Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

BiziBi

Zamieszcza historie od: 8 lipca 2015 - 15:49
Ostatnio: 14 grudnia 2018 - 20:36
  • Historii na głównej: 28 z 28
  • Punktów za historie: 9909
  • Komentarzy: 131
  • Punktów za komentarze: 1320
 

#68563

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Różne "wypadki" chodzą po ludziach, ale po dzisiejszych ekscesach pewnej polskiej "damy", zaczynam powoli tracić wiarę w ludzkość. A właściwie to jestem pod wrażeniem "elastyczności" kręgosłupa moralnego u niektórych przedstawicieli naszego gatunku.

Na wstępie przypomnę, że pracuję jako recepcjonistka w biurowcu. Tak się złożyło, że ostatnimi czasy zakres moich kompetencji nieco się poszerzył, w związku z czym od kilku tygodni zostaję oddelegowywana na mniej lub bardziej interesujące szkolenia i kursy odbywające się w różnych miejscach.

Los tak chciał, że dzisiejsze szkolenie odbywało się w biurowcu, w którym aktualnie pracuje moja druga połówka. Męża co prawda nie spotkałam, za to miałam wątpliwą przyjemność spotkać moją koleżankę po fachu (tak swoją drogą bardzo atrakcyjna dziewczyna), również pracującą w tym właśnie budynku, tylko, że na głównej recepcji. Znałyśmy się co prawda z widzenia, ale dopiero teraz koleżanka postanowiła podkręcić nieco naszą znajomość, wdrażając mnie w tajniki biurowych wojaży, czyli: kto, z kim, kiedy itd..

Prawdę powiedziawszy guzik mnie to obchodziło, ale ponoć potrafię słuchać, tak więc ja słuchałam, bo właściwie nie miałam w czasie przerwy nic lepszego do roboty, a ona paplała w najlepsze. No i tak gada i gada, ja już zaczęłam jednym uchem wpuszczać, drugim wypuszczać, aż w końcu w trakcie rozmowy padło.. imię i nazwisko mojego męża. Nazwijmy Go - na potrzeby historii - Piotr IKSIŃSKI.

W tym momencie pokojarzyłam, że faktycznie muszą się widywać kilka razy na dzień, skoro pracują w jednym miejscu i są poniekąd "skazani" na mijanie się na głównej recepcji.
Lampka mi się co prawda zapaliła, ale nie dałam nic po sobie poznać, bo nie ukrywam, ciekawa byłam co też koleżanka ma mi do powiedzenia w tym temacie;)
Postaram się przytoczyć "słowo w słowo" to, co usłyszałam:

"[...]no i jeszcze jest taki jeden, nawet spoko gość z 3. piętra, też Polak, ale nie żeby jakiś playboy.. żonaty jest co prawda, ale co mi tam hihi. No to pomyślałam, że zagadam, może na jaką kawę zaproszę... ze śniadaniem od razu hihihi [tu puściła do mnie oczko]. No ale wiercę mu już dziurę w brzuchu chyba z miesiąc, a ten nic, tylko ciągle powtarza, że ma żonę i nie jest zainteresowany.. gbur jakiś... no więc chyba dam sobie z nudziarzem spokój..."

Uśmiechnęłam się tylko pod nosem, w duchu gratulując sobie dobrego życiowego wyboru, wyciągnęłam do niej rękę i przedstawiłam się raz jeszcze: "BiziBi IKSIŃSKA, miło mi"

"O kur*a, SERIO??? O ja pierd**ę...".
Po czym speszona wstała, wyszła i tyle ją widziałam. Na drugą część szkolenia już nie wróciła. Oj, przyjaciółkami to my raczej nie zostaniemy ;)

praca szkolenia

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 230 (240)

#68520

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Raz na jakiś czas wyskakujemy z mężem na kilka dni w nasze piękne polskie Góry. Zawsze wybieramy ten sam pensjonat, i zawsze z przyjemnością do niego wracamy. I tak by pewnie zostało, gdyby nie pewien "drobny" incydent.

W dniu powrotu do domu, ok godz 8 rano leżymy sobie jeszcze z łóżku, a że do końca doby hotelowej zostało nam jeszcze 4 godziny, toteż z niczym nie zamierzamy się spieszyć. Leniuchujemy więc sobie w najlepsze, gdy nagle zza drzwi zaczynają dochodzić odgłosy góralsko-brzmiącego jegomościa w towarzystwie kilku osób.
Nim zdążymy się zorientować co jest grane, słyszymy tylko szurnięcie obracającego się w zamku klucza i bach: do pokoju ładują nam się 4 osoby w przedziale wiekowym między ok 10 a 70 lat.
My od razu hyc po kołdrę, oczy jak pięć złotych, luby zdążył jedynie wydukać: "a może by tak chociaż, z łaski swojej, zapukać i zapytać, czy można wejść??"

Na co jegomość z rozbrajającą góralską szczerością odparł:
"No bo jo żek ino chcioł tymu poństwu pokój łokazać bo nom łostatnio trójka została." (tak jakoś wyszło, że mieliśmy pokój 3-osobowy)

Po czym, nie zważając na nasze protesty, pan "bardzo-scyry-Górol" zaczął bez ceregieli prezentować nowym wczasowiczom zalety naszego lokum. Po szybkich oględzinach wycieczka poszła w cholerę, nie uraczając nas nawet zwykłym dziękuję/przepraszam/pocałujcie nas w d...

Przy oddawaniu kluczy dowiedzieliśmy się tylko, że porannych wrażeń dostarczył nam sam właściciel pensjonatu (my pamiętaliśmy poprzednią właścicielkę, cudowną kobietę - tak na marginesie).

Swoją drogą ciekawe co goście w trzypokoleniowym zestawie wnusia-mamusia-babcia powiedzieliby widząc nas w innym wydaniu, niż szczelnie schowanych pod kołdrą.

góralska gościnność

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (171)

#74165

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już wcześniej wspominałam pracuję na recepcji w biurowcu.
Historii o zakłócaniu mojej nudnawej ostatnimi czasy, pracy - ciąg dalszy. Dzisiaj tak troszkę inaczej, bo piekielna w historii jestem również ja, i wszelkie zarzuty z tym związane biorę na klatę.

Nad Londyn nadpłynęła fala piekielnych upałów.
Pokornie przyznaję, że mam ten "luksus" pracowania w rewelacyjnie klimatyzowanym budynku i szczerze współczuję wszystkim, którzy takiego luksusu doświadczyć nie mogą. To tak słowem wstępu, a teraz do rzeczy.

Do budynku wtoczyła się (dosłownie) czwórka pań w wieku bliżej nie określonym. Kobiety były obładowane milionem toreb z zakupami, a każda z nich była odziana w czarną pełną burkę - poprawcie mnie, jeśli ten strój ma inną nazwę - chodzi mi o ten rodzaj odzienia gdzie nie widać twarzy, ani oczu.
Dodam również, że wraz z kobietami na recepcję przypłynął także zapach obłędnie mocnych perfum pomieszanym z - nazwijmy rzecz po imieniu - odorem przepoconych ubrań.

Podczas gdy trójka kobiet rozsiadła się z zakupami, zajmując połowę miejsca w poczekalni (druga połowa była zajęta przez gości oczekujących na swoje spotkania), czwarta podeszła do mnie pytając, czy może z koleżankami chwilę posiedzieć w klimatyzowanym pomieszczeniu, bo na zewnątrz straszny upał.
Pominę już fakt, że żadna z tych pań nie raczyła się ze mną nawet przywitać - przestałam zwracać uwagi na "błahostki" tego typu.
No więc kobiety spotkały się z moją stanowczą odmową, co je śmiertelnie oburzyło, ale o tym za moment.

Zanim odmówiłam podeszłam do pań, zapytałam, czy potrzebują jakiejś pomocy, czy dobrze się czują, czy podać im wody, czy cokolwiek. Ja też jestem człowiekiem i rozumiem, że upał i czerń "po same oczy" nie idą zbytnio w parze, ale kobiety zapewniły mnie, że żadnej pomocy nie potrzebują.

Tutaj muszę przyznać bez bicia, że czułam się cholernie niezręcznie mówiąc do osób, których twarzy kompletnie nie widzę. Może to wynika z moich uprzedzeń (zamachy, terroryści itd) i z faktu, że z ja ogólnie z tak "zabudowanymi" muzułmańskimi kobietami nie miałam w życiu do czynienia tak bezpośrednio - sama nie wiem.
Jednak kolejną i najważniejszą sprawą jest, że procedury budynku nie pozwalają na "przechowywanie" w poczekalni przypadkowych osób ze względów bezpieczeństwa, o czym kobiety zostały poinformowane, i tutaj jakby nie czułam potrzeby wdawać się w głębszą dyskusję z nimi.

W każdym razie moja odmowa spotkała się ze świętym oburzeniem wyżej wymienionych pań, a na do widzenia usłyszałam coś teatralnie wykrzyczanego w moją stronę w nieznanym mi języku. Nie wiem, może jakąś klątwę na mnie rzuciły, czy coś...
Ambitnej puenty w historii brak, ale jakiś taki niesmak po sytuacji pozostał.
Ostatecznie nie zostało mi nic innego, jak przeprosić za zamieszanie przypadkowych świadków tej dziwnej sceny i wrócić do swoich obowiązków.

praca na recepcji

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 268 (322)

#74123

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już ostatnio wspominałam pracuję na recepcji pewnego londyńskiego biurowca.
Po dzisiajeszym zajściu nie wiem, czy to ja z wiekiem robię się coraz bardziej upierdliwa, czy to może jednak ludzie, którzy pojawiają się ostatnio w moim otoczeniu zidiocieli do reszty? A wszystko przez co? Śmiem twierdzić, że poniekąd przez Brexit.

Taka absurdalna sytuacja z dzisiaj.
W godzinach porannych na recepcję weszła elegancka pani w wieku 50+, i co istotne - przy uchu trzymała telefon.
Próbowałam się grzecznie podpytać w jakim celu i do kogo przyszła, bo poranek miałam dzisiaj gęsty i zanim przeszłam do standardowych procedur, chciałam sobie ową panią dla ułatwienia odfajkować.

Zanim jednak udało mi się z panią porozumieć musiałam odczekać bite 20 minut, aż pani skończy rozmowę. I nie, żeby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało, ale ludziom czekającym w recepcji na swoje spotkania - i owszem.
Gdy próbowałam pani delikatnie przerwać ta zbywała mnie machając ręka w taki sposób, jakby odganiała natrętną muchę. Tylko robiła to jakby bardziej teatralnie.
I kobietę bym olała, gdyby nie to, że zaczęła gadać coraz głośniej. I bynajmniej nie była to rozmowa biznesowa, a jakieś prywatne pogaduchy, których ludzie najnormalniej w świecie nie musieli mieć ochoty słuchać.

No więc jeszcze raz przeprosiłam panią, i nie zważając na jej oburzenie poinformowałam, że tak głośna rozmowa nie jest w tym momencie mile widziana, i że przeszkadza w pracy reszcie gości (ludzie w poczekalni często ślęczą skupieni przy laptopach, przez co można wywnioskować, że pracują).
I wiecie co usłyszałam?
Że jestem bezczelną EMIGRANTKĄ (co pewnie wywnioskowała po imieniu na identyfikatorze, no i może po lekkim akcencie) i że to jest niewyobrażalne, że w jej własnym kraju ktoś śmie ją traktować w ten sposób. Na zakończenie usłyszałam, że pani jest "bardziej niż szczęśliwa" z faktu, że Wielka Brytania opuści Unię (o ile opuści), wszak ona sobie nie wyobraża, żeby takich niekompetentnych osób jak ja miało przybyć tu jeszcze więcej.

Ponieważ nie powinnam się wdawać w tego typu dyskusje z gośćmi, to puściłam komentarz mimo uszu, i przeszłam do swoich obowiązków prosząc o jej dane, nazwę firmy i imię osoby, z którą pani była umówiona.
I teraz najlepsze: Na moją prośbę kobieta podała mi swoje imię i nazwisko (którego nie zmyśliła, bo ją sobie później wyguglowałam), ale powiedziała też, że żadnego spotkania nie ma, a do budynku weszła w spokoju porozmawiać, bo na ulicy jest bardzo głośno i ona nic nie słyszała... ta dam!

Zapytałam tylko, czy gdyby do jej domu weszła obca osoba i zachowała się w ten sam sposób, to czy pani nie miałaby nic przeciwko? Pani w odpowiedzi wskazując na mnie puknęła się w głowę, a ja kazałam jej na odchodne pomachać do kamery, co ta ochoczo uczyniła.
Ludzie trzymajcie mnie..

praca na recepcji

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 350 (366)

#74047

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już kiedyś wspominałam pracuję na recepcji pewnego londyńskiego biurowca. Od ponad 5 lat pełnię tu funkcję recepcjonistki, administratora i ochrony w jednym. Do moich obowiązków należy m.in. dbanie o bezpieczeństwo moje i moich współpracowników (lokatorów budynku). Tyle o mnie - tak dla przypomnienia.

Tak się złożyło, że budynki znajdujące się na prawo od głównego wejścia do naszej części biurowca, zostały przeznaczone pod rozbiórkę, a co za tym idzie, na fasadach bodaj pięciu budynków rozłożono ogromne rusztowanie wspinające się do wysokości 6-go piętra.
I generalnie nie byłoby w tym nic piekielnego (no może poza hałasem i mało kulturalnym zachowaniem panów budowlańców), gdyby nie to, że fachowcy pracujący na rusztowaniu zaczęli sobie coraz śmielej poczynać i w nosie mają zasady tutejszego BHP (na puncie którego Anglicy mają dość mocno uwalone, żeby było ciekawiej).

Otóż nasi panowie inżynierowie, by zaoszczędzić sobie czas na transportowaniu sprawunków roboczą windą, postanowili sobie pozbywać się owych sprawunków zrzucając je na chodnik.
I tak, od czasu powstania rusztowania (czyli od ok dwóch tygodni), zanim dostanę się do recepcji najpierw muszę się przekopać przez sterty odpadków czekających na mnie na chodniku przy wejściu do budynku.
Problem zgłosiłam "wyżej" dosyć szybko, ponieważ nie miałam czasu (ani ochoty) sprzątać pozostałości po czyichś posiłkach, nie wspominając już o niestosowaniu się do zasad bezpieczeństwa. Spokojne prośby i rozmowy z panami również nie pomagały.
Jeszcze ciekawiej zrobiło się, gdy nakryłam panów na podawaniu poprzez rzucanie narzędzi i różnego rodzaju przedmiotów cięższego kalibru.

Niestety zanim nasz średnio rozgarnięty zarząd budynku (o którym też już kiedyś słówko wspomniałam) zdążył zareagować, jeden z naszych lokatorów dostał w kark kilkumetrową liną zrzuconą z wysokości 4 piętra - facet po prostu szybko wybiegł z budynku i fachowcy nie zdążyli zareagować wystarczająco szybko - źle obliczyli czas lotu liny, przez co omal nie doprowadzili do tragedii.
Ostatecznie skończyło się na tym, że "trafionego" faceta na szczęście "tylko trochę" przyćmiło, ale i tak trafił do szpitala na obserwację.

Na szczęście wszystko zostało zarejestrowane przez nasze CCTV, z którego nagranie właśnie wydałam policji. Zarząd budynku również może mieć problem przez zaniedbanie swoich obowiązków.
I nie powiem, żeby było mi ich żal z tego powodu...

Praca na recepcji/angielscy fachowcy

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 321 (327)

#72568

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nigdy nie doświadczyłam jakiejś większej piekielności związanej z transportem publicznym, ale jak to mówią: kiedyś musi być ten pierwszy raz :)

Z racji tego, że mój pociąg był dzisiaj anulowany, a kolejny dopiero za ok 25 minut (przez co spóźniłabym się do pracy), zmuszona byłam nieco zmodyfikować przebieg trasy, co wiązało się ze złapaniem autobusu. Lubię podróżowanie autobusem, ale w godzinach wczesnoporannych, zwłaszcza, gdy preferowany środek transportu zawiódł, podróż tym piętrowym środkiem lokomocji zmienia się w małe piekiełko.

Zanim przejdę do sedna wyjaśnię, że przystanki w Londynie często znajdują się w bardzo bliskich odległościach od siebie. Czasami autobus potrafi się zatrzymać na kolejnym przystanku po ok 30-40 sekundach jazdy, a nawet częściej. I jest to niesamowicie irytujące - nawet dla takiej cierpliwej osoby, jak ja;).

A teraz do rzeczy.
Jak wiemy autobusy wyposażone są w przyciski stopu. I nietrudno się domyślić, że gdy ktoś naciska je bez powodu (albo, powiedzmy, dzieci się nimi bawią), atmosfera z wypchanym po brzegi autobusie potrafi zrobić się bardzo gęsta. Zaś gdy ktoś na odcinku ok dwóch kilometrów bez powodu wymusza zatrzymanie autobusu szósty, czy siódmy raz z rzędu, to nawet święty by nie wytrzymał.

I tym też sposobem w pewnym momencie, kierowcy ewidentnie puściły nerwy, bo wyszedł z kabiny i mocno poirytowany dobitnie zakomunikował, że jeśli jeszcze raz usłyszy sygnał stopu, a z autobusu nikt na następnym przystanku nie wysiądzie, to naszą kolejną stacją będzie stacja końcowa (która wielu pasażerom mogła być mocno nie na rękę).

I niestety z racji czyjejś nieuwagi, roztargnienia, a może złośliwości(?), i ku ogromnemu oburzeniu pasażerów kierowca słowa dotrzymał, co prawdopodobnie przysporzy mu sporych problemów. I wielce prawdopodobne, że nie tylko jemu.
(moim docelowym miał być przystanek przedostatni, więc moja sytuacja nie należała do najgorszych).

Na marginesie dodam, co istotne, że kierowca nie ma obowiązku zatrzymywać się widząc ludzi czekających na przystanku, gdy autobus jest przepełniony, a dzisiejszy taki właśnie był.

londyński transport

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 226 (240)

#72532

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój pracodawca nie przestaje mnie zaskakiwać.
Pracuję na recepcji pewnego londyńskiego biurowca.
Słowem wstępu - w zeszłym tygodniu zostałam poproszona o pozostanie na recepcji o dwie godziny dłużej na prośbę klienta z budynku obok. Prośba dość nietypowa, bo chodziło o udostępnienie klientowi naszej "prywatno-publicznej" toalety (obok mieli jakąś awarię, czy coś), znajdującej się nieopodal mojego biurka.
A co za tym idzie - potrzebowali osoby, która zostanie na recepcji, by w razie potrzeby wpuścić gości z budynku obok, oczywiście wszystko według naszych procedur i tak dalej.

Oczywiście najłatwiej było firmie poprosić mnie, ponieważ byłam już na miejscu, niż szukać kogoś na tak krótki okres, bo jak nietrudno się domyślić, na dwie godziny do pracy nikomu przychodzić się nie chce (tutaj dodam, że zwykle firmy za taka fuchę płacą tak jak za 4-6 godzin, bo przy stawce godzinowej nikt by takiej pracy nie wziął).
A że firma akurat oficerów "awaryjnych"(dostępnych 24/7) na stanie nie miała, to poprosiła mnie. W porozumieniu z zarządem budynku oczywiście. Co ważne - była to druga taka prośba w przeciągu miesiąca, i zaraz wytłumaczę, dlaczego tym razem - w pierwszym odruchu - odmówiłam.

Otóż kilka dni przed wykonaniem tego drugiego zlecenia, odebrałam maila z rozmową, z której wynikało, że rzeczony klient w obu przypadkach zapłacił zarządowi za sześć godzin mojej pracy plus VAT. Nie wiem, ile dostał z tego zarząd budynku, a ile mój pracodawca, jednak wiem, że mi zapłacono wtedy tylko za dwie godziny, co w rozliczeniu końcowym było ledwie zauważalne, ponieważ przekroczyłam jakiś tam próg podatkowy (tutaj się nie wypowiem, bo się nie znam - w każdym razie zabrano mi za to więcej podatku, przez co gra nie warta była świeczki).
Czyli, łopatologicznie rzecz ujmując, czym więcej godzin pracujesz - tym więcej ci zabiorą.
No więc z mojego punktu widzenia siedzenie w pracy po godzinach okazało się zupełnie nieopłacalne. Poza tym ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę po 12-godzinnym maratonie jest siedzenie w pracy za parę złotych tylko po to, by wpuszczać marudnych (no niestety) ludzi do swojego kibla.

A dlaczego ten mail do mnie w ogóle trafił? Bo jakaś nowa osoba w biurze przez przypadek dodała mnie do odbiorców maila, przez co miałam czarno na białym ile miałam mieć zapłacone, a ile faktycznie mi zapłacono. Dodam, że takie gafy zdarzają się dość często i uważam, że ludzie w zarządzie powinni się dużo bardziej pilnować.
Sytuację wyjaśniłam zaraz na drugi dzień osobiście z moim bezpośrednim przełożonym. Pokazałam chłopu maila (mogliście widzieć jego minę, jak go zobaczył), z którego ewidentnie wynikało, że za poprzednią fuchę miałam mieć zapłacone zdecydowanie więcej, niż otrzymałam.

Wytłumaczyłam facetowi, że do tej pory nie czepiałam się, bo po prostu nie byłam tego stanu rzeczy świadoma, a tym razem odmówić mam prawo, bo nikt do siedzenia za półdarmo po godzinach mnie zmusić nie może. A cała sytuacja nie miałaby miejsca, gdyby nie czyjaś gafa i zwykła niekompetencja.

W związku z powyższym tym razem nie zgodziłam się na pokrycie recepcji, bo nauczona doświadczeniem zaczęłam węszyć kolejny przekręt. Przełożony zaczął coś tłumaczyć okrężnie, ale przeprosił i zapewnił, że zaszła pomyłka, i że jeśli tylko się zgodzę, to zostanie mi zapłacone za 6 godzin plus te 4 zaległe.

I tak ostatecznie się zgodziłam, obiecując sobie, że to ostatni raz. I pewnie o sprawie bym zapomniała, gdyby nie to, że na ostatnim odcinku wypłaty nie doszukałam się ani wyrównania za poprzedni raz, ani obiecanych sześciu godzin, a jedynie dwie - tak samo jak za pierwszy razem. I znów to samo tłumaczenie, że pomyłka, że coś tam. A dopiero nie tak dawno zrobili mnie w wała a to z uniformem (tyle dobrego, że ostatecznie mi go przyznano), a to z krzesłem (czekam na nowe już któryś miesiąc, męcząc kręgosłup na starym rupieciu), a to z urlopem - no ileż można?

Dlaczego o tym wszystkim piszę?
Bo w firmie pracuje kilkaset takich pracowników jak ja. Jestem przekonana, że podobnych sytuacji zdarza się więcej niż to, co tutaj opisuję. Tylko że ludzie machają ręką na takie "drobiazgi", bo po prostu im się nie chce dochodzić swoich praw (bo dla paru groszy nie warto), albo nie są świadomi polityki firmy, albo też nie mają szansy się dowiedzieć, że ktoś ich - umyślnie bądź nie - robi w konia. A szkoda, bo na kilku takich niedociągnięciach miesięcznie, pomnożonych razy kilka przypadków, ktoś tam na górze dorabia się ciężkich pieniędzy.

Praca na recepcji

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 228 (252)

#72524

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę mi się ostatnio nagromadziło piekielności, i w końcu mam czas, by na spokojnie je opisać. Zacznę od tej najświeższej - może i nie najstraszniejszej, ale dość specyficznej i dającej do myślenia.

Jak już wspominałam, pracuję na recepcji pewnego londyńskiego biurowca. Z racji zbliżającego się urlopu, w zeszłym tygodniu miałam na treningu pewną dziewczynę. A właściwie, to czterdziestokilkuletnią kobietę - Angielkę.
Kobieta sympatyczna, doświadczona, choć średnio pojętna, ale ogólnie muszę przyznać, że miło nam się współpracowało. Koło południa przyszedł nasz "lanczowy" zmiennik, i postanowiłyśmy z nową koleżanką, że skorzystamy z ładnej pogody, pójdziemy po coś do jedzenia i klapniemy sobie w parku za rogiem. Tak też zrobiłyśmy.

No więc siedzimy sobie w tym parku, wygrzewając się w kwietniowym słonku i w milczeniu pałaszując posiłki, gdy nagle moja koleżanka (do tej pory wpatrzona w telefon) szczerze się czymś przejęła. Otóż dopadła ją taka refleksja, cytuję:
"Czy to nie jest niesamowite, że ta wielka gorąca kula ognia w nocy wygasa i zamienia się w lodowaty księżyc? Wiedziałaś o tym? Niesamowite... No po prostu niesamowite".

Szczerze nie wiedziałam, czy kobita sobie ze mnie jaja robi, czy faktycznie tak myśli, a że nie chciałam jej urazić zapytałam tylko na jakiej podstawie wysnuła taką interesującą teorię. Dowiedziałam się, że jej znajoma udostępniła taki nius na fejsbuku. Tutaj podsunęła mi pod nos telefon. Zerkam, a tam pod postem kilkanaście lajków.
Aha.

Szczerze mówiąc, to ta rewelacja mnie trochę przeraziła. Słyszałam już co prawda od poważnych, dorosłych ludzi, że jajka wykopuje się z ziemi, że bekon jest wegetariański, bo wytwarza się go z kukurydzy, i że Polska leży w Azji, ale powyższe pobiło wszystko.
Gdy opowiedziałam koleżance jak ta sytuacja faktycznie wygląda, ta popatrzyła na mnie jak na kosmitę i od tego momentu rozmowa przestała się nam kleić i tak zostało do końca treningu.

Piszę o tym dzisiaj dlatego, że drogą pantoflową doszło dziś do mnie, że ponoć strasznie się na tym treningu wymądrzałam. No faktycznie - Einstein ze mnie.

praca na recepcji/angielska mentalność

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 352 (372)

#72527

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Perypetii z nowym klientem z 1-go piętra ciąg dalszy.

Dla zobrazowania wariactwa i tempa, w jakim biuro musiało być gotowe, będę wprowadzała dokładne daty, a nawet godziny.

Firma Ą&Ę oficjalnie ukończyła proces przeprowadzki 31. marca (od 1. kwietnia ludzie mieli już zacząć pracę, więc miejsca na poślizg nie było) - tutaj jako ciekawostkę dodam, że pamiętne biurko było przywożone i wywożone jeszcze dwa razy ze względu na wcześniejsze poślizgi. Ostatecznie wjechało w kawałkach dopiero 30. marca.
Zaś 29. marca w późnych godzinach popołudniowych, firma uświadomiła sobie, że biura nie ma im kto posprzątać. A jak trwoga to do kogo? A no właśnie...

I tak pojawiła się u mnie pani manager biura Ą&Ę (ta paniusia z historii "z biurkiem").
Z teatralną rozpaczą w głosie zapytała, czy ja bym nie pomogła jej kogoś poszukać do sprzątania biura, najlepiej na "wczoraj", bo ona obdzwoniła już ze 100 firm, i żadna nie chciała z nią współpracować. Jak usłyszałam, czego paniusia wymagała od firmy sprzątającej, i to w trybie niemal natychmiastowym, to wcale się nie dziwię, że żadna firma na sprzątanie się nie zgodziła.

Ostatecznie poleciłam pani kogoś, kogo znam, za kogo mogę śmiało poręczyć, i kto przyjdzie posprzątać choćby i za godzinę (pod warunkiem, że akurat nie ma innych zleceń), ale na naszych* warunkach. Poleciłam panią Marię, która sprzątała u nas biura jakiś czas temu, i choć zmieniła rewir, to byłyśmy w stałym kontakcie, i chętnie brała takie podbramkowe zlecenia, gdy miała okienko. Pani Maria, z pochodzenia Słowaczka, to osoba bardzo rzetelna, dokładna, polecana przez wszystkich i ogólnie to złota kobieta jest.

No więc wykonałam telefon, pani Maria akurat była dostępna nazajutrz, co naszą manager bardzo uradowało. Strony ustaliły telefonicznie cenę zlecenia i zakres obowiązków, a nasza pani Maria miała mi tylko przesłać umowę-zlecenie do wglądu i podpisu dla pani manager, żeby z rana nie było niejasności.
I tak Pani Maria stawiła się w pracy 30 marca, punkt 5 rano.

Gdy przyszłam do pracy na godzinę 7, Maria czekała już na mnie w recepcji przerażona. Na mój widok prawie się popłakała, a z jej chaotycznych zeznań okazało się, co następuje:

- Panowie z wykończeniówki (o których obecności nic nam wcześniej nie wspomniano) pracujący na nocce nie skończyli pracy poprzedniego wieczoru, a co za tym idzie, praca Marii okazała się syzyfową już po kilku minutach pracy.

- Pani managerka przyszła do pracy również na 5 rano (choć mówiła, że będzie koło 8), i konsekwentnie śledziła każde poczynanie Marii, komentując i kpiąc z jej zawodu - Uwierzcie, że w tamtym momencie miałam ochotę urwać francy łeb.

- W kilku miejscach panowie ubrudzili dywan farbą, a paniusia z Ą&Ę chciała się wymądrzyć znajomością środków czystości, a że plamy nie chciały od razu zejść, to wylała na ten niebotycznie drogi skrawek podłogi jakiś żrący środek, który dywan odbarwił. Najgorsze jest to, że całą winę chciała zwalić na Marię.
Szczęście w nieszczęściu takie, że akurat ten dywan znajduje się w przeszklonym holu, który jest objęty zasięgiem przez nasze CCTV, które można było w razie potrzeby sprawdzić.

Skończyło się na tym, że wzięłam Marię pod ramię i poszłam skonfrontować to, co usłyszałam, z panią manager. Paniusia chyba się nie spodziewała mojej interwencji, bo od razu zaczęła się plątać, tłumacząc jej zachowanie (na swoje nieszczęście miała świadków) chęcią motywacji(!) pani Marii do pracy.
Doprawdy nie wiem, czy ta kobieta ma mnie za idiotkę, i gdzie zgubiła zdrowy rozsądek i resztki ambicji.
Ostatecznie stanęło na tym, że Maria pracy nie dokończyła, a jako oficjalny powód rezygnacji podała niedotrzymanie warunków umowy przez zleceniodawcę. Zaś zleceniodawca, a raczej zleceniodawczyni była tak przejęta zniszczonym dywanem, i trzymanym przeze mnie dowodem w tej sprawie, że całą sprawę ze sprzątaniem biura olała.

Jak się później dowiedziałam, sprzątanie dokończyli będący na miejscu panowie z wykończeniówki, bo choć ludzie z Ą&Ę firmę sprzątającą ostatecznie znaleźli, to nie zgodzili na ich usługi ze względu na cenę (w ogóle niewygórowaną - moim skromnym zdaniem. Przynajmniej jak na tak błyskawiczną formę zlecenia).

Na koniec nie zostało mi nic innego jak przeprosić panią Marię w imieniu moim (w końcu to ja ją namówiłam na tę, pożal się Boże, fuchę) i tych idiotów z 1-go piętra.


* Umowa sporządzona przez panią Marię zawierała m.in. kwotę wynagrodzenia, przewidywalny czas wykonania zlecenia, obszar do posprzątania, użyte środki czystości, a także kilka zabezpieczeń w stylu: "Wykonawca zgodzi się używać środków czystości poleconych przez Zleceniodawcę, na odpowiedzialność Zleceniodawcy" i tym podobne.

Praca na recepcji

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 288 (298)

#71871

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już pewnie niektórzy kojarzą, pracuję na recepcji w biurowcu.

Dzisiaj będzie o wydawaniu firmowych pieniędzy.
I nie piszę o tym dlatego, że wymagam, by wydawano je na gadżety związane z moim miejscem pracy (chodzi mi tutaj np. o lepsze komputery, drukarki, programy czy telefony), ale żeby mnie i moim kolegom łatwiej było przetrwać te 12 godzin za biurkiem, bez uszczerbku na zdrowiu i w jako takich komfortowych warunkach (wygodne krzesło, monitor, mikrofala, czajnik itp.).

Jakiś czas temu popsuł nam się fotel za biurkiem (piszę "nam", bo nie ja jedna go używam). Może nie tyle się popsuł, co już mocno wytarł i wylazły z niego takie białe kable (paskudnie to wygląda), i co gorsza - obluzowało się oparcie i nijak jesteśmy w stanie krzesło wyregulować, przez co zaczynają nas pobolewać plecy.

Oczywiście sprawa zgłoszona, ale cóż z tego, skoro na nowe krzesło czekamy już 7 tygodni, mimo że co poniedziałek wysyłam prośbę ponownie. Zaś co wtorek otrzymuję potwierdzenie, że zarząd już się tym zajmuje. No właśnie widzę. Tymczasem konsekwentnie drukuję sobie te maile, żeby ktoś mi później nie zarzucił, że czegoś nie zgłosiliśmy. Nic, tylko czekać, aż komuś faktycznie kręgosłup wysiądzie, a wtedy to się dopiero zacznie. Dodam, że jest to wydatek rzędu ok. 50-60 funtów, a więc nie znowu jakiś majątek.
No nic, zostawmy na razie ten temat.
Przejdźmy do piekielności właściwej.

W związku z problematycznym krzesłem coś mnie dzisiaj tknęło, żeby zalogować się w końcu (nie wiem, dlaczego do tej pory tego nie zrobiłam) na profil administracyjny zarządu budynku.
Tutaj wyjaśnię, że od 1 stycznia b.r. firma upoważniła mnie do wglądu w sprawy administracyjne z racji tego, że każdy budynek ma swojego koordynatora i osobę, która jest na bieżąco ze sprawami dotyczącymi danego budynku (pominę szczegóły, coby nie przynudzać). I w moim budynku taką osobą jestem ja, przy czym nie ma to wpływu ani na moje zarobki, ani na zakres odpowiedzialności, ani na moje ego:)

No więc weszłam sobie na zakładkę "wydatki" i powiem szczerze, że po tym, co zobaczyłam, śmiem twierdzić, że wywęszyłam przekręt. Bo nie chce mi się wierzyć, żeby zaszła tutaj jakaś pomyłka. Miesięczna rozpiska wydatków dot. mojego miejsca pracy wygląda następująco:
(zaznaczę, że ostatnia aktualizacja była robiona w 2013 roku - ja zaś z tym samym zarządem współpracuję od roku 2011. Kwoty podane są bez podatku VAT)

1. WODA (BUTELKI) - £ XX - comiesięczna dostawa wody na recepcję - OK.

2. DEKORACJE - £ XXXX - chodzi tu chyba o cotygodniową dostawę świeżych kwiatów do recepcji, bo nic innego do głowy mi nie przychodzi - co prawda kwota za te kwiatki powaliła mnie z nóg, no ale OK.

3. UNIFORM* - £ 45 - jaki, kurde, uniform??!
To ja od 5 lat wydaję na ubranie się swoje własne pieniądze, bo ponoć mój kontrakt tego nie pokrywa (a pracodawca może, ale nie musi tego zapewniać), a tymczasem tutaj jak byk widnieje kwota wysokości 45 funtów miesięcznie wydawana na ciuchy robocze. Celowo podałam tu kwotę, z której czuję się - dosłownie - okradana. I to miesiąc w miesiąc, przynajmniej od kilku lat.
(Po niezbyt skomplikowanych obliczeniach wyszło mi tego ok. £2700, więc generalnie niemało)

4. LUNCH - £ XXX - nie wiem dokładnie o co chodzi, ale się dowiem. Jeśli się okaże, że jest to kwota za jakiś posiłek (często firmy udzielają dofinansowań rzędu ok. £5 na dzień), to będę bardzo, ale to bardzo zła.
Jednak może się też okazać, że jest to kwota przeznaczona na pokrycie mojej godzinnej przerwy przez innego pracownika - wtedy OK.

5. DODATKOWE - £ XXX - Zakładam, że są to wydatki na rzeczy typu właśnie nowe krzesło czy np. zapłata za kilka godzin pracy pani sprzątającej. A więc OK.

6. WEZWANIA/WYPADKI - £ XXXX - kwota, którą firma wydaje na naprawę poważniejszych awarii (zepsuta winda, drzwi, sprzęty itp.) - OK.

Jeśli powyższe okaże się prawdą, a nie jakąś fatalną pomyłką, to intrygują mnie dwie rzeczy:
Jak to jest możliwe, że zarząd budynku był na tyle durny i nieostrożny, by upoważniać do wglądu w finanse firmy osobę, której przekręt bezpośrednio dotyczy?
Druga sprawa jest taka, że z technicznego punktu widzenia ktoś komuś nieświadomie płaci za to, co powinien otrzymywać pracownik recepcji, i to od x lat. Inaczej podpunkt zwany Uniformem nie ma prawa w ogóle istnieć, lub w rubryce kwota powinno znajdować się £0.

Sytuacja pozostaje do wyjaśnienia. Jeśli nie załatwię tego w tempie ekspresowym, czy to z zarządem, czy to z pracodawcą, to ani sekundy nie zawaham się, by zgłosić to wyżej do jakiejś poważniejszej instytucji.

Na koniec dodam (po przeczytaniu komentarzy), że przejrzałam kilka ostatnich odcinków wypłaty i w rubryce "przychody" mam jasno wypisane ilość godzin, stawkę, zwrot za badanie oczu, urlop płatny.
Żadnych dodatków czy bonusów, po prostu wszystko czarno na białym. Jeszcze może gdybym w przeciągu ostatnich lat dostała jakąś podwyżkę, to mogłabym dojść do wniosku, że kwota za uniform została jakoś wliczona w stawkę godzinową, ale tak się nie stało.




*bardzo często pracownicy ochrony/recepcji są regularnie zaopatrywani w schludny, wygodny i łatwy w utrzymaniu uniform - czasem też widnieje na nim logo danej firmy. Z reguły jest to garnitur/spódnica/biała bluzka/koszula/krawat itd.
Jest to o tyle wygodne, że człowiek nie musi spędzać czasu (zwłaszcza jak ktoś nie trawi zakupów, tak jak ja) i pieniędzy, na znalezienie czegoś, co jest i eleganckie, i wygodne, a przy okazji da się w tym biegać, kucnąć, wygodnie siedzieć itd.

praca na recepcji

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 228 (240)