Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Assia

Zamieszcza historie od: 14 marca 2023 - 8:58
Ostatnio: 15 lutego 2024 - 14:54
  • Historii na głównej: 12 z 12
  • Punktów za historie: 979
  • Komentarzy: 15
  • Punktów za komentarze: 62
 

#90475

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Firma, w której pracuje, współpracuje od niedawna z pewnym kontrahentem.

I tutaj słowo "od niedawna", jest powiedzmy naszym usprawiedliwieniem, bo podejrzewam, że wkrótce zmienimy dostawcę.

I żeby nie było - ja doskonale rozumiem, że każdemu zdarza się czasem popełnić błąd. Jednak, jeśli błędy te występują przy każdym zamówieniu i a to faktura kogoś innego do nas trafiła, a to z kolei towar przyszedł nie ten, to staje się to dojść uciążliwe. Choć nie to jest w tym wszystkim najgorsze, a co, to zaraz sami przeczytacie.

No, ale jak to mówią, do trzech razy sztuka, błędy się zdarzają, więc zamawiamy towar znowu.
Tym razem zamówiliśmy tonery po każdym z każdego koloru oprócz tego, że chcieliśmy dwa razy żółty, co zaznaczyliśmy w mailu przy składaniu zamówienia. Jest to o tyle istotne, że mamy oddziały w sąsiednich miejscowościach i nasi pracownicy potrzebują właśnie takich.

I dwa dni temu, dostajemy fakturę na 1 szt. z każdego.
Właściciel, z którym się zawsze kontaktujemy, miał to sprawdzić i oddzwonić przedwczoraj.

Nie zadzwonił, a przesyłka została wysłana dzień temu.

praca

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 103 (129)

#91029

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzień Babci. Jeden z tych ważnych dni, który pozwala nam pamiętać o bliskich.

Mojej już nie ma tym świecie. I z tego powodu niby jest mi przykro, ale z drugiej przyznam się, że odczuwam tez pewną ulgę.

Zacznę od tego, że babcia była od zawsze trudną osobą do życia.
I to nie było tylko moje zdanie, ale kilku osób z rodziny.
Nie tylko dlatego, że wszystko wiedziała zawsze najlepiej, ale potrafiła również zwyzywać niektóre osoby z rodziny od najgorszych, jeśli tylko miały inne zdanie, chciały żyć po swojemu, etc.
Ogólnie długo by opowiadać.

Dla mnie miała również zestaw wspaniałych jej zdaniem rad życiowych. A skoro ich nie słuchałam, stałam się niewdzięczną wnuczką i córką, która jest totalną egoistką.
Niestety babcia lubiła przy tym plotkować i narzekać no to i owo, więc kilka osób z rodziny miało o mnie podobne zdanie.

A dlaczego stałam się tą niewdzięczną egoistką?
Dlatego, że wyprowadziłam się do innego miasta, w sytuacji, której moi rodzice się rozwiedli, a mama została sama. Co ważne, moja rodzicielka ma dopiero 60 lat i jest w dobrym stanie zdrowia. No ale zostawienie jej samej, jest egoizmem. A tym bardziej znalezienie sobie faceta. Powinnam w końcu była skupić się na mamie, a moje życie toczyć się wokół jej.
To nic, że do niej wtedy dzwoniłam, to nic że raz na ok. 3 tygodnie odwiedzam - jak zresztą jest do tej pory, mimo że nie mamy najlepszych relacji.
Powinnam była z nią mieszkać, bo jest sama, więc to źle, że się nie poświęciłam.
To samo mówiła swojemu synowi, który po śmierci dziadka wrócił do Polski i został razem ze swoją matką, czyli właśnie babcią, o której mowa. Skończył jako nieszczęśliwy człowiek bez znajomych i partnerki, który mieszkał z nią do końca życia i leczył się na depresję.
Gdybym jej posłuchała, mogłabym skończyć tak samo.

Tak, wiem że była to również decyzja wujka. Jednak prawda jest też taka, że osoby mniej asertywne i bardziej podatne na sugestię innych, mogą przez takie rady zrujnować sobie całe życie, lub jakąś jego część.

Jeśli macie, więc babcie z nieco normalniejszym podejściem, którym zależy na waszym szczęściu, doceniajcie to. Nie wszystkie są takie.

rodzina

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 106 (124)

#91021

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak na wstępie - wiem, że sytuacja jest dość często spotykana, ale pomyślałam sobie - a co tam, opiszę ją, może przynajmniej trochę mi ulży :p.
Przyznam, że rzadko, ale to naprawdę rzadko zdarza mi się wkurzyć z powodu obsługi sklepu. Nie ruszają mnie już nawet niemiłe panie z okolicznego spożywczaka, które nie odpowiadające na "dzień dobry", uznałam to wręcz za urok mentalności z czasów PRL, których w końcu nie pamiętam, a one często tak, więc należy to uszanować.

Ale przechodząc już do historii, dzisiaj będzie o tym, jak niepozorne miejsce, potrafi przenieść człowieka w tak modne dzisiaj klimaty, nawet nie PRL-u, a więzienia.
Zaraz koło bloku, w którym mieszkam, znajduje się sklep z zielonym płazem w logo, do której chodzę (a raczej chodziłam, ale o tym za chwilę) od mniej więcej roku.

Z pozoru sklep, jak to sklep tej sieci, nic szczególnego.
Po pewnym czasie zdążyłam się nawet zorientować, że posiada pewną wyjątkową cechę, czyli cudowną i uroczą, niemal rodzinną atmosferę, kiedy okazało się, że prowadzi go małżeństwo.
A jak wiadomo łobuz i łubuziara kochają najbardziej, więc ich kłótnie przy klientach były na porządku dziennym.

Ale żeby nie było - nie w tym leży powód napisania przeze mnie tej historii i prawdę mówiąc niezbyt mnie to interesowało, a jedynie to, że jest tam otwarte od 6.00, więc przed moją pracą w sam raz. Uznałam że nie będę się więc wtrącać dopóki nie zostanę świadkiem rękoczynów, choć nie byłam pewna, czy i do tego wkrótce nie dojdzie :P

Jednak po pewnym czasie zorientowałam się, że nawet klienci (w tym ja) od czasu do czasu mają zaszczyt zostać w tą rodzinną atmosferę wplątani, bo w końcu trzeba jakoś odreagować po kolejnej kłótni, a pracownik nie zawsze jest pod ręką. No ale za to jest klient.

Żona szefa, to dziewczyna w wieku na oko 20-paru lat.
Raz sklep odwiedził obcokrajowiec (sądząc po akcencie i kolorze skóry) i powiedział coś do niej na "ty". Co spotkało się z darciem japy ze strony dziewczyny, że tak to może on mówić do swojej koleżanki.

Mnie zresztą też się raz oberwało i prawie nie została mi wyrwana ręka z upomnieniem "tak trzeba kłaść", kiedy chciałam położyć puszkę z napojem, kodem kreskowym z tyłu czytnika. Jak mogłam popełnić taki błąd?!

Jeszcze innych razem, bohaterkę naszej historii odwiedziła znajoma, której zwierzała się bez oporów (przy klientach, bo z jakiego powodu właściciele mieliby ukrywać rodzinną atmosferę w lokalu?), że jej pracownicy tylko się obijają itd. itp.
Może dlatego, że nie lubiąc plotek, jak właściciele, woleli po prostu sprawnie (z tego zaobserwowałam) pracować, kto wie?
Zresztą, sądząc po częstych zmianach kadry, chyba jednak praca w nawet tak bardzo rodzinnej atmosferze im nie przypasowała. Ludzka niewdzięczność nie zna jednak granic....

Choć nie mogę być tu też niesprawiedliwa, bo ostatnio trzeba przyznać, że i właścicielowi udało się choć w części dorównać swojej małżonce. On w końcu nie mógł zostać w tyle.

Tak samo, jak ona narzekał swojemu koledze na temat tego tego, jak jego pracownica mogła mu to zrobić się rozchorować. Przecież przez to biedak musi przychodzić na szóstą rano i to przez cały tydzień!
Ale i na to wymyślił sprytny sposób. Nastawiał podgrzewacz chyba na maksymalną temperaturę, żeby było szybciej, a sam w między czasie pisał sobie SMS-y, albo wychodził na zaplecze.

Za pierwszym razem nie zorientowałam się, że dostałam od niego spalonego hot-doga. Którego niestety nie dałam rady zjeść w całości i wylądował w koszu. Co swoją drogą, może wyjdzie mi na dobre, biorąc pod uwagę to, że i tak w zimie zdecydowanie za dużo jem...

Wczoraj jednak sytuacja się powtórzyła. Gość rozmawiał sobie beztrosko przez telefon w jakiejś prywatnej sprawie, rechocząc ze śmiechu co jakiś czas. No bo trzeba w końcu poplotkować sobie z rana, więc dlaczego nie?

Tyle że bułka od hot- doga znów wyszła w czarne, pionowe paski. Pomyślałam sobie, może to nowy hot dog tej sieci i tak ma być?!
Ale nie, tym razem postanowiłam, że już nie odpuszczę, prosząc o jego wymianę.
A właściciel na to, że o co mi w ogóle chodzi, w każdym sklepie tej sieci dostanę tak samo pięknie zwęgloną bułkę i że teraz inni już za mną czekają na takiego samego hot-doga w kolejce, więc on mi jej nie wymieni. Szkoda, że nie wysilił się na więcej kreatywności i nie zareklamował go jako "Prison-Dog". Przynajmniej byłoby tematycznie, skoro bułka była w czarne paski.

W środku zaczęłam się już gotować, ale żeby nie spalić się, jak ta nieszczęsna bułka, postanowiłam mimo wszystko zachować spokój i wspaniałomyślnie powiedziałam, że w takim razie zostawiam mu ją w prezencie w ramach śniadania i że pójdę do innego sklepu, który znajduje się kilka kroków dalej.

Po czym nagle...właściciel zmienił zdanie, że on zrobi mi już tego drugiego hot-doga.
Ja jednak postanowiłam, że nie mogę być gołosłowna, więc kładąc mu go na ladzie, odpowiedziałam z uśmiechem "do widzenia" i wyszłam. Żeby nie było niedomówień, więcej nie wrócę, w końcu gość jest wyraźnie przepracowany, więc nie będę zawracała mu więcej głowy. A tak przynajmniej zjadł sobie darmowe śniadanie, w dodatku w takiej bułce, jaką lubi najbardziej.

Sądząc po opiniach Google na temat szefostwa, nie jestem jedyna w ocenie ich, co tylko utwierdza mnie w tym, że dobrze zrobi mi przestawienie się na krótkie spacery do ich konkurencji. Przynajmniej nie po spacerniaku.

I żeby było jasne, właśnie dlatego się wkurzyłam! Jednak okazało się, że nie jestem na czasie, jeśli chodzi o tak modne ostatnio więzienne klimaty i rodzinne dramy....

Więzienne klimaty

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 63 (91)

#90659

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szpital, zwłaszcza publiczny, jest często wyjątkowym miejscem. Szczególnie jeśli możesz poczuć się niemal niczym w Escape Roomie. Jest zagadkowo, a często też trochę creepy. Swoją drogą, zawsze lubiłam takie mroczne klimaty,

Ale od początku. Niedawno miałam wykonywane EKG i echo serca. Niestety okazało się, że cierpię na arytmię. Łagodną co prawda, więc teoretyczne niezagrażającą życiu. Oprócz niej wyszła mi również tachykardia - czyli przyspieszony rytm serca
Lekarz kardiolog zalecił więc założenie holtera - czyli urządzenia, które monitoruje przez 24 godziny rytm serca. Niepotrzebne jest jednak zostanie na oddziale, następnego dnia wraca się do szpitala i go zdejmują.
Kardiolog, z racji tego, że właśnie miał wrócić z urlopu, wyznaczył mi wczorajszy termin.

Zapewnił też, że mam wystawione e-skierowanie, więc żebym niczym się nie przejmowała. No dobra, wzięłam dwa dni wolnego i wyruszam w drogę do szpitala. Pomimo korków nie chciałam się spóźnić więc szybkim krokiem ruszyłam w stronę jednej z wind. Ale ona jak zaklęta nie dawała znaku życia. Druga obok niej tak samo. Stałam tak sobie chyba z pięć minut i zaczęłam się zastanawiać, czy nie zadyndalać na piąte piętro po schodach.

Wreszcie przechodzący obok mnie pracownik medyczny wyjaśnił - "Pani, te windy nie działają, tylko dwie pierwsze za rogiem". Fajnie, pomyślałam. Szczególnie, że nikt inny pechowo akurat z nich nie korzystał, więc nawet ich nie zauważyłam, skoro były za ścianą, a żadnej kartki na tych, na które czekałam nie było. No ale dobra, w końcu pojawiłam się na piątym piętrze.

W gabinecie mojego lekarza nie było, więc zapytałam o niego przechodzącą przez korytarz pielęgniarkę.
-Nazywam się Asia Piekielna i byłam umówiona z doktorem Olewackim na założenie holtera.
-Doktora dzisiaj nie ma. Usiąść i czekać - oznajmiła typowo pielęgniarskim slangiem. Swoją drogą, trzeba docenić, że gra była dopracowana w nawet takich szczegółach.

I tak czekam i czekam, chyba dobre 20 minut. A kolejne osoby, które przyszły już po mnie zostały wywoływane.
Myślę sobie, coś tu jest nie halo i chyba o mnie zapomnieli.
W końcu podchodzę do kolejnej pielęgniarki i opisuję jej, dlaczego się pojawiłam.
Ta sprawdziła moje nazwisko w bazie i okazało się, że e-skierowania nie ma wcale! Muszę iść do kasy i zapłacić za badanie.

I wiecie, gdybym nie wzięła specjalnie urlopu na dwa dni czekałabym pewnie na powrót mojego kardiologa z wyjazdu i przyszła innym razem. Ale wolałam zapłacić już dla świętego spokoju te sto złotych, niż stracić dwa dni wolnego. Szczególnie, że niestety nie miałam do lekarza numeru kontaktowego.

No dobra, wracam więc na parter, żeby znaleźć kasę. Nie spodziewałam się jednak, że i to okaże się niezłym wzywaniem, bo nigdzie jej nie widziałam. Spytałam się, więc panią rejestratorkę, gdzie mam się udać. "Tam na wprost" - wskazała w pośpiechu ręką na długi korytarz na samym końcu obszernego holu szpitala.

Ale był jeden haczyk. Napis jak byk "Przejście służbowe". Akurat przechodziła tamtędy kolejna pielęgniarka i wolałam się upewnić, czy to na pewno tam.
-Tak, tam - odparła pewnym głosem, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

I rzeczywiście. Kasa na końcu korytarza była. Szkoda tylko, że zabrakło jakiejkolwiek informacji, ze tam się znajduje. Swoją drogą, założę się, że wiele osób zainteresowanych płatnymi badaniami też o to pytało. Normalka, ale po co wywiesić zwykłą kartkę z informacją. Papier przecież drogi, a i tusz swoje kosztuje. I nareszcie, po straceniu jakiejś ponad godziny, holter został mi założony. Hurrrra - pomyślałam z poczuciem dumy, że przeszłam całą grę i udało mi się rozwiązać szpitalne zagadki.

Okazało się, że zaplanowane są jednak jeszcze inne atrakcje. Kolejnego dnia musiałam koniecznie pojawić się jednak w pracy, bo koleżanka z biura poszła na zwolnienie. Poprosiłam więc żebym mogła przyjść na zdjęcie holtera, nie o dziewiątej, a o ósmej.
- Ok, nie ma problemu, ale proszę przyjść na oddział, bo tu w gabinetach zabiegowych nikogo jeszcze nie będzie - usłyszałam w odpowiedzi.

No dobra, pojawiam się następnego dnia, czyli dzisiaj. Ale oczywiście (i jakoś mnie to nie zdziwiło), nadszedł czas na kolejne komplikacje. Tym razem, okazało się, że na oddziale nie zdejmuje się takich urządzeń, lecz tylko w gabinecie zabiegowym. A przynajmniej personel szpitala tak uważał.
W końcu po dość długiej dyskusji udało się i łaskawie mi go zdjęto. Cała procedura trwała może z trzy minuty. Ale przez długie czekanie na nią, do pracy ledwo zdążyłam.

Lekarza, jak nie było wcześniej, tak dzisiaj nie pojawił się nadal. Więc na wyniki trzeba będzie pewnie chwilę poczekać. Co akurat jakoś bardzo mi nie przeszkadza, ale chyba to że umawia się z pacjentami na konkretną datę i godzinę, nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Pewnie był to sprawdzian mojej cierpliwości i element całej gry.

Muszę jednak przyznać, że jestem z siebie dumna, bo udało mi się rozwikłać wszystkie zagadki Escape Roomu, który mógłby się nazywać "Tajemniczy Szpital", do tego z całkiem wysokim poziomem trudności.

Escape Room

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (150)

#90593

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zwykle piszę o sprawach teraźniejszych, ale ostatnio rozmawiając z babcią, przypomniała mi się pewna piekielna historia, o której nieraz mi opowiadała - jak to czasem mają w zwyczaju babcie ;)

Ale przechodząc już do historii.

Kiedy babcia była dzieckiem, mieszkała z rodzicami na przedmieściach pewnego miasta. Jej matka (czyli moja prababka) była ponoć bardzo urodziwa. Zresztą sama miałam okazję widzieć jej zdjęcie i mam takie samo zdanie na temat jej urody. Poza tym wyszła dość bogato, jak na tamte czasy za mąż.

Na jej nieszczęście nie spodobało się to jednak wszystkim.
A już z pewnością nie pewnej sąsiadce - nazwijmy ją Haliną.
Od dawna podkochiwała się ona w moim pradziadku, jednak bez wzajemności. Mimo tego nie poddawała się i prosiła go o pomoc, a to przy różnych usterkach w domu, innym razem pracy w ogrodzie. Pradziadek był uczynny i poczciwy, więc zgadzał się, co niestety tylko dawało Halinie złudną nadzieję.
Kiedy jednak ostatecznie zrozumiała, że nici z romansu, postanowiła się zemścić na całej rodzinie.

A jak najprościej i najdotkliwiej można było zrobić to w tamtych czasach? Już tłumaczę...

W mieście błąkał się pewien Żyd. Oczywiście nikt nie chciał go przygarnąć, bo każdy bał się o swoje życie, spał więc po stodołach, to tu, to tam. Czasem ktoś nawet zostawił mu coś do jedzenia.

Zawistna sąsiadka postanowiła, więc wykorzystać ten fakt i donieść Gestapo, o tym że rodzina pradziadków ukrywa Żyda.
Kiedy się pojawili, kazali całej rodzinie natychmiast wyjść na zewnątrz.

Był środek zimy, silny mróz i śnieg po kolana. Cała rodzina jednak wyszła na podwórze w pośpiechu, nie zdążyli się więc odpowiednio ubrać.

Prababka chciała założyć mojej babci jakiś sweterek, na co Niemiec machnął ręką i odpowiedział coś co pamięta ona do dzisiaj: "I tak nie będzie jej już potrzebny".

Na całe szczęście świadkiem całego zdarzenia był inny sąsiad, który był przyjacielem całej rodziny, a jednocześnie miał pewne wpływy w mieście i tym samym mógł więcej ugrać, nawet z samymi Niemcami. Wytłumaczył więc jak wyglądała sytuacja z owym Żydem, że u tej rodziny nigdy się nie ukrywał, a jedynie błąka się po mieście i okolicznych wsiach.

I tylko to uratowało całą rodzinę.
Mówią, że w miłości i na wojnie wszystko dozwolone, ale czy na pewno? Czy zawiść może posunąć się aż tak daleko? Widocznie tak.

w miłości i na wojnie wszystko dozwolone

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (169)

#90482

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zawistne osoby są wszędzie. Wolimy jednak myśleć, że są gdzieś daleko, poza naszym otoczeniem, a jeśli już takie się w nim znajdą, to można szybko się od nich odciąć. Niestety, jak wiadomo, nie zawsze tak jest.

Mam w rodzinie osobę w wieku moich rodziców (niech będzie jej Alicja), której dorosła już córka (nazwijmy ją Magdą), jak i ona sama, muszą być zawsze we wszystkim najlepsze. Dla jasności - "muszą" według Alicji. I ok, rozumiem to, że ludzie chcą dla swoich dzieci jak najlepiej. Jednak, jak wiadomo, umiejętność uznawania sukcesów innych osób też w życiu jest przydatna.
I tak, jeśli kogoś z rodziny akurat nie ma przy stole, a coś osiągnie, to Alicja komentuje - "ach, to nic przy osiągnięciach Madzi", "pewnie mu/jej się poszczęściło", "nie rozmawiajmy już o tym, porozmawiajmy o Magdzie".
- Może i ładnie Jennifer Lopez wygląda, ale ona jest cała w botoksie, więc jednak sztucznie - w domyśle, "ja wyglądam lepiej".
Generalnie Alicja od zawsze miała obsesje na punkcie tego żeby być w centrum uwagi, a od kiedy zaczęła się starzeć, krytykuje wszystkie kobiety. No może nie wszystkie, a te np. znane i atrakcyjne.
Swojej córce nie szczędzi krytyki, przez co odczuwa ona ciągłą presję - sama kiedyś zresztą mi się z tego zwierzała.
Magda ma dość nietypowe hobby związane ze sportem i trzeba przyznać, że w tej dziedzinie idzie jej całkiem nieźle. Ali to jednak nie wystarcza, bo chciałaby żeby jej córka była w tym wybitna, niczym mistrzyni świata i boli ją to, że nie jest zbyt znana.
Ostatnio coś jednak jej nie wyszło, nad czym jej matka bardzo ubolewa.

I tak, wczoraj kiedy leciał mecz Igi Świątek, stwierdziła, że nie chce nawet tego oglądać, z tego właśnie powodu, bo kibicuje swojej córce (w zupełnie innej dziedzinie zresztą), a nie jej. Kiedy w pewnym momencie gorzej Idze szło, zaczęła chwalić jej rywalkę Czeszkę, że lepiej gra i pewnie wygra, a widać, że "dziewczyna walczy o siebie, nie to co Iga". Niby nic takiego, ale chyba wolałaby żeby nasza rodaczka przegrała.
Kiedy stało się jednak inaczej i reszta rodziny się cieszyła, ona skwitowała to tylko słowami, że "głupi ma szczęście".

No tak, najłatwiej tak uzasadniać sukcesy innych...

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (114)

#90455

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siedziba firmy, w której pracuję, znajduje się na pierwszym piętrze pewnego budynku. Na parterze jest tylko mały przedsionek, z którego można przejść na górę.

Ostatnio listonosz się pomylił i podał nam zwrotkę adresowaną do kogoś innego. Myślałam, że to przypadek, choć po tym co nastąpiło później, wcale nie jestem pewna...
Kiedy pojawił się kolejnego dnia, oczywiście oddałam mu tą zwrotkę wyjaśniając, że zaszła pomyłka. Na to ów pan, stwierdził, że on i tak nie może znaleźć firmy, do której była zaadresowana, więc nic z tym nie zrobi.
Po czym (z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy) zabrał ją z powrotem. Okazało się jednak, że wśród nowej korespondencji, którą miał dla nas, znajdował się pomylony, tym razem list..
-Aaaa, no, ten tego, faktycznie - listonosz zaczął się tłumaczyć, jednak dało się wyczuć w jego głosie pewną irytację, pewnie dlatego, że tym razem zwróciłam uwagę na pomyłkę - a nie wie pani, gdzie jest ta firma, bo nie mogę znaleźć?
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie mam pojęcia.

Kiedy po skończonej pracy zeszłam na dół, zobaczyłam... tamten pomylony list, zostawiony elegancko na parapecie, przed wyjściem na partnerze.
A później ludzie dziwią się dlaczego ich list nie doszedł...

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 96 (102)

#90336

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Jak rozpoznać ludzi, których już nie znamy?" - jak śpiewał Marek Grechuta? Czasem niestety się nie da, pomimo najlepszych chęci.

Znam pewną grupkę znajomych od wielu lat, wydawało mi się, że dobrze się rozumiemy i dlatego spotykaliśmy się od czasu do czasu, kiedy pojawiali się w moich stronach.

Do czasu właśnie tegorocznego długiego weekendu, kiedy to wymyślili sobie, że wbiją się do mojego domu na imprezę, jako że zostałam chwilowo tam sama. Towarzystwo, choć pozornie kulturalne, imprezować lubi i to często do świtu. I ja sama przeciwko imprezom od czasu do czasu nic nie mam, ale byłam tego dnia, po długiej podróży tak padnięta i wykończona, że musiałam im odmówić.

Obrazili się. Osoby te mają od 30-45 lat.

znajomi impreza

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 80 (96)

#90321

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj będzie o tym, jak ostatnio o mały włos nie straciłabym życia, zdrowia, a w najlepszym wypadku wyglądu bez siniaków, na przejściu dla pieszych. Typowe po dzisiejszych zmianach pewnie pomyślicie, bo pieszy nie uważa. Ale w tym przypadku było akurat nieco inaczej,
I żeby nie było, tak jak wiele osób sama uważam obecne przepisy, wg których pieszy ma pierwszeństwo za może nie tyle bezsensowne, co niebezpieczne. Bo piesi nie uważają, a kierowcy lekceważą. Wiadomo jak to jest w praktyce i że trochę czasu zajmie zanim wszyscy się do tego przyzwyczają.

Jednak do tej pory wydawało mi się, że jeśli kierowca wyraźnie zwalnia tuż przed przejściem, jest to, a przynajmniej powinien być sygnał, że przejść można. Wiem, że wielu kierowców zwalnia przed każdymi pasami, bo tak się nauczyli, ale jeśli samochód prawie się zatrzymuje, to jest to znak dla pieszego, że może przejść, a przynajmniej logika na to wskazuje.

Tak jednak nie było w tym przypadku. Kobieta, która była kierowcą (i żeby nie było, wcale nie uważam, że płeć ma tutaj jakieś znaczenie, po prostu tak się złożyło, że była to płeć piękna) miała ciemne okulary, więc nie mogłam nawiązać kontaktu wzrokowego i tuż przed przejściem zaczęła gwałtownie zwalniać. Ja stałam tuż przed nim, więc pomyślałam, że jest to sygnał, że chce mnie przepuścić.
Niestety w tym przypadku się pomyliłam. Pani kierowca pomimo tego, że prawie się zatrzymała i jechała bardzo wolno, postanowiła... jechać dalej. I w końcu co prawda zatrzymała się, ale w ostatniej chwili, tuż przede mną.
Chyba jednak nie widziała w tym swojej winy sądząc po jej gwałtownym wymachiwaniu rękami, więc mimo, że nie nawiązałyśmy żadnej konwersacji, jej gesty powiedziały mi pewnie wszystko co chciała mi przekazać.

I tym sposobem pierwszy chyba raz w życiu o mały włos uniknęłam wpadnięcia pod samochód.
Jedyny plus tej sytuacji był taki, że podniosła mi się adrenalina, jeszcze przed wypiciem porannej kawy w pracy.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 103 (111)

#90311

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W moim bloku istnieje zwyczaj, że jeśli ktoś coś zgubi np. pierścionek, breloczek itd. wiesza się to na jednej z pinezek na tablicy ogłoszeń. Zresztą takie wygospodarowane na niej miejsce jest nawet opatrzone nagłówkiem "znaleziono".

Wraz ze współlokatorką w przypływie jednego ze spontanicznych pomysłów, postanowiłyśmy zrobić mały eksperyment na uczciwość ludzi tam zamieszkujących (a wydają się być w porządku, zwykle mówią dzień dobry i do widzenia w windzie, czy na klatce schodowej i ogólnie pełna kultura) i powiesiłyśmy tam zwykłą tanią bransoletkę, której koleżanka niezbyt lubiła nosić, więc i tak uznała, że strata byłaby to marna.
I tak z wiarą w ludzkość, a przynajmniej ludzkość zamieszkującą nasz budynek, miałyśmy cichą nadzieję, że nikt jej nie zabierze.
Po czym okazało się, że... zniknęła już następnego dnia.
Bransoletka zwyczajna, ot kilka drobnych sztucznych koralików o kolorze perełek i zawieszka.

Choć oczywiście, ile nie byłaby ona warta, to i tak nie należało jej zabierać, jednak historia wcale nie jest mniej piekielna, bo jeśli ktoś potrafi ukraść coś niedrogiego ot tak sobie dla kaprysu, to droższego... No właśnie.

komunikacja_miejska

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (134)