Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Armageddonis

Zamieszcza historie od: 2 czerwca 2014 - 18:37
Ostatnio: 26 kwietnia 2019 - 17:06
  • Historii na głównej: 62 z 132
  • Punktów za historie: 26779
  • Komentarzy: 303
  • Punktów za komentarze: 1374
 
zarchiwizowany

#77413

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historyjka raczej śmieszna niż piekielna, ale niech będzie i tak.

Wraz z lubą byliśmy w Sobotni wieczór na filmie pt: "John Wick 2" (Polecam, film napakowany akcją po brzegi).
Z uwagi późnej pory wyświetlania filmu, seans skończył się grubo po północy. Stwierdziliśmy więc z lubą iż nie ma sensu marznąć na przystanku 30 minut, poczekamy w lobby kina.

Jakież było nasze zdziwienie gdy na kanapie na której chcieliśmy usiąść ktoś "zgubił" opakowanie (puste) ostro reklamowanych tabletek na potencję.

Ludzie.
Ja rozumiem że równocześnie z "Johnem Wickiem" puszczali "Ciemniejszą Stronę Gwałci... Greya", ale serio? Zabrać się tego nie dało ze sobą?
Swoją drogą, współczuję właścicielowi. Dziewczyna go zaciąnęła na film o ponoć erotycznej tematyce, a tak się biedaczysko znudził że aby "konar zapłonął" potrzebował pomocy.

A jeszcze bardziej współczuję pracownikom kina, którzy pewnie musieli sprzątać "produkty miłości"

Grej seans kino sebki

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (30)
zarchiwizowany

#76608

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o tym jak to nie każdy w święta potrafi poczuć ich ducha.

Słowem wstępu powiem iż jestem człowiekiem niewierzącym. Religiami wszelkimi gardzę i każdy kto moimi poglądami na ten temat jest zainteresowany jest o tym informowany na wstępie aby nie było potem żadnych nieporozumień. Nigdy jednakże nie próbowałem nikogo nawracać ani obrzucać inwektywami z powodu jego wiary. "Nie mój cyrk, nie moje konie". Dyskusja się z reguły na takim wstępie kończy, bo rozmawiać o farmazonach nie zwykłem.

Historia właściwa:
Przyjechałem na święta do rodziny, wiadomo, dawno nie odwiedzałem a święta są doskonałą do tego okazją.

Po wigilii i rozdaniu prezentów rodzice poszli na pasterkę, ja zaś, jak prawdziwy nolife, zasiadłem do komputera. I zaznałem natychmiastowego facepalmu. Dlaczego?

Otóż pewna koleżanka stwierdziła iż świetnym pomysłem będzie wyciągnięcie w święta tematu mojej pogardy dla wszelkich form zorganizowanego kultu. Śpieszę z wyjaśnieniem że nigdy zwady z osobami religijnymi nie szukam bo w co kto wierzy to nie moja sprawa. Nigdy nikogo nie próbowałem nawracać, a w dyskusję wdaję się na kulturalnym poziomie i ze zrozumieniem drugiej strony.

Koleżanka jednakże uznała że jej sprawą jest fakt, iż Ja nie wierzę w jej Boga. No i się zaczęło. Naskoczyła na mnie jakbym jej rodziców zamordował. Co mógłbym zrozumieć gdybym w święta rozesłał wszystkim katolikom życzenia śmierci, bądź tym podobne farmazony, czego oczywiście nie zrobiłem.
Naczytałem się w każdym razie o tym jak to Bóg jest wielki, dobry, jak wybacza nawet takim grzesznikom jak ja i generalnie to jak się nie nawrócę to spłonę w piekle, czyli nic ponad standard.

W końcu stwierdziłem iż przestała mnie sytuacja bawić (szczególnie że wiadomość napisała o 1 w nocy), napisałem jak najłagodniej się dało aby się "odstosunkowała" zanim się zrobi niemiło i życzyłem wesołych świąt.

Przy najbliższym spotkaniu ograniczyłem się do "cześć" co by nie kusić jej do podjęcia tematu, poza tym jakoś straciłem ochotę na wszelkie spotkania z tą osobą.

Nie pisałbym zaś tego wszystkiego gdyby nie wiadomość którą otrzymałem od tejże osoby w Sylwestra. Tak się składało że dla kilku najbliższych znajomych zorganizowaliśmy wraz z lepszą połówka imprezę. Jak się osoba z historii o niej dowiedziała nie wnikam, jednakże otrzymałem taką wiadomość, cytuję:

"Ziomek a gdzie macie sylwka? I o której zaczynacie? Bo bym wpadła życzenia noworoczne złożyć jakbym miała po drodze :D"

Nie spytała "Czy może wpaść". Nie spytała "Czy mogłabym złożyć życzenia". Nie. "Ziomek a gdzie macie sylwka (...) Bo bym wpadła (...)"
Cóż, mile widziana by nie była z uwagi na fakt iż nie byłem jedyną w zebranym gronie osobą którą próbowała umoralniać. Napisałem więc w kilku słowach dlaczego nie uważam jej odwiedzin za dobry pomysł i wróciłem do zabawy.

Zastanawiam się tylko od tamtej pory - jaki trzeba mieć tupet aby naskoczyć na kogoś w święta a następnie udawać że nic się nie stało i wpraszać się na imprezę na którą się nie było zaproszonym.

tupecik święta generalnie kupa

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 9 (41)
zarchiwizowany

#71979

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nawiązanie do historii http://piekielni.pl/71956.

W dniu dzisiejszym nasz pokój oglądały dwie osoby chcące wynająć go po naszej wyprowadzce.

Pierwsza przyszła jakaś kobieta z przyjaciółmi. Wszystko pięknie, pytań niewiele, odezwą się.

Na godzinę 17 umówiony był mężczyzna. Przybył o godzinie 19 w stanie wskazującym na spożycie kilku głębszych. Gość grubo po 40-tce, dodatkowe atrakcje w formie kilkudniowego zarostu, woni zatęchłego potu zmieszanej z alkoholem i w ciuchach przypominających robocze, sprawiły że na starcie był spalony zarówno w oczach naszych współlokatorek jak i naszych (choć nas nie do końca obchodzi to kto się wprowadzi na nasze miejsce).

No ale dobra, przybył, niechaj zobaczy.
Pokazujemy pokój, gość nieco zbyt ruchliwy, kilkukrotnie wchodził i wychodził z pokoju, rozglądał się po kątach, aż się zaczęliśmy martwić o rzeczy na wierzchu.
W pewnym momencie padło kilka dziwnych tekstów:
- A ta reszta pokoi pusta?
- A bo ja z kumplem bym zamieszkał. (kumpel przyjdzie za tydzień, ciekawe dlaczego dziś nie był w stanie :D)
- A wy to w ogóle nie pijecie?
Jego odpowiedź na pytanie dziewczyn czy często pije:
- "Ja tylko w weekendy, właściwie to w soboty bo w poniedziałek do pracy a tam alkomaty na wstępie, to w Niedzielę nie piję" Bo dziś przecież nie mamy Niedzieli.
- W tym pokoju to nawet ze cztery osoby mogłyby mieszkać! (zabrzmiało jak chęć przyprowadzenia kogoś na waletowanie)
- A czemu się wyprowadzacie? - pytanie bezpośrednio do nas (Nie, też nie pamiętam kiedy przeszliśmy z gościem na "Ty")
- (Do współlokatorek, gdy jedna z nich z grzeczności spytała czy ma żonę) A co, męża szukacie? (huehue) Nie, no ja się na takie zabawy nie piszę, jakbym chciał cyrku to bym bilet sobie kupił (nastąpiła cisza, wszyscy zgodnie patrzymy na gościa jak na debila).
- Co się nie śmiejecie? (odnośnie poprzedniego "żartu").

Ostatecznie jedna ze współlokatorek uprzejmie ale stanowczo stwierdziła że gość tu więcej stopy nie postawi, po czym wyprosiła go za drzwi.
A ja wraz z lubą, patrząc na miny dziewczyn doszliśmy do ciekawego wniosku - najwyraźniej nie jesteśmy aż takimi złymi lokatorami :D

potencjalny najemca

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 51 (117)
zarchiwizowany

#71666

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótka historia ze sklepu z owadem w nazwie.

Stoję właśnie w kolejce do kasy, przede mną jakaś para z dużą liczbą zakupów.
Jak kasowanie wygląda, wiadomo. Kasjer się śpieszy, bo klientów sporo. Co robi chłopak? Ładuje flegmatycznie zakupy jego luba stoi i wlepia w niego wzrok (nie wiem czemu).
W końcu nadchodzi rozkoszny moment, w którym facet pakuje ostatnią rzecz do torby i przechodzi do płatności.
Płacą kartą, transakcja zakończona, wszyscy są szczęśliwi. Prawie. Po zabraniu karty z terminala chłopak "przypomina" sobie o najważniejszym:
[PC]- Piekielny chłopak, [K]- Kasjerka.

[PC]- Ach, jeszcze wagon fajek poproszę. (przez kolejkę przetacza się zbiorowe, nienawistne westchnięcie)
[K]- Nie sprzedajemy na wagony.
[PC]- No to 10 paczek Viceroyów poproszę.
Kasjerka patrzy na gościa jak na karalucha, ale sięga do szafki. Wyjmuje 4 paczki, po czym wstaje i przeszukuje połowę kas w poszukiwaniu pozostałych sześciu. Ile to trwa, wiadomo, a klima w sklepie symuluje Karaiby w sezonie letnim.
Facet w końcu płaci i wraz z lubą wychodzą.

A ja mam dwa pytania:
I. Dlaczego każdy palacz przypomina sobie o najważniejszym zakupie już po zapłaceniu za całą resztę.
II. I czy jest w piekle specjalne miejsce dla tego typu "klientów". Mam nadzieję że tak.

palacze w sklepach

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (28)
zarchiwizowany

#70925

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czy ktoś mi może wyjaśnić, co kierowało działaniami pewnej kobiety, która na końcowym przystanku linii tramwajowej, w niezbyt zatłoczonym pojeździe, dosłownie przeczołgała mi się pomiędzy nogami przy wysiadaniu, byle tylko szybciej znaleźć się na zewnątrz?
Bo ja do tej pory nie jestem w stanie sobie tego wytłumaczyć.

komunikacja_miejska

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (37)
zarchiwizowany

#70025

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opiszę dziś historię, która powtarza się tak często, że powinienem się już przyzwyczaić. Jak pewnie niektórzy z was wiedzą, pracuję od jakiegoś czasu w firmie udzielającej kredytów, bądź "u tych żydowskich pożyczek" jak często słyszę. Jak kto woli. Zdarza się, że aby potwierdzić zatrudnienie klienta (aby o cokolwiek się starać, zarobki muszą być udokumentowane) klient musi dostarczyć wpływ wynagrodzenia na konto. Mówię wtedy że chodzi o jedną, konkretną operację, dotyczącą przelewu wynagrodzenia.

I tu tkwi szkopuł, który robi z ludzi bezmózgie bestie. Do tej pory myślałem że jest tylko jedno znaczenie zwrotu "wpływ wynagrodzenia", mianowicie plik pdf z konkretną operacją, przelewem wypłaty klienta. Otóż nie. Oto kilka perełek:

I. Proszę klienta aby doniósł wpływ wynagrodzenia. Wszystko pięknie, klient "wie o co chodzi". Przychodzi po godzinie... z całkowitym wyciągiem z konta za ostatni miesiąc, a tam kilka rat, jakieś zajęcie komornicze (oczywiście gdy pytałem czy jest coś takiego, to czysty jak łza). Za trzecim razem udało się klientowi donieść zaświadczenie od pracodawcy. Cudnie.

II. Sytuacja jak powyżej, potrzebny wpływ. Pani przybyła z opasłą teczką... zawierającą wyciągi z konta, od czasu jego założenia, czyli z jakichś 4 lat. Z trudem zachowując spokój wyjaśniłem że chodzi o jedną operację, z ostatniego miesiąca. Okazało się że pani to wszystko w bibliotece drukowała, więc za każdą kartkę (jakieś 100 stron) zapłaciła niemało. Na próżno, bo w tej chwili to makulatura.

III. Sytuacja z dnia dzisiejszego, w końcu udało się z klientem umówić, twierdzi że wszystko przyniesie. Świetnie, zjawił się na czas i przyniósł... no właśnie. Wyciąg z ostatnich 3 miesięcy. Tłumaczę więc jak najspokojniej, że potrzebuję jednej operacji (trudno zachować spokój w sytuacji, kiedy KAŻDY, naprawdę KAŻDY klient nie potrafi przyjąć do wiadomości, że chodzi o jedną operację). Ok, dośle mi wieczorem.

I dosłał. Dokładnie to samo, wyciągi z ostatnich trzech miesięcy, z tym że przysłał ich... zdjęcie. Nie plik. Zdjęcie tych trzech stron, na którym nie widać absolutnie nic.
Walnięcie łbem w stół nadal boli. Napisałem więc esej, tłumacząc jak 5-latkowi, jak pobrać ten jeden konkretny plik. Podziałało. Prawie. Dostałem wpływy wynagrodzenia z ostatnich 6 miesięcy.


Naprawdę zrozumiałbym, gdyby coś takiego zdarzało się starszym ludziom, dla których w większości kontakt z techniką kończy się na obsłudze telewizora i odebraniu sms'a na Samsung Solid.
Ale ostatni przypadek to mój równolatek...

trochę techniki i człowiek się gubi

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (85)
zarchiwizowany

#69957

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj spotkałem się z sytuacją, przez którą do tej pory zastanawiam się czy piekielny byłem ja, czy jej główna bohaterka.

Jak pewnie niektórzy wiedzą, dziś w Gdańsku miało miejsce otwarcie Jarmarku Bożonarodzeniowego. Jak to zwykle bywa, tłumów multum. Choć za ludźmi nie przepadam i wiedziałem że będzie nielekko, to jednak chciałem wykorzystać wolny wieczór w sposób bardziej kreatywny niż przeglądanie kwejka.

Wybraliśmy się więc wraz z lepszą połówką na otwarcie. Nie zawiodłem się, tłum taki że ledwo się idzie przecisnąć. I tu właśnie pojawia się bohaterka historii.

Po jakimś czasie stwierdziliśmy z lubą że pora się ewakuować. Pragnąc wcielić swój zamiar w życie, obróciłem się i próbuję przedzierać się przez tłum w kierunku wyjścia. A tu nagle zonk - coś mnie pchnęło do tyłu na wysokości pasa. Podejmuję kolejną próbę - to samo. I nagle, 30 cm od mojej twarzy wyrasta czerwona (chyba ze złości) twarz kobiety i słyszę:
"JA MAM TU DZIECKO!"

Patrzę na nią jak na wariatkę, bo najbliższe źródło światła 5 metrów stąd, więc szanse ujrzenia zgiętej w pasie kobiety zerowe, a czarnowłosa matka polka, w czarnym płaszczu i czarnym berecie wydziera się na mnie, bo jakimś cudem nie zauważyłem jak wraz z odzianym na czarno mężem pochylają się nad odzianym w tenże sam kolor synem... w samym środku strumienia poruszających się ludzi choć 1,5 metra w prawo była wolna, nieuczęszczana przestrzeń przy barierkach.

Cóż zrobić... przeprosiłem że nie zostałem przeszkolony w wykrywaniu skradających się ninja i się zmyłem.

masówki i ludzie

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -14 (28)
zarchiwizowany

#69800

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pozdrawiam kierowcę dostawczaka z "Tesco", który przed godziną wyminął skręcający w osiedle pojazd wjeżdżając na wysoki krawężnik.

Jeśli ktoś zamawiał jajka, to otrzymał jajecznicę.

dostawcy

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -14 (24)
zarchiwizowany

#69581

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam pytanie do mieszkańców trójmiasta.

Czy ktoś z was wie może, gdzie i jak motorniczy tramwajów zdobywają uprawnienia? Pytam, ponieważ miała dziś rano (w tramwaju linii 5) miejsce poniższa sytuacja:

Tramwaj odjeżdża właśnie z przystanku Galeria Bałtycka, w kierunku Wojska Polskiego. Droga prosta jak drut, jedyny zakręt tuż przed przystankiem Wojska Polskiego, gdzie z racji iż jest to skrzyżowanie, tramwaj tak czy siak musi się zatrzymać, więc o rzucaniu na zakręcie nie ma mowy.

A teraz do rzeczy. Tramwaj odjeżdża spod Galerii. Prosta droga, jakieś 800 metrów, ale motorniczy ma chyba jakieś problemy z głową, bo co 50 metrów daje ostro po heblach. Rozpędza się, po czym hamuje, i tak w kółko. Dziś omal nie doszło do sytuacji w której po starszą panią musiałaby przyjechać karetka, a może i inne służby, bo prawie doszło za sprawą motorniczego do śmiertelnego wypadku.

Tak jak mówiłem, tramwaj jedzie, motorniczy co 50 metrów zwalnia jakby zobaczył ducha. W pewnym momencie do drzwi podchodzi starsza pani poruszająca się o kulach. I właśnie wtedy motorniczy ponownie daje po heblach, a kobiecina dosłownie wystrzeliwuje w kierunku przedniej szyby wagonika. Szczęście miała, że na jej drodze stał jakiś ogarnięty chłopak, co złapał ją w porę. Gdyby go tam nie było, kobiecina pewnie połamałaby sobie połowę kości, a może i stałoby się coś jeszcze gorszego.

I tu moje pytanie do ZKM - dajecie swoim motorniczym specjalne zniżki, co by sobie lipne uprawnienia kupili na bazarze? Bo jeśli ich jakkolwiek szkolicie, to wam to nie idzie.
Skarga wysmarowana, pewnie nie tylko ode mnie, ciekawe tylko czy odpowiedź dostanę.

EDIT: Nie jest to pojedyncza sytuacja, podróżuję tramwajami dość często i przynajmniej raz dziennie trafi się taki przypadek. Niezależnie od tego czy tramwaj "stary ale jary" czy najnowszy wprost od PESY.

komunikacja_miejska

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 24 (242)
zarchiwizowany

#69568

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia która zdarzyła się mojej siostrze. Będzie dość długa i nużąca, ostrzegam.


Siostra jest od dwóch miesięcy fryzjerką. Szkołę skończyła, egzaminy zdane, pora realizować marzenia. Marzeniem jej zaś był wyjazd za granicę. Jako iż dobrze zna angielski, a w dodatku mieszka tam jej dobra znajoma, zdecydowała się na wyjazd do Wielkiej Brytanii, aby tam zdobywać dalsze doświadczenie w zawodzie.

Tak się akurat składało, że kobieta u której siostra robiła praktyki, organizowała wyjazd do zaprzyjaźnionego zakładu w Londynie. Celem było właśnie zdobycie przez jej praktykantki doświadczenia.

Warunki dosyć dobre, bo mieszkanie i wyżywienie opłacane z góry przez właściciela zakładu w Londynie, co tydzień 300 funtów do ręki, po prostu cud, miód, malina.

Siostra zgadała się więc z koleżanką z którą odbywała praktyki, i zdecydowały się na wyjazd. Trochę kasy uzbierały, bilety opłacone, a więc jazda.

Pierwszy zgrzyt nastąpił po wylądowaniu. Otóż, z racji tego że nie mogły sobie pozwolić na przewóz wszystkich rzeczy w samolocie, wysłały je do Wielkiej Brytanii w paczce. Tu trochę ich wina, bo poleciały w piątek, a nie pomyślały że przez weekend paczka wysłana nie zostanie. W kieszeni po 50 funtów, w bagażu podręcznym podstawowe środki higieny osobistej + bielizna i ciuchy na 3 dni. No dobra. Jakoś dały radę, prowiant miały zapewniony, więc oszczędzając jakoś dotrwały do następnej środy, czyli do przybycia paczki. Tyle jeśli chodzi o podróż.

Teraz pora na opisanie tego, co działo się na miejscu. Praca ciężka, to trzeba przyznać. Szef był, jak się okazało, Pakistańcem, który wymagał od dziewczyn spódniczek do połowy ud, ostrego makijażu + dekoltu do pępka (przypominam - zakład fryzjerski, nie burdel).
Inną piekielnością był fakt, iż fryzjerstwem dziewczyny się tam właściwie nie zajmowały. "Kierownik" bowiem stwierdził, iż po 4 latach nauki w zawodzie (tak, 4 latach) nie umieją nawet 10% tego co potrafi on, i on im nożyczek do rąk nie da. Co więcej, z racji tego że są kobietami, które (co według pakistańca było oczywiste) "uczą się wolniej", stwierdził że się będą u niego uczyły zawodu przez następne sześć miesięcy (tak, PÓŁ ROKU!) zanim zacznie im płacić, bo to z jego strony łaska, że on im się w ogóle pozwala uczyć w JEGO zakładzie. Już sam fakt, że im opłaca mieszkanie i wyżywienie, to z jego strony wielka łaska.

Cóż, dziewczyny aż tak głupie nie są, za darmo pracować nie będą, więc stwierdziły że wracają do Polski. Najpierw jednak szybki telefon do Szefowej która ich tam wysłała, i wyjaśnienie o co chodzi. A no chodzi o to, według szefowej, że ona tam nie ustala warunków, i że muszą się z Pakistańcem dogadać same.

No i tu pojawia się kolejny problem. Kasy zero, bilet do Polski więc nieosiągalny. Telefon do Mamy. To, co moja rodzicielka przeżyła i jak się z szefową siostry pożarła, to jest temat na inną historię. Ważne, że zdołała jakoś załatwić im bilety, poprzez zapożyczenie się u sąsiadów. Ok, bilety powrotne zarezerwowane, teraz trzeba się dostać na lotnisko. Znowu problem braku pieniędzy. Dziewczyny nie miały grosza przy duszy, nawet na taksówkę. Pakistaniec, w akcie ostatecznej łaski, z marudzeniem, zawiózł je na lotnisko.

I teraz pora na piekielność z drugiej strony barykady. Mianowicie:
Odbierałem siostrę z lotniska. Jakiego obrazu się spodziewałem, po telefonach z błaganiami o zabranie ich z powrotem?
Nie takiego, jaki mnie zastał, czyli siostruni w skowronkach, uśmiechniętej i roześmianej. No dobra, pierwszy szok minął, pytam co u niej ("wszystko świetnie") i odwożę młodą na pociąg do domu. Tu nastąpiłby koniec historii. Ale nie.

Siostra znalazła pracę w rodzinnym mieście, sąsiadów już spłaciła, więc co jeszcze mogę mieć do powiedzenia, zapytacie?

Otóż siostra ma nowy plan. Mianowicie wyjazd do Holandii. Do kraju, o którym wie tylko tyle, gdzie leży, a wie dlatego, bo mieszka tam jej chłopak. Z którym widziała się 2 razy, nie licząc rozmów na Skype.
Do kraju, w którego języku nie zna ani jednego słowa. Co ma zamiar tam robić? "Nie wiem jeszcze, ale jadę" - taka jest jej odpowiedź na to pytanie, pomijając oczywiście wrzaski w stylu "Czemu chcecie mi zniszczyć życie!?" i "Nie rozumiecie naszej miłości!".

Matka jest załamana, ale zadeklarowała, że jeżeli (tfu!) przydarzy się analogiczna sytuacja co poprzednio, nie kiwnie palcem by siostrę z kłopotów wyciągnąć. W końcu, jak sama siostra stwierdziła "Jestem już dorosła!"

PS: Była szefowa siostry chce się procesować, bo, jak stwierdziła "jej uczucia zostały urażone". Aha.

siostra praca za granicą i pakistaniec

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (44)