Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Arry

Zamieszcza historie od: 27 lipca 2011 - 18:56
Ostatnio: 11 kwietnia 2024 - 10:02
  • Historii na głównej: 11 z 17
  • Punktów za historie: 2450
  • Komentarzy: 122
  • Punktów za komentarze: 169
 

#91205

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podmiejskie osiedle domków (głównie) jednorodzinnych.
Swoje lata już ma, więc się rozrosło i jest wcale niemałe - pewnie z pół setki domów jak nie lepiej będzie - nie wiem, nigdy nie liczyłem.

Na całym osiedlu jest sześć komunalnych koszy na śmieci - to wiem, te policzyłem. Z tego 2/3 znajduje się w obrębie jednego miejskiego placu zabaw. Ergo (oczywiście pomijając przydomowe śmietniki) na całym osiedlu są 3 miejsca, w których można wyrzucić śmiecia.
Połączywszy to z częstotliwością wywozu śmieci równą raz na tydzień, to pod koniec wspomnianego okresu w dwóch śmietnikach niezłą jengę można zaobserwować.

I tak po osiedlu turlają się odpadki.

O ile jestem pewien, że do tego dokładają się lokalne dzieciaki i nie tylko dzieciaki, którym się nie chce nieść ze sobą pustej butelki (bo ciężka przecież!), to jednak mam wrażenie że największym "śmieciarzem" na osiedlu jest jednak wiatr.

Śmieci

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 71 (85)

#91111

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zbiórki odzieży używanej.

Zapewne wiecie o co chodzi: "Dnia tego i tego o godzinie tej i tej będziemy zbierać odzież używaną, prosimy o wystawienie worków z odzieżą do godziny takiej a takiej.
Fundacja tamta i owamta."

Nie będę tutaj wnikał czy to jest prawdziwa akcja pomocy czy jedno wielkie oszustwo. Słyszałem różne plotki a ponieważ nie wiem to się nie wypowiem.

Zastanawiam się natomiast nad inną rzeczą. Przed każdą taką akcją wszędzie są roznoszone w okolicy kartki z wiadomością jak wyżej - i spoko jakoś ludzi trzeba poinformować, że coś się robi.
Tylko po jaką cholerę te kartki przykleja się także do chyboczących się, z dawna nie remontowanych siatek czy nawet do gałązek krzaków znajdujących się przy pustych parcelach?

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 67 (89)

#90564

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia #90480 oraz komentarze na temat jej wstępu nakłoniły mnie do pewnych przemyśleń, którymi się z wami podzielę.

Mówiąc szczerze, to trochę rozumiem wstęp tamtego wpisu, bo ludzie w internecie (i nie tylko) będą się czepiać o wszystko, a nie odniosą się do meritum.

Zgubiony przecinek? Dodana końcówka słowa, bo miał, ale wyszło, że miała? Chodziło o tą książkę, czy może tę książkę?
Owszem, to są błędy, ale jeżeli z całego kilku akapitowego tekstu wyciąga się tylko, że ktoś źle napisał dwa słowa, i połowa komentarzy się na tym skupia, to człowiek się zastanawia, po co taka krucjata?

Zabawne też są komentarze, które walczą z czymś, co nie jest nawet błędem, bo jak wejdzie się na słownik PWN - ten według mnie ma jakąś renomę przynajmniej - to wychodzi, że poprawna jest tak forma jaką zastosował autor wpisu, jak i tą którą próbuje przepchnąć komentujący. Dla przykładu forma otwarła i otworzyła.

W związku z powyższym nie dziwię się, że ktoś z dysleksją może po prostu zastrzec, że ma takie problemy.
Ale dla niektórych internetowych myślicieli to nie jest choroba, tylko "dysmózgowie" (z tego co czytałem komentarze to nie w przytoczonej powyżej historii ale zdarza się znaleźć takie "mądrości").

Sam mam dysleksję, więc wiem, przynajmniej do pewnego stopnia (bo dysleksja dysleksji nierówna), jak to wygląda.
W słowach pojawiają się litery, które powinny być dopiero później - bo myślę o tym co mam napisać w następnej sylabie, ale piszę już teraz.
Często gubią się litery. Cz, sz, ch to głoski, ale litery są tam dwie. Podobnie z końcówkami wyrazów.
Albo odwrotnie. Litery lub częściej sylaby są dopisywane - słowo lśnienie może nagle mieć nawet do 4 "nie".
Podmiana podobnie brzmiących liter typu "s" i "c" lub "t" i "d".
Żółw, który podczas pisania przepoczwarza się w żułwia też jest nierzadkim zdarzeniem.

To kilka przykładów dla uzmysłowienia jak to wygląda. I to nie jest tak, że "ohoho, piszę z błędami, ohoho, co mi zrobisz, mam dysleksję".
Bo, to nie jest tak, że ja nie znam zasad ortografii i gramatyki. Ja wiem, że w tym słowie co piszę ma być "ó" a potem jak czytam, to magicznie pojawia się "u". Po prostu, ot tak. Nic na to nie poradzę. Mogę jedynie poprawić. I następnym razem. I jeszcze. Dla mnie opcja sprawdzania pisowni to genialne narzędzie. Ale ona nie sprawdzi interpunkcji czy gramatyki, nie sprawdzi jeżeli zgubi się końcówka i wyjdzie inne słowo, albo nie wyświetli błędu jeżeli przez podmianę litery wyjdzie istniejące słowo, które jednak nie ma sensu w danym kontekście.
Ja czytam, co napisałem i poprawiam błędy. Ale ja zasadniczo nie mam problemów z czytaniem tylko z pisaniem. A są ludzie, którzy nie widzą błędów. Rozumieją tekst, ale błędów w nim za cholerę nie znajdą.

I to jest problem. Schorzenie podobnie jak problemy z nogą. Tylko utykającego człowieka jakoś nie wyzywa się od kuternogi. A "dysmózgowie" pojawia się w dyskusjach...

Dlatego prośba, zanim napiszecie "dysmózgowie" albo zanim ponownie wytkniecie błędy, na które już zwrócono uwagę: zluzujcie, nie bądźcie piekielni.

PS: Chodzi mi tutaj o wpisy w internecie, gdzie jest kilka błędów ortograficznych czy gramatycznych a nie o wpisy, które trzeba przeczytać z 5 razy żeby móc w ogóle próbować domyślać się o co autorowi chodziło.

PS2: Oczywiście jest też "ciemna strona dysleksji", że tak to nazwę. Miałem w szkole znajomych, którym też stwierdzono to schorzenie. I oni stwierdzili, że mają papier, więc to dobra wymówka, żeby "walić byki" i żeby nikt od nich nic nie wymagał.

PS3: Gdybym z każdym razem, kiedy poprawiałem "c" na "s" w słowie dysleksja, gdy pisałem ten post, dostawał zyla, to miałbym już na drobne zakupy w markecie :)

dysleksja

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (163)

#90073

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio napadało trochę więcej śniegu.

W związku z tym przyjechał pług i odśnieżył drogi na osiedlu.
Niestety chodnika już nie odśnieżył, więc ludzie chodzą po odśnieżonej ulicy, a nie przebijają się przez wysoki po kostki śnieg a jedynymi uczestnikami ruchy poruszającymi się po chodniku (czy raczej śniegu) są psy wyprowadzane przez ludzi, a co za tym idzie naturalnie się tam załatwiają.

I teraz coś czego nie mogę zrozumieć.

Czy wszystkim tym psiarzom, którzy było nie było codzienne drałują tą drogą chociażby podczas spacerów z czworonogiem, nie przeszkadza, że po roztopach chodnik przypomina bardziej pole minowe niż cokolwiek innego?

Nigdy nie zdarzyło im się wdepnąć w jedno z g*****, których tak niefrasobliwie nie sprzątają?

psy kupy śnieg

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (183)

#88523

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niby dzięki kwarantannom, lockdownom i w ogóle Covidowi nasze urzędy wkroczyły w końcu w XXI wiek, co nie?

Chcąc załatwić pewną rzecz w urzędzie a spodziewając się zmian związanych ze stanem epidemiologicznym, czy jakkolwiek nazywa się to co teraz mamy, wszedłem na stronę internetową wyżej wspomnianego i odnalazłem sprawę, która mnie interesuje.

Są tam wymienione następujące sposoby rozpatrzenia sprawy:

1. poprzez portal epuap.gov.pl
2. poprzez podpis kwalifikowany
3. wysyłając wymagane dokumenty na podany adres placówki
4. składając komplet dokumentów osobiście w jednym z podanych miejsc (zwracam uwagę na zwrot osobiście bo cała procedura polega na wrzuceniu dokumentów do skrzynki stojącej w holu wejściowym placówki i nijak nikt nie sprawdza czy te papiery wrzucam ja, czy może robi to za mnie mama, babcia lub znajomy pan sąsiad Miecio - ale tutaj już się czepiam ;) ).

Pomyślawszy "Oho, w końcu coś załatwię nie wychodząc z domu" wstukałem adres w Edge'a (nauczony doświadczeniem z rządowymi stronami, które bardzo rzadko chcą współdziałać z Operą czy Firefoxem) i zalogowałem się do swojego portalu ePUAP.

O tym jak bardzo intuicyjne jest to narzędzie, i ile czasu zajęło mi dokopanie się do interesujących mnie materiałów już nie będę się rozpisywał, ale gdy w końcu udało mi się pokonać opór strony, na kreację której z pewnością poszły grube cebuliony z naszych podatków pojawiła się informacja, że dany urząd nie obsługuje danej sprawy poprzez portal ePUAP...

Szybkie sprawdzenie zawartości strony internetowej urzędu, oraz ustawień w ePUAPie potwierdziło tylko, że informacje w jednym źródle przeczą stanowi faktycznemu.

Pozostaje mi załatwić sprawę na sposób 3 lub 4 i zastanawia mnie tylko jedna rzecz. Jak w warunkach kiedy petent nie ma już żadnego kontaktu z urzędnikiem, mam przedstawić "oryginał zaświadczenia do wglądu"?

urzedy

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (158)

#87617

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia #87598 o pomocnych urzędach i piekielnych petentach przypomniała mi moje przejścia z urzędami, ponieważ równowaga musi być, to tym razem nie petenci byli piekielni.

Gdy byłem jeszcze na studiach, były wtedy wybory. W mieście w którym studiowałem, dopisałem się na te jedne wybory do spisu wyborców, bo akurat na ten weekend chyba nie mogłem wrócić do domu czy coś w ten deseń.

Po studiach wróciłem do miasta rodzinnego, przeleciały kolejne wybory, na których już głosowałem normalnie.

Wszystko ładnie i pięknie, ale to są Piekielni, czyż nie?

Przy następnych wyborach (chyba parlamentarnych) poinformowano mnie w komisji wyborczej, że nie ma mnie na liście wyborców.
Na szczęście pani dowodząca komisją wyborczą (kierowniczka? nie wiem jak się nazywa to stanowisko) zadzwoniła do centrali wojewódzkiej i się zaczęła dowiadywać.

Otóż okazuje się, że byłem dopisany do rejestru wyborców w mieście, w którym studiowałem.
I tak właśnie nie mogłem spełnić swojego obywatelskiego obowiązku.

Już samo to, że zostałem ni z gruchy ni z pietruchy przypisany do rejestru wyborców w innym mieście na nie wiadomo jakich podstawach było piekielne, ale ja postanowiłem to odkręcić!

Zatem wziąłem wolne w pracy (bo przecież, żeby obywatelom było łatwiej, urzędy działają w godzinach pracy większości normalnych zmian w zakładach pracy) i wyruszyłem do lokalnego urzędu miasta - wydziału spraw obywatelskich i meldunkowych czy czegoś w tym rodzaju.

Po odstaniu swojego w kolejce do pokoju, do którego mnie skierowano na informacji wchodzę i zaczynam wyłuszczać swoje żale.

Pani urzędniczka owszem, była miła, ale stwierdziła, że taką sprawę to załatwić można tylko w miejscu, w którym jestem dopisany do rejestru wyborców.

Zatem po wybraniu kolejnego dnia wolnego wyruszyłem z samego rana do wspomnianego wyżej miasta, aby uderzyć do urzędu miasta i u miłego pana w okienku dowiedzieć się, że oni nie są w stanie tego załatwić, bo takie rzeczy załatwia się w lokalnym urzędzie gdzie docelowo ma się głosować - czyli w miejscu skąd przybywam.

Zły, bo przecież dzień wolny można poświęcić na coś przyjemniejszego niż latanie po urzędach w miastach wojewódzkich, a i biletów międzymiastowych przecież za darmo na rogach ulic nie rozdają.

Zatem, uzbrojony w nowo nabytą wiedzę, wracam do punktu początkowego do pani numer 1 (tak, zdążyłem jeszcze tego samego dnia), która mnie informuje, że w sumie ona nie wie, ona się nie zna, i ona tak właściwie się tym nie zajmuje, ale w sumie koleżanka na drugim końcu korytarza jest związana z wyborami i ona się tym może zajmie.

Co sobie w tym momencie pomyślałem, to sobie pomyślałem, ale poszedłem na drugi koniec korytarza obchodząc dodatkowo całość naokoło, bo pośrodku tegoż korytarza jest wydzielona część, przez którą nie można przejść.

Ostatecznie miła pani z tajnego pokoju okazała się odpowiednią osobą. Potrzebowała jedynie mojego oświadczenia, a wszystko zostało rozwiązane elektronicznie i nie musiałem nigdzie chodzić ani jeździć.

Cóż, jak następnym razem mnie przeksięguje gdzieś o zgrozo na drugi koniec Polski, to przynajmniej wiem, co robić.

urzędy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (139)

#87447

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W pewnym mieście w pewnym szpitalu jest pewna poradnia do której niestety musiałem się udać. Ponieważ nie było to nic nagłego i poważnego a z dawna zaplanowana wizyta termin w którym rejestrowałem się do poradni był długo przed terminem wizyty.

Wyznaczonego dnia na około 15 czy 10 minut przed otwarciem poradni i terminem wyznaczonym przy rejestracji (przy czym nie jest to godzina, o nie nie, jest to przedział godzinowy - i już wiadomo, że będzie wesoło) przybyłem do rejestracji aby potwierdzić, że tak, jestem i otrzymać numer. Był to chyba numer 3 lub 4. Przychodzę pod poradnię i widzę, że rzeczywiście ze dwie osoby są w kolejce do tejże.

Po wymianie standardowych grzecznościowych pitu-pitu, kto jest ostatni. zająłem wolne miejsce i czekałem rozglądając się jak wszystko się zmieniło w związku z koroną. Wszędzie ostrzeżenia o COVID-19. Miejsca siedzące co drugie zataśmowane, dozowniki na płyn do odkażania rąk itd. (Co ciekawe jak tak patrzyłem na te wszystkie plakaty to nie udało mi się ostatecznie ustalić jaka jest zalecana odległość dystansu społecznego, bo na każdym napisano co innego).

Tutaj małe wytłumaczenie jak wygląda poradnia. Jest korytarz na którym jest poczekalnia a sama poradnia - czy raczej poradnie bo są dwie różne w jednym miejscu - znajduje się w dalszej części korytarza za przeszklonymi drzwiami, które od zewnątrz można otworzyć za pomocą klucza/kodu a od wewnątrz zwyczajnie klamką. Tak więc teoretycznie do poradni wchodzi się pojedynczo...

Szybko się jednak okazuje, że ani numerki przy rejestracji, ani kolejność przyjścia nie ma tu żadnego znaczenia. Przyszedł ktoś, nie zapytał się jaki numer kto ostatni, jak tylko przeszklone drzwi się otworzyły bach! pcha się do lekarza. Po odbiór wyników jak tylko przeszklone drzwi się otworzyły bach! pcha się do lekarza.

Kolejna kategoria:
"A ja tu byłem wcześniej tylko badania robiłem" (Covid szaleje, pół szpitala jest zamknięte i nie działają punkty analityczne, ja sam przyszedłem przed otwarciem poradni... nic to, on tu BYŁ!).

Oczywiście szybko można zauważyć, że korytarz za drzwiami szklanymi nie jest poradnią, a dodatkową poczekalnią, służącą do wciskania się, "tylko żeby się spytać jedną rzecz".

Jak już udało mi się dostać za szklane drzwi i je z premedytacją zamknąć, to pod nimi zebrał się niemały tłumek mający w najgłębszym poważaniu wszelkie zasady dystansu społecznego.
Ostatecznie do lekarza dostałem się dziewiąty...

Cóż, tak było przed Covidem, tak jest w trakcie Covidu, tak zapewne będzie po Covidzie. Dlatego nie znoszę tej poradni.

A teraz dwie wisienki na tenże patologiczny tort.

1. W poczekalni na korytarzu zamontowano swego czasu elektroniczny system informacji pacjentów o kolejności przyjęć tzn. wyświetla się numer pacjenta przyjmowanego, pacjenta, który powinien być przyjęty po nim, i jeszcze następnego.
Podejrzewam że tak powinno teoretycznie być na podstawie doświadczenia z innej przychodni gdzie takie coś działa. W szpitalu ten system nie działa i nikt nie widział, żeby kiedykolwiek działał.

2. Jak pisałem są to de facto dwie poradnie. Ta druga poradnia, do której nie uczęszczam, ma system o nazwie "przed szklane drzwi wychodzi lekarz i woła pacjenta o danym numerze". Skutkuje to tym, że nikt się nie wpierdziela tam na siłę, ludzie nie tłoczą się na sobie jak sardynki w puszce, a jak ktoś ma coś się zapytać medyka, to się go po prostu pyta na korytarzu.


W sumie nie wiem, kto tu jest najbardziej piekielny? Szpital nie potrafiący ogarnąć systemu, lekarze pracujący w poradni, nie mogący lub nie chcący zastosować rozwiązań kolegów pracujących po drugiej stronie poradni czy ludzie, którzy zachowując się tak a nie inaczej tylko nakręcają cały ten młyn...

słuzba_zdrowia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (137)

#85642

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Codziennie rano idę do pracy poprzez wiadukt przebiegający nad torami kolejowymi.

Wiadukt ten łączy ze sobą osiedle domków oraz dość sporych rozmiarów zakład pracy, a odległość pomiędzy pomiędzy dwoma obiektami jest na tyle niewielka, żeby móc pokonać ją na piechotę czy rowerem. I to właśnie rowerzyści są bohaterami dzisiejszej historii.

Wiadukt wygląda tak. Pośrodku jest jezdnia. Po jednej stronie jest chodnik połączony z drogą rowerową o szerokości ponad 2,5 metra. Po drugiej stronie jest chodnik (bez drogi rowerowej) o szerokości mniej niż 1 metr - dwie piesze osoby jeszcze się miną.

Jak myślicie, którą stroną jeżdżą pędzący rowerzyści?

rowerzyści

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (113)

#85003

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz się działa już dobrych kilka lat temu - chyba ze 4.

Swego czasu wynajmowaliśmy z żoną mieszkanie w Krakowie. Mieszkanie jak mieszkanie, cena duża, metrów mało, dookoła dużo betonu, standard.

Jak wiadomo, w dzisiejszych czasach bez piekarnika żyć można, ale bez internetu już nie za bardzo. Tak też było w moim przypadku. Piekarnika niet, ale internet trza założyć.

Zatem po zapoznaniu się z ofertami dostawców, długich analizach i burzliwej dyskusji kworum ustaliło ("Weź zrób, ma działać"), że skorzystamy z oferty pewnego dostawcy, dostarczającego internetowe Usługi Polce Całej.

Opcje były dwie:
1. Umowa dla studentów - 7 czy 8 miesięcy w zawyżonej cenie miesięcznej.
2. Normalna umowa na 24 miesiące.
Wybrałem bramkę nr 2, bo w planach było pomieszkać trochę dłużej niż rok.

Cóż, jak wiadomo, plany planami, a życie życiem, więc po trochę ponad roku łapię za telefon i dryń, dryń na infolinię. Oczywiście wszystkie formułki wprowadzające, wybieranie na klawiaturze i słuchanie muzyki trzeba było przeboleć.

(J)a: Dzień dobry, tutaj Arry Piekielny, mam u was internet ważniejszy niż piekarnik na 2 lata, ale muszę się wyprowadzić i co teraz mam z tym fantem zrobić?
(K)onsultant: Może pan przenieść internet na nowe lokum!
(J): Ha, bardzo śmieszne. Wyprowadzam się na takie zadupie, że zgodnie z polityką waszej firmy "Bloki podpinamy, bo z tego mamy pieniążki (małopolska więc zdrobnienia! i wszyscy wychodzą na pole :) ), ale już jak mamy coś inwestować i podpinać przedmieścia, to nołnoł", nie mam szans na wasz internet ważniejszy niż piekarnik.
(K): To... może pan na przykład zrobić cesję umowy na kogoś innego, jeżeli tylko ten ktoś będzie mieszkać w miejscu przez nas obsługiwanym!
(J): A to musi być teraz? Czy może jednak być za jakiś czas, jak takiego ktosia znajdę?
(K): Może być w późniejszym terminie, byleby pan płacił za internet. Po takiej cesji umowa nowego klienta będzie odpowiednio skrócona o czas, jaki pan wykorzystał u siebie.

No spoko, skoro tak, to ok. Przez następne 2 miesiące płaciłem za internet ważniejszy niż piekarnik, mimo że nie miałem do niego dostępu (do piekarnika już miałem, a i internet był, tyle że dawna żółwiostrada - nic innego nie docierało).

Po tym czasie kumpela się przeprowadzała i szukała internetu, więc jej mówię - "Mam nieużywany, jak chcesz, to idź do nich, powołaj się na taką-a-taką umowę u Arrego Piekielnego i będziesz mieć neta na jeszcze kilka dobrych miechów”.

Kumpela się ucieszyła i poszła do salonu, po czym do mnie dzwoni i mówi, że sorry Winnetou, ale nie da się tego zrobić, bo takiej usługi na takiego delikwenta nie ma.

Taki trochę zonk z mojej strony, bo w takim razie za co ja płacę? Telefon w dłoń i na infolinię dzwoń! Formułki, klawiatura, muzyczka...

(J): Dzień dobry, tutaj Arry Piekielny, mam u was internet ważniejszy niż piekarnik, koleżanka chciała zrobić na siebie cesję, ale jej mówią, że jednak nie mam tego internetu ważniejszego niż piekarnik!
(Konsultant - ale inny niż przedtem): Już sprawdzam... <<klik, klik, stuk, stuk>> ... no rzeczywiście nie ma pan już tego internetu. Na poprzednie miejsce pana zamieszkania wprowadził się ktoś inny i założył sobie swój internet i przez to pana internet został zlikwidowany, a umowa rozwiązana.
(J): Że co?! To internet jest w końcu na osobę czy na lokal?! A poza tym, jak to rozwiązana?! Rozwiązaliście ze mną umowę, nawet mnie o tym nie informując?!
(K): No tak... Mam tutaj informację że podjęto próbę kontaktu (rzeczywiście, jakiś obcy numer RAZ do mnie zadzwonił; byłem wtedy za granicą, gdzie troszkę była przesunięta strefa czasowa i nie odebrałem, nie oddzwaniałem, bo doszedłem do wniosku, że jak ktoś czegoś chce, to powinien zadzwonić chociaż raz jeszcze, później już jednak nikt nie dzwonił - przyp. Arry), zatem podjęto decyzję o rozwiązaniu z panem umowy.
(J): Podsumowując. Zadzwoniliście do mnie RAZ i się nie dodzwoniliście. Na podstawie tych jakże twardych dowodów doszliście do wniosku, że nie można się ze mną w żaden sposób skontaktować i rozwiązaliście ze mną umowę?
(K): Nooo... tak.
(J): I co teraz?
(K): Nie można dokonać cesji.
(J): To to ja wiem. Chrzanić cesję internetu ważniejszego niż piekarnik. Co z opłatami?
(K): Jest to zerwanie umowy z naszej strony i nie musi pan nic płacić. Proszę tylko oddać użyczony panu sprzęt.
(J): No ok...

Poszedłem do Mordo... znaczy POK-u (czy jak to się u nich zwie) i oddałem router, pytając jeszcze raz "Co z opłatami?”. Odpowiedź dostałem taką samą: "Jest to zerwanie umowy z naszej strony, więc nie ma pan nic płacić."

Piekielne? Pewnie bardziej upierdliwe... gdyby nie...

Minęły ze dwa miesiące, ja już zapomniałem o sprawie, a tu przychodzi Pismo (tak, z wielkiej litery).

Treść mniej więcej taka: "Ze względu na to, ze klient Arry Piekielny zerwał umowę z winy klienta, naliczono na niego karę w wysokości 300 zł”.

Ciśnienie w górę poszło... Telefon w dłoń i na infolinię dzwoń...
Formułki... klawiatura... muzyczka...

(J): Dzień dobry, tutaj Arry Piekielny, miałem u was internet ważniejszy niż piekarnik, wzięliście mi go odłączyliście, nie poinformowaliście mnie o tym, dowiedziałem się tylko dlatego, że koleżanka chciała zrobić cesję, a teraz mi przysłaliście pismo, że to JA mam zapłacić karę za zerwanie umowy!
(Kolejny Konsultant): No bo zerwał pan umowę...
(J): To wyście ją zerwali! Ja płaciłem za ten cholerny internet, mimo że z niego nie korzystałem!
(K): No taaaaaaak... ale zerwał pan umowę przed jej zakończeniem.
(J): To wyście ją zerwali! Nie informując mnie o tym, a jak próbowałem się czegoś dowiedzieć, to mówiliście, że nie moja wina i nie mam nic płacić.
(K): No... taaaaaaaaaaak... ale umowa została zakończona przed terminem jej upływu i ponieważ zakończył ją pan przedwcześnie, to musi pan zapłacić karę.
(J): TO WYŚCIE DO JASNEJ CHOLERY JĄ ZERWALI. NIE POWIEDZIELIŚCIE MI O TYM. GDYBY NIE TO, ŻE CHCIAŁEM Z TYM CHOLERNYM INTERNETEM COŚ ZROBIĆ, TO DALEJ BYM PŁACIŁ ZA COŚ, CZEGO NAWET JUŻ NIE MA!

Tak, zacząłem krzyczeć - żona mówi, ze to był jedyny do tej pory raz kiedy widziała mnie tak wściekłego, że zacząłem krzyczeć.

(K): No... taaak... ale ja tu nie mogę nic pomóc… mogę spróbować...
(J): Dobra, ty jesteś tam najniższy i nic nie możesz. Szkoda mojego czasu i nerwów. Załatwię to inaczej. Żegnam.

Zatem zamiast próbować cokolwiek zdziałać u biednych studentasów, siedzących w call center i mogących najwyżej przełączyć mnie do kogoś dwa biurka dalej, postanowiłem napisać PISMO (tak, tak, wielkimi literami).

Napisałem w nim, że (w skrócie): "Miałem internet ważniejszy niż piekarnik, przeprowadziłem się - i postępując zgodnie z radami pana z infolinii, zostawiłem sobie internet i nie zerwałem umowy w razie, gdybym mógł kiedyś dokonać cesji bądź chciał go sobie jednak później podpiąć, ale mi go odłączyliście, nie informując mnie o tym. Dowiedziałem się o całej sprawie, chcąc dokonać wyżej wymienionej cesji. Wtedy też mnie poinformowano, że skoro to firma odłączyła internet, to ja nie mam się czym martwić i nie mam niczego płacić, jedynie zwrócić sprzęt. Ale jednak teraz chcecie, żebym to ja zapłacił karę, bo to rzekomo z mojej winy zerwano umowę. W związku z tym domagam się, żeby kara została umorzona, bo to w końcu wasza wina, a ponadto za stracony czas, nerwy i brak możliwości cesji domagam się rekompensaty.
A jak wam nie pasuje, to idę do UOKiK”.

W kopertę i sru na pocztę!

Odpowiedź przyszła migiem: "W związku z zaistniałą sytuacją firma dostarczająca internetowe Usługi Polsce Całej zdecydowała się umorzyć karę panu Arremu Piekielnemu”.

Żadnego „przepraszamy za zaistniałą sytuację” ani nic. Nie wspomnieli też o mojej rekompensacie, ale, mówiąc szczerze, to na rekompensatę nawet nie liczyłem - dodałem do pisma ten akapit, żeby zrobić Wrażenie (tak, z wielkiej litery). ;)

PS: W sumie cieszę się, że ostatecznie walczyłem do końca, a nie machnąłem na to ręką, jak to niektórzy znajomi mi radzili: "daj spokój, to tylko 3 stówki, zapłać i będziesz mieć spokój".

PS2: W sumie to internet był ważniejszy od piekarnika i telewizora, bo tego też nie było. Co ciekawe, jak zamawiałem internet, to pani w Mordo... POK-u próbowała mi wcisnąć pakiet Internet+Telewizja... mimo że powiedziałem jej: "nie posiadam telewizora”. :)

uslugi

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (197)

#52236

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znajomy pan X prowadzi sieć sklepów.
Sklepy mają w ofercie m.in. zabawki, sprzęt komputerowy i akcesoria RC.
Pan X jest dość pozytywnie nastawiony do życia i innych ludzi, aczkolwiek ostatnio chyba to pozytywne nastawienie zostało nadszarpnięte.

Zatrudnił do jednego ze sklepów paniusie. I w tym sklepie zaczęło się gorzej powodzić. Po pewnym czasie zaczął się zastanawiać, czy nie zamknąć tego sklepu i poczynał w tym kierunku. Zwolnił paniusie i ograniczył pracę sklepu do 3 dni w tygodniu po kilka godzin... okazało się, że obroty wzrosły. Co się okazało? Paniusie nie pracowały. Olewały robotę z góry na dół i w ogóle sobie bimbały zrażając klientów.

Ale to nie koniec. Paniusie postanowiły założyć własny sklep. W tej samej branży. Jeszcze za czasów pracy u pana X.
Bezczelnie mówiły klientom, że sklep zamyka się i podsyłały ich do nowo otwieranego (swojego). Ponadto ukradły dane osobowe kontrahentów pana X i teraz do nich dzwonią, żeby ci kontrahenci nie chodzili do pana X ale właśnie do sklepu paniuś. Oprócz tego ich sklep jest reklamowany nagrodami, które zdobyła firma pana X. I tak sklep istniejący od 2 miesięcy ma nagrody sprzed roku...

Drodzy piekielni. Zwracam się do was z prośbą o pomoc. Poradźcie, co można na to poradzić? Jak można przeciwdziałać takiemu chamstwu i pomóc znajomemu panu X? Bo, gdyby pan X był bucem i traktował ludzi jak szmaty, to bym nie kiwnął palcem, ale pan X jest człowiekiem do rany przyłóż.
Proszę was o pomoc.

sklepy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 826 (880)