Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

BigbyBoar

Zamieszcza historie od: 1 marca 2019 - 15:41
Ostatnio: 28 marca 2019 - 14:42
  • Historii na głównej: 1 z 2
  • Punktów za historie: 118
  • Komentarzy: 0
  • Punktów za komentarze: 0
 

#84184

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Swego czasu miałem w życiu krótki etap jako dostawca pizzy.

Praca zwykle miła i przyjemna - spoko ludzie, pozostali kierowcy do rany przyłóż, można podjeść pizzy, jak czasem kuchnia miała gest i nam zrobiła albo jak się spaliła i "szkoda wyrzucić, a kierowcy zjedzą". No taka prawda, oskrobać i zjemy.

Zarobki też nie były na niskim poziomie - niestety, bardzo uzależnione od szczęścia i braku poszanowania dla samochodu i przepisów ruchu drogowego.

Dostawców pizzy w lokalu, z którym miałem kilka historii przepisy nie dotyczyły absolutnie, jednak każdy z nas mógł się pochwalić zerową statystyką wypadków/stłuczek z czyjejkolwiek winy, licząc tutaj również przypadkowe zarysowania/dzikie zwierzęta. Jeśli chodzi o samą jazdę, postawiłbym ich i wtedy siebie gdzieś na równi z piratami drogowymi, z tym że nam to jakoś lepiej wychodziło.

Wypłata dzienna zależała od ilości pieniędzy w kasie oraz ilości wyjazdów danego kierowcy, więc wiadomo, że każdemu zależało, żeby czas dostawy skrócić do minimum. Dodatkowo każde zamówienie to szansa na napiwek.

Opowiem tutaj kilka historii, zarówno zza kółka eks-pirata drogowego, jak i związanych bezpośrednio z klientami.

Ważną kwestią jest, że klient NIGDY nie jest zadowolony - jeśli na pizzerii jest ruch, wtedy "wam to się nigdy nie spieszy, jak będzie pizza zimna, to masz mi przywieźć nową i kropka!!!", jeśli jest dostarczona w racjonalnym czasie, dostawca słyszy "jeździcie jak wariaci, w końcu komuś zrobicie krzywdę!".

Zacznijmy może od "strażników galaktyki" - piekielni sąsiedzi, którym nie pasuje wszystko - to, gdzie parkujemy "służbowe" samochody, to, gdzie parkują klienci w lokalu (centrum miasteczka, parking tylko na dość szerokim chodniku) oraz to, jak jeździmy.

Mistrzem tych ceremonii okazał się pan mieszkający naprzeciwko pizzerii - starszy dziadek, wiecznie wpatrzony w okno, patrolujący ulicę, czasem czekający na kierowcę, który zaparkuje NA JEGO MIEJSCU POD JEGO DOMEM.

Sąsiad: Widzisz, gówniarzu, gdzie stoisz?! wiesz, ile ta kostka kosztowała? widoczności nie ma, wyjechać się nie da!
Ja: Parkuję tutaj całkiem legalnie, droga publiczna, chodnik nie jest zablokowany, nie utrudniam wyjazdu. Może powinien pan wjeżdżać na plac tyłem?
S: Ja będę kombinował, żebyście sobie mieli gdzie postawić gruza?! Zaraz zadzwonię po policję, masz nie odjeżdżać stąd!
J: Proszę wzywać. Jestem w pracy, najprawdopodobniej stąd odjadę, ale proszę się nie martwić - będę parkował tutaj za każdym razem. :)

Policja często przyjeżdża i odjeżdża, bo samochód zaparkowany poprawnie, dziadek z całego serca mnie nienawidził.

Kolejny "Pan Policjant", 24/7 w bramie ze starą nokią, cykając foty "jak to wy gówniarze jeździcie! to będzie wszystko na policji!”... Nie muszę chyba dodawać, że nigdy nic z tego nie wyszło.

Coś innego - geniusze na drogach. Pizzeria otwarta do 22, zamówienia w bardziej "popularne" weekendy (z meczami czy innymi takimi) czasem ciągnęły się do 24.

Ciemna droga, bez chodnika, po jednej las, po drugiej las. Wiadomo, jazda jak wariat, bo trzynasta godzina w pracy, 30% kierowcy to pizza, 30% kofeina, 30% nikotyna i trochę się już nie chce. Z krzaków wyskakuje grupa nawalonych dzieciaków i kładą się linią na jednym pasie drogi ze 100 metrów ode mnie. Hamulec w podłogę, no ale cudów nie ma, mokro trochę, objazd, poślizg, lewym pasem jazda pełnym bokiem widząc dokładnie czwórkę idiotów leżących na asfalcie. Powrót na prawy, wsteczny... i tyle ich było, uciekli. Do dziś zdaję sobie sprawę że przez moją bezmyślność i ich bezmózgię mógłbym - nawet jeśli nie bezpośrednio ze swojej winy - rozjechać kolejno czterech nastolatków.

Inne sytuacje? Może tym razem inni kierowcy. Nikt nam nigdy nie powiedział, że jeździmy rozsądnie, ale nikt nigdy by nie powiedział, że jak samobójcy.

Zima, na drogach śnieg, drogowcy zaskoczeni, kierowcy widać też. Spora seria zakrętów pod górkę, więc jedziemy całkiem niestandardowo rozsądnie. Z naprzeciwka środkiem drogi i całkowicie niekontrolowanie ślizga się pojazd wiadomej marki - na początku "B", na końcu "W". Raz bokiem, raz na skos, widać, że ktoś chciał coś zrobić i nie tylko mu nie wyszło, ale ciągnie samochód już któryś zakręt i nie potrafi z poślizgu wyjść. Hamować nie ma po co, on się i tak nie zatrzyma - chodnik, między słupem a płotem, krótkie spojrzenie na twarze pasażerów niemieckiego samochodu - ucieszone mordy sebixów szczęśliwych, bo przecież "ale polecieli!"...

Może teraz klienci.

Z rzadka zamówienia dla żartów do sąsiadów czy znajomych, czasem nieodbieranie zamówienia, najczęściej klasyczny ochrzan, bo "miał pan być za 40 min., a dzwoniłem 45 min. temu!".

Najbardziej utkwiła mi tutaj w pamięci prawdopodobnie kierowniczka firmy transportowej, późno w nocy. Podjeżdżam na miejsce, duży plac, brama zamknięta, telefonu nikt nie odbiera - szybki telefon na bar, czy numer się zgadza, bo nasze barmanki równie dobrze mogłyby wypisywać recepty, to nie zawsze wina klienta. Nie w tym przypadku, ode mnie nie odbiera, z baru odebrała za trzecim razem. Podobno kompletnie pijana, mówi, że "mam wejść". Dobra, którędy...

Pizza w ręce stygnie, patrzę na zegarek, 15 min. po zamknięciu... ile można? Dobra, za dzieciaka też się tak robiło. Szybki skok przez płot z pizzą, idziemy, ciemno, pusto, kilka budynków otoczonych sprinterami, boxerami i innymi trafficami. Dzwonię po kolei do każdych drzwi, jedne otwiera Ukrainiec, też nawalony, który "nie panimaju ni zamawiaju" i zamyka przed nosem.

Szukamy dalej. Na samym końcu światełko w tunelu - dosłownie jakaś mała kanciapa, w której się światło pali. Prawie biegiem, pukam, otwiera faktycznie mocno wstawiona kobieta w stroju, że się tak wyrażę, bliższym łóżkowemu niż wyjściowemu, za nią jeszcze jedna i dwóch facetów w stanie uniemożliwiającym zauważenie pojawienia się gościa z pizzą.

Babka: Piiiizza jest! ile płacę?
Ja: Tyle i tyle.
B: A czeemuu tylee?

Pokazuję jej rachunek.

B: No może... racja... bo ja trochę już wypiłam.

Wyciąga z najróżniejszych miejsc jakieś drobniaki i mi daje.

B: Reszta dla ciebie, młody.

Szybkie przeliczenie... no tak…

J: Tutaj brakuje 20 złotych.
B: ...rrrwaa, nie mam chyba, czekaj tu.

Idzie, próbuje obudzić jednego z chłopów, w końcu druga jej daje banknot, daje mi go, zamyka drzwi przed nosem...

I powtórka z rozrywki, szybkim krokiem powrót tą samą drogą, płot, skok do wiernego Grande Punto i jedziemy stamtąd.

Podobno jeszcze dzwoniła, że zimna i że chciała inną, ale barmanka olała sprawę.

Chcecie więcej historii jednego z (statystycznie) najbardziej niebezpiecznych zawodów świata?

pizzeria/dostawca/drogi

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 82 (132)
zarchiwizowany

#84333

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Słowem wstępu, piekielny często jestem ja. Gówniarz z nawet nieźle płatną pracą, co z tym idzie - nawet niezłym samochodem. W dodatku były pirat drogowy/dostawca pizzy, jak zwał tak zwał.
Może nawet kiedyś byłem bohaterem (antybohaterem?) Piekielnych, nie wiem. Ten typ który na jednopasmowej drodze siedzi Ci na zderzaku, na szerszych trasach kulturalnie acz nachalnie miga lewym kierunkiem żebyś mu zjechał, gdy wleczesz się lewym przy wolnej prawej stronie.
Taki jestem, kocham swój samochód, kocham jeździć każdym, lubię poszaleć. Dodajmy, że przez cały okres prawka (dumne 3 lata z ponad 250 tysiącami kilometrów) żadnego wypadku, stłuczki czy chociażby rysy z CZYJEJKOLWIEK winy, wszystkie groźne sytuacje uniknięte.

Ale nie o tym miało być.
Jak mówiłem, lubię poszaleć. Zazwyczaj bezpiecznie, ulubiony parking w środku niczyjej łąki, prawie kilometr dalej cmentarz, też zresztą w środku niczego. Parking praktycznie nigdy nie użytkowany, wysypany piaskiem, kiedyś to był chyba jakiś plac manewrowy dla eLek, czy coś. Mniejsza z tym. Z 4 stron puste pola, z jednej dodatkowo polna dróżka i kawałek dalej stary cmentarz.
Lubię to miejsce, mam do niego sentyment - uczyłem się na nim driftować, jeszcze pamiętam jak pierwszy raz tam swoim pierwszym samochodem (seicento 1.1 sporting - potwór!) śmigałem. No często tam bywam żeby się pokręcić, jak sporo innych osób. Jakaś dobra duszyczka zostawiła kilka starych opon, jest wokół czego jeździć.
To właśnie miejsce akcji. Czasem kilku akcji tygodniowo.
Najczęstsza sytuacja:
"Masz ty rozum? Zabijesz tu kogoś, pomyśl trochę! Tu przecież też mogą ludzie chodzić!" - lubię odpowiadać, że ok, pobawię się na drodze. Raz nawet za pewnym dziadkiem pojechałem i pokazałem, że na asfalcie też się da (ciągle droga w środku lasu).
Inna sytuacja, ostatnio popularna - roszczeniowość:
"Taki gówniarz w takim samochodzie? Zero szacunku! Wszystko za pieniądze rodziców, a ja biedny muszę XYZ jeździć! Popracowałbyś to byś się dowiedział czym się w tym kraju jeździ!" - tym już nawet nie tłumaczę.

Podobne sytuacje spotykam także na parkingach, stacjach paliw, gdy po prostu z nich korzystam. Więc kilka słów wyjaśnienia:
Obecnie jeżdżę Mercedesem W202 - pierwsza C klasa, rocznik '94 (tak, starszy ode mnie), silnik 2.8 V6 lekko podrasowany, z małą aczkolwiek skuteczną turbinką. Do tego pakiet wizualny AMG, sportowe zawieszenie, dużo lepsze hamulce z całkiem innego modelu. Silnik z ogromną ilością elementów przełożony z innego W202 na własną rękę. Samochód kupiłem za całkowicie niemożliwą do zaakceptowania w Polsce sumę 6 tysięcy w stanie agonalnym. Półtora roku pracy, kapitalny remont blacharki, zawieszenia, elektryki. Wartość ciężka do oszacowania przez silnik niewystępujący w tym roczniku. Po cenach też nie można dojść do wniosków - praktycznie wszystko robione samodzielnie.
I przynajmniej raz w tygodniu od 70 letniego posiadacza Tico słyszę że wszystko co mam zawdzięczam rodzicom, a on całe życie na hucie przerobił i wie co to praca.
Poza nimi - ogrom niemych spojrzeń pełnych frustracji od ludzi w każdym wieku na "rozpieszczonego bachora" wysiadającego z Merca.

Uściślijmy - moja mama jest kucharką w szkole podstawowej, ojca alkoholika nie widziałem od 10 roku życia. :)

Nigdy na drodze nie zrobiłem niczego co spowodowałoby zagrożenie dla kogokolwiek. Sytuacja z torami i płytami poślizgowymi w Polsce jest taka, a nie inna, więc te znudzone duże dzieci gdzieś się muszą pobawić. Tylko czy społeczeństwo nie ma innych problemów, niż to że w miejscu oddalonym o kilka kilometrów od jakichkolwiek zabudowań ktoś jeździ niekoniecznie przodem? Nie wiem, co ten ktoś musiałby robić, żeby chciało mi się przejść taki kawał piechotą żeby tylko na niego głośno ponarzekać (tutaj polecam taktykę - w Hondzie pierwszy pedał z prawej służy do zwiększania głośności samochodu, w reszcie marek - do wyciszania dźwięków otoczenia).

Może wbiłem kij w mrowisko - wypowiedzcie się proszę, czy jestem aż takim złem wcielonym.

parking w środku niczego

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (27)

1