Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Bonia

Zamieszcza historie od: 3 kwietnia 2016 - 16:36
Ostatnio: 29 czerwca 2019 - 7:09
  • Historii na głównej: 28 z 40
  • Punktów za historie: 5886
  • Komentarzy: 29
  • Punktów za komentarze: 148
 

#78114

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, czy tylko ja przyciągam takich ludzi, czy może mnie prześladują.
Ogólnie nie jest to bardzo piekielne, ale strasznie mnie irytują takie osoby. Opiszę trzy przypadki, we wszystkich bohaterkami były jakieś przypadkowe starsze panie [sp].

1. Mama ma firmę cateringową. Akurat przygotowywała kotlety, jak zabrakło jej bułki tartej, byłam wtedy na mieście, więc podjechałam do jednego z marketów. Zabrakło koszyków, a wózka nie chciało mi się ciągnąć po 5 torebek bułki, więc je zagarnęłam i idę do kasy. Stanęła za mną starsza pani, z pozoru normalna kobitka, ale chyba brakowało jej kontaktów, albo wścibstwo wzięło górę.

sp: Ooo... A co to tam pani do brzuszka przytula? (wtf? nie wiem, czemu takie zdrobnienie, które zazwyczaj kieruje się do dzieci, albo ciężarnych, dodam, że ani nie jestem w ciąży, ani nie mam zaokrąglonego brzucha, który wyglądałby na ciążowy).
ja: Bułka tarta (myślałam, że to ją usatysfakcjonuje, i nie chciałam być nie miła, czy coś).
sp: A to aż tyle? A po co?
ja: To dla mamy. Chciała to kupuję.
sp: No nie wiem, nie wiem...

Też nie wiem, o co jej chodziło, ale na szczęście akurat kasjerka skończyła mnie kasować, więc szybko zapłaciłam i się ulotniłam.

2. Mama miała imieniny. Mamy w domu taką "zasadę", że na imieniny kupujemy jakiś alkohol (dla mamy akurat zawsze jakiś likier typu Baileys i wzmacniane wino czerwone) a nie jakieś duże prezenty. Akurat się złożyło, że tata musiał wyjechać dzień przed i nie miał kiedy mamie kupić prezentu, w takich wypadkach ja kupuję prezent od niego i od siebie.
Idę do marketu, mają duży wybór, ładuję dwie butelki do koszyka, do tego torebki (więc było widać, że to na prezent). Za plecami słyszę:

sp: Boże... taka młoda, a już w alkohol popadła. Jak tak można.

Nie chciało mi się tego nawet komentować. Odeszłam do kasy kręcąc głową, ale z tyłu słyszałam, jak jeszcze powtarza coś w tym temacie do męża.

3. Miałam odebrać paczkę (też dla mamy, może to jednak jej wina, czy jakieś fatum :P). Musiałam zapłacić gotówką, a że cena dość duża, musiałam jechać do bankomatu. W tym banku maszyny są na zewnątrz, przed wejściem, ale nie przy samym chodniku. Bankomat wysuwa już pieniądze, gdy słyszę za sobą:

sp: Ło matko! Tyle piniendzy na raz wybiera (akcent zachowany). A na co tyle pani? Okradną jeszcze i będzie!
ja: Przepraszam, ale to chyba nie jest pani sprawa (no po prostu nie mogłam już tego nie skomentować).

sp spojrzała się na mnie krzywo i coś tam jeszcze sapnęła, jak odchodziłam.

Czy tylko ja mam takie sytuację? Może to nie być piekielne, ale naprawdę dla mnie to jest mega irytujące.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (240)

#76860

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z racji ferii postanowiłam zabrać synów kuzynki (8 i 6 lat) na plac zabaw. Chodzi o taki duży, który znajduje się w środku. Wiecie, baseny z piłkami, zjeżdżalnie, różne przeszkody itd.

Ten konkretny park jest znany z tego, że kilka lat temu zdarzył się tam wypadek. Konstrukcja się zarwała i dwie kobiety spadły z trzech metrów, mężczyźnie udało się jakoś przytrzymać. Pewnie zaraz powiecie, że konstrukcja w takim miejscu powinna być wytrzymała i wytrzymać nawet taki ciężar. Ale już nawet o tamto zdarzenie mi nie chodzi.
Przy wejściu na każdą z atrakcji jest tabliczka, która mówi, o tym kto może wejść (wiek, masa itd.). Pilnując moich dzieciaków zauważyłam kilka piekielności.

1) Dorośli. Wszędzie, na każdej atrakcji dorośli. Pomimo tego, co kiedyś się tam stało i znaków dookoła. Pilnują swoich dzieci, na oko 6-8 letnich, które na prawdę widać, że chcą się pobawić same, a rodzice chodzą za nimi, a niektórych nawet trzymają, żeby się nie oddaliło. Sporo z nich bawiło się np. na zjeżdżalniach, które pod ich ciężarem zaczynały się trząść.

2) Małe dzieci. Nie chodzi o takich 3-4 latków. Będąc tam zauważyłam przynajmniej 2 osoby, które spacerowały sobie na platformie kilka metrów nad ziemią otoczenia biegającymi dzieciakami, prowadząc za rączkę ok. roczne maluchy, które ledwo jeszcze chodziły. Kto zabiera takie maluszki w takie miejsca? Zwłaszcza, że na dole znajduje się specjalna strefa dla takich dzieci. Na górze są ciasne przejścia, otoczone siatką. Bardzo łatwo, żeby taki malec został przewrócony przez przebiegające dziecko, albo gorzej, zepchnięte niżej w przejściach.

3) Smartfony. Czy naprawdę idąc w takie miejsce nie można zostawić swojego telefonu rodzicom? Właśnie, chodzi o dzieci, które dzierżą w rękach swoje smartfony. Nie mogą się porządnie przytrzymać na przeszkodach, bo jedna łapka zajęta. A potem płacz na recepcji, bo gdzieś zginął telefon i najlepiej teraz zamknąć cały park i poszukać.

Może to nie jest bardzo piekielne dla wszystkich, ale na prawdę, siedząc tam się zastanawiałam, dlaczego obsługa kręcąca się po obiekcie nie może zwrócić uwagi na bezpieczeństwo swoich klientów.

Loopys world

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 222 (244)

#76682

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może to nie jest piekielne jakoś bardzo i dla Wszystkich, ale...

Czy tylko mnie wk***ia, bo denerwuje to za mało powiedziane, to żebranie o lajki i komentarze na Facebooku?! Wiecie chodzi o te chellenge "jak uzbieram ileś lajków pod tym screenem tej rozmowy to pocałujecie mnie w d*pę". Dostałam dzisiaj dosłownie 30 (!), wiadomości o lajka i komentarz, od paru osób nawet sms. Nawet zrozumiem ludzi, którzy proszą w zamian za to o danie zabawek na dom dziecka, czy jakieś rzeczy dla schroniska dla zwierząt, bo z tego można by nawet wymyśleć jakąś akcję charytatywną, ale to co ludzie teraz tam robią to jest chore!

Facebook chellenge

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 209 (313)

#75311

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uroki programu 500+...

1 )Moja mama chciała zatrudnić kogoś na kasę do baru mlecznego. Ogłoszenia wywieszone, umieszczone w gazetach, w PUPie itd. Czeka, czeka i nic. Po rozmowie ze swoją znajomą, pracującą w urzędzie dowiaduje się, że oczywiście osób brak z powodu tego oto programu.

2) Telefon od jednego z dostawców, że w tym tygodniu dostawa się opóźni, ponieważ mają za mało pracowników. Czemu? Bo się pozwalniali, żeby dostać 500+ też na pierwsze dziecko. Tak, ludzie wolą dostać 1500 zł (mając trójkę dzieci) i leżeć całymi dniami do góry d**ą, niż mieć przez miesiąc 3000 - zarobić 2000 i 1000 na dwójkę dzieci.

3) Znajomy ma sad, w zeszłym roku podczas zbiorów nie mógł się opędzić od ludzi chętnych do pracy, a w tym? 1/5 osób ile było rok temu. Zadzwonił do kilku osób, które rok temu mówiły, że w tym też chciałyby przyjść. Najczęstsza odpowiedź? Nie dziękuję, ja mam 500+ to mi się nie opłaca.

4) Moja daleka rodzina to patologia. 7 dzieci, matka nie pracuje, ojciec czasami coś złapie. Po pierwszych pieniądzach z programu, przez tydzień żadne z nich nie było trzeźwe, nawet przez chwilę. Nie mam pojęcia, jakim cudem nikt jeszcze nie odebrał im dzieci.

I ostatnio smaczek, o którym zapewne wielu z was ostatnio usłyszało. Wysoko oprocentowana lokata na pieniądze z programu. Tak, tylko dla tych, którzy mają pieniądze z 500+.
Uczciwie zarabiający ludzie nie mogą założyć takiej lokaty na przyszłość dla swoich dzieci, bo mają ich za mało, albo za dużo zarabiają.

Ten kraj, a raczej ludzie nim rządzący to jedna, wielka porażka.

500+

Skomentuj (139) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 332 (514)

#74990

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, że nie każdy żul proszący o jedzenie (nie o pieniądze) jest biednym bezdomnym, któremu marzy się posiłek, nawet najskromniejszy.

Moja mam prowadzi bar mleczny w centrum miasta. Niestety równolegle do ulicy, na której się znajduje, biegnie inna, dość nieciekawa ulica, przy której swoje siedziby mają właśnie owi menele. Z tego co wiem, większość domów tam jest pusta, a oni tam przesiadują. Ale do rzeczy.
Pewnego dnia do baru mamy przyszedł taki jegomość, którego było czuć jeszcze zanim wszedł. Chociaż raczej od brudu niż alkoholu. Poprosił o jakiś obiad, czy nawet resztki, a że mama ma dobre serce to dała mu zupy i chleba. Poprosił jeszcze, czy nie ma jakiś ogórków kiszonych, a że miała to dała kilka. To już powinno ją zastanowić. Mama myślała, że po prostu sobie usiądzie przy stoliku na zewnątrz (na szczęście nie było klientów, bo gdyby go poczuli to by wyszli). Dała mu ten obiad, on wziął jednorazowe łyżki (myślała, że może chce się podzielić z jakimiś "znajomymi") i wyszedł.
Rozsiadł się na schodach przed wejściem, zeszło się kilku innych i oczywiście wyjęli z torby wódkę i raczyli się trunkiem, popijając zupą i zagryzając chlebem i ogórkami (wiadomo, po co mu były).

Skutecznie odstraszali klientów. Widząc, co robią, mama szybko wyszła, żeby ich przegonić, ale niewiele to dało. Pewnie słyszeliście ich gadki typu "kupiłem to mam prawo to zjeść w lokalu" itp. Na szczęście przyszedł stały klient, były policjant, który skutecznie sobie z nimi poradził. Jest nauczka na przyszłość.

Jeszcze mały smaczek:
Jakiś czas później przyszedł inny, tez prosząc o obiad. Mama powiedziała, że da mu, ale nie za darmo. Ma wypielić, a raczej po prostu wyrwać chwasty, które rosły przy schodach wejściowych.
Odpowiedź pana żula?
"A pi***ol się"!

Także uważajcie nawet na tych, którzy niewinnie proszą o coś do jedzenia.

Żule

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (227)

#73225

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może historia nie jest jakaś super piekielna, ale nadal zastanawia mnie, po co sklepy mają w swojej ofercie coś, czego nie mogą sprzedać...

Byłam jakiś czas temu na zakupach w centrum handlowym, gdy dopadł mnie straszny ból brzucha spowodowany okresem, kobiety wiedzą jak to jest. Nie było po drodze żadnej zwykłej apteki, więc poszłam do pewnej drogerii na S, która również jest apteką. Jak ktoś nigdy nie był to, przynajmniej w moim mieście, żeby wejść do drogerii trzeba najpierw wejść do apteki, a potem przejść do drogerii "właściwej". Ból coraz mocniejszy, a w części z apteką tłum ludzi, wiec idę do drugiej części licząc, że tam też coś mają. Mieli, akurat przy kasie cały regał środków przeciwbólowych.

Wzięłam coś mocniejszego typu max, forte, czy extra, myśląc że za chwilę moje męczarnie się skończą, ale wtedy nie było by historii. Kasjerka bierze lek do ręki i mówi: "Przepraszam, ale niestety nie mogę sprzedać Pani tych tabletek, gdyż są za mocne i można je kupić tylko w aptece". Ja taka oniemiała patrzę na ten regał, może ktoś te tabletki tam położył bo zrezygnował, ale nie. Na półce cały rząd tych samych leków, a przed nimi karteczka z nazwą i ceną. Z bólu nawet nie chciało mi się jej pytać po co to tam leży, skoro nie można tego kupić, wzięłam coś słabszego i wyszłam.


Wczoraj będąc na zakupach, wstąpiłam do tej drogerii na zakupy i co widzę? Cała półka tych samych mocnych leków, których wtedy mi nie chciano sprzedać, wzięłam z ciekawości pudełeczko i poszłam do kasy. Oczywiście mogłam kupić wszystko co wzięłam oprócz tych tabletek, które są za mocne, żeby sprzedawać je w drogerii.

Od razu dodam, jakby ktoś przeoczył informację, to te leki są przy kasach w drogerii, nie w części z apteka, a klientom raczej nie chce się iść przez cały sklep do apteki, żeby zapłacić za jedną rzecz...

Drogeria na S

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 280 (310)

#72491

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak ukradziono/porwano mi psa.

Nie wiedziałam, że w ogóle może zdarzyć się coś takiego.

Od 2 lat jestem studentką, mieszkam w 3-pokojowym mieszkaniu moich rodziców, które kiedyś sobie kupili, a teraz wynajmowali, wiec mam 2 współlokatorki, które czasami się zmieniają, jak coś się nie zgra w charakterach. Raz trafiłam na pewną, nazwijmy ją, Kasię. Naprawdę się polubiłyśmy i myślałam, że zostaniemy przyjaciółkami, ale... No właśnie. Odkąd się wprowadziłam, miałam ze sobą psa, buldoga francuskiego, naprawdę przyjazny, niestety do każdego, ale tylko u mnie w mieszkaniu, jak gdzieś go zabieram, do rodziców czy znajomych, staje się nieswój. Kasia bardzo go polubiła, z jako taką wzajemnością. Dla mnie to nawet dobrze, bo zabierała go na spacery i w ogóle. Nie podejrzewałam, że może stać się coś dziwnego.

Po kilku miesiącach Kasia wyprowadziła się do swojego chłopaka. Miała wtedy dzień wolny, a ja zajęcia, wiec gdy wyjeżdżała, nie było mnie w mieszkaniu. Jakie było moje zdziwienie, gdy po powrocie do domu nie zastałam psa! Druga współlokatora była ze mną na zajęciach, więc nic nie wiedziała, sąsiedzi w pracy (blok zamieszkiwany praktycznie przez samych młodych ludzi), oprócz starszej sąsiadki z parteru. Widząc moje zdenerwowanie, zapytała o co chodzi, gdy jej opowiedziałam, powiedziała, że widziała jak Kaśka zabiera mojego psa do samochodu i z nim odjeżdża.

Znając nowy adres, szybko tam pojechałam, otworzył mi jej chłopak, bardzo zdziwiony tym, że chcę zabrać ICH psa. Powiedział, że Kasia kupiła go, gdy ze mną mieszkała, a ja jej czasami pomagałam w zajmowaniu się nim. Szarpanina słowna z nimi trwała jakieś pół godziny, aż sąsiad zadzwonił po policję. Na szczęście. Noszę zawsze przy sobie książeczkę zdrowia i paszport psa (wszędzie z nim podróżuję, więc musi taki posiadać), oba ze zdjęciami. Po wyjaśnieniach policja pozwoliła mi zabrać psa i odjechałam. Nie wiem, jak potoczyły się losy Kaśki, ale raczej nic im nie zrobili.

W ogóle jak można zrobić coś takiego? Słyszałam o "pożyczaniu" podczas przeprowadzki różnych rzeczy, no ale żeby psa?!

współlokatorka

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 391 (411)

#72198

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z okazji zbliżających się wielkimi krokami wakacji, przypomniała mi się historia z zeszłego roku.

Mam/Miałam (sama do tej pory nie wiem) przyjaciółkę, od 4 klasy podstawówki. Teraz obie jesteśmy na drugim roku studiów. Z racji, że pochodzimy z niewielkiej miejscowości z centrum Polski, na studia musiałyśmy wyjechać. I tak ona znalazła się w Warszawie, a ja w Gdyni.

Wiadomo, jak jest. Na pierwszym roku studiów raczej nie było okazji, żeby się spotkać, wiec często do siebie pisałyśmy, i tak wpadłam na pomysł, żeby do mnie przyjechała, zwłaszcza, że mam blisko do morza i innych atrakcji miasta, wiec trochę lepiej, niż jakbym ja miała jechać do niej ;) Jej pomysł się spodobał i, co ważne dla historii powiedziała, że się odezwie do mnie w tej sprawie. I na tym się skończyło (a był kwiecień).

Kontakt na chwilę się urwał, bo obie zajęłyśmy się swoimi studiami. I tak nastał czerwiec. Kontaktu brak, ale na wakacje trzeba się ogarnąć, więc ja też nie dzwoniłam. W lipcu postanowiłam pojechać do dawno niewidzianych rodziców. Od niej nadal żadnego telefonu, ani wiadomości. Numeru nie zmieniłam, maila też. Po kilku dniach pobytu w domu rodzinnym dostaję telefon. Tak! Od przyjaciółki. Powiedziała, że czeka na mnie na dworcu w Gdyni, bo przyjechała mnie odwiedzić tak jak rozmawiałyśmy. Zdążyłam tylko jej powiedzieć, że nie mam mnie w mieście, bo pojechałam do rodziców. Zaczęła się na mnie wydzierać, że jak tak można kogoś zapraszać, a potem sobie wyjeżdżać.

Po pytaniu dlaczego nie zadzwoniła do mnie wcześniej, powiedziała, że to ja ją zaprosiłam, więc powinnam siedzieć w domu i na nią czekać. Na końcu jeszcze dodała, że powinnam oddać jej pieniądze za bilety.

Sami oceńcie...

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 386 (406)