer, bo dyktowałam dwa razy! Obiecali zadzwonić w razie problemów z trafieniem! Mało mnie szlag jasny nie trafił.

Diagnoza Ani: pęknięty kręg, drugi nadpęknięty.

P.S. Być może Zaszczurzony i inni z branży powiedzą, że to normalne czekać 3 godziny na karetkę, kiedy nie ma zagrożenia życia, ale ta dziewczyna ledwo stała na nogach!

służba_zdrowia

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (207)
zarchiwizowany

#26001

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Gdy dziś rano jechałam do pracy, przypomniała mi się historia o Ojcu Roku prowadzącym auto trzymając jednocześnie niemowlaka. Nie wiem, czy to, co zaobserwowałam było donioślejsze, jednakowoż spieszę Wam o tym donieść.

Otóż, jadę ja sobie i mija mnie tir. Tir, jak tir, duży trochę. Poranek deszczowo-śnieżny, więc jadę ostrożnie i moje szczęście, gdyż rzeczonym tirem lekko zawiało. Patrzę na kabinę, a tam Pan Tirowiec. W jednej ręce trzyma kubek, a w drugiej czajnik (taki srebrny na kuchenki gazowe) i zalewa sobie coś w tym kubku.

W miejscu, w którym się to zdarzyło, do biura mam około dwóch kilometrów. W tym czasie mijałam jeszcze jakieś 10 innych tirów. Tylko jeden pan jechał, jak należy. Reszta - telefony, papierosy, CB. A jeden pił Łaciate z kartonika.

droga krajowa w Wielkopolsce

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 41 (147)

#22501

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam koleżankę z roku, Anię. Ania długo nie mogła znaleźć pracy. Kiedy w końcu znalazła (pizzeria), skakała pod niebiosa ze szczęścia. Jednak po przepracowaniu miesiąca marzy tylko o tym, aby ją zmienić, ale to temat na osobna historię.

Dziś chciałam Wam opowiedzieć, jak to Ania przyjęła swoją pierwszą reklamację.

K - Bo wy mi tu nie tę pizzę, co chciałam przywieźliście!
A (sprawdza dokładnie, czy rzeczywiście i kiedy okazuje się, że tak mówi do Klientki) - Bardzo panią przepraszam. Za chwilę przywieziemy pani sałatkę w ramach rekompensaty.
K - Ja nie chcę waszej sałatki! Wy mi na pewno do niej naplujecie!
A - Droga pani, u nas pracują wychowani ludzie. Nie plujemy klientom do jedzenia.
K - Ja wiem, że wy mi naplujecie! Ja pracowałam w pizzerii i my tak robiliśmy! (pani trzasnęła słuchawką).

Ania pozostała ze słuchawką przy uchu jeszcze jakiś czas.

gastronomia

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 644 (694)
zarchiwizowany

#10382

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w Biurze Ubezpieczeń (tzw. Multiagencja).

Sytuacja, którą chcę tu opisać wydarzyła się dosłownie przed chwilą. I, niestety, Piekielną byłam ja...

Dzwoni telefon. Po standardowej formułce: "Dzień dobry, Centrum Ubezpieczeń Piekielnych. W czym mogę pomóc?" pani po drugiej stronie mówi do mnie: "Dzień dobry, firma Re*** (ta od pokazów pościeli i sponsor Lecha Poznań), Anna Kowalska. Czy mogę rozmawiać z panią Nowak? (nazwisko zmienione)".

Moje pierwsze skojarzenie: "Kurde, czy ja się nie przedstawiłam wcześniej?". A powiedziałam, co następuje: "Nie, proszę pani. Nie może pani rozmawiać z panią Nowak i pod tym numerem nigdy nie będzie pani z nią rozmawiała, bo to Biuro Ubezpieczeń, nie dom prywatny" i się rozłączyłam.

A teraz tłumaczę, dlaczego tak powiedziałam. Otóż, takie telefony zdarzają się co tydzień. I zawsze dzwoni do nas ta sama pani. A ja za każdym razem jej mówię, żeby sobie gdzieś zaznaczyła, że ma nie dzwonić pod ten numer.

Tak czy inaczej, jeśli pani "Anna Kowalska" to czyta, to przepraszam ją...

CU Kryslen

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (33)