Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Ascara

Zamieszcza historie od: 23 marca 2011 - 22:55
Ostatnio: 7 maja 2020 - 18:53
  • Historii na głównej: 9 z 25
  • Punktów za historie: 3563
  • Komentarzy: 250
  • Punktów za komentarze: 250
 
zarchiwizowany

#66413

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O telefonach słów kilka.
Od kilku dni dostaję połączenia od jakiegoś numeru, wcale nie zastrzeżonego, kierunkowy poznański. Udało mi się odebrać dopiero wczoraj, pani przedstawiła się jako jakiś tam konsultant Orange, sama się rozłączyła, kiedy zorientowała się, że nie jestem swoim ojcem (opisałam to w poprzedniej historii). Dzisiaj telefon zadzwonił ponownie, odebrałam od razu i co słyszę? Głos automatu: "Proszę czekać, trwa łączenie rozmowy", a później idiotyczną melodyjkę. Przeczekałam kilka sekund i się rozłączyłam - co to za czasy, dzwonią z jakimiś superofertami, tyłek trują, a ja mam jeszcze czekać na połączenie?

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (232)
zarchiwizowany

#66397

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj rano obudził mnie telefon (jak praktycznie codziennie, wiecznie odbieram telefony z milionem zaproszeń na jakieś pokazy, które z reguły odbywają się na drugim końcu Polski, gdzie od dawna nie mieszkam; zgłaszam tę informację i proszę o niedzwonienie więcej, działa na tydzień… ale dziś nie o tym).
[P]ani: Dzień dobry, tu XY z Pomarańczowej Sieci, czy ja mogę rozmawiać z panem Janem? (tata, właściciel konta, do którego przypisane są mój i mamy numery).
[J]a (przyzwyczajona do tego typu telefonów w sprawie zmiany umowy): Niestety, taty nie ma.
[P]: Kiedy będzie?
[J]: W najbliższym czasie w ogóle, jest za granicą. Ale od razu panią informuję, że wszelkich zmian w abonamencie dokonujemy wyłącznie w salonie, nigdy przez telefon.
[P]: Ale ja nie dzwonię w sprawie zmian, mam wiadomość dla pana Jana.
[J]: Może więc pani przekazać ją mnie.
[P]: Ale pani nie jest panem Janem.
[J] (trochę rozbawiona): Owszem, nie jestem, natomiast jestem użytkownikiem tego numeru i…
Chciałam dodać, że tata dał mi wszelkie możliwe dostępy do konta w postaci PIN-ów, haseł użytkownika i innych pierdół, których tam wymagają. Nie zdążyłam, pani się rozłączyła.
Mało piekielne, absurdalne? Przecież pani wykonywała swoją pracę? Moim zdaniem bardzo, skoro jestem według Pomarańczowej Sieci osobą wystarczająco decyzyjną, aby dokonywać zmian w umowie!*, natomiast zbyt mało, aby otrzymać jakąś głupią informację. Nie wiem nawet, jakiej natury jest ta wiadomość, może kasa z jakiejś faktury do nich nie dotarła i teraz będą naliczać odsetki do czasu, aż tata pojawi się w kraju.
A miałam zmienić sieć.

*W dzisiejszych czasach wystarczy potwierdzenie słowne. Kiedy mówię, że nie jestem właścicielem numeru, słyszę, że to nie szkodzi, skoro jestem jego użytkownikiem i znam parametry dostępu. Nie dokonuję żadnych zmian abonamentu przez telefon właśnie dlatego, że kiedyś jako trzynastoletnie dziecko aktywowałam jakąś drogą usługę i wtedy byłam wystarczająco decyzyjną osobą!

Pomarańczowa Sieć

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 45 (167)

#47093

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o piekielnym ginekologu przypomniała mi moje pierwsze badanie ginekologiczne.
Będzie rekordowo krótko, w jednym zdaniu.
Chyba utworzę jakąś petycję postulującą prawny zakaz noszenia przez kobiety - ginekologów TIPSÓW.

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 678 (758)
zarchiwizowany

#45962

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Odpisując na komentarz do jednej ze swoich historii, przypomniałam sobie swój egzamin na prawo jazdy.
Mam pewien apel. Kiedy już jakiś gamoń postanawia przeciąć główną bez zatrzymania się, mimo, iż do skrzyżowania główną zbliża się inny samochód, to niech już JEDZIE. Owego kierowcę ruszyły chyba wyrzuty sumienia, w związku z czym się zatrzymał. Z końcem maski na wysokości mojego lewego lusterka. Może dwa metry przed moją maską.
Gdybym nie zareagowała odruchowo (i nie miała wolnego pasa) i nie ominęła kretyna lewą stroną, a hamowała, miałabym oczywiście po egzaminie - nie było fizycznej możliwości wyhamowania i uderzyłabym w idiotę.
Zastanawia mnie tylko, czy, widząc "elkę" egzaminacyjną, zrobił to celowo, tak jak barany wbiegające na przejścia dla pieszych? Tylko czy rozwalenie samochodu, byłoby odpowiednią ceną za taką satysfakcję...

egzamin na prawko

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (36)
zarchiwizowany

#45899

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od października jestem szczęśliwą studentką medycyny na Jednej z Uczelni (JzU). Dostałam się jednak w ostatniej chwili – w połowie września. Do tego czasu więc moje dokumenty spoczywały sobie spokojnie na kierunku awaryjnym na pewnej prestiżowej polskiej uczelni (PPU). Jako, że na JzU nie wymagano oryginałów, a miałam dość sporą drogę do pokonania na jeden i na drugi uniwersytet, pofatygowałam się z kserokopiami na wymarzony lekarski, o PPU odrobinę zapominając. Wiecie, jak jest – zaczęłam już żyć przyszłym spełnianiem marzeń, zaopatrywać się we wszystko, co na studia potrzebne, szukać stancji, co w tamtym terminie nie było już łatwym zadaniem. Warto również wspomnieć, że nie chciałam również zabierać dokumentów nim nie upewnię się, że jestem już zapisana na lekarski, nie dowierzałam w to na początku (ciągle obawiałam się, że zaraz zadzwonią raz jeszcze z informacją, że to pomyłka), a wyjazd 400 km pociągiem to nie jest coś, co się robi z minuty na minutę, zwłaszcza, że ja wówczas jeszcze trzymałam się maminej spódnicy i nigdzie sama nie jeździłam (poszłam do podstawówki w wieku 6 lat, w opisywanym momencie byłam świeżo po osiemnastce, a jako nastolatka faktycznie o nic sama nie musiałam się martwić). W efekcie rezygnację swoją, drogą e-mailową, przesłałam pod koniec września. I wówczas zaczęła się zabawa. Najpierw zostałam ostro „zjechana” przez panią z dziekanatu – w sumie rozumiem, blokowałam komuś miejsce. Przełknęłam. Jako, że wyjeżdżałam już do miasta, w którym mieści się JzU, zostawiłam mojej mamie upoważnienie do odebrania z PPU moich dokumentów. Mama wybrała się tam dwa dni później, aby usłyszeć, że…
No właśnie.
Że upoważnienie trzeciej osoby do odebrania z uczelni dokumentów jest ważne tylko wówczas, kiedy zostaje spisane na owej uczelni w obecności właśnie jej wysokości pani z dziekanatu. Czy ktoś może mi wyjaśnić, po co miałabym upoważniać moją mamę do odbierania moich dokumentów, stojąc sobie obok, popijając kawkę?

Ps. „Poproszono” mnie później (miałam już swoje dokumenty) również o przesłanie odręcznej, z oryginalnym podpisem, rezygnacji. Takiej w formie podania o skreślenie mnie z listy studentów. „Prośba” została napisana z caps lock’iem i kilkoma wykrzyknikami. Dla świętego spokoju to polecenie wypełniłam. Zastanawiam się do dziś, cóż zrobiliby mi, gdybym im tego nie wysłała? Nie daj Boże wyrzuciliby mnie ze studiów…

Ledwo rozpoczęła się moja przygoda ze studiami, a dziekanaty już nie przestają mnie zaskakiwać. Dziekanat JzU to już materiał na osobną (i pewnie niejedną) historię.

pewna Prestiżowa Polska Uczelnia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (30)
zarchiwizowany

#45901

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tata mój uwielbia robić ludziom dowcipy, które nie zawsze są zabawne, i budować napięcie.
Jest kierowcą międzynarodowym w firmie logistycznej – ot, przewozi ciężarówkami różnego rodzaju towary. Dzisiaj zadzwonił do swojego szefa.
[T]ata: Słuchaj, Marek… Jest problem.
[Sz]ef: Jaki?
[T:] Miałem wypadek, ofiara nie żyje…
Szef, jak to się mówi, usiadł z miejsca na czterech literach i wyjąkał:
[Sz:] Ale… jak to?...
[T:] No… Człowieku, ten gołąb był ogromny, pół przedniej szyby mi rozwalił.
Kurtyna. W sumie to nie jestem pewna, czy tatuś długo sobie jeszcze popracuje. :)

Ale, ale! Ja niestety, niezamierzenie zresztą, również stałam się ofiarą tego „dowcipu”. Wyobraźcie sobie, że czytacie sms’a od mamy (tata zza granicy dzwoni z rewelacjami z reguły do jednej z nas, która przekazuje informację drugiej – ot, ceny roamingu), która również stała się ofiarą „żartu” taty, o treści następującej: „Tata właśnie zadzwonił, powiedział, że miał wypadek. Ofiara nie żyje i [*brak części tekstu*]”

Ps. W odpowiedzi na niektóre komentarze dodam, że nie chodzi o ocenianie na "+" bądź "-" charakteru mojego taty, a piekielności jego zachowania względem szefa, czyż nie?

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (230)
zarchiwizowany

#45900

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia CherryPie o wizycie w rowie przypomniała mi sytuację mojej mamy z zeszłej zimy. Nie była może tak drastyczna, ale sam fakt...
Moi rodzice dziwnie się dobrali w kwestii prowadzenia auta. Tata jeździ jak szatan, często gęsto nieprzepisowo, mamę doprowadzając do zawału. Dlaczego? Dlatego, że mamusia moja "jeździ bo jeździ". W zestawie ze swoim "cienkocienko" i 50-60 na liczniku niezależnie od otaczającego krajobrazu stanowi niejednokrotnie dość skuteczną zawalidrogę. Stara się więc, jak tylko jest to możliwe ułatwiać pozostałym kierowcom życie.
Było ślisko, a sterty śniegu po obu stronach, zwężonej w ten sposób naturalnie, jezdni stosunkowo wysokie. Z naprzeciwka jechał z dość sporą prędkością, idealnym środeczkiem jezdni elegancki, drogi samochód. Logicznym byłoby, że samochody w takiej sytuacji "idą na kompromis". Ale gdzieżby. Przecież pan i władca w czarnej limuzynie nie będzie robił miejsca dla "czinkolka", prawda? Mama, chcąc nie chcąc - na cóż jej wypadek? - postarała się zjechać jak najbardziej do prawej. Był to niestety błąd - prawe koło auta trafiło na śnieg, lewe zostało na lodzie. Jak każdy się pewnie domyśla, auto po malowniczym piruecie zakończyło podróż w rowie. Odwróciło się o 180 stopni, wobec czego mama dojrzała jeszcze zwalniającą limuzynę. No oczywiście, chyba wypada pomóc, prawda? "Czinkol" sam się z zaśnieżonego rowu nie wykopie, a owo autko z całą pewnością miało tyle KM, aby wyciągnąć go w minutę. A gdzie tam! Kierowca zwolnił po to, aby wystawić przez szybę środkowy palec, następnie zawrotnie przyspieszyć.
Mama w rowie siedziała jeszcze przez 3 godziny. Chyba nie muszę mówić, że przy jej śmiałości na drodze była to dla niej niemała trauma? Do dziś wpada w panikę, kiedy musi jechać gdziekolwiek w ślizgawicy.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (166)
zarchiwizowany

#30785

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Radio Maryja znane jest z robienia z siebie cierpiętnika.
Od czasu do czasu leci w nim ścieżka z filmu o księdzu Popiełuszce. To piosenka Jacka Wasowskiego, którą można znaleźć chociażby na wrzucie. Na refren składają się słowa: „Uciszcie tego księdza, wiecie, co macie robić.”.*
Byłam zainteresowana piosenką, odkąd wczoraj usłyszałam ją przypadkiem we wspomnianym radiu (słucha go moja babcia). Wklepałam więc w google wspomniane wyżej słowa. Gdzie mnie odniosło? Do strony Naszego Dziennika (dla niewtajemniczonych – gazeta ojca Rydzyka). I czytam list przysłany do redakcji tej gazety.
„Jestem zbulwersowana i zaniepokojona tym, co dzieje się teraz w katolickiej przecież Polsce. Głosząc wszędzie tolerancję, miłość, pokój, wyrozumiałość dla myślących inaczej, równocześnie prześladuje się Kościół i duchownych w świeckich mediach. Pytam, dlaczego ma to być tolerancja tylko w jedną stronę. Czyż katolicy nie powinni podnosić również głosu i żądać także dla siebie tolerancji? Niedawno zniknęła mi w radiu fala, na której słucham Radia Maryja. Szukałam jej cierpliwie, kręcąc gałką, i w pewnym momencie usłyszałam jakąś krzykliwą muzykę, a za chwilę słowa piosenki, której cząstkę treści ze zgrozą uchwyciło moje ucho. Brzmiały one tak: "Uciszcie tego księdza, wiecie, co macie robić!". Człowiek, który śpiewał, powtarzał je około 5 razy, potem następowało nowe zdanie: "Oni przynoszą zarazę - opium, która ogłupia ludzi". Nie mogłam tego dłużej słuchać. Trzeba coś z tym zrobić. Nie możemy siedzieć cicho i udawać pokornych owieczek. Takie nawoływanie poprzez "niewinnie brzmiącą muzykę" powinno być surowo karane. To nie jest żadna wolność słowa, lecz agitacja do nienawiści. (...)”**
A potem wielkie zdziwienie, że ludzie się z Radia Maryja śmieją…

* http://w927.wrzuta.pl/audio/2CSC4A1vtRB/jacek_wasowski_-_uciszcie_tego_ksiedza
** http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=cz&dat=20080516&id=main

Radio Maryja Nasz Dziennik

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (197)
zarchiwizowany

#25362

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pragnę obnażyć piekielność instytucji zwanej PKS-em w moim regionie. Mieszkam 11 kilometrów od miasta, w którym ma on siedzibę, więc drugi koniec świata to to nie jest.

1) W czasie roku szkolnego ostatni autobus powrotny wyjeżdża z miasta o godzinie 15:30, nie ma mowy o dłuższym powłóczeniu się po mieście ze znajomymi. Liczyłam, że będzie okazja w czasie ferii. Pojadę sobie rano, wrócę przed szesnastą. Owszem, zmieniło się coś. W czasie ferii nie jedzie żaden, powtarzam: ŻADEN autobus. Ani w jedną, ani w drugą stronę. Jestem odcięta od świata.

2) Nie ma żadnego autobusu, który łaskawie dowiózłby mnie do szkoły na godzinę ósmą, jestem w mieście około siódmej rano. Za to między godziną 11 a 12 jadą autobusy 3, słownie: trzy. PUSTE.

3) Ceny. Co roku przed zimą są podwyżki biletów motywowane, oczywiście, zimą. Co z tego, skoro po zimie cena już nie spada, a kolejnej jest podnoszona. Efekt? Zaczynając liceum płaciłam ok. 80 złotych za bilet miesięczny, teraz (klasa maturalna) za luty uiściłam opłatę w kwocie złotych stu. Podejrzewam, że fajnie się zarabia na uczniach, którzy płacą, bo nie mają po prostu innego wyjścia - do szkoły dojechać trzeba. Ja wiem, że wzrasta cena benzyny i w ogóle, jednak z tego co wiem, w innych PKS-ach ceny aż tak nie skoczyły.

PKS Chodzież

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 78 (130)
zarchiwizowany

#25220

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Główna bohaterka pozwoliła mi na publikację tej historii pod warunkiem zmiany jej imienia, co robię.

Tak więc, dajmy na to, Magdalena była lat temu kilka uczennicą pewnej wiejskiej szkoły podstawowej. Jednej z tych, w której na cały rocznik składa się kilkanaście osób. Magda wybrała się do szkoły o rok wcześniej, powody są tutaj mało istotne, tak więc do pierwszej klasy zawitała w wieku lat sześciu, ominąwszy zerówkę. Do przedszkola również nie chodziła. Wniosek? Znalazła się wśród zżytych ze sobą dzieci, których ona zbyt dobrze nie znała. Idealna okazja, żeby się na kimś wyżyć, prawda?
Grupa dziesięciolatków, którzy Magdzie wydawali się dorośli (6 lat a 10 to spora różnica), zaciągnęli dziewczynę za szkołę.
- Rozbieraj się, do naga – usłyszała.
Odmówiła, chociaż była przerażona. Spodziewała się, że teraz zostanie zbita, ale nie. Było gorzej, dużo gorzej. Jeden z chłopaków warknął, że on wie, o której jej mama wychodzi wieczorem do pracy. Zagroził, że on ją wówczas zabije, jeżeli Magda nie ściągnie majtek.
Co myśli dziecko, kiedy słyszy coś takiego z ust dużo starszego chłopaka? Owszem, wierzy. Magda się rozebrała. Grupce to nie wystarczyło, kazali jej dotykać swoich miejsc intymnych.
Sytuacja nie zakończyła się na tym, powtarzała się jeszcze wielokrotnie. Wkrótce i to przestało wystarczać. Tak więc Magda, pod znanymi już groźbami, zmuszona została do rozebrania się na apelu szkolnym. Były tam dwie nauczycielki, z których żadna nie zareagowała, nie podbiegła. Skąd, poszły dzwonić do rodziców Magdy, by pojawili się zobaczyć, co ich dziecko wyrabia. Tak, by pojawili się zobaczyć. Następnie obie nauczycielki (z których jedna była katechetką!) powróciły na salę, by podziwiać widowisko.
Uczniowie z grupki zawsze mieli wzorowe sprawowanie.
Magdalena do dzisiaj nie potrafi nawiązywać relacji towarzyskich, boi się zaufać ludziom i zamyka się w sobie.

Podstawówka.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 255 (283)