Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Assi

Zamieszcza historie od: 22 maja 2014 - 21:03
Ostatnio: 20 listopada 2023 - 13:51
  • Historii na głównej: 6 z 7
  • Punktów za historie: 2562
  • Komentarzy: 5
  • Punktów za komentarze: 33
 

#90895

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sami oceńcie kto był bardziej piekielny.
W ostatnim miejscu mojej pracy polityka firmy wyglądała następująco: wpierw pracownik dostawał 3 miesięczna umowę próbna, później na 2 lata i dopiero po tych 2 latach mógł oczekiwać zatrudnienia na czas nieokreślony.

Podczas trwania mojej 2 letniej umowy zachorowałam. Psychicznie, na tyle poważnie, że musiałam leczyć się w szpitalu psychiatrycznym na oddziale dziennym. Terapia trwała 3 miesiące, więc byłam również na 3 miesięcznym zwolnieniu z pracy.

Wydawało mi się, że szef podszedł dość wyrozumiałe do mojego leczenia. Po powrocie do pracy również miałam wrażenie, że zostałam dobrze przyjęta z powrotem, choć na pewno moja nieobecność mocno obciążyła zespół.
Gdy zbliżał się koniec mojej 2 letniej umowy, podejrzewałam, że moje zwolnienie może mieć duży wpływ na dalsze zatrudnienie w tej firmie, dlatego zapobiegawczo miesiąc przed jej zakończeniem sama wybrałam się do szefa. Powiedziałam, że chciałabym porozmawiać o tym czy moja umowa zostanie przedłużona oraz o warunkach na ewentualnej nowej umowie. Szef odpowiedział, że porozmawia ze mną na ten temat jeszcze w tym tygodniu, bo teraz nie ma czasu.

Tak minął tydzień, potem drugi, a ja dalej nic nie wiedziałam.
Poszłam więc raz jeszcze z tym samym pytaniem. Dostałam odpowiedź, że jak najbardziej chcą dalej ze mną pracować i umowa zostanie przedłużona, ale w obecnym momencie trwają jakieś zmiany organizacyjne w związku z czym szef oficjalną rozmowę przeprowadzi ze mną później, wtedy przedstawi mi dokładnie warunki.

Ja naiwna się zgodziłam, wierząc, że skoro odkłada rozmowę w czasie to dostanę umowę na czas nieograniczony.
I tak czekałam, aż zostały mi tylko dwa dni do końca umowy. Dopiero wtedy szef znalazł dla mnie czas.

Na początku zepwnił, że są ze mnie bardzo zadowoleni, koleżanki mnie lubią, ogólnie cud miód malina, ALE ze względu na moje zwolnienie nie mogą dać mi umowy na czas nieokreślony. Dostanę na 6 miesięcy, a potem się zobaczy.

Poczułam się oszukana i postawiona pod ścianą. Niemal byłam pewna, że celowo odkładał tę rozmowę w czasie, żeby nie dać mi czasu na zastanowienie się nad taką umową.

Nie ukrywałam swojego niezadowolenia, ale stwierdziłam, że jeśli dostanę wyższe wynagrodzenie mogę to zaakceptować. Dostałam w ostatnim czasie więcej nowych obowiązków, więc powinnam dostac również wyższe wynagrodzenie.

Gdy wspomniałam o wynagrodzeniu szef był w ciężkim szoku i powiedział że nie był gotowy rozmawiać ze mną o pieniądzach.

No cóż, dałam znać, że w takim przypadku nie podpiszę takiej umowy. Szef miał jeszcze tego samego dnia dać mi znać, czy zaakceptuje moje warunki i kwotę, jaką chciałam zarabiać.

Nie zrobił tego. Dopiero o 15:00 następnego dnia, czyli na godzinę przed końcem mojej umowy znalazł czas, by raz jeszcze ze mną porozmawiać. Powiedział, że jest razczarowany moją postawą i to nie poważne z mojej strony, że na dzień przed zakończeniem mojej umowy mówię, że chcę podwyżkę, albo nie podpiszę tej umowy. Jak ja mogę zostawiać ich na lodzie i stawiać w taki okropnej sytuacji! Oczywiście o podwyżce nie ma mowy, bo zdaniem szefa nie robię nic, co na nią zasługuję.

Uśmiechnęłam się tylko i podziękowałam za współpracę i te 2.5 roku, które przepracowałam w firmie.

Szef tak się obraził, że nawet ręki nie chciał mi podać do tego koleżankom z pracy przedstawił mnie jaka tą złą i okropną, która zostawia ich z dnia na dzień.

Tak, tylko ja chciałam rozmawiać o tym miesiąc wcześniej...

Praca

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 181 (197)

#80495

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przepraszam, ale muszę się wygadać, ponieważ przez ostatnie 3 lata związku z moim narzeczonym spotkało mnie zdecydowanie zbyt wiele niemiłych i bez wątpienia piekielnych sytuacji. I nie, nie mój narzeczony jest temu winny, choć po części może jednak jest. Wszystkiemu winne są jego pieniądze i mój były partner. Także będzie długo, ale naprawdę chcę to z siebie wyrzucić, a to strona będzie do tego chyba najlepsza.


Z moim eks byłam osiem lat, kochałam go i byłam szczęśliwa, do czasu aż stracił pracę. Poznaliśmy się na studiach, przez kilka lat mieszkaliśmy w mieszkaniu, które zmarła babcia przepisała moim rodzicom. My musieliśmy płacić za czynsz oraz oczywiście rachunki i mogliśmy mieszkać, ile chcemy, dla młodych ludzi sytuacja idealna. Niestety, gdy chłopaka zwolnili z pracy, wszystko zaczęło się walić, przynajmniej moim zdaniem, bo według niego było dopiero wtedy wręcz idealnie.

Przez pierwsze pół roku bezrobocia jego rodzice starali się nam pomóc z pokryciem kosztów, ale gdy ich synek dalej nie umiał znaleźć sobie innej pracy, przestali go wspomagać. Zostałam sama z pasożytem, którego jeszcze kochałam. Nie zamierzał iść do "pupy", gdyż jak mówił, dostanie tam zwykłą pracę na zmywaku lub zostanie sprzątaczem, a to uwłaczało jego męskiemu honorowi. Udawał, że czegoś szuka. Prawdopodobnie udawał również, że chodzi na rozmowy kwalifikacyjne. Gdy wracałam z pracy zawsze słyszałam tylko: "Nie oddzwonili" i głupia wierzyłam. Później próbowałam sama mu coś znaleźć, ale jemu zawsze coś nie pasowało. Teraz wiem, że mu było po prostu dobrze. Ja miałam i mam dobrze płatną pracę, nie głodowaliśmy, mieliśmy na utrzymanie mieszkania i wszelkie przyjemności. Lecz gdy ja siedziałam w pracy on jeszcze spał, gdy ja wracałam zmęczona nawet nic dla mnie nie zrobił, czekał aż ugotuję, posprzątam. Do tego im bardziej naciskałam na to, by znalazł pracę, tym coraz częściej słyszałam pewnie dobrze znane niektórym dziewczynom teksty: "Nikt oprócz mnie ciebie nie zechce" "Zobacz jak się spasłaś, kto zechce takiego prosiaka?!" "Nic lepszego ode mnie cię nie spotka", powoli zaczynałam w to wierzyć. Bardzo schudłam w tamtym czasie, nie miałam na nic siły, ale pracowałam, żeby pan książę miał, co zjeść.

Żaliłam się wspólnym znajomym, którzy również próbowali wywrzeć na nim presję, by wreszcie się ogarnął. I niestety żaliłam się również jemu - Aleksowi, mojemu obecnemu narzeczonemu.


Poznałam go, gdy mój eks jeszcze miał pracę, dzięki wspólnym znajomym, z którymi razem chodziłam na wycieczki w góry. Tak się poznaliśmy i zostaliśmy przyjaciółmi, ale nigdy nie zdradziłam z nim chłopaka, Aleks również nigdy nie próbował mnie podrywać, gdyż wiedział, że jestem zajęta. Ale to on pierwszy pomógł mi zauważyć, że mój ówczesny chłopak niszczy mnie fizycznie i psychicznie, byłam tak zaślepiona miłością, że choć widziałam problem, nie umiałam sobie z nim poradzić. Chciał mi pomóc, powiedział, że w jego firmie jest kilka wolnych stanowisk, niech Mariusz spróbuje wysłać CV.


W ten sposób po raz pierwszy zorientowałam się, jak bardzo jestem oszukiwana. Eks-Mariusz wysłał CV, ale nie przyszedł na rozmowę, choć został zaproszony. Wiem, bo tamtego dnia, niczym w Trudnych Sprawach, spróbowałam go śledzić. Mariusz zamiast pojechać do firmy, poszedł z kumplami na piwo kupione za moje pieniądze! Gdy wrócił, powiedział mi, że był na rozmowie, ale raczej nic z tego nie będzie. Wtedy przelała się czara goryczy, zaczęłam krzyczeć, że ma tydzień na znalezienie pracy, albo wynosi się z tego mieszkania i mego życia. Oczywiście nie zrobił nic, nie licząc tego, że ubliżał mi jeszcze bardziej. Nawet nie wiecie, jaki był zdziwiony, gdy po tygodniu, jego rzeczy czekały na niego pod drzwiami, w których wymieniłam zamki. Tak, namówiłam jego kolegów, żeby gdzieś go wyciągnęli na dostatecznie długi okres czasu. I wreszcie po 1,5 roku męczarni byłam wolna. Wszyscy, nawet wspólni znajomi, mówili mi, jak dobrze postąpiłam, że wyglądam znacznie lepiej, a to później oni zaczęli wyzywać mnie od szmat, dzi**k, które lecą na pieniądze, bo cóż...


Gdy odetchnęłam po toksycznym związku i złamanym sercu, zaczęło mnie pchać w stronę Aleksa, który był dla mnie zwykłym facetem, z którym chodziłam na wycieczki. Dopiero gdy już zostaliśmy oficjalnie parą, dowiedziałam się, że w firmie, w której pracuje, jest nie tylko informatykiem, ale także współwłaścicielem. I wtedy zaczęły się kolejne piekielności i to ze strony osób, po których bym się tego nie spodziewała.


Zaczęło się od mojej pracy, gdy Aleks przyjechał po mnie drogim samochodem. Zazdrosne zdziry, z którymi dogadywałam się całkiem nieźle, zaczęły szeptać między sobą, aż w końcu pojawiły się plotki - puszczam się z jakimś starym fagasem, na pewno za pieniądze. Aleks jest dwa lata starszy ode mnie, po prostu tamtego dnia przyjechał samochodem z ciemnymi szybami. Nie było również ważne to, że zarabiam na tyle dużo, że zwyczajnie nie muszę puszczać się za pieniądze. Dlatego uważam, że to zazdrość. Gdy kiedyś kupiłam sobie nowy naszyjnik, jedna z pracownic prosto w twarz spytała, ile razy mu obciągnęłam. Na szczęście mój szef był w porządku i załatwił sprawę szybko. Nie, nie zwolnił mnie, ale zapobiegł dalszym plotkom lub podobnym zachowaniom.


To był jednak początek tego, co mnie czekało. Gdy mój były dowiedział się, że po kilku miesiącach od zerwania, jednak zechciał mnie ktoś inny, w dodatku bogaty i ktoś, kogo znałam, gdy jeszcze byłam z nim, zaczął nastawiać przeciwko mnie naszych wspólnych znajomych (nie zerwę dobrych znajomość, przez jednego idiotę), opowiadając, że na pewno puszczałam się, gdy byłam jeszcze z nim w związku i to oczywiście za pieniądze! W ten oto sposób w oczach znajomych, którzy wcześniej sami próbowali mnie wyciągnąć z tego toksycznego związku, stałam się puszczalską blacharą, która w tak bestialski sposób zostawiła biednego Mariuszka. Od koleżanek usłyszałam prosto w twarz: "Przynosisz zakałę kobietom, przez takie jak ty, później mówi się, że kobiety lecą tylko na pieniądze"

Z ich rozumowania wynikało, że zostawiłam Mariusza dlatego, że nie zarabiał pieniędzy. Tak, to był jeden z ważniejszych powodów, gdyż nie umiałam i wciąż nie potrafię wiązać przyszłości z osobą, która miałaby żyć na moje utrzymanie. Nie miało dla mnie znaczenia, czy będzie zarabiał sto milionów, średnią krajową czy najniższą krajową. Chciałam po prostu widzieć, że ten ktoś chce mi pomóc utrzymać rodzinę, że chce zapewnić jakąkolwiek stabilizację finansową. Owszem z mojej pensji starczało nam na wszystko, ale co gdyby pojawiło się dziecko, co gdyby mnie zwolniono?! To po prostu był przypadek, że mój obecny narzeczony jest bogaty.


Gdy go poznałam nie zaglądałam mu w portfel, a idąc z kimś na wycieczkę w góry trudno ocenić sytuację finansową. Wiem, że kochałabym go nawet gdyby pracował na zmywaku. Nie wykorzystuję również jego pieniędzy, nie proszę o drogie prezenty, gdy chodzimy na randki często płacimy na zmianę. To naprawdę przykre, że w oczach większość społeczeństwa jestem postrzegana jako blachara, jako osoba kochająca pieniądze.


Nawet jego własna matka nie traktuje mnie lepiej. Gdy przyszedł mnie przedstawić, zmierzyła mnie wzrokiem i nawet mnie nie znając oceniła: "kolejna co by pieniędzy chciała!" Przy wspólnych spotkaniach udawała, że nie istnieje, no chyba że zauważyła u mnie drogą błyskotkę, wtedy tylko mruczała: "widzisz synu pieniędzmi kupisz wszystko i piękną biżuterię i pustą kobietę!". Co z tego, że jej syn miał na ręce równie drogi zegarek, który dostał ode mnie na urodziny?! Doskonale o tym wiedziała! Gdy przyszliśmy pochwalić się naszymi zaręczynami, zaczęła krzyczeć, że jej syn chce popełnić mezalians i ona na pewno na ślubie się nie pojawi. A co w tym jest najlepsze? Firma mego lubego jest także firmą jego ojca, który na szczęście jest złotym człowiekiem, a jego żona jest... utrzymanką. Tak, z tego co słyszałam po ślubie nie przepracowała ani jednego dnia. Wolny czas spędza na plotkach z koleżankami lub na wydawaniu pieniędzy. Ograniczyliśmy z nią kontakty do minimum.



I coś z drugiej strony. Gdy pierwszy raz mój narzeczony spędzał święta z moją rodziną pochwaliliśmy się, że zamierzamy wybrać się na wycieczkę w Alpy, czym bardzo zainteresowała się moja samotna ciotka. Gdy tylko ukochany zniknął w toalecie, zaczęła z uznaniem kiwać głową i udzielać mi takich cudownych rad (mimo że minęło kilka lat, doskonale to pamiętam, gdyż byłam w wielkim szoku):

- Ty to dziecko Pana Boga złapałaś za nogi! Nie możesz zmarnować takiej okazji! Zdolne dziecko!
- Nie rozumiem.
- Jak to nie rozumiesz, myślisz, że nie wiem po co ten cały wyjazd?! Słuchaj ciotki młoda. Bogaty rzadko się trafia, to złap go, nim ucieknie! Zajdź szybko w ciążę, to już alimenty ci z rąk nie uciekną! A kto wie, może jeszcze ślub weźmiecie!

Byłam z nim wtedy dopiero kilka miesięcy, a genialna ciotka biznesmenka próbowała namówić mnie do zajścia z nim w ciążę, gdy powiedziałam jej dość dosadnie co myślę o takim postępowaniu, usłyszałam, że jestem głupia, gdyż mój facet na pewno prędzej czy później mnie zdradzi lub zostawi, w końcu jest bogaty to stać go, na każdą laskę, a ja nawet ładna nie jestem.

Cóż, urody mi nie przybyło, a Aleks jeszcze nie zwiał z inną, a ja nie złapałam go na dziecko i robić tego nigdy nie zamierzam, ale co najciekawsze, ciotka nie była jedyną osobą, która próbowała przekonać mnie do złapania go na ciążę. Niektóre koleżanki dość poważnie pytały mnie po co ja pracuję, skoro mój facet mógłby mnie utrzymać, jeszcze inne zastanawiają się, jak mogę chodzić na zakupy bez chłopaka, bo przecież nie może wtedy zapłacić za moje potrzeby. Na szczęście (lub nie) tych osób, jest zdecydowanie mniej, niż tych, dla których byłam i pewnie wciąż jestem blacharą.


Kolejnym problemem byli znajomi mego Aleksa. Może nie próbowali wmówić mu, że lecę na jego hajsy, ale próbowali za to, przekonać go, że z jego pieniędzmi może mieć każdą, więc po co wiązać się z jedną?! Przecież codziennie może mieć inną dziewczynę! Żadnych zobowiązań! Żyć nie umierać! Co z tego, że ją kochasz?! Co z tego, że ona kocha ciebie?! Przecież miłość można kupić!


Także, podsumowując, przez pieniądze Aleksa oboje straciliśmy sporo znajomych, ale nie żałujemy, przynajmniej poznaliśmy prawdziwe twarze wielu osób i cóż, przez jego pieniądze nie jesteśmy zbyt mile postrzegani przez społeczeństwo, dlatego zastanawiam się, czy bogaty mężczyzna nie może spotkać normalnej kobiety, która zakocha się w nim? Czy kobieta musi żerować na swym bogatym facecie i sama nie powinna się realizować? Czy kobieta musi być z facetem, który żeruje na niej, i obawiać się, że jak od niego odejdzie, usłyszy, że leci tylko na pieniądze? I czy bogaty facet musi zdradzać swą partnerkę, bo ma pieniądze? Oczywiście, że nie. Ale to naprawdę przykre, że wiele osób uważa, że tak musi być. To też jest przykre, że pisząc listę gości na ślub musiałam wykreślić stamtąd wiele osób, które kiedyś były mi bliskie oraz matkę mego przyszłego męża. A wszystko przez pieniądze.


Tak źle i tak nie dobrze. Ulżyło mi.

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (236)

#66710

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niestety ostatnio uczestniczyłam w stypie, która odbyła się w knajpie. Rodzina zmarłego wynajęła sporą salę (miała być na wyłączność), ponieważ opłakujących było całkiem sporo. Gdy przyszliśmy, okazało się, że "naszą salę" musimy dzielić z innymi gośćmi. Rodzina nie była specjalnie zachwycona, ale nie miała ochoty kłócić się z obsługą, zwłaszcza, że niezapowiedzianych gości było mało i zachowywali się naprawdę cicho. Do czasu gdy jeden z nich wstał i głośno powiedział:

- Niech żyje Staszek! Sto lat! Sto lat!

Wtedy wszyscy w sąsiednim stoliku zaczęli śpiewać typowo urodzinową piosenkę. A u nas część osób zwyczajnie się popłakało.

Nie uważam, że piekielni byli urodzinowi goście, w końcu mogli nie zauważyć czarnych strojów, smutnych twarzy. Piekielny oczywiście był właściciel, który mimo zapewnień, nie dał rodzinie sali na wyłączność oraz pozwolił, by dwie tak odmienne wydarzenia miały miejsce na jednej sali. Oczywiście rodzina udała się na skargę, ale co mogą zrobić właścicielowi restauracji? Mogą jedynie pisać na forach, czy gdzieś indziej, o sytuacji jaka miała miejsce. Przyznam, że też bym nie uwierzyła, że taka absurdalna sytuacja mogła mieć miejsce, ale widać skąpstwo Polaków robi się coraz gorsze.

Restauracja

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 473 (557)

#65812

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W gimnazjum, do którego chodziłam kilka lat temu, były otwarte także klasy specjalne. Na każdy rocznik przypadała 1 klasa, do której trafiali uczniowie o różnych stopniach upośledzenia ruchowego jak i umysłowego. Choć uczęszczały tam także dzieci, które zwyczajnie miały problemy z nauką lub też ADHD.


O to kilka przykładów jak kochane gimbusy traktowały swoich niepełnosprawnych rówieśników:


1. Do klasy specjalnej chodził sobie Tomek, nie wiem co mu dolegało, ale wyglądało to tak jakby był lekko opóźniony w rozwoju. Miał również problemy z poruszaniem, przez co... cóż trzeba to stwierdzić, poruszał się komicznie. Ale jak każdy dzieciak chciał mieć kolegów. I sobie znalazł i to jakich. Jego "koledzy" zaczęli od naśmiewania się z jego ruchów. Kazali ma na korytarzu biegać lub też robić pompki, co z wiadomych przyczyn mu nie wychodziło, ale robił to by im zaimponować. Nauczyciele widząc zajście nic nie robili, tylko pozwalali na to. Gdy ta zabawa im się znudziła "koledzy" postanowili "pożyczać" pieniądze od niego. Cały czas słyszałam teksty "E Tomek dawaj 5 zł!", "Nie mam na bułkę Tomek, kup mi!"
Próbowałam rozmawiać z Tomkiem i uświadomić go, że nie powinien tego robić. Niestety on uważał, że to jego koledzy i na pewno kiedyś mu oddadzą.

2. Była również dziewczyna, Monika, która miała zespół Downa. Zazwyczaj chodziła do szkoły z opiekunem. Kiedyś zauważyłam, że została sama (Opiekun chyba był w WC) i zaczęła biegać po korytarzu cała szczęśliwa. Wtedy dobiegło do niej kilku chłopaków i zaczęli biegać za nią naśladując jej ruchy, a obserwujące ich osoby śmiały się! Jednak to przestało im wystarczać i uznali, że będzie zabawnie jak oplują dziewczynę. Wtedy nie wytrzymałam i zaczęłam krzyczeć na nich by przestali, przez co ja również zostałam wyśmiana i opluta. Całe szczęście, że wrócił opiekun i widząc zajście, wreszcie udał się do dyrekcji i zmusił nauczycieli by nie pozwalali na takie zachowanie wobec osób niepełnosprawnych. (Do tej pory nie rozumiem jak wcześniej można było pozwalać).

3. Marcin jeździł na wózku, przez co udostępniono mu klucz do windy, żeby spokojnie mógł się poruszać między piętrami nie prosząc kolegów by wnosili go po schodach. Pewnego dnia jeden chłopak zwyczajnie wyrwał mu klucz z ręki, wsiadł do windy i jeździł między piętrami. Nie miało znaczenia to, że Marcin nie ma jak dostać się na piętro gdzie będzie miał lekcje. Znalazł go mój kolega z klasy jak ryczał pod windą, że nie może dostać się na lekcje.

Takich sytuacji na pewno było więcej, lecz opisałam tylko te, które widziałam lub usłyszałam od znajomych. Ale na koniec dodam o tym jak pewnemu dziecku pozwolono na wszystko.

Gdy kończyłam gimnazjum w szkole pojawił się chłopak (oczywiście z klasy integracyjnej). Nie wiem co mu było, ale nie wyglądał na upośledzonego umysłowo czy ruchowo, ale nie mnie to oceniać. Otóż ten chłopak upodobał sobie obmacywanie dziewczyn. Biegał po korytarzach i praktycznie każdą nieuważną, łapał za tyłek lub jak mu się udało za piersi. Krzyki, wrzaski, wyzwiska nie pomagały, a wręcz jeszcze bardziej zachęcały go do obmacywania. Kiedyś nawet próbował podglądać dziewczyny w toalecie.

Rozmowy z nauczycielami nie pomagały i sytuacja się nie poprawiała. Gdy po raz któryś padłam ofiarą jego rąk, nie wytrzymałam i uderzyłam go z liścia w twarz. (Może źle zrobiłam, ale chyba nie powinnam pozwalać by ktoś mnie obmacywał?!). W pierwszej chwili był tak zaskoczony, że nie wiedział co zrobić. Niestety zauważyły to nauczycielki (teraz zauważyły) i zaczęły na mnie krzyczeć, że jak śmiem bić niepełnosprawne dziecko! Przyznam, że to był pierwszy i jedyny raz gdy kogoś uderzyłam, ale co miałam zrobić? Nic innego nie pomagało. Miałam więc pozwolić my by obmacywał mnie do woli, bo jest niepełnosprawny?!
Przynajmniej nigdy więcej mnie nie dotknął.

szkoła

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 379 (473)

#63408

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już kiedyś wspomniałam pracuję z dziećmi i lubię tę pracę. Nigdy nie miałam z nimi problemów, choć czasem trafiały się małe łobuzy, które czasem darzyłam większą sympatią niż te spokojne dzieci. Ale czegoś takiego w żuciu bym się nie spodziewała...

Jakiś czas temu chciałam powiększyć zakres swych umiejętności, dzięki czemu dorobiłam się papierów na przewodnika. Tuż przed mikołajkami dostałam telefon od pani nauczycielki, która zapytała czy mogę poprowadzić wycieczkę szkolną w pobliskie góry. Oczywiście zgodziłam się.

Na miejscu spotkania okazało się, że dzieci to zbieranina z całej pobliskiej szkoły w różnym wieku. Najstarsze miało chyba z 10 lat, a najmłodsze 7. Na parkingu, gdzie miała rozpocząć się nasza wyprawa, dzieci od razu zaciekawiło stoisko z pamiątkami. Kilku chłopcom szczególnie spodobały się plastikowe miecze. Podeszłam do nich chcąc poprosić by ustawili się koło wychowawcy, gdy wtedy słyszę jak jedno z nich rzecze do swego kolegi:

- TY! Ja to se wracając kupię ten miecz i zetnę tej durnej pale łeb!

Zatkało mnie. Myślałam, że się przesłyszałam. Postanowiłam na razie zostawić sprawę w spokoju, a może faktycznie coś źle usłyszałam? Ale za to zaczęłam bacznie przyglądać się właścicielowi owych słów. Dalej zachowywał się całkiem normalnie i bez problemów. Do czasu.

W końcu dzieci zrobiły się zmęczone, więc postanowiłam zrobić krótką przerwę. I wtedy widzę jak wspomniany chłopak zaczyna bić młodszego kolegę. Nauczycielka stoi obok, patrzy i nic. Nawet słowem się nie odezwie. Ja nie pozwolę by na mojej warcie komuś działa się krzywda, zwłaszcza że jak komuś coś się stanie obie możemy mieć kłopoty. Podchodzę do nich i stanowczym tonem każę przestać (Zawsze tak robię, najczęściej działa). Oczywiście starszy nie przestaje, a młodszy jest już bliski płaczu. Nie mając wyjścia łapie dzieciaka za ramię i zagradzam mu drogę do kolegi. Już otwieram usta by go zganić, gdy wtedy z jego ust pada:

- Puszczaj ku**a! Jak śmiesz mnie dotykać do sądu panią pozwę!

Zatkało mnie. Pracowałam z wieloma dziećmi, ale z czymś takim jeszcze się nie spotkałam, nawet nastolatkowie lepiej się zachowują. Gdy się otrząsnęłam z szoku, tłumaczę gówniarzowi jego zachowanie i że powinien przeprosić mnie oraz kolegę. (Szkoda że w takim przypadku nic prócz rozmowy nie da się zrobić). Młody uśmiecha się od ucha do ucha i znów przemawia tymi słowami:

- **uja możesz mi zrobić! To mój brat i mogę robić mu co zechcę!

Dalsza rozmowa nie miała sensu, gdyż młody ciągle w kółko powtarzał, że nic nie mogę mu zrobić. I ma rację! Jedynie mogę tłumaczyć i krzyczeć, a jego to i tak nie ruszy. Nauczycielka, którą widzi i wszystko słyszy nie ma zamiaru przyjść mi z pomocą i chociaż powiedzieć, że mu uwagę do dzienniczka wpisze... Widząc że nic nie zdziałam odpuszczam młodemu, choć z wielkim żalem. Biorę za to młodszego i idę z nim całą wycieczkę pilnując, by kochany braciszek nie zaczął robić z nim co zechce.

Po powrocie do miasta specjalnie postanowiłam poczekać na rodziców owej parki. Nie mogłam sprawy tak zostawić, a może rodzice młodemu do rozumu przemówią. Nie musiałam czekać długo, aż pojawiła się mamusia. Podchodzę,i zaczynam się chwalić "cudownym" zachowaniem jej starszej pociechy.

- On tak zawsze - Mówi i z uśmiechem i zabiera dzieciaki.

Starszy jeszcze obrócił się by pokazać mi środkowy palec i ten wstrętny uśmiech.

Musiałam stać w zdziwieniu dobrych kilka minut, nim zaczepiła mnie nauczycielką, której też chciałam wygarnąć za jej zachowanie. Ona zaczęła tłumaczyć się, że z dzieckiem są problemy od początku. Robi co chcę, a rodzice to akceptują. Matka twierdzi, że zachowanie syna jest spowodowane odejściem ojca i pewnie dlatego znęca się nad młodszym bratem, gdyż ten ma innego tatę. Tata młodszego nie chce się wtrącać, ponieważ boi się, że żona oskarży go o faworyzowanie swojego dziecka. Dlatego oboje pozwalają by starszy znęcał się nad młodszym...

Nie wiem czy to co powiedziała ta kobieta było prawdą, jednak sądzą po zachowaniu dziecka i matki jest to bardzo możliwie. Jednak jakim trzeba być rodzicem by pozwalać jednemu dziecku krzywdzić drugie?! Ja rozumiem, że dziecko może czuć się niechciane, ale to nie jest powód by gówniarzowi pozwalać na wszystko. Co z takiego wyrośnie?! I czy szkoła nie jest wstanie nic zdziałać?!

szkoła

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 433 (517)

#61224

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę warsztaty dla dzieci z rysunku. Od pewnego czasu przychodzi na zajęcia chłopiec w wieku szkolnym, gdzieś 3 klasa podstawówki. Od razu można było zauważyć, ze dziecko nie przepada za rysowaniem. Bardziej wolał porozmawiać ze mną, lub z innymi osobami starszymi. Chłopak bardzo miły i towarzyski, ale wymagający mnóstwa czasu. Cały czas zaczepia dorosłych często obcych, a czasem nawet się do nich przytula. Nie znam się na psychologii, ale dla mnie wygląda to tak, że dziecku prawdopodobnie rodzice poświęcają za mało czasu.

Pewnego dnia gdy poprosiłam go by narysował coś co lubi. Narysował ludzika grającego w piłkę.
J- Widać, że lubisz grać w piłkę.
On - A no lubię, ale nie mam kiedy grać.
J - Czemu?
Tutaj chłopiec przyznał się że przez 5 dni w tygodniu nie tylko chodzi do szkoły, ale także 3 razy w tygodniu ma szkołę muzyczną (taką na popołudnia) oraz tańce, plastykę i basen! A czy chociaż na weekend ma wolne? Skądże znowu! W zimie jeździ w klubie narciarskim a od wiosny do jesieni w klubie rowerowym. Wychodzi na to, że on cały tydzień ma zawalony zajęciami dodatkowymi, których podobno nie lubi tak jak plastyki. Sam skarżył się, że nie ma kiedy się uczyć, a o zabawie z kolegami czy rozmowie z rodzicami nie wspominając.

Nie wiem co strzeliło rodzicom do głowy by dziecko tak katować zajęciami, których nie lubi. Chcą się go pozbyć czy jak? Czy może myślą, że to dla jego dobra? Jeśli tak to czemu nie zapiszą go na coś co lubi?

szkoła

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 507 (581)
zarchiwizowany

#60065

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przeglądając poczekalnie natknęłam się na historie o tym jak staruszka wyzywała ciężarną kobietę, przypomniała mi się historia opowiedziana przez mojego brata.

Pewnego pięknego dnia wybrał się w podróż pięknym autobusem mzk. Oczywiście ludzi dużo, więc stoi przy drzwiach by miejsc nie zajmować. Na jednym z przystanków wsiada kobieta w zaawansowanej ciąży. Jeden z siedzących oczywiście wstał i z uśmiechem na ustach ustąpił pani miejsce. Kobieta już chciała usiąść gdy starszy pan jak huragan podleciał i zajął jej miejsce (podobno wyglądał na takiego co da rade ustać).
- Przepraszam, ale ja ustąpiłem tej pani miejsce
- A co mnie to obchodzi? Ja jestem starszy i mam większe prawo siedzieć. Poza tym mogła się nie ru*ać to by teraz w ciąży dzi*ka nie latała!
Pani chyba głupio się zrobiło bo nic nie odpowiedziała ale mój brat nie wytrzymał:
- szkoda że pańskim rodzicom zachciało się r*hać by byłoby o jednego zje*a mniej.

Mina pana podobno była bezcenna :)

mzk

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (413)

1