Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Azja

Zamieszcza historie od: 20 marca 2011 - 10:47
Ostatnio: 17 stycznia 2024 - 14:39
  • Historii na głównej: 23 z 23
  • Punktów za historie: 6021
  • Komentarzy: 46
  • Punktów za komentarze: 502
 

#90633

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od kiedy weszły w użycie światła do tzw. jazdy dziennej (świecą TYLKO z przodu co ważne dla historii), odnoszę wrażenie że kierowcy w ogóle zapomnieli że istnieją też światła mijania, nie mówiąc już o drogowych czy przeciwmgielnych.

Kilka dni temu na trasie E67 w okolicach Wrocławia lał naprawdę ulewny deszcz. Widoczność - w granicach góra kilkunastu metrów, wodny pył z opon w powietrzu, na szybach krople jakby ktoś wiadrem polał, wycieraczki nie dawały rady. Jak myślicie - ile samochodów miało włączone normalne światła? Może co piąty. Reszta toczyła się na tych dziennych, w pogardzie mając fakt że z tyłu widać ich po zbliżeniu na mniej niż 10 metrów. Co przy prędkości nawet 80 km/h dawało dosłownie kilka sekund na wyhamowanie i ewentualną zmianę pasa. Oczywiście o ile lewym nie ciął jakiś samobójca grubo ponad setkę, oczywiście też na tych mętnych dziennych świeczkach.

Próbowałem kilka razy po dojechaniu pomrugać długimi żeby zwrócić na siebie uwagę kierowcy, a po wyprzedzeniu wyłączałem i włączałem tylne światła. O co chodzi załapał tylko JEDEN - jakiś Czech - widziałem w lusterku że włączył normalne. Reszta w ogóle nie skojarzyła że właśnie uniknęli zaparkowania w zadku przez brak świateł z tyłu. Potem dałem już sobie spokój.

Zresztą na co dzień deszcz jest niepotrzebny dla podniesienia adrenaliny. Wystarczy w nocy skręcić z oświetlonej latarniami głównej drogi w boczną. Zanim oczy się przyzwyczają po kilku metrach można prawie nadziać się na toczącego bałwana bez świateł z tyłu.

samochód światła

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (127)

#89924

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłem niedawno świadkiem bardzo śmiesznej sytuacji - mianowicie kradzieży w sklepie.

Zapytacie co w tym śmiesznego? Otóż do sklepu z pewnym niezbyt tanim asortymentem wszedł młodzieniec, tak na oko 20 lat. Poprosił o pokazanie pewnego towaru. Przyjrzał się, obmacał, obwąchał, pokręcił nosem i poprosił o inny - o, tamten na górnej półce. Gdy sprzedawca wykonywał w tył zwrot, młodzieniec dał w długą z towarem. Po drodze potknął się i o mało nie wyłamał drzwi.

Sprzedawca wyskoczył jak oparzony za nim, ale było już za późno. Puścił więc tylko wiązankę i zawrócił do lady. Lecz po drodze zgarnął coś z podłogi, co zdecydowanie poprawiło mu humor. I nic dziwnego - za kilka minut złodziej ze skruszoną miną wrócił, grzecznie oddał co zabrał i nieśmiało poprosił o zwrot zgubionych kluczyków do samochodu.

złodziej sklepy

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (130)

#89479

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie ma to jak konstruktywna krytyka. Zwłaszcza spóźniona. A najlepiej jest jeżeli ktoś się nie zna, ale się wypowiada.

Po dwóch latach gromadzenia wiedzy, uczenia się wyliczania oporu cieplnego przegrody niejednorodnej, poznawaniu zasad projektowania konstrukcji szkieletowych, obsługi programów inżynierskich do liczenia więźby dachowej i masy innych, zbędnych normalnemu zjadaczowi chleba informacji - zaprojektowałem i postawiłem własnymi siłami drewniany domek szkieletowy o powierzchni 35m2.

Słowo wyjaśnienia - czemu nie zamówiłem projektu i nie zleciłem wykonania firmie? Otóż na początku tak właśnie chciałem zrobić. Ale gdy popatrzyłem na ceny indywidualnych projektów oraz na wynagrodzenie firm, to szybko doszedłem do wniosku że mogę mieć projekt jaki chcę, ekipę co zrobi pod klucz i wykończony domek. Jak wybiorę sobie jedno z trzech. Poza tym z rozmów ze znajomymi wynikało, że ekipy trzeba non stop pilnować, a i tak nie ma gwarancji że nie zedrą ze mnie ostatniego grosza za spartaczoną robotę. Wolałem wszystko zrobić sam, przynajmniej nie użerałem się w wykonawcą który wie lepiej czego potrzebuję.

Kupiłem materiały (jeszcze przed szaloną zwyżką cen), wylałem fundamenty słupkowe, przymocowałem do słupków podwalinę. Potem w trzy tygodnie z bratem i szwagrem postawiliśmy klasycznego szkieletowca, usztywnionego płytą konstrukcyjną MFP, z pełnym deskowaniem dachu. Etap aktualny - zamknięty z zewnątrz, pozostało ocieplenie, instalacje i wnętrze. Zapytacie - co w tym złego?

Otóż wszystko. Wszystko źle. Wszystko nie tak. Projekt do niczego, materiały złe, wykonanie złe. Same błędy i wypaczenia. Dlaczego drewno C24 a nie suporex, słupki są złe bo tylko pełen fundament albo płyta, dlaczego podwalina z impregnowanych ciśnieniowo słupków a nie z kantówki pochlapanej na zielono, dlaczego jest okap a nie nowoczesna "stodoła" z dachem uciętym równo ze ścianą, dlaczego wełna w ścianach a nie styropian, po co szczelina wentylacyjna pod deskowaniem dachu, po co pełne deskowanie, dlaczego nie blacha na dachu tylko gont bitumiczny. Dlaczego, po co, chyba ci się w głowie poprzewracało, ło panie ale żeś pan sobie spierd....ł.

Zasadniczo - całość do rozebrania i zrobienia jeszcze raz, ale teraz już poprawnie. Oczywiście według krytykujących którzy nie mają pojęcia o budowaniu drewnianych domów szkieletowych. No ale mają potworne doświadczenie życiowe (w ich mniemaniu), co uprawnia ich (także w ich mniemaniu) do totalnej krytyki. Zwłaszcza jak domek już stoi i teraz to mogą tą krytykę sobie wsadzić tam gdzie szympans orzech. No a jak jedną krytykantkę przycisnąłem o szczegóły, to usłyszałem coś w stylu "no ja to nie wiem do końca, ale mi się wydaje to wszystko będzie się chwiało. Ja bym tu nawsadzała na gęsto poprzecznych przewiązek bo tak to wygląda mało stabilnie". Ot, pełen profesjonalizm oparty na misiu - "bomisie tak wydaje". Zero kompetencji, ale pełne przekonanie o swojej nieomylności.

Dwa lata gromadziłem informacje. Przeczytałem parę książek, obejrzałem sporo filmów gdzie prawdziwi fachowcy pokazują jak należy (i jak nie należy) robić. Ściągnąłem i przeczytałem udostępnione materiały z wykładów o konstrukcjach, termice ścian, wytrzymałości materiałów i wielu innych rzeczach. W mojej ocenie przyswoiłem całkiem dużo fachowej wiedzy - może nie pełnej, więc wieżowca albo opery nie zbuduję, ale wystarczającą do poprawnego zaprojektowania i wykonania drewnianego szkieletu. I teraz wysłuchuję że to wszystko psu na budę. Wróć, budę też pewnie bym spierd...ł, bo zrobiłbym ją z drewna a nie ze zbrojonego betonu.

Stańczyk twierdził że w Polsce są sami lekarze - bo jak się przeszedł po rynku z obwiązaną twarzą to wszyscy mu udzielali porad. Teraz twierdzę, że mamy także sporo inżynierów budowlanych. I to naprawdę dobrych, skoro po jednym spojrzeniu na zdjęcie zrobione komórką są w stanie wyłapać kilkanaście błędów. Wiem że nie ma się co przejmować, ale wyć się chce gdy kolejne osoby z zadowolonym uśmieszkiem wytykają mi że wszystko co zrobiłem jest źle.

dom budowa

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 198 (220)

#89170

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiejsza sytuacja z naszym nadwornym behapowcem, zwanym także swojsko "behap_zdą"*. Człowiek ów stara się gorliwie udowadniać głęboki sens swojej obecności w typowym korpobiurze, gdzie największym zagrożeniem przy pracy jest możliwość przytrzaśnięcia palca szufladą. Efekt łatwy do przewidzenia - nikt go nie lubi, a nawet bufetowa krzywo patrzy od czasu gdy wypomniał jej brak atestu na uchwyt do serwetek.

Ale ad rem. Kolega zabłądził przypadkiem do magazynu i zauważył brak przydziałowej drabiny. Popytał, znalazł winnego i odebrał mu sprzęt zadekowany za regałem. Już z drabiną pod pachą miał nieszczęście wpaść na korytarzu na behapowca.

- Panie starszy referencie, czy posiada Pan uprawnienia do pracy na wysokościach powyżej dwóch metrów? - bez żadnego wstępu zagadnął go behapowiec.
- Eee? Nie posiadam.
- No to nie może Pan używać drabiny. Będę musiał zanotować i zgłosić wykroczenie przeciwko przepisom.
Koledze mowę odjęło, ale na krótko.
- Ja jej nie używam, tylko odnoszę do magazynu!
- To nie ma znaczenia, noszenie to też używanie. Nie może jej Pan nosić.

Kolega zapienił się poważnie, bo stężenie absurdu przekroczyło dopuszczalne normy BHP.

- Taak? A Pan szanowny posiada uprawnienia?
- No, tak, a co?
- To łap się za tą drabinę i odnieś mi ją do magazynu, behapi... behapowcu, zamiast się przypie... przyczepiać!

Niestety, behapowiec zawinął się na pięcie i tłumacząc nawałem pilnych prac zniknął za rogiem. Kolega podumał jeszcze chwilę nad brakiem sensu tego co się wydarzyło i ponownie naruszając bezpieczeństwo i higienę pracy poniósł drabinę w stronę magazynku.



* określenie wzięło się ze wspomnień Lansky'ego i pasuje idealnie: https://joemonster.org/art/4358/Lansky_Wspomnienia_kierownika_wesolej_budowy_II

firma bhp

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (170)

#88878

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znajomy właśnie miał nalot policji w domu.

Posiada dużą ilość roślin doniczkowych, a ponieważ jest zima, czyli ponuro, zimno i prawie cały czas ciemno, więc niektóre kwiatki wymagają doświetlania. Zakupił więc specjalistyczne ledowe żarówki, oprawki i automat zegarowy. Od tej pory codziennie rano i po południu jeden z pokoi rozjaśnia się charakterystyczną niebiesko-czerwoną poświatą.

Poświata jest na tyle ciekawa, że wzbudziła zainteresowanie jednego z sąsiadów. Wydedukował że znajomy na 100% hoduje w domu konopie, więc zawiadomił policję. No i dzielni stróże prawa, sztuk cztery, załomotali dzisiaj mu do drzwi. Prawie jednocześnie z włączeniem się światełek, czyli mocno wcześnie.

Wpuścił, a na stanowcze żądanie pokazał po co i na co się świeci. Ponieważ żaden z liści w domu nie miał charakterystycznego kształtu, policjanci zrezygnowali. Ale co najlepsze - na odchodne jeden z nich tak się przejął rolą, że zażądał aby znajomy zlikwidował doświetlenie. Bo posiadanie takowego wymaga pozwolenia! Ale jakiego i od kogo, to już nie potrafił powiedzieć. A w ogóle najlepiej żeby zajął się czym innym niż hodowlą roślin w domu, bo dostają potem takie fałszywe zgłoszenia, a mają inne rzeczy do roboty.

Znajomy się zapienił i zapytał czy tymi rzeczami jest np. poszukiwanie jego skradzionych miesiąc wcześniej rowerów? Bo na razie dostał tylko powiadomienie, że mimo wyraźnych nagrań z kamery w garażu postępowanie zostaje umorzone ze względu na brak możliwości ustalenia sprawców. Niestety, panowie polucjanci zawinęli się bez odpowiedzi.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 245 (259)

#88392

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odsłuchałem dzisiaj SMSa głosowego. No i przypomniała mi się historyjka z zamierzchłych czasów, gdy w domowych internetach królowały modemy ADSL.

Piętnaście lat temu na obrzeżach pewnego Dużego Miasta jeszcze nie zalęgły się kablówki, więc jedynym rozwiązaniem była właśnie usługa ADSL. Padło na Netię która wówczas miała najlepszy stosunek prędkości do ceny. Do uruchomienia usługi potrzebne były miedziane kable, doprowadzone zresztą zapobiegawczo do budynku. Niestety, były własnością tepsy.

Udałem się do odpowiedniego punktu TPSA, podpisałem umowę - szczegółów nie pamiętam, ale nawet mieli coś takiego w ofercie jak "użyczenie" okablowania pod transfer danych od innego operatora. Netia została poinformowana o udostępnieniu traktu, coś tam sobie podłączyli i internet ruszył. Kabel wychodził ze ściany i szedł bezpośrednio do modemu, więcej nic mi nie było trzeba.

Wszystko ładnie działało, aż pewnego letniego dnia zdechło. Zadzwoniłem do Netii - u nich wszystko gra. Próbowałem przeczekać smętne melodyjki w infolinii TPSA, ale gdy rozbolało mnie od nich ucho stwierdziłem że zdrowiej będzie udać się per pedes do punktu obsługi.

W punkcie najpierw przysporzyłem problemów pani konsultantce, bo nie znałem swojego numeru. Na szczęście mocno zmarszczyła czoło i wygrzebała dane po lokalizacji. I wtedy się zaczęło.

- Ma Pan nieopłacone rachunki! Usługa została wyłączona.
- Żaden problem, ile się należy i za jaki okres?

Poklikała, powiedziała. Ale to nie był jeszcze koniec.

- Proszę Pana, ma Pan ponad trzydzieści prób kontaktu z naszej strony. Nie odsłuchał Pan wiadomości głosowych? I dlaczego nie odbierał Pan telefonów od naszych pracowników?
- Bo nie mam telefonu.

I tu nastąpił zwiech.

- Ale jak to?
- No normalnie, nie mam. Tylko modem.
- Ale jak to?
- Ale co "jak to"? Nie mam aparatu, używam linii tylko i wyłącznie do internetu. Modem nie ma słuchawki ani dzwonka, skąd miałem wiedzieć że do mnie dzwoniliście?
- Ale tak nie można! Pan musi mieć telefon! Pan musi odbierać!

Zastanowiłem się głęboko. Z tego co kojarzyłem w regulaminie nie było nic na ten temat, że jestem zobowiązany do posiadania aparatu i odbierania połączeń. No, może się mylę. Ale chyba jednak nie.

- Nie mam telefonu i nie zamierzam go włączać, regulamin mnie do tego nie zmusza. Używam linii tylko do transferu danych z Netii i nie będę wpinał filtra i telefonu bo NIE POTRZEBUJĘ. Kropka.

Pani zapowietrzyła się niebezpiecznie.

- O nie, to nie może tak być! Pan MUSI kupić telefon i odbierać rozmowy! Ja Panu... ja Panu.. ja nie włączę usługi jeżeli nie kupi Pan u mnie aparatu i nie przyrzeknie że go użyje! Ja już przynoszę telefon!

I pognała na zaplecze. Rozejrzałem się baranim wzrokiem po otoczeniu. Niestety inni konsultanci byli zajęci, zresztą Panią przywiało już z powrotem.

Odmówiłem jeszcze raz zakupu, włączenia, odbierania. Wyszedłem z punktu obsługi ścigany groźbami że mi zlikwidują linię, że nawet jak zapłacę zaległe rachunki to i tak technik przyjedzie sprawdzić czy mam aparat. Już po mnie idąąąąąą!

PS. Zapłaciłem zaległe dwa rachunki, internet wrócił po paru dniach i tak zostało. Technika nie zobaczyłem do dzisiaj. Pewnie dzwonił kiedy może wpaść, a ja wredny znowu nie odebrałem.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (207)

#87994

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się jeszcze jedna opowieść z korporacyjnej przerwy kawowej, tej na temat rozmów kwalifikacyjnych i popapranych haerowców (https://piekielni.pl/87974).

Kolega szukał roboty w tak zwanych zasobach ludzkich - ale spokojnie, nie jako piekielny specjalista do spraw rekrutacji. Tego piekielnego spotkał na rozmowie, wraz z jego kierownikiem.

Kierownik niewiele się odzywał bo rekruter wpadł w słowotok i leciał pytaniami rodem z najgłupszego podręcznika dla piekielnych rekruterów. "Jakim zwierzęciem chciałby Pan być? Ile piłek zmieści się w tym pokoju? Jak zwalczyć monotonię podczas jazdy samochodem?" I tak podobnie w ten deseń.

W końcu kierownik stracił cierpliwość i po usłyszeniu "Gdzie chciałby Pan być za pięć lat?" odpowiedział za pytanego:

- Romek, jak się nie uspokoisz to Pan będzie na twoim miejscu. I to nie za pięć lat, a za pięć minut.

Podziałało.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (188)

#87974

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na korporacyjnej przewie kawowej licytowaliśmy się ze współpracownikami kto wyleciał z rozmowy kwalifikacyjnej za głupszą rzecz. W tym lokalnym rankingu wygrała jedna z dziewczyn.

Haerowiec na sam koniec luźno zapytał ją o zainteresowania. Odpowiedziała że dzieła Monty Pythona. Rozpromienił się:

- Ooo, to też moje ulubione! Wszystkie oglądałem. A jakieś inne hobby?
- Golf, masturbacja i duszenie zwierząt.

W haerowca jakby piorun strzelił. Poczerwieniał, wstał i zaczął ją opier... że żarty sobie robi, jest wulgarna i co to w ogóle ma być. Nie zdążyła wyjaśnić, że zacytowała skecz Pythonów, bo wywalił ją za drzwi.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 259 (277)

#86851

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam w pracy takiego jednego rodzynka. Pałęta się między boksami, zagaduje, snuje opowieści dziwnej treści. Wszędzie go pełno. Ciężko się od niego uwolnić, gdy już zacznie monolog, a żeby jeszcze miał coś ciekawego do powiedzenia. Wszelkie próby zakończenia tej, ekm, konwersacji spełzają na niczym. Ale ostatnio przeszedł samego siebie.

Dorwał nową ofiarę w pokoju socjalnym, ponieważ poczuł pilną potrzebę opowiedzenia jak to ostatnio patrzył w lustro i zobaczył dziwne plamki na powiekach. A może na tęczówkach? Albo tu i tu, on zaraz dokładnie wyjaśni. Temat był na tyle fascynujący, że ofiara tocząc błędnym wzrokiem próbowała zwiać. Do boksu - polazł za, nie przerywając ględzenia. No to z powrotem do socjalnego - a gdzie tam, obrót na pięcie i w trop z ofiarą. Osaczony w rozpaczy użył ostatecznego argumentu:

- Słuchaj, muszę na stronę, pogadamy jak wrócę.
- Ależ nie ma problemu, i tak idę w tym samym kierunku.

Gadał idąc korytarzem. Gadał wchodząc do toalety. Gdy ofiara zamknęła mu przed nosem drzwi do kabiny, umilkł tylko na chwilę. Oparł się o drzwi i nawijał dalej...

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (169)

#86551

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielny lokalny elektryk rodem z PRLu. Trochę długie, ale...

Kupiliśmy z małżonką działkę rekreacyjną i zaczęliśmy się urządzać. Domek udało się postawić własnymi siłami, korzystając z uprzejmości sąsiada od którego pociągnęliśmy kabel z prądem. Ale docelowo przydałoby się własne zasilanie, więc zadzwoniłem pod numer lokalnego elektryka, uzyskany także od sąsiada, żeby rozpoznać temat.

Przyjechał na działkę starszy pan, tak około 70 roku życia. Popatrzył, pokombinował i zaoferował kompleksowe załatwienie spraw - od złożenia papierów w zakładzie energetycznym, po wykonanie kompletnej kabelkologii w domku. Na pierwszy rzut oka - super, prawda?

Ale jak zacząłem drążyć, to coraz bardziej przestawało mi się podobać. Pan elektryk na wstępie podsunął papier do podpisu, że zlecam mu wykonanie robót instalacyjnych i zobowiązuję się do zapłaty. To jeszcze rozumiem, on coś zacznie załatwiać a ja się wypnę, ale żądanie podpisu bez uzgodnionej ceny jest, powiedzmy, przedwczesne. Potem wynikła różnica zdań co do materiałów.

- No to tutaj pociągnie się kabel aluminiowy do domku. 50 zł za metr - zadecydował pan elektryk.
- A nie lepiej miedziany? To raptem 30 metrów, różnica w cenie nie będzie jakaś zabójcza, a dobrze jest mieć miedź - zarzuciłem sucharem.
- Paaanie, miedziany to od razu ukradną! Na złom przetopią! Dołki wykopią co 10 metrów, i będą samochodem za hakiem wyciągać po kawałku! - pan elektryk błysnął fachową wiedzą, chociaż nie ze swojej dziedziny. Ciekawe.
- No a ta tablica rozdzielcza? Czemu nie ma wyłącznika? I przecież mówiłem, że potrzebuję siły, bo będę betoniarkę podłączał...
- A po co wyłącznik! Różnicówką będziesz pan sobie pstrykał. A siła niepotrzebna, po co siła w tak małym domku - pan elektryk wiedział lepiej.
Mała dygresja - różnicówka nadaje się do regularnego (2x na weekend) włączania i wyłączania jak do palenia w piecu. Da się, ale trochę szkoda i drogo, bo trzeba często brać nową. Można testowo "pstryknąć" co miesiąc, i nawet trzeba, ale do regularnego używania no trochę... niebardzo.
- A uziemienie? Do skrzynki rozdzielczej będzie minimum 30 metrów, mam polegać na tym kawałku bednarki co zwykle dają monterzy? Chcę własną sondę wbitą na minimum 8 metrów, tu jest bardzo sucho. Studnię mi niedawno wiercili, to wiem.
- Paanie, pan to chyba za dużo pieniędzy ma, uziomy, włączniki jakieś chce - elektryk przeszedł do kosztorysu - Za pięćdziesiąt złotych za metr zrobię.
- Ale co to znaczy za metr? Za metr kabla 50zł, czy za metr kabla z wykopem, czy całość policzona orientacyjne 50zł za 30 metrów przyłącza plus 20 w domku, czyli 2500zł za komplet? A jaka jest cena za gniazdka i rozdzielnię wewnątrz? I odbiór?
- No, 50 za metr.
- Podaj pan cenę ostateczną, za całość, bo chcę mieć to jasno zapisane w umowie.
- No mówię, 50 za metr.
I gadaj tu z takim.

Przez kwadrans próbowałem ustalić cenę. Nie udało się. Zacząłem z innej beczki.
- No dobra, a którędy pójdzie przyłącze i gdzie stanie skrzynka na granicy działki?
- A tutaj - i pan elektryk pokazał gęsty szpaler sosenek, częściowo po mojej stronie, a częściowo w pasie drogowym.
- Te drzewa się wytnie, żeby moja mała koparka mogła przejechać.
No chyba go obesrało, pomyślałem z westchnieniem.
- Nie zgadzam się na wycinanie żadnych drzew - oświadczyłem z naciskiem - nie ma innej możliwości?
- Paaaanie, co wy wszyscy z tymi drzewami! Wyciąć w cholerę, kwiaty posadzić! Drzewa to tylko liście gubią!

Ta, zwłaszcza sosny. Dosyć. Trzeba inaczej.
- Wie pan co? To ja sam pociągnę ten miedziany - podkreśliłem - kabel od skrzynki i zrobię instalację w domku, tyle to potrafię. Tablicę rozdzielczą też umiem zaprojektować i pozapinać zgodnie ze swoimi wymaganiami, ale nie mam uprawnień do odbioru i sprzętu do pomiarów. Ile za przejrzenie instalacji, pomiary i podpisanie odbioru?

Pan elektryk osłupiał, a ja poczułem się przez moment jak w anegdotce Tuwima o tandetnie zblindowanej droselklapie.
- Paanie (to "paaanie" już mocno drażniło), paaanie, ja wygrałem przetarg na roboty przyłączeniowe na tym terenie, pan musisz mnie wziąć do tego, bo i tak dostanę zlecenie na przyłącze!
- Na przyłącze od słupa do skrzynki - to się zgadza, wiem, że Zakład ma podpisane umowy z wykonawcami i Pan może nim być. Ale wewnątrz działki to już przecież każdy elektryk z uprawnieniami może robić - zanegowałem - to już nie elektrownia wyznacza, tylko inwestor.
- Paanie, (krwa...), kto panu takich głupot naopowiadał? Na tym terenie tylko ja robię instalacje - w głosie pana elektryka zabrzmiała nuta dumy lokalnego monopolisty. I groźby.
- No ale to dla pana i tak interes, bo materiał mój, robota moja, a pan tylko sprawdza wykonanie i przystawia pieczątkę jeżeli będzie dobrze. To ile za samo sprawdzenie i odbiór?
Pan elektryk zamyślił się na dłuższą chwilę.
- Czterysta.
- Z pomiarami?
- Paaanie (krwa...x2), pomiary, po co pomiary?
- Do ubezpieczenia - wyjaśniłem - są wymagane, jak ma obejmować pożar od instalacji elektrycznej.
- Z pomiarami to sześćset, ale ja żadnych pomiarów nie będę robił, bo mi to się nie opłaca (?) tylko papier podpiszę.
No ładnie, pomyślałem. Chcesz się podpisać pod niepomierzoną instalacją, twój problem. No mój trochę też, ale ja swoich uprawnień nie ryzykuję.
- No i dwieście za złożenie papierów w Zakładzie. Ja dla nich od czterdziestu lat robię, to przyjmą od razu. Bo inaczej to będzie trwało nawet sześć miesięcy albo odrzucą wniosek i każą brać prąd budowlany. A poza tym i tak tylko ja moge złożyć papiery, bo wygrałem przetarg - przypomniał.
- Czyli razem osiemset złotych? - upewniłem się (i więcej cię nie będę musiał oglądać, dodałem w duchu).
- No tak... - zawahał się - ...netto. No i jeszcze za projekt... to osobno.
O. Ty. Pazerny. Chamie.
- OK, zastanowię się, bo może jeszcze altanę postawię i też będę chciał dociągnąć prąd, to projekt się zmieni - dałem mu na odchodne nadzieję, chociaż zdecydowałem że nie będzie żadnego interesu - dam znać jak już będę gotowy. No to chyba na dzisiaj koniec. Do widzenia się z panem.

Pan elektryk zawinął się, pozostawiając papiery do podpisu (oczywiście bez ustalonej ceny), zabrał na wpół wypełniony wniosek do Zakładu Energetycznego (bez mojego podpisu) i pojechał w siną dal. A ja rzuciłem się do komputera w celu zasięgnięcia informacji o procedurze w Zakładzie Energetycznym.

(Tutaj wchodzi przebitka z płynącymi chmurami, zegarem i spadającymi kartkami z kalendarza. Znaczy się - minęło trochę czasu)

Wniosek złożony. Nie była to wiedza tajemna, wsparł mnie przy tym zupełnie inny fachowiec polecony przez szwagra. Zakład Energetyczny wniosek przyjął, po niezbyt długim czasie dostałem mapkę z umiejscowieniem przyłącza - całkiem gdzie indziej, niż pan elektryk planował, więc sosenki ocalały. Po kolejnym niezbyt długim czasie pojawiła się skrzynka. Może i firma tego buca ją stawiała, ale to już było dla mnie nieważne, ważne że stanęła. Wykopałem 30 metrów rowu, położyłem uczciwą miedź. Zrobiłem instalację w domku wg zaleceń fachowca, wbiłem sondę do uziomu, elektryk obejrzał, pomierzył, pochwalił i przybił pieczęć. Zainkasował... 400zł. Po dwóch tygodniach z szumem i świstem popłynął prąd. Na pohybel lokalnemu elektrykowi, który urodził się w poprzedniej epoce - i umrze też w poprzedniej epoce.


PS. W tak zwanym międzyczasie zadzwoniłem do buca, żeby go poinformować, że ma się, delikatnie mówiąc - walić. Przyjął to źle. Zarzucił mi, że go okłamałem że będę robił sam instalację, bo on przejeżdżał niedawno i widział ekipę trzech facetów, która mi dach kładła, więc pewnie i elektrykę zrobili bo ja nie umiem (gwoli ścisłości, mógł widzieć tylko mnie i moją osobistą córkę, jak kładliśmy dachówkę bitumiczną - trochę to daleko do widoku trzech facetów, nieprawdaż?). Krótko mówiąc, strzelił przepięknego focha, że jestem oszust i dusigrosz, i jeszcze będę go po rękach całował. Już pędzę z całuskami.

PPS. Miałem dawno temu uprawnienia SEP do 1kV - wygasły, bo nie korzystałem, no i przepisy się zmieniły, ale wiedza została. Dlatego bez obaw mogłem robić instalację.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 167 (175)