Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Boo

Zamieszcza historie od: 2 listopada 2019 - 16:05
Ostatnio: 4 grudnia 2023 - 21:08
  • Historii na głównej: 3 z 3
  • Punktów za historie: 272
  • Komentarzy: 6
  • Punktów za komentarze: 10
 

#90874

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w bloku, mam psa i bardzo znudzoną życiem sąsiadkę.

Dziś o zapukała do mnie sąsiadka, bardzo zdenerwowana. Krzykiem oznajmiła mi, że w bloku jest zakaz posiadania psów. Zdziwiłam się strasznie, bo nigdy o czymś takim nie słyszałam, ale możliwe, że o czymś nie wiem. W końcu mieszkam tu dopiero 7 miesięcy. Z pomiędzy krzyków wyrwałam coś o kupie, sikaniu i szczekaniu.

Pomyślicie sobie, no faktycznie, sam nie chciałbym mieć za sąsiada psa, który załatwia swoje potrzeby na klatce schodowej i drze się całe dnie. Śpieszę z wyjaśnieniem.

Szczekanie? Od godziny 8 do 21 nie ma mnie w mieszkaniu, psa zresztą też. Pracuję w miejscu gdzie mogę mieć ze sobą pieska, zatem mój puchacz grzecznie zarabia na rodzinę.

Sikanie? No faktycznie szare plamy są, szkoda że sąsiadka nie zauważyła, że od sierpnia remontują nam windę i cały korytarz pokryty jest kurzem, cementem i innymi śmieciami wiążącymi się z remontem.

Kupa? Liść. Mały, biedny, przetargany przez życie liść. Leżał sobie w kącie korytarza. W końcu to nie tak, że w jesieni jest pełno liści, które przyczepiają się do buta i wędrują razem z nim do domów, mieszkań i innych przybytków.

W samym bloku co drugi sąsiad ma psa. Sąsiadka stwierdziła, że faktycznie liść to liść, ale ona tak tego nie zostawi i jutro z rana idzie do spółdzielni o wprowadzenie zakazu posiadania zwierząt. Powiedzcie jak żyć?

pies sąsiadka blok

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (165)

#90461

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o mojej własnej głupocie i jak nie wynajmować mieszkań jako biedny student.

Sytuacja rozpoczyna się w momencie, gdy zerwałam z ówczesnym partnerem i na gwałt potrzebowałam chwilowego lokum, które mogłabym w dość szybkim czasie bez problemu zmienić. Spadła mi (jak wtedy myślałam) gwiazdka z nieba - mieszkanie z koleżankami z roku, w dość dobrze skomunikowanej dzielnicy. W dodatku z niskim czynszem i możliwością posiadania zwierząt. Ideał.

Standard mieszkania był bardzo średni, do tego stopnia, że już w czasach PRL był uważany za generalnie słaby. Walające się po szafkach rzeczy właścicieli, zapadające się łóżka, blaty wołające o pomstę do nieba czy nawet ogólnie panujący brud, który był efektem wieloletniego zaniedbania. Moje usilne starania doczyszczenia chociaż skrawka kafelków w kuchni nie przynosiły efektu. Poddałam się w momencie gdy jedna ze współlokatorek poinformowała mnie, że plamy były, są i będą. Właścicielka nie podpisała umowy, jednakże poprosiła o niską kaucję, która nie wynosiła nawet połowy czynszu. Już wtedy powinna zapalić mi się lampka, ale przecież koleżanki mieszkają już tak kolejny rok i nie ma problemów. Czego zatem mogłabym się bać?

W mieszkaniu spędziłam łącznie 10 miesięcy. W międzyczasie koleżanka, z którą miałam dobry kontakt wyprowadziła się i na jej miejsce weszła znajoma ze studiów. Moje marzenia o szybkiej wyprowadzce jakoś rozeszły się kiedy dostałam pracę marzeń i zaczęłam spędzać cały boży dzień poza miejscem zamieszkania. Lokum służyło mi bardziej jako przechowalnia i noclegownia niż dom. Potrzeba zmienienia zamieszkania wynikła przez konflikt z drugą ze współlokatorek (zwana dalej Marlenką), która postanowiła organizować imprezy w środku tygodnia i zaniechać sprzątania. Sytuacja ta sama w sobie jest materiałem na inną historię. Problemy z właścicielką rozpoczęły się w momencie zdania mieszkania.

Nauczona doświadczeniem i wyniesioną z domu przyzwoitością posprzątałam mieszkanie na tyle ile mogłam zostawiając je w lepszym stanie niż zastałam. Dodatkowo pokusiłam się o wrócenie i dokładne "dosprzątanie" pokoju jak i przestawienia mebli w oryginalne miejsca. Wysłałam zdjęcie pokoju w celu potwierdzenia oficjalnego zdania pokoju, gdyż właścicielka była zbyt zajęta aby osobiście zjawić się na miejscu. Moje starania były dla właścicielki ewidentnie zbyt małe, gdyż 2 tygodnie po wyprowadzce otrzymałam wiadomość o "najgorszym syfie jakim widziała w całej historii wynajmowania tego mieszkania".

Syfem okazał się kamień w muszli klozetowej, plamy na kafelkach oraz zniszczone dwa taborety. Zniszczenia te powstały zanim nawet pomyślałam o wprowadzeniu się tam, niestety Marlenka wskazała mojego psa jako przyczynę wszelkiego zła (pomimo faktu, iż w mieszkaniu przebywał pies współlokatorki zarówno mieszkającej przede mną jak i tej, która niedawno się wprowadziła. Na jakiej podstawie zostało stwierdzone, że ze wszystkich psów był to właśnie mój (który tak właściwie nie przebywał w mieszkaniu z racji możliwości przebywania ze mną w pracy)? Nie wiem. Być może testy DNA przeprowadzone na plamie z kafelków.

Moje dobre sumienie postanowiło wziąć odpowiedzialność za taborety, które faktycznie mogły zostać zniszczone przez psa (nie tylko mojego). Zaoferowałam zapewnienie dwóch innych taboretów, oczywiście z uwzględnieniem stanu w jakim były przed moją wprowadzką. Było to jednak niewystarczające, ponieważ każdy mój argument spotykał się ze ścianą i tłumaczeniem "Marlenka powiedziała...". Marlenka sama nie grzeszyła inteligencją, gdyż otwarcie przyznała właścicielce, że z racji konfliktu nie sprzątała w mieszkaniu. Nie wpłynęło to jednak na osąd właścicielki, która obarczyła jedynie mnie kosztami za "powstałe" szkody, pomimo zauważenia iż było to w części wspólnej, z której korzystała każda z nas. Właścicielka nie przejmowała się również faktem iż dwie inne współlokatorki poświadczyły, że wady o których mówi powstały już przed moją jak i ich wprowadzką. Rozmowa nie przynosiła skutku, na mój jeden argument właścicielka dorzucała 3 swoje. Jeden bardziej bezsensowny od drugiego, wracając przy tym do kwestii, które wytłumaczyłam w rozmowie już 5 razy. Nie pomogły również zdjęcia wykonane bezpośrednio przed zdaniem mieszkania.

Dobrotliwa właścicielka postanowiła nie tylko nie oddawać mi kaucji za zniszczenia, których nie dokonałam i których nie miała jak udowodnić, ale również zaprosiła mnie na wspólne sprzątanie mieszkania, w którym nie przebywałam od 2 tygodni. Biorąc pod uwagę, że Marlenka została sama w mieszkaniu (druga współlokatorka także opuściła to mieszkanie przez imprezową duszę Marlenki) cały powstały nieporządek był wynikiem jej zawrotnego trybu życia.

Na chwilę obecną nie dość, że zostałam bez kaucji i z nerwami to dodatkowo właścicielka obarczyć mnie chce kosztem wymiany muszli klozetowej i innymi zniszczeniami, które przypomniały jej się w ciągu 3 dni.

Niech nikt nie zrozumie mnie w tym momencie źle - jestem w pełni świadoma swoich błędów. Utrata kaucji nie boli mnie tak jak świadomość sprowadzenia mnie do meliniarza i syfiarza za 300zł. Znajduję się w tak komfortowej sytuacji, że kwota ta mnie zaboli, ale nie sprawi, że będę cierpiała. Z rozmów z poprzednimi mieszkankami tego lokum dowiedziałam się, że to nie pierwsza sytuacja, w której właścicielka zabiera kaucję, bo tak. Szkoda tylko, że kaucje biednych studentów zasilają jej budżet na egzotyczne wycieczki.

Ktoś wie jak zgłosić nieuczciwego wynajmującego do Urzędu Skarbowego?

mieszkanie wynajem współlokatorzy kaucja

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (153)

#85531

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kochani kurierzy DPD i o tym jak dokładają starań, żebyśmy tylko nie odebrali paczki bez większych problemów.

Czekałam na dość ważną przesyłkę wysyłaną z mojego rodzinnego miasta, dlatego ucieszyłam się, gdy już nazajutrz dostałam wiadomość o tym, że paczka zostanie dostarczona w tym samym dniu, w godzinach takich i takich. Szybkie spojrzenie na plan zajęć no i wyszło, że nie będzie możliwości, żebym mogła ją odebrać, więc wykonałam szybki telefon do kuriera. Pan może zostawić paczkę w punkcie odbioru, a że widzę go z okna i wyrobię się w godzinach otwarcia to było to wyjście wręcz idealne.

Wróciłam z zajęć i pomimo okropnej pogody i braku parasolki pognałam do punktu DPD. Cała przemoczona, ale nadal szczęśliwa tak szybką możliwością posiadania już przesyłki, weszłam do małego budynku, w którym siedziały dwie Panie, niezbyt zadowolone z faktu, że muszą poświęcić mi czas. Tradycyjnie podałam dane swoje i paczki, kobieta szuka i szuka, i znaleźć nie może. Widzę, że kupka z paczkami mała to więc nie ma co szukać, zajdę później, w końcu mieszkam 200 metrów od tego miejsca. W międzyczasie poszedł telefon z pytaniem do kuriera czy na pewno zostawił paczkę. Ależ oczywiście, że tak.

Po dwóch godzinach ponownie lecę do punku i jak można się spodziewać ponownie paczki nie było. Kurier przestał odpowiadać na jakikolwiek telefon. Wkurzona już lekko, bo jakoś domyślałam się, że paczka w punkcie nigdy nie była, napisałam sms'a. Dostałam odpowiedź.

No jakoś tak wyszło, że kurier zamiast pojechać do tego punktu te 200 metrów wolał przekazać paczkę swojemu koledze, który miał to zrobić. Już pomijam fakt, że musiał dojechać do kolegi, który z pewnością znajdował się dalej niż punkt, no ale ok, przecież może nie po drodze, gonił go czas, czy coś tam jeszcze innego. Proszę więc o numer do tego kolegi, bo przecież paczka ważna, miała być już w punkcie, a jej nie ma, nawet sam kurier nie wie co się dzieje z kolegą i dlaczego przesyłka niedostarczona.

Numer do drugiego kuriera dostałam dopiero po walce i wyrzuceniu kilku zdań o tym jak nieprofesjonalnie się zachowują (delikatnie mówiąc oczywiście). I tu żadne zdziwienie, ale kolega nie odbiera. Całkiem już zdenerwowana nie mogłam zrobić nic innego jak odpuścić i ogarnąć sytuację z samego rana.

Nazajutrz znów zaczęłam męczyć się z telefonami, nikt nie raczył odebrać. Nie miałam już cierpliwości na męczenie się z kurierami, więc postanowiłam, że załatwię to przez infolinię, niech oni się dobijają. Już szukałam numeru do DPD, gdy dostałam wiadomość, że paczka dostarczona będzie w tych samych godzinach co miała zostać dostarczona wczoraj.

A przez kogo?

Przez kuriera, który oryginalnie miał mi dostarczyć paczkę dnia poprzedniego.

I tak wiem, że ten jeden dzień różnicy to nie jest jakiś wielki problem, ale kurcze, czy ta cała sytuacja była komuś potrzebna?

kurierzy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (150)

1