Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Armageddonis

Zamieszcza historie od: 2 czerwca 2014 - 18:37
Ostatnio: 26 kwietnia 2019 - 17:06
  • Historii na głównej: 62 z 132
  • Punktów za historie: 26779
  • Komentarzy: 303
  • Punktów za komentarze: 1374
 

#71780

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o naszej wspaniałej Poczcie Polskiej.

Jak wiadomo, nadszedł ten rozkoszny czas w roku, gdzie pracodawcy wysyłają swym pracownikom rozliczenia za poprzedni rok. Zgodnie z prawem mają na to czas do 29 lutego [już mniej - przyp. red.].

Wiedząc o tym, cierpliwie czekałem na swój dokument. Luba dostała swój pod koniec lutego. Na początku marca, nieco już zaniepokojony, udaję się do przełożonej z prośbą, czy nie mogłaby napisać "wyżej" z pytaniem, co się z moim PIT-em dzieje. Ot tak, profilaktycznie. Odpowiedzi się nie doczekałem.

Kilka dni temu zacząłem się już srogo niepokoić. Wiem, że termin składania do końca kwietnia, więc czasu mnóstwo, ale jednak każdy w biurze już dostał swoje rozliczenie, oprócz mnie oczywiście.

Zaczynam więc szukać głębiej powodu, który może być przyczyną opóźnienia. Przypomniałem sobie, że na początku roku zmieniałem adres korespondencyjny. Po prostu uświadomiłem sobie, że nadal jest nim adres, pod którym od 6 miesięcy nie mieszkam. Piszę więc odpowiednie pismo do pracodawcy, wysyłam i mam z głowy, w końcu miesiąc na poprawę adresu to kupa czasu. Tak przynajmniej myślałem.

Dzisiaj, z uwagi na brak wieści, napisałem raz jeszcze za pośrednictwem przełożonej maila do odpowiedniej osoby (Kadry) z zapytaniem, co właściwie się z moim rozliczeniem dzieje. Odpowiedź zwaliła mnie z nóg.

Otóż okazało się, że PIT dostarczono pod adres... pod którym zastanie mnie od pół roku jest zwyczajnie niemożliwe, bo już tam nie mieszkam. Tu nawaliła firma, bo miała miesiąc na zmianę danych, a tego nie zrobiła. Co do przesyłki - oczywiście polecona oraz za potwierdzeniem odbioru. Skąd wiem?

Choćby stąd, że ojciec lubej, aby mógł odebrać polecony list skierowany do tejże na adres zameldowania (inny niż w historii), musiał otrzymać od niej pisemne upoważnienie wraz ze wszelkimi danymi.

Ale zaraz, zaraz. Powiedziałem "dostarczono"? Tak. Nie "awizowano", a "dostarczono". Dokładnie piętnastego lutego. Pytanie moje więc brzmi: Jak listonosz dostarczył mi pismo za potwierdzeniem odbioru pod adres, pod którym od dawna nie mieszkam? I czy mój podpis został podrobiony przez niego, czy przez osobę, która owe pismo odebrała?

Sprawę z firmą załatwiłem - wyślą ponownie na adres zameldowania. Skarga na listonosza poszła. Teraz tylko zostało mi udać się pod adres dostarczenia przesyłki, aby odebrać pismo ze wszystkimi moimi danymi osobowymi od obcej mi osoby.

poczta

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (162)

#69442

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed kwadransa.

Wychodzę właśnie ze sklepu z robalem w nazwie, gdy podchodzi do mnie [F]acet i pyta:

[J] - Ja, [F] - Facet.

[F] - Przepraszam... Nie da pan może jakichś drobnych na żarcie?

Patrzę na niego krzywo, bo gość lekko po 40-stce, zadbany, czysty, ogolony i o pieniądze żebrze, no ale dobra:

[J] - Pieniędzy panu nie dam, ale mogę panu coś kupić do jedzenia.
[F] - No, bo ja tylko chlebek i masło chciałem jakieś.
[J] - Dobra, zobaczę, co da się zrobić. - mówię, i wchodzę z powrotem do sklepu, gdzie moja druga połówka nadal buszuje po półkach. Będąc na progu otwieranych automatycznie drzwi, słyszę:
[F] - A jak pan będzie chlebek kupował, to ten 7 ziaren...

No chyba nie, gościu, myślę sobie, pukając się w głowę. Poczekałem chwilę na lepszą połówkę, po czym ulotniliśmy się, żegnani niezbyt przyjemnymi spojrzeniami typa.

Dla niedoinformowanych - 400 g tego chleba (10 małych kromeczek) kosztuje około 3zł. Bochenek zwykłego, białego chleba, kosztuje poniżej 2zł.

A do tego chlebka to pewnie masło o obniżonej zawartości tłuszczu, mleko sojowe i wędlinkę bez glutaminianu sodu.

żebractwo lvl over 9000

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (306)

#69434

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o moim wujaszku, który był... no właśnie, nie wiem kim. Januszem? Piekielnym? Sknerą? Oceńcie sami.

W Święto Zmarłych jak wygląda, wiadomo, zbiera się cała rodzinka celem powspominania bliskich. Wśród nich był i Wujaszek. Jest on człowiekiem specyficznym i gdybym miał wszystkie piekielności z jego udziałem przytoczyć, to musiałbym wydać tomik o dość sporej objętości.

Gdy wszyscy się zebrali, pojechaliśmy na cmentarz. Po pewnym czasie dotarliśmy do miejsca niedawnego spoczynku innego z moich wujków, który był bratem Wujaszka.

Cała rodzina w ciszy wspomina zmarłego, gdy nagle (W)ujaszek schyla się nad nagrobkiem i podnosi wielki, pusty znicz. Ogląda go chwilę, po czym do mojej (M)amy:

(W) - Ej, masz jakiś wkład na zbyciu?
(M) - Słucham?!
(W) - Czy wkład jakiś masz, bo muszę starej (czyt. swojej matce) coś na grób położyć.
(M) - Nie, nie mam. Idź kupić może, a nie bratu z nagrobka podprowadzasz.
(W) - Oj tam, kupić, jak tu są...

Po czym odłożył znicz i poszedł w siną dal z wielkim fochem. Wszyscy w szoku, wielkie WTF na twarzach, nikt nie zareagował, tak wszystkich wcięło, bo choć Wujaszek swoje wybryki ma, to czegoś takiego raczej nikt się nie spodziewał. Szczególnie że przed cmentarzem kilkadziesiąt stoisk ze zniczami wszelkiego sortu, i po "promocyjnych" cenach.

Zaskoczenie, jak i reakcja, byłyby o wiele bardziej adekwatne, gdyby nie fakt, że Wujaszek przyzwyczaił wszystkich do tego typu wyskoków w Święto Zmarłych.

Przykład? Rok temu, w Dzień Zaduszny, Ojciec wybrał się na cmentarz, sprawdzić, czy wszystko w porządku. Na grobie matki nie zastał ani jednego znicza, czy wiązanki.

Hieny cmentarne? Skądże znowu. To robota naszego wspaniałego Wujaszka. Pewnie zapytacie, skąd to wiem? O sprawie dawno zapomnieliśmy, do czasu, gdy w minione wakacje, będąc w odwiedzinach u Wujaszka, znaleźliśmy w kącie ogrodu ogromny stos wiązanek i zniczy. Ilość wskazywała na to, iż nie tylko z grobu matki zebrał łupy. Awantura, krzyki i w końcu pytanie "dlaczego?" przyniosły odpowiedź: "Boby ktoś to rozkradł jeszcze, a tak to będzie na ten rok".

Ba Dum Tss...

Święto zmarłych janusze wujaszek

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (315)

#74234

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krotko o brakach w zasobach inteligencji niektórych osobników gatunku Homo Sapiens.

Dworzec Główny w Gdańsku, przystanek tramwajowy. Przy schodach do przejścia podziemnego stoi Seba z Karyną. Mają ze sobą wózek, w środku jakiś berbeć. I tak stoją i debatują jak by ten wózek znieść na dół. Tarasują przy tym połowę przejścia. Niby nic piekielnego, może w końcu wykoncypowaliby jakiś sposób na zniesienie wózka, ale jest jedno "ale".

"Ale" w postaci zjazdu dla wózków, znajdującego się dosłownie o krok na lewo od szczęśliwych rodziców.
Nie wiem skąd się tacy ludzie biorą, ale uważam że jeśli nie potrafisz odgadnąć przeznaczenia dwóch pochyłych ramp oddzielonych wąskimi schodkami, to nie powinieneś się brać za rozmnażanie.

inteligentni inaczej

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 207 (265)

#74084

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótko o tym jak zostać Kawalerem Orderu Chu***ego Parkowania.

Słowem wstępu: biuro w którym znajduje się firma mnie zatrudniająca dzielimy z kilkoma innymi firmami. Dyrektor jednej z nich ma irytujący nawyk parkowania tuż przed jedynym wejściem do budynku.
Krótki opis: Na posesję na której znajduje się biuro prowadzą dwa wjazdy: Jeden bezpośrednio na parking za budynkiem, i kolejny na przeciwko wejścia do budynku. Wjeżdżając bramą na przeciw wejścia, wjeżdża się na podjazd prowadzący wokół budynku na parking.

Dyrektor jednej z firm ubzdurał sobie, że parking mieszczący 10 pojazdów nie jest godzien zaszczytu, płynącego z ciężaru kół jego parkującej tam BMW-icy. Parkuje więc na chodniku przed wejściem. Tak niefortunnie, że klienci (czasami w podeszłym wieku, niepełnosprawni, lub z wózkiem dziecięcym) idący po chodniku w kierunku wejścia muszą przeciskać się pomiędzy jego wozem, a krzakami zaś, jeśli ktoś chciałby wjechać od strony frontowych drzwi na parking, to nie może tego zrobić z uwagi na zwalisty tył samochodu.

Aż do dzisiaj myślałem, że problem leży w umysłowym upośledzeniu właściciela samochodu, który żyjąc na tym świecie już dosyć długo, nie wie nadal do czego służy parking.

Tak się złożyło, że dziś wchodząc do pracy, tuż za mną przez bramę wjazdową wjechał pan w swoim czarnym BMW. Tak więc, człowiekiem wrednym będąc stanąłem na chodniku, w miejscu które wybrał sobie na parking dla swojego "maleństwa".
Gość się zatrzymuje, ja rżnę głupa i udaję że dostałem sms'a. Zerkam na samochód i po chwili gość odjeżdża w kierunku parkingu na tyłach.

Koniec historii? Skądże znowu. Wszedłem do biura, i siadając przy biurku zauważyłem BMW delikwenta, pod oknem. Na chodniku. Oznacza to, że geniusz musiał objechać cały budynek, mijając kilka wolnych miejsc parkingowych (miejsca musiały być wolne z uwagi na fakt iż są przeznaczone dla dyrektorów, których jest mniej niż miejsc parkingowych, z reguły stoją tam nie więcej niż dwa, trzy samochody), wysiąść z wozu by otworzyć jedną bramę, przejechać kilkanaście metrów, otworzyć drugą bramę, i zaparkować jak pospolity ku**s na rzeczonym chodniku. O nie. Tak się nie będziemy bawić.

Wydrukowałem więc na zwyczajnej kartce A4 "karnego ku**sa", którego włożyłem za przednią wycieraczkę. Miny gościa nie widziałem, gdyż pracę skończyłem wcześniej od niego. Jeśli jutro samochód znów będzie stał w niedozwolonym miejscu, zamiast kartki będzie musiał usuwać naklejkę z tym samym tekstem.

PS: Zachowanie gościa nie byłoby tak piekielnie durne, gdyby musiał co jakiś czas z tego samochodu skorzystać. Ale nie, parkując go o godzinie 9:00, wsiada do niego ponownie o godzinie 18:00 po za kończeniu pracy. Więc samochód cały dzień stoi zastawiając wejście, co jest cholernie uciążliwe dla pracowników i klientów.

mistrz ch***wego parkowania

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 290 (304)

#73836

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótko o tym, jak zatrudniająca mnie firma sama strzela sobie w kolano.

Kilka dni temu do biura wpadł klient, zainteresowany dość dużą kwotą. Nie uściślając, jakieś kilkanaście tysięcy złotych. Prowadzi własną działalność gospodarczą, dochody takie, że z palcem w nosie dostałby i większą kwotę, gdyby chciał.

Kompletuję dokumenty, w tym PIT za ostatni rok, wysyłam, i czekam na decyzję. A tu zonk, kwota pożyczki obniżona do 2000 złotych. Wysyłam zapytanie dlaczego. Odpowiedź:
Na rozliczeniu za rok 2015 widoczny jest ryczałt.

Okazuje się, że firma z jakiegoś dziwnego powodu dzieli dochód przez 3 w przypadku, gdy w grę wchodzi ryczałt. I tak, pomimo tego, iż według wpływu wynagrodzenia oraz rozliczenia klient przychodu otrzymywał, na przykład, jakieś 3000 złotych, firma na podstawie swojego widzimisię stwierdzała, że zarabiał 1000 złotych.

Na pytanie jak do jasnej anielki wpadli na ten wspaniały pomysł, odpowiedź brzmi: "Bo tak".

I weź tu człowieku pracuj, gdy własny pracodawca rzuca ci kłody pod nogi.
A teraz zgadnijcie do kogo są kierowane pytania i reprymendy, jeśli nie wyrobię celu.

pracodawcy i ich durne zasady

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (185)

#73659

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie mały apel. Ludzie:
Nie fałszujcie dokumentów, nie opłaca się. Szczególnie jeśli nie potraficie tego robić.

Dlaczego to piszę? W czwartek do biura przyszła klientka kolegi. Dokumenty wszystkie miała, w tym wymagany wpływ wynagrodzenia. Ale coś tu było nie tak. Mianowicie fakt, iż wpływ wynagrodzenia był podrobiony.

I to podrobiony tak nieudolnie, że wyglądał jakby go 12-latek w Paincie robił, nie do końca wiedząc co właściwie ma przed oczyma.
Z uwagi na fakt, iż podrabianie dokumentów jest przestępstwem, została wezwana policja. Panią zabrano, zarzuty postawiono, czeka ją rozprawa w sądzie i grzywna bądź pozbawienie wolności.

Czy warto było to zrobić dla wyciągnięcia kilkuset złotych?
Odpowiedzcie sobie sami.

klienci i ich pomysły

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (213)

#73030

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia pokazująca jak prawdziwe jest powiedzenie "Chytry dwa razy traci".

Słowem wstępu: Jak pewnie niektórzy wiedzą, ostatnio weszła w życie ustawa uniemożliwiająca udzielanie pożyczek ubezpieczonych. Z ubezpieczeniem nierozerwalnie związane są dwie strony medalu. Jedna jest taka, że gdy klient z jakiegoś powodu stracił trwale zdolność do pracy bądź co gorsza mu się zmarło, to koszta pożyczki zamiast rodziny pokrywała ubezpieczalnia. Wygodne.

Druga strona medalu jest taka, że ubezpieczenie, siłą rzeczy, przewyższało wartość netto kwoty, którą wypłacało się klientowi. Wielu to odstraszało.

Po wejściu w życie nowej ustawy ubezpieczenie zostało zastąpione przez kosztujący kilkanaście złotych miesięcznie pakiet pozwalający na jednorazowe odłożenie dwóch rat bądź rozłożenie czterech na mniejsze kwoty. Wygodne, a jak by się coś zdarzyło nieprzewidzianego, to się nie ląduje z ręką w nocniku.

Po tym przydługim wstępie pora na właściwą historię.
W marcu, tuż po wprowadzeniu zmian, do biura przychodzi klientka wraz z mężem. Chce wziąć niewielka kwotę pożyczki. OK. Tłumaczę więc zasady, co chwila słuchając męża (dałbym sobie lewe jądro amputować w zakładzie o to, że miał na imię Janusz), że jakie to drogie, jak to długo się spłaca i w ogóle hurr durr "złodzieje i sprzedawczyki". OK.

Ignorując Janusza tłumaczę klientce do czego ten pakiet służy. I tu znowu wpada mąż w słowo: "A po co to, ja będę 200 zł odkładał? No nie będzie pan śmieszny". Dobra, nie to nie, zaznaczam opcję bez pakietu i huzia na wikinga. Umowa podpisana dzień później, aż do dzisiaj wszystko gra.

Dzisiaj następuje, przynajmniej na razie, finał historii. Dzwoni mąż klientki z prośbą o odłożenie raty, bo chrześniak komunię ma.
Żona podaje dane, spoglądam, ups, pożyczka bez pakietu. Mówię więc, że takiej opcji nie ma.

Tu następuje 2-minutowy monolog Janusza, że jak to tak klienta traktować można, że hańba, zero honoru i ogólnie maść na ból wiadomej części ciała bym mu wysłał w ilości hurtowej, bo wychodzi na to, że by mu się przydała.

Gdy skończył rzucać inwektywami i pluć kwasem odetchnąłem, i powiedziałem jak najspokojniej mogłem: "Ale proszę pana, sam pan mówił, że co to dla pana te 200 zł wpłacić, pakietu pan nie potrzebował, więc pakietu pan nie wziął. Skąd więc teraz myśl, że może pan skorzystać z czegoś, z czego świadomie pan zrezygnował?".

W słuchawce chwila ciszy, krótkie "Dziękuję, do widzenia" od żony i zakończenie rozmowy.
Więc... co to ja mówiłem na początku? Ach tak: "Chytry dwa razy traci".

klienci

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 199 (239)

#73188

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie wróciłem z Tesco, z wieczornych zakupów.
Historia będzie długa, więc ostrzegam.

Jak pewnie większość z was wie, jutro jest święto Bożego Ciała. W związku z tym większość sklepów (w tym sieć Tesco) jest zamkniętych.
Nawet dzieci wiedzą więc, że w dzień przed podobnymi świętami sklepy są tłumnie oblegane do ostatniej minuty.

Z uwagi na brak czasu w ostatnich dniach musieliśmy wraz z lubą dołączyć niestety do tłuszczy oblegającej tenże sklep w dniu dzisiejszym.
W sklepie zjawiliśmy się nieco po godzinie 20. Wyszliśmy po 22:30. Z zakupami wartymi 30 zł. Stanie w kolejce zajęło nam prawie 1,5 godziny. Już wyjaśniam dlaczego.

I.
Powiedzcie mi, z jak wysokim stężeniem spier**lenia umysłowego trzeba się w życiu mierzyć, aby jako osoba układająca grafik w wieczór przed długim weekendem do obsługi kas na zmianie popołudniowej wpisać... 3 osoby. Tak. W dzień przed długim weekendem, wieczorną zmianę w hipermarkecie wyposażonym w 25 kas ciągnęły trzy osoby.

Sklep, o którym mowa (Tesco w Galerii Chełm) jest sklepem wielkopowierzchniowym przez duże W. Do tych trzech kas ciągnęły się kolejki liczące po kilkudziesięciu ludzi. Końca nie było widać.

W sklepie tym są również kasy samoobsługowe. Konkretnie osiem. Wszystkie zajęte. Kolejka do nich podobnej długości co do reszty.

Po 1,5-godzinnym czekaniu, podchodząc do kasy i wyładowując na nią skromne zakupy, czułem się jak gówno, widząc kasjerkę, która skończyła zmianę o 22 (była 22:15) po 8 godzinach nieprzerwanej (jak mogę się domyślać) pracy i która ze łzami w oczach musiała obsługiwać klientów z managerem na karku, pilnującym chyba tego, aby nie zdezerterowała (czego nie miałbym jej za złe).

Zakupy wyłożyłem tylko dlatego, że manager stwierdził, iż ktoś za chwilę panią zmieni.
Podejrzewam, że do "łaski" managera przyczyniło się kilku obsłużonych wcześniej klientów, którzy stojąc za kasami domagali się, by pozwolił kobiecie zejść do domu.

W końcu udało mu się ściągnąć na kasę... magazyniera. Po udzieleniu przyspieszonego kursu obsługi kasy, roztrzęsiona poprzedniczka mogła w końcu opuścić miejsce pracy.

II.
OK, powiedzmy, że jestem w stanie zrozumieć, że pracownicy odpowiedzialni za grafik są zwyczajnie upośledzeni umysłowo, grafikując na wieczór przed długim weekendem trzech kasjerów (dwaj kończą pracę o 22, sklep czynny do północy).

Ale nie jestem w stanie zrozumieć, jakim skur***nem trzeba być, aby, będąc ostatnim klientem w kolejce, przekazaną przez wykończoną kasjerkę tabliczkę z napisem "Ostatni Klient. Przepraszamy" odłożyć na bok, i z uśmiechem ignorować ludzi, którzy ustawiają się w kolejce za tobą. Nie potępiam ludzi, którzy w pełnej nieświadomości ustawiali się za jełopem, który tabliczkę wrzucił do zamrażarki. A przynajmniej nie potępiałbym, gdyby nie fakt, iż jakieś 15 minut po podaniu tabliczki ostatniemu klientowi, podszedł do stojących za nim ludzi pracownik sklepu, z informacją, że kasa, po obsłużeniu tegoż jegomościa, zostanie zamknięta.
Kilku klientów pokiwało głowami i odeszło w poszukiwaniu innej kolejki, reszta, pomimo usłyszanych wieści, została.

Winą tutaj obarczyłbym jednak głównie osoby układające grafik. Gdyby wykazali się jakąkolwiek głębszą inteligencją, zagrafikowaliby na ten konkretny wieczór więcej osób. Nikt nie musiałby zostawać (zapewne nieodpłatnie) po godzinach ani gnić w kolejce.
Bo jestem w stanie zrozumieć irytację kogoś, kto stojąc w kolejce od 30 minut nagle dowiaduje się, że gówniarz stojący 15 metrów przed nim zwyczajnie zignorował tabliczkę z informacją o ostatnim kliencie i musi przez niego zmienić kolejkę i znowu czekać godzinę na obsłużenie.

Sytuacja pozostawiła ogromny niesmak do sieci Tesco. Przykro mi, że w Polsce nadal traktuje się wielu pracowników jak niewolników. Szczególnie że powodem jest brak zdolności oceny sytuacji przez managera.
Źle mi też z samym sobą, że swoją obecnością nieświadomie przyczyniłem się do przedłużenia pracy kasjerki. Zwyczajnie nie spodziewałem się, że wchodząc po godzinie 20 do sklepu czynnego do północy, na krótkie zakupy, spędzę tam dwie godziny.

PS Do zakupów akurat tego dnia skłonił mnie wyjazd następnego dnia z samego rana (kupowałem jakieś drobiazgi na podróż).

supermarkety

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 293 (343)

#73016

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po wczorajszym spotkaniu pierwszego stopnia z menelem w tramwaju (http://piekielni.pl/73001) myślałem że wiem już wszystko na temat rzeczy mogących mnie spotkać w komunikacji miejskiej.

Otóż myliłem się. Srogo. Nie spodziewam się że ktokolwiek mi uwierzy bo gdyby mi ktoś powiedział że 2 dni z rzędu zetknął się z dwoma menelami, to bym sobie raczej uciął nos niż uwierzył. I bym kurka nie miał nosa (może to i dobrze).

Ale do rzeczy.
Przystanek: Brama Wyżynna.
Tramwaj: Linia 11.
Kierunek: Chełm.

Kto trochę czasu w trójmieście spędził wie że tramwaje tej linii, niezależnie od pory dnia, są zawalone ludźmi po brzegi.
Toteż, podchodząc do drzwi z zamiarem wejścia zdziwiłem się gdy ujrzałem prawie pusty skład.

Zdziwienie ustąpiło miejsca odruchowi wymiotnemu i olśnieniu z chwilą otwarcia drzwi, gdy do moich nozdrzy dotarł odór... domyślacie się czego. Powiem tylko iż jegomość który usadowił się mniej więcej po środku składu śmierdział tak, że skutecznie oczyścił skład z większości pasażerów na przystanku na którym wsiadł. W promieniu 8 metrów w obie strony nie było nikogo.

I jak w poprzedniej historii pisałem że to smutne, tak teraz napiszę że mnie ku**ica strzela jak widzę menela w tramwaju. Dlaczego?

Po pierwsze - jedzie za ciężko zarobione pieniądze uczciwych obywateli. Bo jeśli nie ma biletu (wątpię by miał) to otrzymany mandat, z racji braku możliwości ściągnięcia należności pokrywa skarb państwa z podatków.

Po drugie - Gdy płacę choćby te głupie 3zł za bilet, to chyba mam prawo oczekiwać w miarę godnych warunków podróżowania. Capiący gównem menel skutecznie to prawo mi odbiera.

I jak wczoraj jeszcze marzyłem o wdrożeniu przez nasz ukochany rząd programu pozwalającego na wyłapywanie i resocjalizowanie takich jednostek, to teraz marzy mi się rzecz niestety ścigana prawem.

PS: W drodze powrotnej udało mi się spotkać jegomościa z wczoraj. Oczywiście w niezmienionej garderobie. Chyba dla jaj pomiędzy dwoma przystankami zmienił miejsce trzykrotnie. Strzelałbym, oj strzelał...

komunikacja miejska i jej pasażerowie

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 259 (281)