Profil użytkownika
Bronzar
Zamieszcza historie od: | 26 września 2010 - 10:35 |
Ostatnio: | 28 stycznia 2015 - 9:34 |
- Historii na głównej: 36 z 43
- Punktów za historie: 13061
- Komentarzy: 328
- Punktów za komentarze: 2755
zarchiwizowany
Skomentuj
(24)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia autobusowa.
Wracałem pewnego razu autobusem z pracy i troszkę mi się przysnęło. Nagle poczułem strasze uderzenie i usłyszałem krzyk dziadka nad sobą:
D: Wy***laj gówniarzu z tego miejsca, ja tutaj mam siedzieć.
Ja - klasyczny karpik. Cały autobus był zatłoczony, ale nie zauważyłem tego, bo spałem. Nieopodal stała żona dziadka - typowy moher. Z uśmiechem na ustach powiedziała do męża:
B: a ja biorę tą!
I zaczęła bić laską i torebką dziewczynę, która również spała sobie wracając z pracy. Dziadek bije i krzyczy na mnie, wyzywa mnie od najgorszych, a babcia bije i krzyczy na tą dziewczynę. Nagle jednocześnie dziadkowi i babci wypadły z ust sztuczne szczęki. Wszyscy ludzie w autobusie dotychczas nie reagujący zaczęli się głośno śmiać. Okazało się po chwili, że w autobusie był kanar, a starsze małżeństwo jechało bez biletów. Rzucili się z pięściami, laskami, torebkami i sztucznymi szczękami na kanara gdy ten chciał wypisać im mandat. Na szczęście okazało się również, że w autobusie jest Policja. Niestety Policjanci mogli ukarać jedynie babcię, bo dziadek był kombatantem wojennym. Wtem kolejna niespodzianka - na tylnich siedzeniach siedziało kilka osób z żandarmierii wojskowej, którzy wzięli się za dziadzia. Gdy Policja i żandarmeria wyprowadzały wściekłe małżeństwo z autobusu, ponownie wypadły im sztuczne szczęki z ust. Wszyscy w autobusie znowu się śmiali i mieli dobry humor do końca dnia.
Wtem odezwał się uradowany kanar:
K: Super, ale utarliśmy im nosa, za to rozdaję wam darmowe bilety!
Cały autobus zaczął bić brawo. Kierowca pogłośnił muzykę, okazało się, że w radiu leci "Macarena", więc wszyscy zaczęli tańczyć, śmiać się i przytulać współpasażerów. Kierowca na wyświetlaczu z przodu autobusu zamiast numeru linii i miejsca docelowego wyświetlił tekst macareny i nawet przechodnie jak to widzieli to tańczyli i śpiewali.
Gdy autobus dojechał do ostatniego przystanku, z głośników leciało "Jedzie pociąg z daleka" i wszyscy tańcząc, idąc gęsiego wysiedli z autobusu w rytm piosenki.
Jak się później dowiedzieliśmy babcia skończyła w Guantanamo, a dziadek dostał karę śmierci za swoje zachowanie.
Wracałem pewnego razu autobusem z pracy i troszkę mi się przysnęło. Nagle poczułem strasze uderzenie i usłyszałem krzyk dziadka nad sobą:
D: Wy***laj gówniarzu z tego miejsca, ja tutaj mam siedzieć.
Ja - klasyczny karpik. Cały autobus był zatłoczony, ale nie zauważyłem tego, bo spałem. Nieopodal stała żona dziadka - typowy moher. Z uśmiechem na ustach powiedziała do męża:
B: a ja biorę tą!
I zaczęła bić laską i torebką dziewczynę, która również spała sobie wracając z pracy. Dziadek bije i krzyczy na mnie, wyzywa mnie od najgorszych, a babcia bije i krzyczy na tą dziewczynę. Nagle jednocześnie dziadkowi i babci wypadły z ust sztuczne szczęki. Wszyscy ludzie w autobusie dotychczas nie reagujący zaczęli się głośno śmiać. Okazało się po chwili, że w autobusie był kanar, a starsze małżeństwo jechało bez biletów. Rzucili się z pięściami, laskami, torebkami i sztucznymi szczękami na kanara gdy ten chciał wypisać im mandat. Na szczęście okazało się również, że w autobusie jest Policja. Niestety Policjanci mogli ukarać jedynie babcię, bo dziadek był kombatantem wojennym. Wtem kolejna niespodzianka - na tylnich siedzeniach siedziało kilka osób z żandarmierii wojskowej, którzy wzięli się za dziadzia. Gdy Policja i żandarmeria wyprowadzały wściekłe małżeństwo z autobusu, ponownie wypadły im sztuczne szczęki z ust. Wszyscy w autobusie znowu się śmiali i mieli dobry humor do końca dnia.
Wtem odezwał się uradowany kanar:
K: Super, ale utarliśmy im nosa, za to rozdaję wam darmowe bilety!
Cały autobus zaczął bić brawo. Kierowca pogłośnił muzykę, okazało się, że w radiu leci "Macarena", więc wszyscy zaczęli tańczyć, śmiać się i przytulać współpasażerów. Kierowca na wyświetlaczu z przodu autobusu zamiast numeru linii i miejsca docelowego wyświetlił tekst macareny i nawet przechodnie jak to widzieli to tańczyli i śpiewali.
Gdy autobus dojechał do ostatniego przystanku, z głośników leciało "Jedzie pociąg z daleka" i wszyscy tańcząc, idąc gęsiego wysiedli z autobusu w rytm piosenki.
Jak się później dowiedzieliśmy babcia skończyła w Guantanamo, a dziadek dostał karę śmierci za swoje zachowanie.
komunikacja_miejska
Ocena:
30
(238)
zarchiwizowany
Skomentuj
(11)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Swego czasu zachciało mi się spróbować swych sił w sprzedaży na Allegro. Trafił mi się pewien klient, który utwierdził mnie w przekonaniu, że niektórzy mają zdecydowanie za dużo czasu.
Przedmiot zakupu: opaska na rękę
Cena sprzedaży: 4 zł + koszt wysyłki
Koszt wysyłki: standart - 2 zł list zwykły, 5 zł list polecony, priorytety po złotówce drożej.
WAŻNE: na każdej swojej aukcji pisałem regulamin, którego pierwszy punkt mówił o tym, że list zwykły klient wybiera tylko i wyłącznie na własną odpowiedzialność, nie ma potwierdzenia, nie da się reklamować, nie wysyłam ponownie w sytuacji gdy nie dojdzie - wszak każdy może sobie powiedzieć, że nie dojdzie, a ja po 10 razy mógłbym nawet wysyłać. Ogólnie list zwykły dałem tylko po to, żeby klient nie był zmuszony do zapłaty za przesyłkę więcej niż wynosi wartosć towaru (a handlowałem drobnostkami), ale jednocześnie chciałem, żeby było jasne iż nie ma gwarancji, że taka przesyłka dojdzie.
Ktoś sobie zaraz pomyśli - niezły sposób na zarobek, przecież mogłem nie wysyłać w ogóle towaru - ja jednak byłem uczciwy i na takie przypadki robiłem telefonem zdjęcie każdego zaadresowanego listu, już ze stemplami na poczcie.
Mój zarobek: po odliczeniu podatków jakiś 1 zł na predmiocie (dlatego już nie sprzedaję - nie warto ganiać na pocztę i użerać się z ludźmi za grosze).
Sprzedaję sobie więc na tym Allegro i wtedy pojawił się ON! Dokonał zakupu, ale nie wybrał formy płatności, ani wysyłki, nie uiścił też opłaty przez PayU (jedyną formę zapłąty jaka była dostępna na moich aukcjach).
Po jakiś 2 tygodniach od tego czasu otrzymałem od szanownego klienta maila o treści mniej więcej takiej:
"Dzień Dobry, co z moją opaską, kupiłem ponad tydzień temu i jeszcze nie ma, co się stało?"
Zdziwiło mnie to, ale grzecznie odpisałem to co było dla mnie oczywiste:
"Dzień dobry, dokonał Pan zakupu, ale nie wybrał Pan opcji dostawy i nie uiścił Pan opłaty, więc przedmiot nie został do Pana wysłany"
Klient:
"Jak to nie został wysłany? Co wy ludzie niepoważni jesteście? Dokonałem przelewu na konto razem z kosztami przesyłki."
Sprawdziłem - rzeczywiście, jakieś 10 dni wcześniej przelał mi ktoś na konto kwotę 6zł. Skąd wziął numer konta, skoro na aukcji go nie było? Może z jakiejś innej starej aukcji. Odpisałem zatem grzecznie:
"Rzeczywiście jest wpłata, jednakże powinien Pan wpłacić przez PayU i nie byłoby problemu. Tymczasem na aukcji nie była dostępna opcja wpłaty bezpośrendnio na konto, więc poniekąd sam jest sobie Pan winien, tym bardziej, że nie poinformował mnie Pan o takiej formie zapłaty"
Klient:
"Trzeba pilnować co się na waszym rachunku dzieje! Proszę wysłać mi listem poleconym priorytetowym!"
Tak, z pewnością każdy by zauważył, że na jego koncie pojawiła się zawrotna suma 6 PLN! Dodatkowo klient zapłacił za list zwykły, a domagał się poleconego priorytetu, który na poczcie kosztuje około 5 zł! Informuję o tym zatem klienta:
"Zapłacił Pan 2 zł za przesyłkę, czyli za list zwykły ekonomiczny, jeśli chce Pan polecony priorytet to według cennika proszę dopłacić 4 zł"
Już w tym momencie zaczął mnie krótko mówiąc szlag trafiać - za głupią złotówkę tak się musiałem szarpać z klientem. Mail od klienta:
"Niech już Pan wyśle ten zwykły, ale poza tym to macie za drogo, bo na poczcie list zwykły tyle nie kosztuje"
Postanowiłem już się z nim nie kłócić, bo chyba nie byłoby większego sensu. Przesyłka zawsze jest troszę droższa niż cena samej wysyłki, bo w koszt wchodzi również opakowanie i droga na pocztę. Odpisałem więc klientowi:
"Dziś wysyłam listem zwykłym"
Po tej deklaracji następne dwa tygodnie miałem spokój z facetem, już zdążyłem zapomnieć,a tutaj mail:
"I co z moją opaską? Wysłał Pan już w ogóle?"
hmm dziwne, przecież nawet list zwykły powinien już dawno dojść. Jednakże mam przecież zdjęcie listu:
"W załączniku przesyłam zdjęcie listu ze stemplami zrobione na poczcie w chwili wysyłki. List został do Pana wysłany, nie mam pojęcia czemu jeszcze do Pana nie dotarł"
Odpowiedzi się nie spodziewałem:
"Takie coś to se każdy może zrobić! Proszę zwrócić mi pieniądze"
Już bardzo zdenerwowany odpisałem:
"Zgodnie z pierwszym punktem regulaminu aukcji, który Pan zaakceptował klikając w "Kup teraz", nie ma możliwości reklamacji na poczcie formy przesyłki, którą Pan wybrał, więc niestety nic nie mogę zrobić. Wybrał Pan list zwykły na własną odpowiedzialność, zwrot pieniędzy się Panu nie należy."
I klient"
"Wy pewnie tak każdemu robicie, jak wybierze list zwykły to mu nie wysyłacie. Niezły sposób na zarobek, ale ja tego tak nie zostawię."
Super, całe 6 zł stracił (o ile w ogóle coś stracił, bo może list do niego dotarł) i twierdzi, że sprawy nie zostawi - super, ciekawe tylko co zrobi. O mojej uczciwości zresztą świadczyły pozytywne komentarze i zdjęcie listu! Sprawę olałem. Klient przestał się odzywać na tydzień. Po tygodniu otrzymałem maila:
"Być może rzeczywiście Pan przesłał, zatem do odpowiedzialności pociągnę Pocztę Polską. Prosze przesłać mi oświadczenie w 2 kopiach z Pańskim podpisem, że list został wysłany, z podaną dokładną datą i wpisanym załącznikiem - wydrukiem zdjęcia, które mi Pan przesłał na maila. Proszę przesłać mi to na mój adres, koniecznie listem poleconym. Sprawę już zgłosiłem na policję"
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Facet naprawdę o 6zł , gdzie eewidentnie nie miał racji chciał sprawę pociągnąć na policji? Czy może myślał, że za tą złotówkę, którą łaskawie dał mi zarobić, będę ganiał na pocztę, płacił za polecony, drukował, pisał, oświadczał... Już nawet nie chciałem myśleć o tym ile kosztuje godzina pracy policjanta. Odpisałem:
"Nie, nic Panu nie prześlę. Jeśli dla Pana 6zł jest na tyle poważnym powodem, aby gonić po Policji, po poczcie i nie wiadomo jeszcze gdzie i komu zawracać głowę, to bardzo proszę. Dla mnie niestety ta kwota nie jest tego warta i sprawę ostatecznie uznaję za zamkniętą."
Na szczęście pomogło - klient przestał mnie męczyć. Rozumiem, że być może czuł się pokrzywdzony, ale przecież wiedział co kupuje, na jakich zasadach i co się z tym wiąże - mimo iż jest to oczywiste, było zamieszczone w regulaminie, mimo iż nie musiałem przesłałem mu zdjęcie listu. Kim był ten człowiek, że nie potrafił poinformować sprzedawcy, że sam sobie zmienił formę płatności? I jakim człowiekiem trzeba być, żeby za 6 zł się tak szarpać? Z pewnością piekielnym :)
Ktoś mógłby jeszcze mi zarzucić - trzeba było dla świętego spokoju te 6zł oddać. I będzie miał rację, 6 zł nie było tego wartę, ale nie oddałem z kilku powodów:
- Dlaczego ja mam ponosić konsekwencję czyjegoś niemyślenia?
- Z czystej ciekawości co dalej będzie
- Skoro już wysłałem towar, zapłaciłem za list, poszedłem na pocztę i użerałem się z klientem to nie, żeby być na tym stratny - ot głupie zacięcie :)
Przedmiot zakupu: opaska na rękę
Cena sprzedaży: 4 zł + koszt wysyłki
Koszt wysyłki: standart - 2 zł list zwykły, 5 zł list polecony, priorytety po złotówce drożej.
WAŻNE: na każdej swojej aukcji pisałem regulamin, którego pierwszy punkt mówił o tym, że list zwykły klient wybiera tylko i wyłącznie na własną odpowiedzialność, nie ma potwierdzenia, nie da się reklamować, nie wysyłam ponownie w sytuacji gdy nie dojdzie - wszak każdy może sobie powiedzieć, że nie dojdzie, a ja po 10 razy mógłbym nawet wysyłać. Ogólnie list zwykły dałem tylko po to, żeby klient nie był zmuszony do zapłaty za przesyłkę więcej niż wynosi wartosć towaru (a handlowałem drobnostkami), ale jednocześnie chciałem, żeby było jasne iż nie ma gwarancji, że taka przesyłka dojdzie.
Ktoś sobie zaraz pomyśli - niezły sposób na zarobek, przecież mogłem nie wysyłać w ogóle towaru - ja jednak byłem uczciwy i na takie przypadki robiłem telefonem zdjęcie każdego zaadresowanego listu, już ze stemplami na poczcie.
Mój zarobek: po odliczeniu podatków jakiś 1 zł na predmiocie (dlatego już nie sprzedaję - nie warto ganiać na pocztę i użerać się z ludźmi za grosze).
Sprzedaję sobie więc na tym Allegro i wtedy pojawił się ON! Dokonał zakupu, ale nie wybrał formy płatności, ani wysyłki, nie uiścił też opłaty przez PayU (jedyną formę zapłąty jaka była dostępna na moich aukcjach).
Po jakiś 2 tygodniach od tego czasu otrzymałem od szanownego klienta maila o treści mniej więcej takiej:
"Dzień Dobry, co z moją opaską, kupiłem ponad tydzień temu i jeszcze nie ma, co się stało?"
Zdziwiło mnie to, ale grzecznie odpisałem to co było dla mnie oczywiste:
"Dzień dobry, dokonał Pan zakupu, ale nie wybrał Pan opcji dostawy i nie uiścił Pan opłaty, więc przedmiot nie został do Pana wysłany"
Klient:
"Jak to nie został wysłany? Co wy ludzie niepoważni jesteście? Dokonałem przelewu na konto razem z kosztami przesyłki."
Sprawdziłem - rzeczywiście, jakieś 10 dni wcześniej przelał mi ktoś na konto kwotę 6zł. Skąd wziął numer konta, skoro na aukcji go nie było? Może z jakiejś innej starej aukcji. Odpisałem zatem grzecznie:
"Rzeczywiście jest wpłata, jednakże powinien Pan wpłacić przez PayU i nie byłoby problemu. Tymczasem na aukcji nie była dostępna opcja wpłaty bezpośrendnio na konto, więc poniekąd sam jest sobie Pan winien, tym bardziej, że nie poinformował mnie Pan o takiej formie zapłaty"
Klient:
"Trzeba pilnować co się na waszym rachunku dzieje! Proszę wysłać mi listem poleconym priorytetowym!"
Tak, z pewnością każdy by zauważył, że na jego koncie pojawiła się zawrotna suma 6 PLN! Dodatkowo klient zapłacił za list zwykły, a domagał się poleconego priorytetu, który na poczcie kosztuje około 5 zł! Informuję o tym zatem klienta:
"Zapłacił Pan 2 zł za przesyłkę, czyli za list zwykły ekonomiczny, jeśli chce Pan polecony priorytet to według cennika proszę dopłacić 4 zł"
Już w tym momencie zaczął mnie krótko mówiąc szlag trafiać - za głupią złotówkę tak się musiałem szarpać z klientem. Mail od klienta:
"Niech już Pan wyśle ten zwykły, ale poza tym to macie za drogo, bo na poczcie list zwykły tyle nie kosztuje"
Postanowiłem już się z nim nie kłócić, bo chyba nie byłoby większego sensu. Przesyłka zawsze jest troszę droższa niż cena samej wysyłki, bo w koszt wchodzi również opakowanie i droga na pocztę. Odpisałem więc klientowi:
"Dziś wysyłam listem zwykłym"
Po tej deklaracji następne dwa tygodnie miałem spokój z facetem, już zdążyłem zapomnieć,a tutaj mail:
"I co z moją opaską? Wysłał Pan już w ogóle?"
hmm dziwne, przecież nawet list zwykły powinien już dawno dojść. Jednakże mam przecież zdjęcie listu:
"W załączniku przesyłam zdjęcie listu ze stemplami zrobione na poczcie w chwili wysyłki. List został do Pana wysłany, nie mam pojęcia czemu jeszcze do Pana nie dotarł"
Odpowiedzi się nie spodziewałem:
"Takie coś to se każdy może zrobić! Proszę zwrócić mi pieniądze"
Już bardzo zdenerwowany odpisałem:
"Zgodnie z pierwszym punktem regulaminu aukcji, który Pan zaakceptował klikając w "Kup teraz", nie ma możliwości reklamacji na poczcie formy przesyłki, którą Pan wybrał, więc niestety nic nie mogę zrobić. Wybrał Pan list zwykły na własną odpowiedzialność, zwrot pieniędzy się Panu nie należy."
I klient"
"Wy pewnie tak każdemu robicie, jak wybierze list zwykły to mu nie wysyłacie. Niezły sposób na zarobek, ale ja tego tak nie zostawię."
Super, całe 6 zł stracił (o ile w ogóle coś stracił, bo może list do niego dotarł) i twierdzi, że sprawy nie zostawi - super, ciekawe tylko co zrobi. O mojej uczciwości zresztą świadczyły pozytywne komentarze i zdjęcie listu! Sprawę olałem. Klient przestał się odzywać na tydzień. Po tygodniu otrzymałem maila:
"Być może rzeczywiście Pan przesłał, zatem do odpowiedzialności pociągnę Pocztę Polską. Prosze przesłać mi oświadczenie w 2 kopiach z Pańskim podpisem, że list został wysłany, z podaną dokładną datą i wpisanym załącznikiem - wydrukiem zdjęcia, które mi Pan przesłał na maila. Proszę przesłać mi to na mój adres, koniecznie listem poleconym. Sprawę już zgłosiłem na policję"
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Facet naprawdę o 6zł , gdzie eewidentnie nie miał racji chciał sprawę pociągnąć na policji? Czy może myślał, że za tą złotówkę, którą łaskawie dał mi zarobić, będę ganiał na pocztę, płacił za polecony, drukował, pisał, oświadczał... Już nawet nie chciałem myśleć o tym ile kosztuje godzina pracy policjanta. Odpisałem:
"Nie, nic Panu nie prześlę. Jeśli dla Pana 6zł jest na tyle poważnym powodem, aby gonić po Policji, po poczcie i nie wiadomo jeszcze gdzie i komu zawracać głowę, to bardzo proszę. Dla mnie niestety ta kwota nie jest tego warta i sprawę ostatecznie uznaję za zamkniętą."
Na szczęście pomogło - klient przestał mnie męczyć. Rozumiem, że być może czuł się pokrzywdzony, ale przecież wiedział co kupuje, na jakich zasadach i co się z tym wiąże - mimo iż jest to oczywiste, było zamieszczone w regulaminie, mimo iż nie musiałem przesłałem mu zdjęcie listu. Kim był ten człowiek, że nie potrafił poinformować sprzedawcy, że sam sobie zmienił formę płatności? I jakim człowiekiem trzeba być, żeby za 6 zł się tak szarpać? Z pewnością piekielnym :)
Ktoś mógłby jeszcze mi zarzucić - trzeba było dla świętego spokoju te 6zł oddać. I będzie miał rację, 6 zł nie było tego wartę, ale nie oddałem z kilku powodów:
- Dlaczego ja mam ponosić konsekwencję czyjegoś niemyślenia?
- Z czystej ciekawości co dalej będzie
- Skoro już wysłałem towar, zapłaciłem za list, poszedłem na pocztę i użerałem się z klientem to nie, żeby być na tym stratny - ot głupie zacięcie :)
Allegro
Ocena:
100
(254)
zarchiwizowany
Skomentuj
(16)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Opowiedziane przez znajomego:
Ów znajomy stał sobie w kolejce do kasy samoobsługowej w hipermarkecie. Nagle poczuł uderzenie w plecy wózkiem na zakupy. Obrócił się i zobaczył Panią z grymasem na twarzy i z delikatnym brzuszkiem. Znajomy upomniał:
Z: mówi się przepraszam!
K: phi
Olał sprawę, ale po kilku sekundach znów poczuł uderzenie, obrócił się, ale tym razem Pani odezwała się pierwsza:
K: Długo jeszcze mam czekać?
Z: Ale na co? I proszę mnie nie trącać wózkiem.
K: Jak to na co, ślepy jesteś? Ja jestem w ciąży!
Z: Widzę, ale to jeszcze nie powód by obijać ludzi wózkiem.
K: No zsuń się idioto!
Z: Ale dlaczego?
K: Bo ja jestem w ciąży.
Z: A ja w adidasach.
Po czym kasa się zwolniła i spokojnie skasował sobie swoje produkty. A kobieta w ciąży? Skasowała w drugiej kasie, która zwolniła się w tym samym momencie.
Ów znajomy stał sobie w kolejce do kasy samoobsługowej w hipermarkecie. Nagle poczuł uderzenie w plecy wózkiem na zakupy. Obrócił się i zobaczył Panią z grymasem na twarzy i z delikatnym brzuszkiem. Znajomy upomniał:
Z: mówi się przepraszam!
K: phi
Olał sprawę, ale po kilku sekundach znów poczuł uderzenie, obrócił się, ale tym razem Pani odezwała się pierwsza:
K: Długo jeszcze mam czekać?
Z: Ale na co? I proszę mnie nie trącać wózkiem.
K: Jak to na co, ślepy jesteś? Ja jestem w ciąży!
Z: Widzę, ale to jeszcze nie powód by obijać ludzi wózkiem.
K: No zsuń się idioto!
Z: Ale dlaczego?
K: Bo ja jestem w ciąży.
Z: A ja w adidasach.
Po czym kasa się zwolniła i spokojnie skasował sobie swoje produkty. A kobieta w ciąży? Skasowała w drugiej kasie, która zwolniła się w tym samym momencie.
Ocena:
285
(351)
zarchiwizowany
Skomentuj
(14)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia zwyczajnej http://piekielni.pl/27152 zainspirowała mnie do opisania sytuacji z ulotkarzami czy też innymi zaczepiaczami z perspektywy szarej persony, która jak jedna z wielu przechadza się w bliżej nieokreślonym kierunku.
Zawsze potrafię zrozumieć, że rozdawanie ulotek to praca, a do tego naprawdę niewdzięczna. Zawsze gdy mam czas, możliwość sięgnę po ulotkę, aby pomóc tym ludziom, żeby jak najszybciej się uwinęli. Inna sprawa, że lądują one zawsze w najbliższym koszu. Jednakże czasem zdarza się, że naprawdę mi się gdzieś spieszy i wtedy nie biorę po drodze ulotek. Często wtedy mam wrażenie, że osoby rozdające tę makulaturę zapominają o pewnej prostej rzeczy: nie mam żadnego obowiązku czegokolwiek od nich brać, ani z nimi dyskutować! Poniżej zamieszczam parę sytuacji, które mnie spotkały, a które mogą posłużyć za instrukcje "czego nie należy robić":
1. Najbardziej nagminna sytuacja, spieszę się (co można np. wywnioskować z tego, że moja prędkość jest 2x większa niż otaczajacego mnie tłumu, przez który się przeciskam), a osoba rozdająca ulotki w taki sposób wystawia rękę, że muszę swoim ciałem ją odsunąć niczym szlaban, aby spokojnie przejść. Czy naprawdę nie można tej ulotki podać w taki sposób, aby nie tworzyć z ręki barierki na mojej drodze?
2. Dwukrotnie spotkała mnie taka sytuacja, raz ze strony ulotkarza, drugi raz ze strony członka greenpeace. Pędzę na łeb na szyję, muszę zdążyć na pociąg, przechodze przez wąskie przejście. Za przejściem czycha na mnie natręt. Gdy dochodzę do końca wyskakuje tak, że po prostu zastępuje mi drogę. Na członka greenpeace po prostu wpadłem, bo siła bezwładności zrobiła swoje, z mych ust poleciało ′urwał′ - tak po prostu, bo prawie wylądowałem na ziemi, zostałem nazwany prostakiem, niestety nie miałem czasu na wytłumaczenie tej osobie dlaczego nie powinno się zachodzić ludziom drogi. Jak dla mnie najbardziej piekielne zachowanie.
3. Widząc z daleka natręta, a nie mając czasu staram się go ominąć w bezpiecznej odległości. Łatwo to zauważyć, jak nagle ktoś z prostej drogi zatacza łuk, prawda? Więc dlaczego dość często natręci "gonią mnie"? Skoro ich omijam to znaczy, ze nie chce mieć z nimi do czynienia.
4. Greenpeace, kochane greenpeace. Atakują mnie zawsze gdy się najbardziej spiesze i staram się ich ominąć (2x większa prędkość od tłumu+zataczanie łuku). Są bez wątpienia najbardziejm wścibskimi natrętami. Nie dadzą się zbyć. Szczególne były dwie sytuacje:
- omijam panią, mówiac, że nie mam czasu, w odpowiedzi słyszę, że jakieś tam zwierzęta też nie mają czasu, bo są mordowane (idzie za mną takim samym tempem), mówię, że w tym momencie mnie to nie obchodzi, bo się spieszę i... krzyknęła w moją stronę zatrzymując się "MORDERCA". - w duchu chciałem ją rozszarpać. Jak można człowieka tak nazwać publicznie?
- podobna sytuacja, tym razem mi się jednak nie spieszyło, ale humor miałem na tyle ponury, że nie miałem najmniejszej ochoty z nikim rozmawiać, a już na pewno nie chciałem słuchać biadolenia oszołomów z greenpeace. Zastępowanie drogi trzykrotne (jak ominąłem podbiegała i znów na mojej drodze) + pociągnięcie za kurtkę, żebym się zatrzymał i trochę mojej piekielności, bo na ową siłową próbę zatrzymania się odpowiedziałem, ale nie krzykiem, a po prostu zniechęcony znudzonym tonem - "kobieto odp*****ol się". W odpowiedzi usłyszałem "Może trochę kultury wieśniaku" - fakt, może zachowałem się niekulturalnie, ale sama wydobyła ze mnie ten ładunek agresji.
5. Proponowanie kart kredytowych w galeriach handlowych - "Ale na pewno ma pan 2 minutki, na pewno! proszę może pan skorzystać, ble ble ble" - jakbym miał ochotę na rozmowę to zatrzymałbym sie od razu.
6. Domokrążcy. Do czynienia z nimi miałem tylko raz. Ten raz mi wystarczył. Działo się to akurat gdy montowałem szafę w przedpokoju u znajomego. Nagle pukanie do drzwi. Aby otworzyć musieliśmy przenieść całą konstrukcję. Pytamy się więc "kto tam, bo mamy drzwi zastawione". W odpowiedzi słyszymy, że bardzo ważna sprawa (tonem pozwalającym w to wierzyć), więc szybko uwijamy się z dokręceniem pólki, przenosimy, przesuwamy, zbieramy sprzęd spod drzwi, otwieramy i widzimy nieznaną kobietę:
K: Ja zbieram na zwierzęta w schroniskach, czy wiedzą panowie ile ich rocznie umiera?
My - po prostu karpik, sytuacja tak absurdalna, że nie możemy uwierzyć nawet jak można być tak bezczelnym w białych rękawiczkach.
Z: Nie widzi Pani, że jesteśmy zajęci?
K: Wystarczy tylko chcieć by pomóc one napraw...
TRZASK, drzwi się zamknęły.
Na zakonczenie chciałem zaznaczyć, że natrętami nie nazywam każdego, kto ma akurat taki rodzaj pracy, a jedynie te osoby, które zachowują się w sposób niewłaściwy.
Zawsze potrafię zrozumieć, że rozdawanie ulotek to praca, a do tego naprawdę niewdzięczna. Zawsze gdy mam czas, możliwość sięgnę po ulotkę, aby pomóc tym ludziom, żeby jak najszybciej się uwinęli. Inna sprawa, że lądują one zawsze w najbliższym koszu. Jednakże czasem zdarza się, że naprawdę mi się gdzieś spieszy i wtedy nie biorę po drodze ulotek. Często wtedy mam wrażenie, że osoby rozdające tę makulaturę zapominają o pewnej prostej rzeczy: nie mam żadnego obowiązku czegokolwiek od nich brać, ani z nimi dyskutować! Poniżej zamieszczam parę sytuacji, które mnie spotkały, a które mogą posłużyć za instrukcje "czego nie należy robić":
1. Najbardziej nagminna sytuacja, spieszę się (co można np. wywnioskować z tego, że moja prędkość jest 2x większa niż otaczajacego mnie tłumu, przez który się przeciskam), a osoba rozdająca ulotki w taki sposób wystawia rękę, że muszę swoim ciałem ją odsunąć niczym szlaban, aby spokojnie przejść. Czy naprawdę nie można tej ulotki podać w taki sposób, aby nie tworzyć z ręki barierki na mojej drodze?
2. Dwukrotnie spotkała mnie taka sytuacja, raz ze strony ulotkarza, drugi raz ze strony członka greenpeace. Pędzę na łeb na szyję, muszę zdążyć na pociąg, przechodze przez wąskie przejście. Za przejściem czycha na mnie natręt. Gdy dochodzę do końca wyskakuje tak, że po prostu zastępuje mi drogę. Na członka greenpeace po prostu wpadłem, bo siła bezwładności zrobiła swoje, z mych ust poleciało ′urwał′ - tak po prostu, bo prawie wylądowałem na ziemi, zostałem nazwany prostakiem, niestety nie miałem czasu na wytłumaczenie tej osobie dlaczego nie powinno się zachodzić ludziom drogi. Jak dla mnie najbardziej piekielne zachowanie.
3. Widząc z daleka natręta, a nie mając czasu staram się go ominąć w bezpiecznej odległości. Łatwo to zauważyć, jak nagle ktoś z prostej drogi zatacza łuk, prawda? Więc dlaczego dość często natręci "gonią mnie"? Skoro ich omijam to znaczy, ze nie chce mieć z nimi do czynienia.
4. Greenpeace, kochane greenpeace. Atakują mnie zawsze gdy się najbardziej spiesze i staram się ich ominąć (2x większa prędkość od tłumu+zataczanie łuku). Są bez wątpienia najbardziejm wścibskimi natrętami. Nie dadzą się zbyć. Szczególne były dwie sytuacje:
- omijam panią, mówiac, że nie mam czasu, w odpowiedzi słyszę, że jakieś tam zwierzęta też nie mają czasu, bo są mordowane (idzie za mną takim samym tempem), mówię, że w tym momencie mnie to nie obchodzi, bo się spieszę i... krzyknęła w moją stronę zatrzymując się "MORDERCA". - w duchu chciałem ją rozszarpać. Jak można człowieka tak nazwać publicznie?
- podobna sytuacja, tym razem mi się jednak nie spieszyło, ale humor miałem na tyle ponury, że nie miałem najmniejszej ochoty z nikim rozmawiać, a już na pewno nie chciałem słuchać biadolenia oszołomów z greenpeace. Zastępowanie drogi trzykrotne (jak ominąłem podbiegała i znów na mojej drodze) + pociągnięcie za kurtkę, żebym się zatrzymał i trochę mojej piekielności, bo na ową siłową próbę zatrzymania się odpowiedziałem, ale nie krzykiem, a po prostu zniechęcony znudzonym tonem - "kobieto odp*****ol się". W odpowiedzi usłyszałem "Może trochę kultury wieśniaku" - fakt, może zachowałem się niekulturalnie, ale sama wydobyła ze mnie ten ładunek agresji.
5. Proponowanie kart kredytowych w galeriach handlowych - "Ale na pewno ma pan 2 minutki, na pewno! proszę może pan skorzystać, ble ble ble" - jakbym miał ochotę na rozmowę to zatrzymałbym sie od razu.
6. Domokrążcy. Do czynienia z nimi miałem tylko raz. Ten raz mi wystarczył. Działo się to akurat gdy montowałem szafę w przedpokoju u znajomego. Nagle pukanie do drzwi. Aby otworzyć musieliśmy przenieść całą konstrukcję. Pytamy się więc "kto tam, bo mamy drzwi zastawione". W odpowiedzi słyszymy, że bardzo ważna sprawa (tonem pozwalającym w to wierzyć), więc szybko uwijamy się z dokręceniem pólki, przenosimy, przesuwamy, zbieramy sprzęd spod drzwi, otwieramy i widzimy nieznaną kobietę:
K: Ja zbieram na zwierzęta w schroniskach, czy wiedzą panowie ile ich rocznie umiera?
My - po prostu karpik, sytuacja tak absurdalna, że nie możemy uwierzyć nawet jak można być tak bezczelnym w białych rękawiczkach.
Z: Nie widzi Pani, że jesteśmy zajęci?
K: Wystarczy tylko chcieć by pomóc one napraw...
TRZASK, drzwi się zamknęły.
Na zakonczenie chciałem zaznaczyć, że natrętami nie nazywam każdego, kto ma akurat taki rodzaj pracy, a jedynie te osoby, które zachowują się w sposób niewłaściwy.
Ocena:
149
(205)
zarchiwizowany
Skomentuj
(46)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Jeśli chodzi o ustępowanie miejsc w autobusach mam pewną zasadę. Jeśli podejdzie do mnie starsza osoba i poprosi o ustąpienie, robię to bez słowa. Jeśli jednak stanie nade mną i zacznie sapać, prychać i patrzeć na mnie spod byka to nic sobie z tego nie robię i siedzę dalej. Uważam, że nikomu korona z głowy nie spadnie poprzez werbalną komunikację. I żeby nie było - często zdarza się, że starsza osoba poprosi.
Sytuacja miała miejsce podczas spotkania w autobusie z drugim typem starszych osób chcących usiąść, czyli z mohero sapiens. Stoi nade mną taka babcia i tak sapie i prycha, że przy odrobinie chęci pewnie mógłbym się domyślić co zeszłego dnia na kolację jadła.
Obok mnie akurat siedziała moja żona, która mnie miększe serce, więc zwróciła się do mnie:
Ż: Bronzar, ta Pani chyba chce usiąść (oczywiście owa Pani słyszała to co powiedziała)
J: Tak? Chyba nie, skąd. Przecież gdyby chciała to poprosiłaby o ustąpienie miejsca.
Wtem babcia wysyczała przez zeby, ale tak, żebyśmy ją również wyraźnie słyszeli:
B: Się urwał nie będę o nic młodych gnojów prosiła!
I poszła sapać do innej części autobusu.
Powiedziała to takim tonem jakby moim psim obowiązkiem było podskoczyć z siedzenia i zamerdać ogonkiem na sam widok, że ona wtacza się do autobusu. Moim zdaniem nie, nie jest to moim obowiązkiem, tym bardziej, że ja w przeciwieństwie do tej Pani zapłaciłem za bilet.
Sytuacja miała miejsce podczas spotkania w autobusie z drugim typem starszych osób chcących usiąść, czyli z mohero sapiens. Stoi nade mną taka babcia i tak sapie i prycha, że przy odrobinie chęci pewnie mógłbym się domyślić co zeszłego dnia na kolację jadła.
Obok mnie akurat siedziała moja żona, która mnie miększe serce, więc zwróciła się do mnie:
Ż: Bronzar, ta Pani chyba chce usiąść (oczywiście owa Pani słyszała to co powiedziała)
J: Tak? Chyba nie, skąd. Przecież gdyby chciała to poprosiłaby o ustąpienie miejsca.
Wtem babcia wysyczała przez zeby, ale tak, żebyśmy ją również wyraźnie słyszeli:
B: Się urwał nie będę o nic młodych gnojów prosiła!
I poszła sapać do innej części autobusu.
Powiedziała to takim tonem jakby moim psim obowiązkiem było podskoczyć z siedzenia i zamerdać ogonkiem na sam widok, że ona wtacza się do autobusu. Moim zdaniem nie, nie jest to moim obowiązkiem, tym bardziej, że ja w przeciwieństwie do tej Pani zapłaciłem za bilet.
Ocena:
140
(286)
zarchiwizowany
Skomentuj
(8)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia na temat działania NFZ sprzed kilku lat kiedy byłem jeszcze studentem. Dopadło mnie ciężkie przeziębienie (jak się okazało skończyło się to zapaleniem oskrzeli). Poszedłem więc do przychodni w której leczyłem się od wielu lat. Po odczekaniu w kolejce do rejestracji rozmawiam z Panią przy okienku:
J: Chciałem zarejestrować się do lekarza ogólnego.
P: Proszę książeczkę zdrowia.
J: Proszę (podając książeczkę studencką)
P: Niestety na podstawie tej książeczki nie mogę Pana zarejestrować, lub zapłaci Pan za wizytę z własnej kieszeni i nie będzie miał Pan refundowanych leków.
J: Ale zawsze się tutaj leczę, nigdy nikt nie pytał mnie się o książeczkę, a nawet gdzieś indziej na podstawie tej nie miałem problemu.
P: Ta książeczka jest ważna jedynie z rodzinną legitymacją ubezpieczeniową.
J: Akurat to dla mnie nie problem, bo mieszkam na miejscu, ale ciekawe co by było gdybym mieszkał w innej części kraju.
P: Musiałby i tak mieć Pan książeczkę rodzinną.
J: Więc po co książeczki studenckie?
P: Proszę Pana, takie przepisy i koniec.
J: Moment (poniewczasie sobie przypomniałem), ale mam również książeczkę od pracodawcy, bo pracuję!
P: Proszę. (Zerknęła na pieczątki). Niestety jest nieważna, teraz trzeba co miesiąc podbijać.
J: Przecież jest napisane, że pół roku jest ważność.
P: Przykro mi, ale wyszło takie rozporządzenie i koniec. A poza tym skoro Pan pracuje to na rodzinną legitymację nie mogę Pana zarejestrować, proszę sobie podbić i wtedy przyjść.
J: Proszę Panią, siedziba mojej firmy jest daleko stąd. Zanim to załatwię minie parę dni. Mam wysoką gorączkę, okropny kaszel, muszę jak najszybciej skorzystać z porady lekarza.
P: Przykro mi, ale takie są procedury. Może Pan zapłacić za wizytę i 100% za leki, wtedy Pana zarejestruję.
Ręce mi opadły. Ostatecznie udało mi się wyprosić to, że doniosę zaświadczenie o zapłaconej składce za dany miesiąc za kilka dni.
J: Chciałem zarejestrować się do lekarza ogólnego.
P: Proszę książeczkę zdrowia.
J: Proszę (podając książeczkę studencką)
P: Niestety na podstawie tej książeczki nie mogę Pana zarejestrować, lub zapłaci Pan za wizytę z własnej kieszeni i nie będzie miał Pan refundowanych leków.
J: Ale zawsze się tutaj leczę, nigdy nikt nie pytał mnie się o książeczkę, a nawet gdzieś indziej na podstawie tej nie miałem problemu.
P: Ta książeczka jest ważna jedynie z rodzinną legitymacją ubezpieczeniową.
J: Akurat to dla mnie nie problem, bo mieszkam na miejscu, ale ciekawe co by było gdybym mieszkał w innej części kraju.
P: Musiałby i tak mieć Pan książeczkę rodzinną.
J: Więc po co książeczki studenckie?
P: Proszę Pana, takie przepisy i koniec.
J: Moment (poniewczasie sobie przypomniałem), ale mam również książeczkę od pracodawcy, bo pracuję!
P: Proszę. (Zerknęła na pieczątki). Niestety jest nieważna, teraz trzeba co miesiąc podbijać.
J: Przecież jest napisane, że pół roku jest ważność.
P: Przykro mi, ale wyszło takie rozporządzenie i koniec. A poza tym skoro Pan pracuje to na rodzinną legitymację nie mogę Pana zarejestrować, proszę sobie podbić i wtedy przyjść.
J: Proszę Panią, siedziba mojej firmy jest daleko stąd. Zanim to załatwię minie parę dni. Mam wysoką gorączkę, okropny kaszel, muszę jak najszybciej skorzystać z porady lekarza.
P: Przykro mi, ale takie są procedury. Może Pan zapłacić za wizytę i 100% za leki, wtedy Pana zarejestruję.
Ręce mi opadły. Ostatecznie udało mi się wyprosić to, że doniosę zaświadczenie o zapłaconej składce za dany miesiąc za kilka dni.
Ocena:
117
(195)
zarchiwizowany
Skomentuj
(8)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Prowadzę mały sklepik na pasażu jednego z hipermarketów. Pewnego popołudnia wszedł do mnie [c]hłopak na oko 20 lat. Na jego twarzy widniał głupi uśmieszek:
[c]: dzieńdobly
Od razu poznałem, że musi być upośledzony umysłowo, nie lubię takich klientów, bo zawsze mają dużo pytań, a nigdy nic nie kupują. Jak zawsze byłem jednak uprzejmy:
[ja]: dzień dobry, w czym mogę pomóc?
[c]: blylocek do cińćłećento chciałem
[j]: posiadam jedynie breloki z logo Fiata.
[c]: ale cińćłećento...
[j]: niestety przykro mi, nie mam
[c]: cińćłećento...
W tym momencie przypomniałem sobie, że rzeczywiście gdzieś miałem schowany taki brelok, miałem oddać na hurtownie, bo był dość niskiej jakości, ale skoro klient tak nalegał...
[j]: mam jedną sztukę, ale wygląda tak jak wygląda, jak pan uważa...
[c]: o ćińćłećento... moźna płaćić kaltą?
[j]: niestety nie posiadam terminala.
W tym momencie klient wyciągnął kartę do budki telefonicznej i wręczył mi ją - nie wziąłem jej jednak do rąk.
[j]: niestety obawiam się, że nie może Pan tym zapłacić!
[c]: cińćłećento, to ja na dowód chćę!
Po tm wyciagnął dowód osobisty i również próbował mi go wręczyć.
[j]: niestety, ale takiej formy płatności również nie przyjmę, brelok kosztuje pięć złotych, albo ma pan gotówkę, albo kupi sobie Pan innym razem jak będzie Pan miał!
[c]: ale ćińćłeczento!
W tym momencie jego mina spoważniała i zaczął spoglądać mi prosto w oczy. Troszkę się przestraszyłem, bo osobom niepełnosprawnym umysłowo może coś odbić, nagle wpadł w krótki, ale dość histeryczny śmiech, po czym powiedział do mnie:
[c]: Sory stary, do Cinquecento nie kupię, ale fajne masz te breloki z Toyoty, wpadnę po niego kiedyś. Narazie.
Przez dłuższą chwilę stałem jak wryty, zrozumiałem, że koleś postanowił mi wykręcić numer, choć dziwiło mnie, że nikt się temu nie przyglądał. Od razu pomyślałem, że przynajmniej będę miał co na piekielnych opisać ;)
[c]: dzieńdobly
Od razu poznałem, że musi być upośledzony umysłowo, nie lubię takich klientów, bo zawsze mają dużo pytań, a nigdy nic nie kupują. Jak zawsze byłem jednak uprzejmy:
[ja]: dzień dobry, w czym mogę pomóc?
[c]: blylocek do cińćłećento chciałem
[j]: posiadam jedynie breloki z logo Fiata.
[c]: ale cińćłećento...
[j]: niestety przykro mi, nie mam
[c]: cińćłećento...
W tym momencie przypomniałem sobie, że rzeczywiście gdzieś miałem schowany taki brelok, miałem oddać na hurtownie, bo był dość niskiej jakości, ale skoro klient tak nalegał...
[j]: mam jedną sztukę, ale wygląda tak jak wygląda, jak pan uważa...
[c]: o ćińćłećento... moźna płaćić kaltą?
[j]: niestety nie posiadam terminala.
W tym momencie klient wyciągnął kartę do budki telefonicznej i wręczył mi ją - nie wziąłem jej jednak do rąk.
[j]: niestety obawiam się, że nie może Pan tym zapłacić!
[c]: cińćłećento, to ja na dowód chćę!
Po tm wyciagnął dowód osobisty i również próbował mi go wręczyć.
[j]: niestety, ale takiej formy płatności również nie przyjmę, brelok kosztuje pięć złotych, albo ma pan gotówkę, albo kupi sobie Pan innym razem jak będzie Pan miał!
[c]: ale ćińćłeczento!
W tym momencie jego mina spoważniała i zaczął spoglądać mi prosto w oczy. Troszkę się przestraszyłem, bo osobom niepełnosprawnym umysłowo może coś odbić, nagle wpadł w krótki, ale dość histeryczny śmiech, po czym powiedział do mnie:
[c]: Sory stary, do Cinquecento nie kupię, ale fajne masz te breloki z Toyoty, wpadnę po niego kiedyś. Narazie.
Przez dłuższą chwilę stałem jak wryty, zrozumiałem, że koleś postanowił mi wykręcić numer, choć dziwiło mnie, że nikt się temu nie przyglądał. Od razu pomyślałem, że przynajmniej będę miał co na piekielnych opisać ;)
Sklep
Ocena:
53
(185)
1
« poprzednia 1 następna »