Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Always_smile

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2014 - 17:04
Ostatnio: 9 kwietnia 2022 - 19:59
  • Historii na głównej: 42 z 42
  • Punktów za historie: 7996
  • Komentarzy: 152
  • Punktów za komentarze: 1612
 

#85174

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Też mam historię z banku.

Mój mąż od lat ma konto w jednym banku, który niedawno stał się częścią większej grupy. Mąż ma tam konto i prywatne, i firmowe.

Pierwszy zgrzyt pojawił się tuż po zmianie nazwy. Konto firmowe miało swojego opiekuna w pobliskiej placówce, a tu nagle okazało się, że mąż został przydzielony do opiekuna w innej dzielnicy. Niby nic takiego, ale w banku wielu rzeczy nie da się załatwić przez Internet.

Potrzebowaliśmy dodatkowych dwóch kart do konta firmowego. Pojechaliśmy do placówki, oczywiście nie ma problemu, konto wyjdzie drożej niż do tej pory, ale papiery podpisane, czekamy na karty. Opiekun od razu zapytał, czy nie potrzebujemy kredytu.

Stwierdziliśmy, że może przygotować ofertę, bo mamy kredyt w innym banku, który nie do końca nam pasuje, więc jeśli byłoby to opłacalne, to rozważymy przeniesienie.

Ofertę kredytu dostaliśmy po 2-3 dniach. Nie była korzystna, więc podziękowaliśmy i pytamy, co z kartami. Sprawa w toku, mamy czekać. Po miesiącu mąż dzwoni, co z kartami. Okazuje się, że brakuje jakiegoś podpisu. Mąż się wkurzył, bo koleś ma maila i telefon i sam nie raczył się odezwać. Pojechał ponownie do placówki, podpisać brakujący papier.

Kilka dni później zadzwonił opiekun, akurat mąż nie mógł rozmawiać, więc ja odebrałam. Opiekun dzwonił z pytaniem, czy zdecydowaliśmy się na kredyt. Wkurzona odpowiedziałam, że nie potrzebujemy kredytu, tylko kart i kiedy je dostaniemy. On już wypełnia wnioski...

Przepychanki trwają od kwietnia.

W zeszłym miesiącu po prostu otworzyliśmy konto firmowe w innym banku, niższe opłaty, karty od ręki, a stare konto zostanie zamknięte za 2 miesiące, razem ze spłatą ostatniej raty starego kredytu. Czas idealny, żeby przyzwyczaić kontrahentów do nowego numeru konta.

Bank

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (198)

#89071

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja córka od września dostała się do państwowego żłobka. Rewelacja, bo w okolicy taki jeden.

Adaptacja bez problemu, młoda miała niecałe 2 lata i wcześniej chodziła do prywatnego więc zaprawiona. Dziecko ze stwierdzoną astmą.

Kilka razy w miesiącu dostawałam telefon z przedszkola, że dziecko kaszle i mam zabrać. Hit 4x w ciągu 2 tygodni. Lekarze za każdym razem stwierdzali, że dziecko zdrowe, a kaszel jest astmatyczny.

Żłobek ma przepiękny plac zabaw, ale dzieci wychodzą na niego tylko jak jest totalnie sucho, czyli jesień- zima w zasadzie wcale.

Miały być 4 panie na 25 dzieci, ale brak kadry. Były max 2-3.

Po 3 miesiącach panie mi powiedziały, że dziecko się do nich nie odzywa. Wcześniej brak jakichkolwiek informacji na ten temat.

Nie puszczały odpieluchowanego dziecka w czasie drzemki do toalety. Niby zaprzeczały, ale za każdym razem, jak córka nie spała, tylko leżała na leżaczku to miałam ubranko do prania. W innym wypadku wpadek nie było.

O godz. 8 zamykano żłobek i jeśli się spóźniłeś to twój problem. Dziecka nie wpuszczano.

Zabraliśmy dziecko w momencie, kiedy usłyszeliśmy, że dziecko jest karane za bieganie po sali. Karane dziecko za bieganie. Gdzie przez 8h nawet go na plac zabaw nie wzięli.

Po przeniesieniu dziecka do innej placówki, gdzie regularnie wychodzą na dwór i w tym czasie wietrzą pomieszczenia dziecko ma astmę totalnie pod kontrolą i jedną z najlepszych odporności w grupie.

Żłobek

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 200 (222)

#88739

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bliska mi osoba jest pielęgniarką oddziałową w szpitalu. Pracę swoją kocha. Całe życie tak przepracowała, ma już prawa emerytalne, ale pracuje dalej bo nie ma kto jej zastąpić.

Odkąd zaczął się covid, każdy pacjent covidowy to dla niej dużo dodatkowej pracy i stres o zdrowie własnych ludzi, no i swoje. Dopóki nie było szczepionek pracowała dzień i noc, tworzyła oddział covidowy w szpitalu, szukała kombinezonów (i sponsorów na nie) w pierwszych tygodniach pandemii. Cierpiała, gdy ktoś świadomy zgadzał się na respirator i nigdy więcej się nie budził.

Teraz jest wściekła.

Do każdego pacjenta covidowego musi założyć kombinezon, buty ochronne, czepek na włosy pod kombinezon, 2 maseczki, przyłbicę, 2 pary rękawiczek plus jednorazowe, które ściągają do każdego pacjenta. Każde łączenie jest zaklejane taśmą. Po 2h pracy w takim kombinezonie jest cała spocona, odwodniona, ma chwilowe problemy z oczami (para woda i wszelkie pyłki z maseczek osiadają na oczach). Pielęgniarki, które dłużej w nich pracują dostają okropnych uczuleń, infekcji skóry.

Zdecydowana większość obecnych pacjentów covidowych to osoby niezaszczepione, które na pytanie czemu się nie zaszczepiły odpowiadają "a co ja musiałem?". A pielęgniarka tylko zaciska zęby, żeby nie odpowiedzieć "a co ja muszę Cię leczyć?"

Żeby nie było na pacjentów zaszczepionych nie skarży się w ogóle. Ktoś zrobił wszystko, żeby się ochronić, więc też robi wszystko żeby mu pomóc.

Z jej opowieści wynika też, że jeśli zaszczepiony trafi do szpitala to max potrzebuje tlenoterapii i po kilku dniach leczenia i chyba w sumie 10 dniach izolacji wychodzi do domu. Niezaszczepionymi trzeba zajmować się tygodniami. Tylko w tej fali na jej oddziale (nie typowo covidowym) zmarły 3 osoby na covid. Nawet po tylu latach pracy jest to dla niej ciężkie, szczególnie, że te osoby gdyby nie covid mogły spokojnie żyć w zdrowiu jeszcze wiele wiele lat.

Szpital

Skomentuj (74) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (237)

#78565

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałam kiedyś w korpo, gdzie od czasu do czasu mieliśmy dyżury. W takie dni pracę mogłam skończyć o 20, ale i o 3 w nocy. Firma po 22 stawiała pracownikom powrót do domu taksówką - umowa popisana z 1 firmą.

Mieszkałam wtedy dość blisko pracy ze 3-4 przystanki autobusem, ale w nocy korzystałam z taksówek ze względów bezpieczeństwa i tego, że nie musiałam czekać na nocny.

Kiedyś po zakończonym kursie kierowca stwierdził, że sobie zapisze moje dane i więcej nie przyjedzie po mnie, bo taki kurs mu się nie opłaca.

Taxi

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (154)

#85736

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Temat prezentów świątecznych. Mam dużą, bliską rodzinę, w której tylko ja mam dzieci. Moje rodzeństwo i kuzynostwo jest już dorosłe, ale się nie spieszy, może dlatego, że mam samych braci. W rodzinie męża moje dzieci są najmłodsze i tylko ja mam córkę.

Moje dzieci dostają prezenty od całej rodziny na każdą okazję. Urodziny, imieniny, święta, mikołajki, dzień dziecka... i bez okazji.

Zabawki się u nas wylewają z każdej strony, częściowo od razu sprzedaję, bo się ruszyć nie da. Zabawki mamy pochowane we wszystkich szafach, bo jakby były w pokoju dziecięcym to dzieci nie byłyby w stanie nic wyciągnąć.

Duplo mamy tyle, że mój synek nie jest w stanie pudła wyciągnąć, a do zabawy potrzebuje pomocy rodziców, bo sam nie jest w stanie ogarnąć takiej ilości, a ja nie mam gdzie tego trzymać, żeby podzielić.

Pluszaki ma swoje ulubione i żadne inne go nie interesują. Dostajemy od wszystkich słodziaki i nie dociera, że nawet metek z nich nie ściągam tylko wysyłam do szpitala.

Puzzli mamy tyle, że niektóre pudełka są jeszcze nieotwarte.

Play-doh mamy tak wielkie pudło, że sam nie jest w stanie go podnieść.

Synek jest wielkim fanem samochodów, ale nie tych wielkich, które wszyscy chętnie kupują tylko tych małych, które się mieszczą w garażu, ale to za mały i za tani prezent dla dziecka, więc to czym się interesuje i tak dostaje od nas.

Prosiłam o składkowy prezent - duży garaż na małe samochody. Nie przeszło, bo każdy musi kupić zabawkę.

Prosiłam o kubek, talerzyk i miseczkę z motywem z ulubionej bajki, albo ubranko z takim motywem. Nie przeszło, każdy musi kupić zabawkę.

Moja córka jest na etapie podnoszenia głowy leżąc na brzuchu, na mikołajki oczywiście dostała masę pluszakow i sukienek 100% z poliestru.

Jest jeszcze kwestia czekolady, tu w zasadzie problem jest tylko z 2 osobami, ale nie są w stanie spotkać się z moim dzieckiem bez dawania czekolady. Jak nie pozwalamy to po ciuchu, nawet w momencie kiedy dziecko ma jeść obiad. Sytuacja tak wyglądała już kiedy moje dziecko miało niecały rok.

Nie dociera, że nie mamy miejsca w mieszkaniu, że dziecko nie ma możliwości się wszystkim bawić, a przede wszystkim, że potem będzie problem, bo będą oczekiwać prezentów zamiast cieszyć się na spotkanie rodzinne. Mogę gadać do ściany, a jak się stawiam to jestem wyrodną matką.

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (221)

#85319

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem w 8. miesiącu ciąży, brzucha nie da się przegapić. Ostatnio byłam z mężem i synkiem w Biedronce. Zdecydowanie łatwiej obecnie mi chodzić niż stać, ale nie proszę o przypuszczenie w kolejce.

Staliśmy więc w kolejce. Mąż tuż za wózkiem sklepowym, a ja bokiem do kolejki, żeby obserwować naszego 2 latka stojącego przy sklepowym wózku i w razie czego łatwo zareagować, a jednocześnie miałam możliwość się lekko przemieszczać, żeby mniej obciążać kręgosłup.

W pewnym momencie otworzyli kasę obok nas. Staliśmy w takim punkcie, że najwygodniej nam było podejść jako pierwsi do kasy, ale nie zdążyliśmy. Babka za nami prawie mnie przewróciła przepychając się i zaczęła wyrzucać swoje produkty na taśmę. Dosłownie wyrzucała je, bo wykładaniem tego nie nazwę, wyglądało to po prostu jakby nie chciała dać możliwości kasjerowi, żeby nas poprosił przed nią. Miała pełny wózek rzeczy.

Kiedy kasjer zapytał ją czy zbiera naklejki, obczaiła nas od góry do dołu i z miną i tonem jakby przynajmniej utarła komuś nosa odpowiedziała, że oczywiście.

Nasze dziecko promocją Biedronki nie interesuje się kompletnie, naklejki bierzemy, bo młody lubi naklejki jako takie, do szczęścia ich nie potrzebujemy.

Przykre jest to, że takie zachowanie jest obecnie nagminne. W pierwszej ciąży notorycznie byłam przepuszczana w kolejkach, czasami wręcz chciał przepuścić mnie ktoś z dużo mniejszą ilością zakupów, w tej ciąży 2x bez kolejki poprosiła mnie ekspedientka, a wpychanie się przede mnie jest nieustanne. Do walki nie staję, bo nie będę ryzykowała zdrowia dziecka w starciu z wózkiem. Poruszam się raczej samochodem, ale zdarza się komunikacja i tak w pierwszej ciąży nie zdążyłam jeszcze dobrze wejść, a już ktoś mi oferował miejsce, obecnie nikt nie widzi. Będąc w ciąży i z dzieckiem, sama pomagałam młodej matce z wózkiem wyjść z autobusu, bo inni tylko jej drogę tarasowali.

Nie jestem roszczeniową madką, moje dziecko wychowuję, a nie hoduję, za żłobek płacimy prawie 4x więcej niż dostajemy osławionego 500+, które zresztą pobieramy od lipca i nie uważam, że mam honorowo go nie pobierać, skoro obydwoje z mężem pracujemy i płacimy podatki, a po 2 latach rekrutacji do państwowego żłobka jesteśmy najbliżej na 351 miejscu. Nie oczekuję specjalnego traktowania, tylko trochę empatii i traktowania jak człowieka.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (208)

#85020

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wjazd do naszego garażu wygląda ja kotwica. Jeden wjazd rozgałęzia się na 2 bloki. Nie jedzie się więc prosto tylko trzeba zakręcić. Każdy blok ma swoją bramę już za zakrętem. Otwieranie bramy jest sygnalizowane migającym światłem. Na ścianie są lusterka pokazujące wjeżdżającym do garażu sytuację pod bramą.

Wjazd ma 2 pasy, wjeżdżający i wyjeżdżający mieszczą się obok siebie. Nie jest może super szeroko, ale mamy m.in. Touarega, który ledwo mieści się na miejscu parkingowym, ale żeby wjechać na parking mieści się na 1 pasie. Uważać trzeba tylko, żeby ustąpić odpowiednio pierwszeństwa jak się te dwie odnogi kotwicy łączą.

Notorycznie zdarza się, że po otwarciu bramy samochód na przeciwko jedzie środkiem. Ok, nie spodziewał się, że nie tylko on otwiera bramę, chociaż za kierownicą wypadałoby myśleć nie tylko o sobie.

Ostatnio natomiast już na zakręcie kotwicy minęłam się z babką jadącą środkiem. Kobieta na mój widok zrobiła wielkie oczy, próbując uciekać mi z drogi. Minęła mnie na milimetry i to tylko dlatego, że jechałam akurat golfem i przytuliłam się odruchowo do ściany. Wieżdżając do garażu powinna widzieć w lusterku otwartą bramę i mój samochód oraz światło, które widać nie tylko w lustrze.

Żeby było ciekawiej to jechałam do sklepu. Pod sklepem parking w kształcie litery L. Pionowa kreska z miejscami po dwóch stronach i pozioma tylko po jednej, tak, że zaparkowane samochody stoją tam tuż pod sklepem, a na przeciwko miejsc stoją betonowe bloczki odgradzające pas zieleni i kolejny sklep.

Było pusto, więc przymierzyłam się do miejsca pod samym sklepem. Zawsze tam parkuję tyłem, więc i tym razem podjechałam pod same betonowe bloczki i chciałam wycofać na miejsce. Przed wycofaniem rozglądam się i już miałam ruszać, kiedy peryferycznie zarejestrowałam jakiś ruch.

Patrzę, a tam babką z wózkiem maszeruje w moją stronę. Musiała być w martwym punkcie, że nie zauważyłam jej wcześniej, zresztą czujniki też nie. Patrzę na nią co robi, bo między moim samochodem, a betonowymi bloczkami nie ma miejsca na przejście, a ona zatrzymała się dopiero przy moim przednim kole. Z wózkiem między bloczki nie wejdzie, bo stoją za blisko i są za wysokie. Stoi i coś mi rękoma macha. Ja że swojej perspektywy nie widzę dołu wózka, bo stoi tak blisko auta, więc nie będę ryzykować uszkodzenia dziecka.

Na hamulcu dodałam gazu, żeby silnik zawył. Spojrzała na mnie, gestykulując jeszcze silniej, ale się cofnęła. Zaparkowałam. Wysiadłam, a ta się drze, że z dzieckiem idzie to powinnam ją puścić, szczególnie, że sama zaraz dziecko będę miała i 0 empatii (jestem w widocznej ciąży). Odpowiedziałam tylko, że na parkingu to jednak warto uważać na samochody, a kierowca w miejscu nie wykręci, ani się nie teleportuje na widok dziecka. Coś tam jeszcze pofukała i poszła przed siebie.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (109)

#84869

przez (PW) ·
| Do ulubionych
3 sytuacje z hipermarketów reklamowanych obecnie jako skrzyżowanie bodajże ceny z jakością.

1. Gdańsk, lata temu, byłam w galerii i przy okazji chciałam zrobić zakupy spożywcze. Odechciało mi się w momencie, gdy w lodówce z serami do krojenia zauważyłam niby ser niepleśniowy, a jednak "pleśniowy". Nie miałam już wcześniej dobrej opinii o tej sieci, więc przestałam tam przychodzić.

2. Warszawa, pół roku temu. Zaprosiłam ludzi na imprezę, zawsze wtedy piekę ciasto i ogólnie nastawiam się na przekąski własnej roboty. Dzień przed imprezą byłam w kinie, w galerii z tym sklepem, a jako, że brakowało mi czasu na bieganie po "moich" sklepach to stwierdziłam, że brakujące produkty dokupię na miejscu. Potrzebowałam m.in. sporo śmietany nadającej się do bicia i serka mascarpone. Wybór przeogromy, ale nieprzeterminowaną śmietanę wygrzebałam dopiero z samego końca lodówki. Z mascarpone poszło mi łatwiej, ale z przodu również leżały przeterminowane produkty. Podczas tych zakupów znalazłam też chyba przeterminowane mleko i kilka innych produktów.

3. Warszawa, dzisiaj. Sklep, który jeszcze niedawno był Piotrem i Pawłem, także sklep, wśród bloków mieszkalnych o powierzchni supermarketu. Wpadłam dosłownie po 2 rzeczy, również z braku czasu. Byłam z dzieckiem, które koniecznie chciało jogurt. Wybrało sobie jakiś, patrzę na datę ważności, a tam do wczoraj i taką datę miały wszystkie upatrzone przez moje dziecko jogurty, przeszukałam całą półkę.

Między tymi sytuacjami nie byłam w tej sieci.

Ja rozumiem, że w dużym sklepie można przeoczyć coś przeterminowanego, ale tu ewidentnie polityka firmy jest nastawiona na klientów nie sprawdzających daty ważności.

Z drugiej strony, sklep, w którym regularnie robię zakupy co jakiś czas ma na półkach kartkę w stylu: "zamówiliśmy za dużo towaru, data ważności kończy się xx.xx.xxxx cena wynosi xx". Widać można sprzedać coś, z krótkim terminem nie robiąc debila z klienta.

sklepy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 166 (212)

#85032

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno jechaliśmy na trasie samochodem. W pewnym momencie trafiliśmy na auto, które co prawda trzymało się swojego pasa, ale jeździło od krawędzi do krawędzi.

Po dłuższej chwili takiej jazdy stwierdziliśmy, że dzwonimy na 112. Jak wszystko jest ok, to kierowca zostanie tylko skontrolowany, a jak pijany, to żeby komuś krzywdy nie zrobił.

Mąż za kierownicą, więc dzwoniłam ja - po raz pierwszy w życiu, ale powiedziałam, jak sytuacja wygląda, gdzie dokładnie jesteśmy, jaka trasa, jaki to samochód, rejestrację też podałam, odpowiedziałam na wszystkie pytania, łącznie z podaniem swojego numeru telefonu.

Chcieliśmy po telefonie "uciec" od tego kierowcy, ale pech chciał, że przez kolejną godzinę albo był sznur samochodów w dwie strony, albo miasteczka/wioski, gdzie nie można było wyprzedzać.

Przez tę godzinę nikt go nie zatrzymał, nie było żadnego patrolu policji, nic. Nikt się też ze mną nie skontaktował odnośnie aktualnej lokalizacji.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (157)

#84671

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W zeszłym roku kupiłam bilety na koncert, który miał się odbyć w lutym. W listopadzie dostałam informację, że koncert się nie odbędzie i środki zostaną zwrócone w ciągu 2 tygodni.

Po 3 tygodniach napisałam maila do organizatorów, że nadal nie dostałam zwrotu pieniędzy. Szybko dostałam odpowiedź, że pieniądze są zwracane i że jeszcze kilka dni to może potrwać. Zadowolona nie byłam, ale stwierdziłam, że może jest dużo ludzi oczekujących na zwrot i to faktycznie tyle trwa.

Kolejnego maila z przypomnieniem napisałam po Bożym Narodzeniu i odpowiedzi się już nie doczekałam. Stwierdziłam, że tak się bawić nie będziemy, bilety drogie nie były, ale obcym prezentów robić nie zamierzam.

Napisałam kolejnego maila, że czekam na zwrot do końca tygodnia w przeciwnym razie przekazuję sprawę prawnikowi.
Tu też się nie doczekałam odpowiedzi.

Poczekałam do pierwszego transferu w poniedziałek. Na koncie nic się nie zmieniło, więc napisałam maila do UOKiKU o poradę co dalej. Napisałam też do organizatora, że sprawa została przekazana do ww. instancji.

Zwrot na koncie i odpowiedź na maila miałam w ciągu 15 minut.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (150)