Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

BigGirl

Zamieszcza historie od: 22 maja 2012 - 12:50
Ostatnio: 6 lipca 2023 - 22:16
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 200
  • Komentarzy: 17
  • Punktów za komentarze: 173
 
zarchiwizowany

#40784

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zatrzymała mnie drogówka. 137km/h na 90 km/h.
Rozmowa
Policjant-Panie kierowco temu tak szybko.
Ja-Panie władzo zjadłem obiad w PIEKIELNA KUCHNIA ADRES. A za 3 km stacja
Policjant- Piekielna? Pan jedzie.

Jak dojechałem to chyba do WC z prędkością światła wpadłem.

restauracja dbająca o jakość

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 202 (354)

#40602

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
O lojalności wobec pewnej strony internetowej ;)

Mieszkam z rodziną. Ostatnio w moim i siostry komputerze padł zasilacz. Jako, że obie nie znamy się na tym ustrojstwie, to od czasu do czasu przypominamy tacie, by w końcu zechciał go kupić, ale rodzic wciąż zapomina, w związku z tym korzystamy z komputera w pokoju rodziców.
Siedziałam więc jakiś czas temu przeglądając pewną stronę www, kiedy weszła mama, żeby wziąć coś z szafy i zerknęła mi przez ramię.

Tu mały przerywnik. Moja mama jest wspaniałym człowiekiem, ale jak każdy, ma swoje wady. Wśród nich znajduje się taka, którą z braku lepszych określeń mogłabym nazwać manią religijną. Przejawia się ona np. w tym, że stara się nie opuszczać w tygodniu żadnej mszy, podczas prasowania słucha wykładów pewnego teologa na YouTube, ogląda wyłącznie religijne filmy, a na wakacje najchętniej jedzie do monasteru (prawosławnego klasztoru, jesteśmy prawosławni). Inny przejaw to nieco dziwaczne poglądy.

No więc zerknęła mi przez ramię i zapytała:
- Piekielni.pl? Co to za strona?
Ja: - Taka tam, ludzie opowiadają różne historie...
M: - Nie podoba mi się ta nazwa.
Ja: - Mamo, to taki żart, konwencja taka. To nie są żadni sataniści, ani nic z tych rzeczy.
M: - Nazwa mi wystarczy. Nie życzę sobie, żeby ta strona była wyświetlana w moim domu.
Ja: - Maaaamoooo! No bez przesady!
M: - Powiedziałam coś.

Nie zaskoczyło mnie to specjalnie, jak w gimnazjum pożyczyłam od kolegi "Kod Leonarda da Vinci", mama zabroniła mi trzymania w domu tej książki, jako szkalującej imię Chrystusa.

Jak widać, nie spasowałam. Stosuję pewien trik: mam otwarte zawsze dwa okna. Jak czuję, że mama nadchodzi, spokojnie klikam na to drugie.

A jak już ochłonęłam ze złości, pomyślałam, że historia nadaje się na Piekielnych ;)

dom rodzinny

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 494 (990)
zarchiwizowany

#39654

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tym razem o piekielnych Piekielnych. Mam nadzieję, że któreś z was to przeczyta. I się zastanowi.

Dlaczego?

Rozmawiałam przed chwilą z kolegą z mojego byłego LO. On też na medycynie, ale że starszy to i wyżej. Dodatkowo studiuje w innym mieście. I właśnie w tym mieście poszedł jakiś czas temu na wolontariat do szpitala w ramach zabijania czasu po praktykach. Pewnego dnia przywieźli na oddział młodą dziewczynę, gimnazjalistkę (więc w sumie jeszcze dziecko). Dlaczego? Bo brat znalazł ją w łazience z podciętymi żyłami i nafaszerowaną tabletkami (chyba chciała mieć pewność, że się nie obudzi).

Dziewczynę odratowali, zatrzymali na obserwacji, ale nie chciała z nikim rozmawiać. Rodzina - ble, psychiatra -ble, pielęgniarki - ble. Jakoś tak wyszło, że odezwała się dopiero do mojego kumpla. Dlaczego nie wie nikt - może temu, że z wyglądu to taki "misiek do rany przyłóż"? A może dlatego, że nie patrzył na Młodą jak na wariatkę?

Co się okazało? Młoda miała problemy, w jej wieku wydające się nie do pokonania. Rozwód rodziców. Znaczne pogorszenie się w nauce. Śmierć przyjaciółki w wypadku samochodowym. Szkolni koledzy traktujący ją jak kujonkę, popychający na korytarzach, kradnący rzeczy, wyzywający od najgorszych.

A potem Młoda opowiedziała mu o tym jak trafiła na piekielni.pl. Zaczęła opisywać swoje historie w miejscu gdzie internet daje bezpieczną anonimowość, szukając wsparcia ludzi z podobnymi problemami. A na kogo trafiła? W większości na piekielnych userów. Samo minusowanie historii to pryszcz - ale komentarze? Kumpel przeczytał wszystkie historie Młodej razem z komentarzami i minusami. Ja z resztą też. "Haters gonna hate" to mało powiedziane - niektórzy po prostu zmieszali Młodą z błotem: "Jak może być taką małą wyrodną s**ą i oczerniać ojca? Rodziców trzeba szanować!", "Gdybyś nie była słaba na pewno dałabyś radę się postawić", "Słabe! Skasuj konto idiotko bo przynudzasz!", "Sądząc po stylu pisania jesteś małolatą - a to portal tylko dla poważnych ludzi"... i dokładnie 126 komentarzy w podobnym stylu. Plus 34 o pozytywnym wydźwięku.

Może i te wredne komentarze nie miały większego związku z podcięciem żył przez Młodą - to w końcu tylko mała kropla w morzu problemów. Ale może właśnie niechęć jaką odczuwała ze strony obcych jej ludzi pchnęła ją w końcu do ostateczności?

Ten portal ma służyć dzieleniu się śmiesznymi historiami, ostrzeganiu przed piekielnymi firmami, wylewaniu żali... Ale nie jest miejscem gdzie można wylewać na innych wiadra pomyj, nawet jeśli pisze słabo.

Oczywiście, niektórzy mogą sobie myśleć, że to nie o nic bo ich sarkastyczne komentarze są zaje**ste jak oni sami (chociaż jak na mój gust, skoro tak ociekają tą zajebistością to mogliby się w niej utopić). Ale mam nadzieję, że niektórym dałam chociaż trochę do myślenia. Tam po drugiej stronie może siedzieć ktoś, kogo docinki mogą złamać, wpędzić w depresję albo pchnąć do samobójstwa. A ja, jako przyszły lekarz nie chcę trafić w swojej karierze na kolejną Młodą, dla której jedną z przyczyn próby samobójczej byli m.in. piekielni Piekielni.

szpital

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 334 (522)

#38168

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeśli jestem w ukrytej kamerze, to proszę, niech ktoś wyskoczy już zza krzaków z euforycznym okrzykiem, bo to absolutnie nie jest zabawne.

Miałam kiedyś męża. Pewnego dnia wspólnie podjęliśmy decyzję, że chyba jednak popełniliśmy błąd, wzajemne porozumienie notorycznie nam nie wychodziło, game over.
Utrzymywałam z nim kontakt przez tych parę lat po rozwodzie, czasem się widywaliśmy, z moim obecnym partnerem zostaliśmy nawet zaproszeni na jego ślub, jakieś 3 lata temu.
Poślubił kobietę, która miała już dziecko - wówczas dwuletnie. Eks adoptował Małą, wychowują ją razem.
Odtąd nasze kontakty ograniczyły się do telefonów 2 razy w roku, trwających maksymalnie pół minuty.

Po wstępie chyba zrozumiecie, w jakim byłam szoku, kiedy wróciłam wczoraj do domu po karmieniu koni, parę minut przed 7:00 rano, i zastałam w chałupie dziewczynkę, jak mi oznajmiono - jego córkę.

Mój Mężczyzna uraczył Małą płatkami z mlekiem, a mi od progu zrobił awanturę. Nie miał nic przeciwko samej wizycie Małej, ale dlaczego ustaliłam to za jego plecami, dlaczego on nic nie wie i odkąd tak nam się poprawiły stosunki z Eks, że z uśmiechem na ustach podrzuca nam dziecko z wielką walizą o 6:15, okrasiwszy niespodziankę tekstem: "No, przywieźliśmy córę na parę dni, tak jak się umawiałem z Ventarron, trzymaj się, spieszymy się na samolot"...?

No cóż, załapałam karpika, oczy wylazły mi z orbit i tłumaczę, że NIC, urwał, nie wiem i jestem zaskoczona, tak samo jak on, jeśli nie bardziej.

Chłopa proszę o zajęcie się naszym niespodziewanym gościem, a sama drżącymi rękami wybieram numer Eks. Telefon wyłączony. Do jego kobiety nie mam numeru, bo i skąd? A tu wypadałoby się dowiedzieć, o co, do ciężkiej cholery, chodzi.

Podjęliśmy wspólnie decyzję, chyba jedyną możliwą w tym wypadku: zadzwonić do Eks-teściowej. Wolałabym do Cthulhu, ale mus to mus.

"Mamusia" zameldowała, co następuje:
- Eks z małżonką mieli owego dnia wylot na wakacje do Tajlandii na 2 tygodnie;
- ona jest w sanatorium w Ciechocinku do końca września;
- sama się zaoferowałam, że zaopiekuję się Małą, Eks na początku w ogóle nie rozważał takiej opcji, ale tak bardzo prosiłam, że w końcu się zgodził, w końcu oferuję wakacje z konikami na wsi;
- ona nie rozumie, o co mi chodzi, na pewno jak przyszło co do czego, to "mi palma odbiła, bo kobita bezdzietna nie zdaje sobie sprawy, ile to trzeba się dzieckiem zajmować" i teraz chcę wszystko odkręcać;
- jestem niepoważna i mam się wstydzić.
W jaki sposób obyło się bez ofiar w ludziach i rozwalenia telefonu o podłogę, nie wiem, podziwiam swoją samokontrolę.

Mamy więc Małą pod opieką przez 2 tygodnie(?). Grzeczna, fantastyczne dziecko, tylko będziemy się nią zajmowali na zmianę z moją stajenną młodzieżą, koleżeństwem z pracy i naszymi sąsiadami, bo oboje mamy absorbujące zajęcia i żadne z nas nie może sobie pozwolić na urlop.

Jak tylko Eks z małżonką się tutaj pojawią, to im za tę akcję pourywam łby przy samej d*pie, w podziękowaniu za ich odpowiedzialność, uczciwość oraz szacunek do nas i troskę o własne dziecko.
A jakby akurat nikogo nie było w domu?
Zostawiliby ją pod bramą z kartką na szyi?

na głupotę potrzeba strzelby i szpadla.

Skomentuj (105) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1477 (1545)
zarchiwizowany

#36263

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
W rodzinie mam sporo osób pracujących w liniach lotniczych. Pewnego razu jedna członkini rodziny (stewardessa) leciała gdzieś-tam z bardzo sławną osobą polskiego show biznesu, związaną z telewizją i gotowaniem. Oczywiście bileciki na biznes klasę, podobnie jak jej rodzina i przyjaciele. Ponieważ wszyscy lecieli biznesem, atmosfera głośna i imprezowa, była także degustacja napojów alkoholowych. O ile rodzina i przyjaciele zachowywali się jako-tako i pili co im dano, o tyle nasza gwiazda już nie. wszystko było nie tak, kolor siedzenia, złe wino, złe kieliszki, brzydkie serwetki. Myślano, że zaraz urządzi w samolocie kolejną kuchenną rewolucję. Na pytanie mojej krewnej, jakie wino wypije odparowała oburzona: TO TY NIE WIESZ, JAKIE JA WINO PIJĘ?? (no tak, bo stewardessy są w tym celu specjalnie szkolone, na wszelki wypadek gdyby ktoś taki właśnie leciał...)Potem idąc do toalety szanowna pani potknęła się, już nieźle wstawiona. W kibelku kolejny problem. zamek nie działa (działał, ale to chyba było zbyt skomplikowane dla aż tak wstawionej osoby) wiec pani oczywiście "pie***le" i sra przy otwartych drzwiach, niczym dama. A na dodatek kibelek był skierowany wprost na miejsca dla stewardess, wiec wszystko było doskonale widoczne, ale pani to nie przeszkadzało. Po powrocie na miejsce pani zarządza imprezę. Na wszelkie prośby nie reaguje, powiedziała nawet do jednej stewardessy "spie***laj". Jakoś dotarli na miejsce, chociaż pani się upierała, że przy lądowaniu alkohol także można rozdawać. W końcu pozbyto się wszystkich i zaczęło się wielkie sprzątanie, a syf był niezły. ktoś nawet zwymiotował za siedzenie, oczywiście się nie przyznając.

GRATIS
biznes klasa ma to do siebie, że jest tam raczej chłodno. w pewnym momencie szanowna pani przywołuje stewardessę i mówi "niech pani otworzy okno, tak tu gorąco, że zaraz się wszyscy podusimy!" :D

samoloty

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 230 (266)
zarchiwizowany

#35540

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ciekawostka. "Sława" z piekielnych wędruje po necie. I tak oto przeglądając przed chwilką onet.pl trafiłem na taki artykuł, czytam i klapki w pamięci się otwierają.

http://biznes.onet.pl/jak-kombinuja-klienci-restauracji,18572,5184816,1,news-detal

Pierwszy akapit:

– Pewnego dnia przyszli goście. Z pozoru sympatyczni, zamawiają bardzo dużo różnych potraw. Chcą wszystkiego spróbować...
...Proszę pani, te talerze są brudne i śmierdzą...
...Chcieli wyłudzić darmowy posiłek...

I tak ta pamięć uświadomiła mi że czytałem tą historię tutaj, na piekielnych, Tyle że nie pamiętam tam takiego podpisu:
...opowiada Paulina, manager jednej z warszawskich restauracji.

Nie pamiętam kto dodawał tę historię ale jest tu przytoczona niemalże słowo w słowo. Pytanie tylko czy mieli zgodę autorki na jej użycie, czy po prostu jest w sieci to można brać?

EDIT1 12.07.12
Jak widzę to onet lub autorka przeredagowali artykuł :)
Teraz przynajmniej jest zgodny z prawdą:
"...pisze użytkowniczka Shineoff w serwisie Piekielni.pl."

Edit2 13.07.12

Odpowiedź @Shineoff

"Hej, przepraszam za zamieszanie. Tak w skrócie od razu odpowiem :
1. Owszem, byłam pytana o zgodę i ją wyraziłam.
2. Jestem managerem i współwłaścicielem, ale często zdarza mi się pracować na sali, kiedy nie mam nic innego na głowie - lubię kontakt z Gośćmi (no, może nie wszystkimi, ale jak mówiłam miażdżąca większość jest bardzo sympatyczna).
3. Prosiłam żeby podpisać mnie imieniem, nie nickiem. Wyszło jak wyszło, bo wybuchła mini-aferka.
4. Ponieważ współprowadzę firmę z branży eventowej, mogę Wam chętnie opisać w jaki sposób traktowane są prawa autorskie przez Fakt, Super Ekspres i nasze rodzime "gwiazdy".

Dziękuję Wam wszystkim, że zwróciliście uwagę na moją historię i jakby nie patrzeć moją własność intelektualną. Dzięki Wam prawdopodobnie już żaden dziennikarz nie odważy się publikować artykuł z czyimiś cytatami bez zgody autora :)
Buziaki dla wszystkich Piekielnych :* "

I oto jak łatwo, nawet w dobrej wierze, stać się piekielnymi. (komentarze tutaj i pod artykułem)I na dokładkę ludziom którzy na piekielność są wyczuleni XD

To jednak nie plagiat

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 278 (298)
zarchiwizowany

#33790

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia opowiedziana przez jednego z wykładowców na mojej uczelni.

Jak wiadomo niektórzy studenci są zbyt leniwi, aby chodzić na wszystkie zajęcia. W tym przypadku jeden z nich nie pojawił się ani razu na wykładzie w ciągu całego semestru. Niestety, nadeszła sesja, a co za tym idzie wypadałoby pójść do prowadzącego po wpis.

Aby dokładniej zobrazować sytuację chciałbym powiedzieć, że na naszym wydziale znajduje się pokój "Świętej Trójcy". Mowa tu o trzech najbardziej dowcipnych wykładowcach jakich znam. Historia działa się, w momencie gdy jeszcze nie mieli wspólnego pokoju. Dla ułatwienia nazwijmy ich XXX, YYY i ZZZ ;)

Akcja właściwa:

Biedny student nie wiedząc co go czeka, wszedł do pokoju z pytaniem czy zastał pana XXX, bo chciałby otrzymać wpis.
Jedyną osobą, która była w pokoju był właśnie poszukiwany wykładowca. Ale po co od razu się przyznawać "Tak, to ja", dużo lepiej jest

powiedzieć "Niestety go nie ma, ale wie Pan ja akurat mam do niego sprawę więc możemy pójść razem i go poszukać". Jak się domyślacie właśnie rozpoczęła się wesoła zabawa kosztem nieświadomego studenta.

Pan XXX poszedł szukać sam siebie do pana YYY.
[XXX]: "Nie widziałeś może przypadkiem XXX? Student przyszedł po wpis do niego."
YYY najpierw zdziwiony, po chwili zrozumiał całą sytuację.
[YYY]: "Nie.. nie widziałem, ale też mam do niego sprawę więc pójdę z wami".

Historia powtórzyła się z Panem ZZZ, który widząc, że cała trójka jest w komplecie zaproponował, żeby pójść do pokoju, bo może już wrócił.
Po powrocie Pan XXX usiadł w swoim fotelu. Obrócił się na nim o 360 stopni po czym powiedział "Witam. Jestem XXX. W czym mogę pomóc?"

Nie chciałbym być na miejscu tego studenta ;)

---

Przy okazji taka mała perełka z jednym z w/w Panów:
Zebranie katedry. Kierownik mówi do zgromadzonych osób, że potrzebuję dwóch odpowiedzialnych chętnych, którym powierzy ważne zadanie. Pan YYY otarł ręką czoło i powiedział "Uff.. Całe szczęście. A już się bałem.".

Uniwerek

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 306 (340)

#32824

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O piekielnym wykładowcy.

U nas na uczelni wykłady są nieobowiązkowe. Część ludzi wychodzi w środku zajęć, część dopiero wchodzi, różnie. Ogólnie prowadzący nie mają z tym problemów.

Zdarzył się jednak jeden profesor [P].
Moja koleżanka [K] na drugim roku zajmowała się przez dwa tygodnie swoimi siostrzeńcami. Postanowiła, że zanim odbierze maluchy z przedszkola skoczy na 3/4 wykładu, który trwał do 17, tak samo jak otwarte jest przedszkole. Po określonym czasie wstała i udaje się do wyjścia. Na to profesor zagrodził jej drogę i mówi:

[P] A pani się dokąd wybiera?
[K] Muszę odebrać dzieci z przedszkola.
[P] Dzieci?! U mnie nie ma wychodzenia w wykładu. Trzeba było wziąć DZIECI ze sobą.
Po czym zamknął drzwi.

Koleżanka jeszcze trochę się wykłócała, ale nic nie mogła zrobić. Po wykładzie pognała do przedszkola przepraszając panie wręcz na kolanach.
Co zrobiła za tydzień? Zgadliście, zabrała pociechy ze sobą na zajęcia. Mina profesora, który zobaczył w pierwszym rzędzie studentkę z pięciolatkiem i trzylatkiem, bezcenna.

uczelnia

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1144 (1280)
zarchiwizowany

#32444

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Napisałam raz, ale mało jasno (skargi w komentarzach) więc napiszę ponownie. Ponownie ostrzegam że nie dla wrażliwych i proszę czytać na własną odpowiedzialność.

Wypadek był taki że kibel się zapchał, więc wezwaliśmy hydraulika, ponieważ żadnymi sposobami nie udało się odetkać. Okazało się że ktoś z góry musiał coś robić bo w rurze hydraulik znalazł gruz i cegły. wyciągnął i było wszystko ok.

Coś mnie podkusiło żeby zapytać co najdziwniejszego znalazł Pan w rurach (w całej swojej karierze).

Okazało się, ze pewnego dnia (kilkanaście albo więcej lat temu) Pan wydobył z rury martwego niemowlaka, bo jakaś osoba uznała chyba, że dziecko to chyba za duży ciężar.

Byłam w szoku..

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 181 (289)

#32273

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Miałem kumpla, Damiana.
Mieszkałem z nim pół roku i to wystarczyło, bym przestał mówić "mam".

Pech chciał, że jestem małe forever alone i na nadmiar znajomych narzekać nie mogę, więc nie miałem do kogo się wyprowadzić, a i mieszkanie w sumie mi się podobało. Wszystko ładnie, pięknie, tylko ten Damian...

Pierwszy tydzień był całkiem spoko - ja miły, on miły, głupie żarty, jakieś docinki. Myślałem: będzie dobrze. Drugi tydzień - Damian dziwny, nie odzywa się. Myślałem: coś się może stało? Nie pytałem, nie należę do ludzi, którzy wtrącają się w cudze życie prywatne, a może po prostu boję się odpowiedzialności, jaka mogłaby na mnie spaść, gdyby nie daj Bóg inny człowiek zwierzyłby mi się z jakiejś strasznej tajemnicy.

Co jeśli Damian kogoś ubił? No, sami widzicie. Lepiej nie pytać. Lepiej nie wiedzieć.

Ale Damian nikogo nie ubił, bo kolejny tydzień znów spoko - ja miły, on miły, głupie żarty, jakieś docinki. Ewentualnie faktycznie mordował, ale sumienie u niego płytkie może.

Czujny się zrobiłem na Damianowe spadki humoru, które później zdarzały się co drugi dzień. Bywało, że przez całą dobę udało mi się ujrzeć jego gębę raz i to tylko po to, żeby mogła wykrzywić się na mój widok i zasznurować usta, kiedy mówiłem lękliwie: cześć...

W końcu przestałem się witać, Damian też przestał, z tym że ja trochę później. Żyliśmy sobie mimo siebie, nie rozmawiając już kompletnie miesiącami.

Któregoś dnia leżałem w pokoju i zza ściany dobiegło mnie kichnięcie Damiana, przez co znów zastanowiłem się nad jego osobą.
Musiałem powiedzieć, że akurat kichnął, bo byście uznali, że nic nie robiłem, tylko o nim dumałem. No więc przez to całe "ACIAAA!!!" (tak właśnie kicha Damian - dom się trzęsie, a okoliczne ptactwo spierdziela pośpiesznie) zacząłem rozmyślać.
Jego zachowanie było zaiste zdumiewające. Nie wstydzi się donośnie bekać, kichać, a i gorzej - czyli raczej nieśmiały nie jest. A odezwać się do mnie nie mógł!

Cała sytuacja trochę właziła mi na psychę, czułem się jak intruz, bo w końcu Damian mieszkał tu od października, a ja wprowadziłem się dopiero w grudniu. Pierwszy był.

Zdarzało się tak, że nawet kiedy bardzo chciało mi się jeść, ale akurat to Damian był w kuchni - czekałem aż wróci do swojego pokoju. I na odwrót, on też unikał mnie jak ognia.
Nie mogłem uwierzyć, że też dałem się w ciągnąć w tę paranoję. No myślałby kto! Nie mogłem swobodnie chodzić po prawie-swoim prawie-domu! Ba - bałem się!

Łaziłem jak zaszczuty, a że - jak już mówiłem - jestem forever alone, to i to całe moje bycie "alone" zaczynało doskwierać i wydawać się bardziej "forever", skoro współlokator nie lubił mnie za to, że istnieję i pałętam się po chałupie. Chciałem też czasem otworzyć do kogoś buzię z rana albo opowiedzieć, co kolega odwalił na zajęciach.

I wtedy, a był to już kwiecień, przyszło mi do głowy, że to może wcale nie moja wina. Mimo małej, niegroźnej i niestwierdzonej klinicznie depresyjki udało mi się zachować resztki godności, które broniły mnie przed obwinianiem się o wszystko. A raczej po pewnym czasie przypominały, że przyczyną całego zła na świecie niekoniecznie musi być moja osoba.
Damian pewnie ćpał. To znaczy chyba. Nigdy nie widziałem prawdziwego narkomana, więc nie znam zbyt dobrze alarmujących objawów. Zresztą prawie nie widziałem Damiana, więc jak miałbym dostrzec objawy? Przecież nie było tak, że wychodząc, zostawiał je w pokoju, żebym mógł je sobie w tajemnicy obejrzeć i ocenić.

Mimo to któregoś razu wlazłem do jego twierdzy, kiedy akurat wyszedł na zajęcia. Założyłem, że mam jakąś godzinę do jego powrotu, więc spokojnie zdążę wejść i wyjść, nie wywołując niczyich podejrzeń. Tak czy owak serce waliło mi jak młotem - nerwowy człowiek ze mnie.

Złapałem za klamkę, nacisnąłem ją. Uchyliłem drzwi i wsunąłem nieśmiało głowę. Jestem pewien, że miałem idiotyczną minę, stanowiącą mieszankę lęku, ciekawości i mojej głupoty.

No nic, pokój. Niezaścielone łóżko, biurko ze stertą papierzysk, a nad nim kilka półek, laptop na podłodze przy łóżku, szafa dwudrzwiowa pod ścianą.
Stanąłem blisko biurka i wzrokiem samym poszukiwałem objawów. Po co się wtrącałem? Ja się nigdy nie wtrącam. Nie wiem, coś mi odbiło.

Nie zauważyłem nic dziwnego, papiery wyglądały na notatki pochodzące od dziesięciu różnych osób. Jedyna rzecz, która wydała mi się raczej nie na miejscu, to porcelanowy piesek wielkości pięści dorosłego mężczyzny, czyli mojej, zajmujący najwyższą półkę.
Zdecydowanie nie na miejscu. Piesek powinien stać gdzie indziej, może na parapecie.

No nic. Nie przyszedłem tu w roli estety. Na podłodze oprócz sterty okruchów i laptopa - nic ciekawego. Dobrze się krył.
Pora na ostatni akt - doskoczyłem do szafy, złapałem za gałki jej drzwi i otworzyłem je na oścież.
Prawie krzyknąłem. To znaczy bardzo chciałem krzyknąć: otworzyłem usta, nabrałem powietrza i tak dalej, ale dziewczyna schowana w szafie piszczała, jakbym gonił ją z wiadrem w Lany Poniedziałek, więc uznałem, że to wystarczająco dużo decybeli jak na takich rozmiarów pomieszczenie.

Stałem oszołomiony, ona się darła. Stałem, darła się. Przestała się drzeć, ja nadal stałem.

- Nie można tak łazić po cudzym pokoju. - powiedziała w końcu.
- Czemu jesteś w szafie? - Nie zwracałem uwagi na jej uwagi.
- Usłyszałam, że idziesz, to się schowałam. - odparła, gramoląc się z szafy i przy okazji wywalając na podłogę kupę wymiętoszonych ubrań. Wstała, wygładziła spódnicę i wyciągnęła do mnie rękę. - Kasia. Mieszkam z tobą.

No i koniec końców, musiałem się wyprowadzić, bo okazało się, że Kasia jest dziewczyną Damiana, a ja byłem potrzebny tylko po to, żeby oni mogli płacić mniejszy czynsz.
I tak, wiem - normalny właściciel powinien wywalić Damiana na zbity pysk za taką robotę, ale właściciel nie był normalny. To znaczy może i był, ale ciężko mi w to uwierzyć, skoro jest wujkiem Kasi.

A czemu Damian się do mnie nie odzywał?
Po pierwsze, był na mnie zły, że mam tak mało zajęć i tak mało znajomych, przez co ciągle siedzę w pokoju i Kasia nie może swobodnie korzystać z łazienki (musieli trzymać wiadro na balkonie w razie intensywnej potrzeby) czy kuchni i mu gotować.
Po drugie - i to jest znacznie gorsze, aż się włos na głowie jeży - kiedy któregoś razu zostałem sam... Puściłem głośno piosenki Bajmu i śpiewałem jak opętany. Kasia była akurat w pokoju Damiana, więc, szczęśliwie nie udusiwszy się ze śmiechu, doniosła mu o wszystkim. Powiedział mi, że czuł się przez to dziwnie w mojej obecności.

Mimo wszystko na sam koniec życzył mi powodzenia w życiu i nawet przeprosił, że przez Kaśkę płaciliśmy więcej za wodę.

stancja

Skomentuj (95) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1028 (1174)